środa, 15 czerwca 2011

Spełniamy smykowe marzenia

Drugiego dnia dotarliśmy do celu naszych wakacji czyli do Seattle.
Jeszcze na obrzeżach miasta lało jak z cebra, ale kiedy dotarliśmy do centrum, pogoda, błękitem nieba, słonecznie przeczyła obiegowym stereotypom jakoby w Seattle cały czasa padało.
Zaparkowaliśmy samochód, rzut oka na mapę i udajemy się w kieunku obiektu westchnień Smyka. Kilka przecznic i jest:




Górująca nad okolicą, wspaniała kosmiczna iglica: Space Needle, główny symbol Seattle, zbudowana w 1962 roku z okazji światowych targów.




Space Needle to 184-metrowy stalowy słup z latającym spodkiem na wierzchołku, w którym znajduje się taras obserwacyjny oraz dość droga restauracja. Budynek ma super szybkie windy, zabierające turystów na górę w 41 sekund (4.5 metra na sekundę) - tutaj filmowa relacja z jazdy w dół.




Taras zaliczyliśmy, natomiast restaurację odpuściliśmy sobie, choć ciekawa: platforma restauracji obraca się o 360 stopni w 47 minut. Jedząc można podziwiać panoramę miasta i okolic.




Wracając do smykowych marzeń - skąd się wzięła chęć zobaczenia Space Needle na własne oczy? Najulubieńsza koleżanka z przedszkola, Verena, ma w Seattle rodzinę. Po powrocie z wyjazdu na Swięto Dziękczynienia w listopadzie ubiegłego roku naopowiadała Hultajstwu o mieście i iglicy i dziecko zaczęło nam wiercić dziurę w brzuchu:

- Ja chę pojechać do Seattle! Ja chcę pojechać do Space Needle!




Ponieważ w miarę upływu czasu chęć zobaczenia Space Needle wcale dziecku nie przeszła, obiecaliśmy Mu że pojedziemy i zaplanowaliśmy wyjazd do Seattle. Prawdę powiedziawszy, też mieliśmy ochotę zobaczyć i samo Seattle i Space Needle.




Jak można się domyślić, zdjęć napstrykaliśmy bez liku. Spokojnie wystarczyło na zmontowanie kilku pamiątkowych filmików. Bohaterką prezentowanego dzisiaj jest...


Na ostatnim zdjęciu, panorama miasta (wraz z Space Needle oczywiście) - widok z zatoki Eliot Bay.




W czasie dwudniowego pobytu w Seattle udało nam się zobaczyć jeszcze kilka innych miejsc, które postaram się pokazać jak już się zdecyduję które zdjęcia podobają mi się najbardziej - a to zadanie dość trudne.

4 komentarze:

Ataner pisze...

Jak mozna tak pomyslec aby Smykowi odmawiac takich przezyc. Seattle to oczywiscie oprocz IGLY zielen szalona i deszcz. Cudem udalo wam sie ominac ta atrakcje. To chyba dlatego, ze Smyk tak bardzo chcial spelnic swoje marzenia, ze zamowil ekstra pogode. Ze zdjec wynika, ze udala wam sie wycieczka wspaniale i troche (musze przyznac) zazdroszcze wam. Ja pamietam to miejsce w sinej mgle i w sumie to niezawiele pamietam bo o IGLE nie bylo nawet mowy. Lepiej leciec samolotem ponad chmurami niz winda wjechac w sam jej srodek.
Gratuluje wycieczki:))))

AsicaN pisze...

Wspaniałe przeżycia pewnie nie tylko dla Smyka :-)

Motylek pisze...

Ataner - aż tacy wredni rodzice nie jesteśmy i kiedy dziecko naprawdę czegoś chce (a nie tylko ma chwilową zachciewajkę) to raczej jego marzenia zostają spełnione. Czasem trzeba je jednak nieco odroczyć w czasie.
Masz rację, że z pogodą nam się udało - zgadzają się z Tobą WSZYSCY, z którymi rozmawiałam na ten temat. Tym bardziej, że dzień przed LAŁO, a dzień po opuszczeniu Seattle było BARDZO zimno. Widać Smyk zasłużył sobie!

Asia - masz rację Asiu - nie tylko dla Smyka!

Motylek

Anonimowy pisze...

O super!!! :) Bylam w Seattle rok temu. Rozumiem Smyka !
iwona