niedziela, 30 lipca 2023

...

Rozpadam się, rozsypuję się.
Straciłam kolejnego zęba - pęknięty korzeń.
Mocno mnie to przygnębiło.

środa, 26 lipca 2023

The Watchman & Wizard Island

Kiedy już wjechaliśmy na teren parku, nie zatrzymywałam się w żadnych punktach widokowych tylko pojechałam prosto do miejsca numer 1 na mojej liście, czyli na parking z którego prowadzi szlak na szczyt Watchman Peak. 

Na górze znajduje się wybudowana w 1932 roku stacja obserwacyjna, znana jako Budynek Nr 168, jedna z dwóch przeciwpożarowych wież obserwacyjnych na terenie parku. Wieżę przez wiele lat, do roku 1974, wykorzystywano do wykrywania pożarów w miesiącach letnich. A ponieważ z góry roztacza się wspaniały widok na jezioro z wyspą Wizard Island (Wyspa Czarodziejów, Czarnoksiężników) tuż pod stopami, jest to również częsty cel wędrówek. 

Stacja obserwacyjna znajduje się 8025 stóp (2446 m) nad poziomem morza ale ponieważ cały teren parku usytuowany jest dość wysoko, z parkingu na szczyt mieliśmy jedynie 125 metrów wysokości do zdobycia. 


Trasa prowadzi zakosami i nie jest trudna, chyba bardziej męczyło słońce niż nachylenie terenu. W cieniu było przyjemnie chłodnawo, ale wędrowanie pod górę w promieniach lipcowego słońca dawało się we znaki. Szczyt zdobyliśmy, zdjęcia pamiątkowe zrobiliśmy, widokami nacieszyliśmy oczy. Powietrze było na tyle przejrzyste, że świetnie było widać Mount Scott po drugiej stronie jeziora, najwyższy szczyt na terenie paku, który planowałam zdobyć następnego dnia – na zdjęciu to wzniesienie ponad Wyspą Czarodziejów. 



A u stóp, pocztówkowa Wizard Island, wulkaniczny stożek żużlowy na zachodnim krańcu jeziora. Szczyt wyspy sięga 6933 stóp (2113 m) nad poziomem morza, około 755 stóp (230 m) nad średnią powierzchnią jeziora.

Stożek jest zwieńczony kraterem wulkanu o szerokości około 500 stóp (150 m) i głębokości 100 stóp (30 m) o nazwie Witches Cauldron (Kociołek Czarownicy). Powierzchnia wyspy wynosi 127,82 ha.

Dostęp publiczny do Wizard Island jest możliwy tylko w miesiącach letnich, kiedy odbywają się wycieczki łodzią po Crater Lake. Pasażerowie rejsów statkiem wcześnie rano mogą zdecydować się na zejście na ląd na wyspie, ale muszą być przygotowani na spędzenie całego dnia na wyspie, jeśli kolejne łodzie będą zbyt pełne, aby zabrać dodatkowych pasażerów. Osoby korzystające z rejsów późnym popołudniem nie mogą schodzić na ląd. Ostatnia łódź jest wysyłana pod koniec każdego dnia, aby zabrać maruderów, ponieważ nocowanie na wyspie jest zabronione.

Na Wyspie Czarodziejów dostępne są dwa szlaki turystyczne, z których jeden wije się zboczami stożka i okrąża krater na szczycie, podczas gdy drugi szlak prowadzi od przystani w kierunku zachodniego krańca wyspy. Rejs po Jeziorze Kraterowym i zwiedzenie Wyspy Czarodziejów od zawsze były moim marzeniem. Nie jest to tania wycieczka, ale marzenia są po to by je spełniać. Niestety nie dane nam było! Wprawdzie strona internetowa parku od miesiąca głosi, że wycieczki zaczną się w połowie lipca, ale podczas naszego pobytu nadal ich nie było. Buuu! Marzenie pozostało niespełnione. Będziemy musieli się tam wybrać jeszcze raz!

c.d.n.
 

niedziela, 23 lipca 2023

Crater Lake

Miniony weekend spędziliśmy na terenie Crater Lake National Park (Park Narodowy Jeziora Kraterowego). Miejsce to odwiedziłam zaraz po przyjeździe do Oregonu (19 lat temu) i jeszcze raz kilka lat później, z kilkuletnim Krzysiem. Emilia jeszcze tam nie była.

