czwartek, 31 grudnia 2015

Kostki lodu a kąpiel przy choince

W niedzielny wieczór oglądaliśmy sobie AFV (American Funnies Home Videos - zdecydowanie nasz ulubiony rodzinny program telewizyjny), w którym Emilia wypatrzyła coś co ją zainspirowało do natychmiastowego działania.

Z zamrażalnika wyciągnęła tackę z kostkami lodu i wysypała je na dywan w pokoju, ściągnęła rajstopki i zaczęła spacerować po kawałkach lodu.

Wiadomo, że jak Emilia sobie coś umyśli to nie ma co jej od tego odwodzić. Kostki lodu zostały wrzucone do wanienki i dziecię mogło kontynuować zabawę bez rujnowania niedawno zakupionego dywanu.

Samotne spacerowanie po lodzie okazało się zbyt nudne, więc do zabawy został wciągnięty starszy brat. Rodzice stanowczo odmówili.

Kolejny upgrade nastąpił, kiedy do wanienki Emilia wlała zimną wodę. Niewiele, tyle, by wraz z topniejącym lodem, zapewnić lepszy poślizg dla dwóch par stóp doświadczających tych jakże niecodziennych doznań. Aby sobie nie moczyć sukienki, Emilia pozbyła się jej.

Potem wody przybyło, i to znacznie, a jeszcze później, temperatura przynoszonej w kolejnych wiaderkach wody zaczęła znacznie się podnosić. Skończyło się na tym, że Emilia wyskoczyła z reszty ubranek i weszła do wanienki.


Kąpiel przy choince - to jest to co moje dzieci bardzo lubią - tutaj (KLIK) wpis ze zdjęciem Krzysia w podobnej sytuacji 8 lat temu. Tylko pod innym pretekstem ta kąpiel.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Boże Narodzenie w górach

W Boże Narodzenie wybraliśmy się w góry - na śnieg. Celowo nie piszę, że na sanki, bo tradycyjnych sanek nie posiadamy. Mamy za to tak zwane tuby. Podobno najbezpieczniejszy sprzęt do zjeżdzania z górki - mało wywrotny.

U nas śniegu nie ma i nie zapowiada się aby miał spaść - to dość typowe dla tej pory roku w dolinie Willamette. Pada, i owszem, a nawet leje - deszcz.

Półtorej godziny w samochodzie, kilkanaście stopni w dół na termometrze i z jesiennej pluchy przenieśliśmy się w najcudowniejszą zimę.

Salt Creek Falls Snow Park

Rzuciliśmy się na ten śnieg bez pamięci, bo z bliska nie widzieliśmy go od dwóch lat.


 

Śnieg był świeżutki, czyściutki i puszysty. Niestety z powodu tej swojej puszystości, lądował w sporych ilościach na twarzach kiedy tylko tuby zjechały z ledwie przetartej ścieżki w bok na nieubity śnieg. Okazało się,że Emilii to zasypywanie buzi śniegiem bardzo nie odpowiada. Zastrajkowała, zażądała zabrania jej do samochodu i domagała się natychmiastowego powrotu do domu.

Ponieważ Krzysiek bawił się na górce fantastycznie, odwlekałam spełnienie żądania Emilii jak tylko się dało. A dało namówić się Ją na pisanie wyrazów na śniegu, robienie orłów oraz chodzenie po śladach pozostawionych przez innych amatorów ruchu na świeżym powietrzu.

Ale i ta zabawa w końcu znudziła się dziecku i nie dało się bardziej odciągnąć powrotu do domu.

Choć krótko, ale i tak było świetnie.

W drodze na śnieg - za oknem samochodu

A dwa dni później Emilia stwierdziła, że jej się podobało i że chce znowu pojechać na śnieg.

Dobrze, bo podobny wyjazd został już zaplanowany i mam nadzieję, że nic nam go nie pokrzyżuje. (A właśnie dostałam z przedszkola wiadomość, że mają zgłoszone 3 zdiagnozowane przypadki choroby dłoni, stóp i jamy ustnej wśród przedszkolaków - uprasza się zatem Szanownych Czytelników o trzymanie kciuków aby Emilia się nie zaraziła.)

Występy sceniczne Kruszynki

Panie przedszkolanki przygotowały z dziećmi program świąteczny. Maluchy dzielnie ćwiczyły piosenki, a Emilii tak się to śpiewanie spodobało, ze ciągle o tym przedstawieniu mówiła i stanowczo zażądała uczestnictwa, mimo, że przedstawienie miało się odbyć w dniu, kiedy ona do przedszkola nie idzie.

W piątek, na tydzień przed Bożym Narodzeniem, wybraliśmy się całą rodziną do przedszkola, a raczej do kościoła Baptystów, przy którym jest przedszkole. Zabrałam ze sobą i kamerę i apart aby uwiecznić pierwszy występ na scenie młodszej latorośli. Emilia, wraz z innymi dziećmi, została pod opieką pań przedszkolanek, my zajęliśmy miejsca w pierwszym rzędzie - sprzęt w gotowości.