Crater Lake, widok z na Wizard Island ze szczytu Garfield Peak

Jezioro Kraterowe to najgłębsze jezioro w Stanach Zjednoczonych (594 metry), drugie najgłębsze jezioro w Ameryce Północnej, o dość sporej powierzchni (53 km kwadratowe). W najdłuższym miejscu brzegi jeziora dzieli 9.7 km, a w najszerszym miejscu 8 km.˛

Jezioro powstało około 7700 lat temu w wyniku erupcji, a następnie zapadnięcia się części wierzchołka wulkanu Mount Mazama. Opróżniona komora magmowa zapadła się, tworząc kalderę, która później została stopniowo wypełniona wodą opadową ze śniegu i deszczu. Jezioro nie posiada dopływów w postaci rzek, żadna rzeka nie wypływa też z Crater Lake. Kryształowo czysta woda sprawia, że jezioro ma zawsze błękitną barwę. 


Lato w tym miejscu jest krótkie, a śnieg często zalega do połowy lipca. Średnia opadów śniegu wynosi 12 metrów. Ponieważ w parku jest sporo ciekawych szlaków, starałam się wybrać tam o takiej porze roku, kiedy szlaki te będą otwarte. Na tydzień przed naszym wyjazdem droga po wschodniej stronie jeziora była nadal zamknięta, a na stronie internetowej parku przeczytałam, że pługi śnieżne nadal usuwają śnieg. Dwa zaplanowane przeze mnie szlaki otwarto na dzień przed naszym wyjazdem. Niestety jeden pozostał niedostępny – droga dojazdowa została uszkodzona zimą i jest nadal remontowana.

Latem w Oregonie wybuchają pożary lasów, dym niesie się setkami kilometrów, przesłaniając widoki z wierzchołków gór. Na początku lata zazwyczaj jest mniej pożarów, planując wyjazd, jeszcze w styczniu, ryzykowałam, że albo na terenie parku będzie jeszcze leżał śnieg, albo, że widoki będzie skrywał dym. 
Było trochę i jednego i drugiego. Panorama mogłaby być lepsza, ale niestety lasy w Oregonie już płoną.

Crater Lake, widok ze szczytu Mount Scott

Ponieważ był to wypad nastawiony na wędrowanie, często pod górę, więc wiadomo było, że się spocimy, nocowaliśmy nie na polu namiotowym a w domku kempingowym. Wygodne łóżka z pościelą, łazienka z ręcznikami, ekspres do kawy, ale bez lodówki, mikrofalówki i telewizora – z braku tego ostatniego byłam bardzo zadowolona, z brakiem pozostałych zdobyczy cywilizacji poradziliśmy sobie bez trudu. 


Do wyjazdu przygotowałam się, poczytałam, zaplanowałam wędrówki na każdy dzień, zobaczyliśmy sporo, choć nie wszystko, co chciałam. Jedno miejsce jest niedostępne z powodu pozimowych szkód, remonty trwają też w innych częściach parku, a kilka razy Emilia i jej koleżanka, którą ze sobą zabraliśmy, zastrajkowały i nie chciały wyjść z samochodu. Na szczęście w większości przypadków wybrały sobie parking tuż przy punkcie widokowym, więc siedziały w samochodzie w zasięgu wzroku, ale zdarzyło się, że musieliśmy nieco zmodyfikować plany. Na szczęście tylko nieco.
c.d.n.

środa, 19 lipca 2023

"Porwanie"

Pojechałam na zakupy zostawiając Emilię i Kennedy (przyjaciółkę Emilii) same w domu. 

Jedenastoletnie panny nudziły się więc wynalazły sobie zajęcie. Wymyśliły, że zrobią mi kawał, pozorując porwanie. Że niby ktoś się włamał do domu, porwał obie a przy okazji narobił bałaganu. 

Zaczęły od bałaganu. Udał im się koncertowo! Powywalały co się dało z szuflad i szaf, porozrzucały po całym domu. Potem dorwały czerwoną farbę i wysmarowały nią co się dało (klamki od drzwi wejściowych, podłogę, blaty kuchenne, szafkę w łazience, nawet wannę) a na koniec w centralnym punkcie umieściły nóż usmarowany tą "krwią" i list od porywacza, informujący mnie, że zabrał dziewczyny, ale że są bezpieczne.


Dla wzmocnienia efektu, jakbym nie zauważyła w bałaganie listu od porywacza, przekonały Krzyśka, aby odegrał małą rolę w przedstawieniu. Zadzwonił do mnie "zaalarmowany" nieobecnością dziewczyn, pytając mnie, czy nie wiem gdzie są. Po rozłączeniu się nie odbierał telefonu. Nie odbierała też Emilia ani Kennedy. Pomyślałam, że panny gdzieś się wybrały, i dlatego ich w domu nie ma. Zdziwiło mnie zmartwienie Krzyśka, bo zazwyczaj cieszy go cisza i spokój panujące pod nieobecność młodszej siostry i jej przyjaciółki. 

Po powrocie do domu widok bajzlu na kółkach wkurzył mnie i to bardzo — jakoś nigdy nie ma chętnych do sprzątania. Chodzę po domu, wołam dziewczyny, nikt nie odpowiada. Rzekoma krew zdecydowanie zbyt jaskrawa, by dać się nabrać, ale na myśl, że będę ją musiała ścierać z niemal każdej płaskiej powierzchni, wprawiła mnie w niezbyt dobry nastrój. 

W końcu dziewczyny wychynęły z szafy — to one wystraszyły się, że mi się coś stało, no bo jak długo można nie dawać znaku życia. Mocno były rozczarowane, kiedy się okazało, że się nie nabrałam, ale ucieszyły się, kiedy zobaczyły, że uwieczniam telefonem owoce ich twórczej pracy (nagrałam filmik na pamiątkę).

Dałam im 10 minut na wysprzątanie albo zagroziłam, że poleje się prawdziwa krew. Nie uwierzyły mi, ale zabrały się za sprzątanie, ale i tak musiałam potem po nich poprawiać. Zabawę miały przednią, i przy pozorowaniu porwania i przy sprzątaniu.

piątek, 14 lipca 2023

Nowe roślinki w ogródku

Fala upałów dotarła i do nas. 
Do tej pory lato było znośne, z temperaturami 25-30 stopni, ale dzisiaj ma być 34 st. C, a jutro 37. Po soczystej zielonej trawie zostało jedynie wspomnienie. 


Niewiele kwiatów kwitnie, dobrze, że mamy zdjęcia i oglądając je, możemy wspominać.

Podobają mi się niebieskie irysy. Już dwa razy kupowałam bulwy, opisane wyraźnie jako niebieskie, które potem okazały się fioletowe i białe. 




Ładne, te białe nawet bardzo ładne, tyle że nie niebieskie.

Ponieważ jest tak ciepło, tylko wcześnie rano lub wieczorem można bezpiecznie wyjść na spacer. Jednego wieczoru natknęłam się na chabrową rabatkę, a kiedy zaczęłam robić zdjęcia, tuż przy mnie wylądowała pszczółka na jednym z kwiatów.