17.45 - dzieci zostały wprowadzone na scenę i zajęły swoje miejsca.


Niech nie dziwi widok piżamek - przedstawienie pod tytułem "Christmas in Our Jamies" ("Boże Narodzenie w Piżamkach") wymagało właśnie takich kostiumów.

Nie minęło 20 sekund a zauważyłam, że Emilia ma mocno niewyraźną minę i przeciera rękawem "spocone" oczka.


Zrobiłam jeszcze jedno zdjęcia, po czym odłożyłam aparat i ściągnęłam ze sceny zaryczaną Emilię,- a pozostałe przedszkolaki nieprzerwanie radośnie śpiewały. (Panie przedszkolanki w informacji do rodziców uprzedzały, że takie sytuacje się zdarzają, i żeby pozwolić dziecku przyjść do rodziców a nie torturować kontynuacją pobytu na scenie.)


Pierwszy publiczny występ Emilii na scenie nie trwał zatem nawet minuty, ale samo przedstawienie, oglądane z perspektywy kolan mamusi, podobało się córeczce niezmiernie.

Kilka dni późniejEmilia stwierdziła, że rozpłakała się na scenie bo jej nóżki były zmęczone.



wtorek, 22 grudnia 2015

Kartki świąteczne

W tym roku, pierwszy raz w życiu, wykonałam własnoręcznie kartki świąteczne. Nie dużo, zaledwie sześć - powędrowały do domów i osób szczególnie mi bliskich.






piątek, 18 grudnia 2015

Idą święta...

W trzecią niedzielę adwentu ubrałam z dziećmi choinkę.
Kolejny rok mamy sztuczną, ale dzieciom to nie przeszkadza, za to mi jest łatwiej - przyniosłam z garażu, poskładałam (drzewko podzielone jest na 3 części) i już. Trochę czasu zeszło na odnalezieniu końcówek kabelków światełek, ale jak już wszystkie zostały podłączone, choinkę rozbłysła radośnie, a dzieci ochoczo zaczęły zawieszać dekoracje - wyjątkowo zgodnie.


Gdzieś nam się zapodziała połowa bombek (znalazły się kilka dni później), ale choinka wcale nie wyglądała na zbyt skąpo odzianą dzięki anielskim włosom, którymi dzieci hojnie pokryły każdą gałązkę drzewka. Miały przy tym świetną zabawę jako że był to ich pierwszy kontakt z lametą.  A były tak miłe, że potem pozbierały z dywanu to co się rozsypało. A rozsypało się (samo!) sporo.



Ponieważ choinka wyposażona jest w światełka niekolorowe, trzeba było wyciągnąć te stare, kolorowe, i znaleźć dla niech miejsce. Opasały duży pokój przyszpilone pod sufitem, zawieszone na karniszach, i zaświeciły kolorowo ku radości dzieci.


Potem obejrzeliśmy sobie bajkę o czerwononosym reniferze Rudolfie, upiekliśmy ciasto, wprawdzie marchwiowe, ale za to z przyprawami do piernika i zrobiło się w domu bardzo świątecznie.


środa, 16 grudnia 2015

Angielskie wakacje: Mudeford Sandbank

Mudeford Sandbank to piaszczysta plaża znajdująca się na samym końcu półwyspu Hengistbury Head. Z jednej strony można sobie spozierać na kanał La Manche (vel English Channel), z drugiej strony można oczy cieszyć panoramą miasta Christchurch.

Sama plaża, dość ładna, słynie z usadowionych na niej 346 domków, w których mimo dość pionierskich warunków (brak łazienki czy choćby bieżącej wody) można nocować od lutego do listopada.

Przy takiej lokalizacji raczej nie dziwi, że ceny tych mini-posiadłości osiągają zawrotne sumy - ponad 100, 000 funtów!


Śliczne domki pooglądaliśmy z zewnątrz, na zakup żadnego nie zdecydowaliśmy się, za to Emilii szalenie spodobał się piasek na ostatnim odcinku drogi.

Piasku miało dziecko także pod dostatkiem na plaży, ale tam bystre oczka wypatrzyły większą atrakcję - pirs z ogromnych bloków, już nie pamiętam czy skalnych czy betonowych.

Ponieważ zdecydowanie było to miejsce, w którym można sobie było zrobić krzywdę, obie Pociechy natychmiast tam się udały. 

Zapatrzeni

Jakby tu sobie guza nabić?

Zdjęcie pamiątkowe

Do domu wróciliśmy już nie na nogach, ale pociągiem (kolejnym!), o takim:

(Picture: © Copyright Nigel Mykura and licensed for reuse under this Creative Commons Licence.)
 (Coś mam dzisiaj kłopoty z ustawieniem czcionki...)

niedziela, 13 grudnia 2015

Angielskie wakacje: Hengistbury Head (Wspinaczka Konarowa)

Jeszcze tego samego dnia kiedy to zaatakowały Krzysia w lesie pokrzywy, tyle że popołudniową porą, wybraliśmy się na spacer na półwysep Hengisbury Head.