Podczas innego spaceru natknęłam się na przydomową wyprzedaż. Nie byłam zainteresowana, ale Emilia strasznie chciała obejrzeć wystawione na sprzedaż graty, więc czekając na nią, też zaczęłam się rozglądać. Wypatrzyłam kąt z roślinami, a kiedy podeszłam bliżej, okazało się, że sporo tam skarbów. Wróciłyśmy do domu, wsiadłam w samochód i pojechałam na zakupy. 

Do domu przywiozłam ogórecznik, jarmuż, szarłat wyniosły (amarant), krwawnik, melisę cytrynową, a także babkę lancetowatą. Wydałam aż 3 dolary (tak, trzy). Ucieszyłam się bardzo, bo moja przydomowa kolekcja ziół bardzo się wzbogaciła. Wprawdzie sporo z tych roślinek było trochę zabiedzonych, ponieważ czekały aż je ktoś przygarnie w głębokim cieniu, ale przesadzone, podlane i otoczone opieką z pewnością niebawem odżyją. I wtedy je tutaj pokażę. 
Dzisiaj kończę wspomnieniem makowo-powojnikowym.






wtorek, 11 lipca 2023

Jak nie urok to . . .

Kilka miesięcy temu zauważyłam, że w pewnej części domu niezbyt ładnie pachnie. Najpierw myślałam, że ten zapaszek dochodzi z pokoju nastoletniego syna, ale wysprzątanie nie przyniosło żadnej zmiany. 

Potem zaczęło śmierdzieć w składziku, gdzie trzymam odkurzacze. Wysprzątałam, wyniosłam odkurzacz do prania dywanów do garażu – nie pomogło. 

Z czasem zapach zaczął się przemieszczać i czasem czuć go było koło pokoju syna, czasem w składziku, czasem w pokoju dziennym i szafie na płaszcze. Nigdy we wszystkich tych miejscach równocześnie. 

Wiosną zaczęło zajeżdżać koło domu, ale tylko w niektórych miejscach. Weszłam na stryszek, ale zdecydowanie nie tam należało szukać źródła tego smrodu. 

Aż w końcu smród dotarł do garażu. Doszłam do wniosku, że zapach dochodzi spod domu. Nie mamy piwnicy a jedynie taki amerykański wynalazek zwany crawl space, czyli miejsce pod podłogą tak niewysokie, że można się tam jedynie czołgać, tak 40-50 cm. Tam właśnie biegnie kanalizacja.

Najpierw zastanawiałam się, czy to nie zwłoki jakiegoś gryzonia nawiedzają nas może swymi pośmiertnymi oparami, ale doszłam do wniosku, że nie pachnie padliną. Czyli pękła jakaś rura, ale która? Nie doprowadzająca wodę, bo odczyty licznika na to nie wskazywały. 

Nie bardzo wiedziałam jak się zabrać za ten problem, ponieważ nie chciałam powtórki z sytuacji z lekarzami, kiedy kilku po kolei badało moją stopę, stwierdzało, że z punktu widzenia ich specjalizacji nic mi nie dolega, stopa bolała, rachunki płaciłam, diagnozy nie było, a jak się w końcu pojawiła, to na postawieniu diagnozy się skończyło i w zasadzie żaden z lekarzy mi nie pomógł w najmniejszym stopniu. Kiedy już wiedziałam co mi jest sama sobie wyszukałam jak sobie pomóc. Nauczona tym przykrym i kosztownym doświadczeniem, nie chciałam więc kolejnych fachowców kasujących mnie za przybycie i stwierdzenie, że to nie ich bajka. 

W końcu wymyśliłam, że zapytam o radę trenerkę pływaków z liceum Krzyśka – zawodowo zajmuje się pośrednictwem nieruchomości i bardzo chętnie doradziła mi gdzie się zwrócić. Na pierwszy ogień poszła firma przeprowadzająca inspekcje domów wystawionych na sprzedaż. Wprawdzie nie chcieli przyjść do mnie, ale na podstawie opisu sytuacji stwierdzili, że to pęknięta rura kanalizacyjna. Potem zadzwoniłam do polecanego budowlańca, który postawił taką samą diagnozę. Wobec tego zadzwoniłam do hydraulika. 

Samochód zajechał pod dom, wyszło z niego dwóch panów, weszli do garażu, uderzył w nich smrodek i pan rzucił "rura odpływowa zlewu kuchennego". 
No rzeczywiście, w tym momencie olśniło mnie, że zapach przypomina nieco ten, jaki dolatuje ze zmywarki jak się zbyt długo nie czyści filtra. Nie skojarzyłam, bo nie zdarza mi się to za często. 

W odzieży ochronnej i w maskach pan wczołgał się pod dom, żeby sprawdzić jak wygląda sytuacja. Okazało się, że miał rację co do rury odpływowej zlewu, ale dodatkowo rura biegnąca obok była też uszkodzona. Stare metalowe rury nadgryzł ząb czasu i puściły. Podobno tego typu usterka jest dość powszechna w naszym zakątku Ameryki. Pan powiedział, że w zasadzie powinnam wymienić wszystkie rury kanalizacyjne, ale to kosztowałoby około 10 tysięcy (dolarów) więc z miejsca oznajmiłam, że sprawa jest nie do przeskoczenia. Wymiana dwóch aktualnie cieknących rur kosztowała mnie $954 . Uderzyło po kieszeni, ale co zrobić. Panowie przy okazji usunęli szlam, który się zebrał pod domem i rozsypali wapno. Zapach jeszcze jest nieco wyczuwalny, ale poprawa jest znaczna. Podobno nie powinno potrwać długo, zanim całkiem wywietrzeje.

sobota, 8 lipca 2023

🏊 Lap-a-thon 2023

Klub, w którym pływają moje dzieci, zobowiązuje rodziców do odpracowania dwudziestu godzin rocznie na rzecz klubu, a także do zebrania 200 dolarów (poza comiesięczną opłatą). Aby ułatwić to zadanie, co roku organizowany jest lap-a-thon, podczas którego członkowie klubu pływają przez godzinę, a ich sponsorzy potem przeznaczają określoną kwotę na rzecz klubu. Drugą okazję do kwestowania stanowi loteria, w której szczęśliwy los to tydzień na Hawajach. 

W tym roku w lapathonie płynęli i Krzysiek i Emilia. Krzysiek przepłynął 145 długości basenu a Emilia 110. Basen ma 25 metrów długości. 



Potem były przekąski i losowanie nagród — impreza jest tak zorganizowana, żeby każdy uczestnik coś otrzymał za swój wysiłek. 

Na koniec — zdjęcie grupowe.



wtorek, 4 lipca 2023

Szlak Amandy

Uciekliśmy przed czterdziestostopniowym upałem nad ocean. Ja i Krzysiek, bez Emilii, która, mimo że dopiero skończyła 11 lat zachowuje się jak nastolatka, zbuntowana, niegrzeczna, nieuprzejma, dokuczliwa, bezustannie szukająca zaczepki, awanturująca się z byle powodu. Zepsuła nam kilka ostatnich wycieczek, więc jak dzisiaj rano sprowokowała kolejną awanturę i rzuciła mi wyzwanie "To może nie powinnam jechać!", skwapliwie się zgodziłam i zostawiłam ją u koleżanki. 


Emilia została, my pojechaliśmy. 

Miałam ochotę przejść się szlakiem, o którym niedawno czytałam. 

Szlak Amandy łączy położoną nad oceanem miejscowość Yachats z punktem widokowym Cape Perpetua. Szlak upamiętnia przymusowe przesiedlenie rdzennych Amerykanów z różnych plemion w latach pięćdziesiątych XIX wieku do rezerwatu Indian Coast. Przesiedleńcy regularnie uciekali z rezerwatu i kierowali się z powrotem na południe w kierunku swoich ojczystych terenów, które w tym czasie szybko zaludniały się białymi osadnikami, zwłaszcza górnikami i rolnikami. 

W 1864 roku czwarty oddział piechoty kalifornijskiej udał się do Coos Bay aby schwytać "uciekinierów". Zgarniali każdego Indianina, jakiego napotkali na swojej drodze. Amanda De Cuys była niewidomą kobietą Coos, która została schwytana wraz z innymi członkami swojego plemienia i przemaszerowała 80 mil wzdłuż wybrzeża do rezerwatu Indian Coast w Yachats. Amanda mieszkała z białym mężczyzną i miała z nim córkę Julię. Córka została z ojcem, ale ten odmówił poślubienia matki, więc została zabrana. 
Jej los jest nieznany. 

W swoim dzienniku, Royal A. Bensell, jeden z żołnierzy, napisał: To wybrzeże wzdłuż naszej dzisiejszej trasy wydaje się wulkaniczne, szorstkie, poszarpane, spalone skały tu i ówdzie, lekka skała, którą nazwałem pumeksem. Amanda, która jest ślepa, strasznie szarpała stopami po tych postrzępionych skałach, pozostawiając tyle krwi, by ją po tych śladach wyśledzić.


Punkt wyjścia szlaku oznaczony jest w miejscowości Yachats, trasa prowadzi na szczyt przylądka Perpetua i wraca się tą samą drogą. Zaparkowaliśmy samochód na górze masywu przylądka, traktując punkt docelowy jako początek. Nie szliśmy do końca, do miejscowości Yachats, a jedynie do mostu wiszącego nad potokiem Amanda Creek, skracając wyprawę o jakieś dwa kilometry.


W pobliżu kładki nad Amanda Creek znajduje się leśny amfiteatr i betonowy posąg Amandy De Cuys. Tablice informacyjne opisują okrucieństwo przymusowego przeniesienia tubylców z południowego Oregonu.


To drugi posąg Amandy; pierwszy, położony poniżej szlaku, został zniszczony, kiedy osunęła się ziemia ze zbocza w wyniku burzy w grudniu 2015 roku. Artysta wykonał trzy posągi a właściciel jednego z pozostałych hojnie zgodził się przekazać go do umieszczenia na szlaku.

Kiedy już dochodziliśmy do samochodu, odbiliśmy jeszcze nieco i szlakiem Whispering Spruce Trail doszliśmy do punktu widokowego, miejsca, w którym byliśmy po wielokroć, ale takich widoków przecież nie można przepuścić.



Na Cape Perpetua wchodziliśmy w przeszłości szlakiem Saint Perpetua Trail — zaznaczyłam ten szlak strzałką.






sobota, 1 lipca 2023

Piwonie (wspomnienie)

Włączyłam komputer z zamiarem zredagowania wpisu, ale zanim to zrobiłam, zabrałam się za zaległości i odpowiedziałam na komentarze. Sporo tego było, bo od jakiegoś czasu nie wyrabiam, brakuje mi czasu na wszystko, a choroba wyssała całą energię i jeszcze pogłębiła uczucie permanentnego niedoczasu. Przez miniony miesiąc byłam tak zmęczona, że nawet nie czytałam, trzymanie książki i skupienie się na treści przerosło mnie. Dobrze, że są audiobuki . . . Wydaje mi się, że energia powraca, choć na bieżąco użytkuję ją na prace ogrodowe. Dżemy z czereśni i porzeczek zrobione, czereśnie (drzewa) przycięte, pomidory podwiązane, część krzewów (owocowych i ozdobnych) przycięta, chwasty powyrywane, ale zaczynają odrastać. W ogródku jestem w miarę na bieżąco, ale ze zdjęciami nie bardzo. Dzisiaj fotograficzne wspomnienie piwonii. Uwielbiam je od zawsze i zawsze chciałam mieć w ogródku. Od kilku lat — mam, trzy kolory.




Rozrosły się przez te kilkanaście lat ogromnie i myślę, że czas przenieść część z nic na nowe stanowisko.