Szlak spacerowy oplata pętlą półwysep, prowadząc najpierw wzdłuż wybrzeża, a wracając asfaltową ścieżką od strony zatoki.

Ponieważ nasze bardzo małoletnie (1.5 roku i 2 lata) dziewczynki drogie były (i nadal są) naszym sercom, nie pchaliśmy się w miejsca niebezpieczne, i w obie strony powędrowaliśmy wyasfaltowaną, bardzo płaską ścieżką.

 

Po obu stronach ścieżki rosły drzewa - Krzyś nie mógł im odpuścić. W osobie cioci Oli znalazł bratnią duszę chętną do włażenia na coraz to wyższe konary.


A jak dziewczynki zauważyły że dzieje się coś ciekawego, też chciały wziąć udział w tak przedniej zabawie.


 

 

Czasem trzeba było zastosować wspomaganie dodatkowe...





A jak już się wdrapało, można było się relaksować...

 
 

A w dali już można było dostrzec domki na Mudeford Sandbank, ale o tym - następnym razem.


czwartek, 10 grudnia 2015

Angielskie wakacje: (Zbyt) bliskie spotkanie z pokrzywami w New Forest

W sierpniowy niedzielny poranek wybraliśmy się wszyscy do lasu na piknik. Wałówka zapakowana, kocyk rozłożony, ale niestety nie dane nam było długo cieszyć się odpoczynkiem na łące - przegonił nas chłodny wiatr i widok nisko sunących po niebie groźnie wyglądających chmur chmur.

Do końca jednak nie odpuściliśmy - kocyk złożyliśmy i poszliśmy do lasu.
A w lesie, jak to w lesie - atrakcji moc! Po pniach zwalonych drzew chętnie chodziła cała trójka dzieci ćwicząc równowagę.


Krzyś natomiast starał się wdrapać na każde drzewo, którego układ gałęzi dawał choćby złudzenie, że można po nich wejść wyżej.



W końcu i z lasu nas przegoniły grzmoty nadchodzącej burzy.

W drodze powrotnej Krzyś kosił patykiem roślinność przy drodze, aż w końcu natknął się na pokrzywy. Każde polskie dziecko wie, ze pokrzywy należy omijać z daleka, ale w Oregonie pokrzyw nie ma, więc dziecko nie było świadome czym grozi kontakt z tą pospolitą (w Europie) rośliną.

Reakcja jego na poparzenie była gwałtowna, histeryczna i bardzo głośna, na co dorosła część rodziny zareagowała nie mniej histerycznym śmiechem, dodatkowo raniąc uczucia dziecka, no ale jak tu się nie śmiać w takiej sytuacji? Drzeć się jak opętaniec z powodu poparzenia pokrzywą, jakby mu co całą rękę odgryzło? W wieku 9 lat?

Krzysiek do tej pory dąsa się, kiedy wspominamy historię z pokrzywami, a ja dalej nie mogę opanować przynajmniej uśmiechu -  od ucha do ucha...

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Bombki

Szydełkowe bombki wykonane w zeszłym roku rozeszły się po mniej lub bardziej zaprzyjaźnionych domach i u mnie została chyba tylko jedna z nich. Ponieważ podobały się, zachęcona tym faktem zabrałam się za nową partię - tym razem nieco wcześniej bo w październiku - czekałam jednak z publikacją do grudnia i bardziej świątecznej atmosfery.


Tak jak poprzednio, wszystkie bombki wykonane są według jednego schematu - tym razem to Model Nr 19 z Sabrina robótki ekstra, zeszyt 6/2010 (szydełkowa gwiazdka) - schemat wzoru, przypominającego sopelki lodu, zachomikowałam na swoim chomiku (KLIK). Metodą prób i błędów wprowadzałam kolejne modyfikacje, a kiedy doszłam do najlepszych proporcji, skończyła mi się odpowiednia kombinacja bombki-nici. Widać 11 sztuk to wystarczająco dużo.

Nie kupowałam żadnych nowych nici, wykorzystałam to co było pod ręką - Splocik zapewne rozpozna zielony kordonek, który od Niej dostałam kilka tygodni temu. W połączeniu ze złotymi bombkami powstało świąteczne wydanie dla fanów naszej lokalnej żółto-zielonej drużyny uniwersyteckiej.  

Pomysł z dodaniem wstążeczki przyszedł na samym końcu, kiedy główkowałam, jak by tu ukryć niektóre zbyt rzucające się w oczy niedociągnięcia.

Mimo że wykonaniu daleko do doskonałości, poniżej prezentuję zbliżenia - doskonałych bombek można znaleźć pod dostatkiem w sklepach. 





Bombki w podgrupach:




Część bombek przeznaczonych została na charytatywny kiermasz świąteczny, reszta na upominki świąteczne. Chciałabym jedną zatrzymać w domu.



piątek, 4 grudnia 2015

Tęcza o poranku

Zimowy poranek, bezśnieżny wprawdzie, ale za to dość mroźny jak na nasze warunki (-4 st C). Poranna krzątanina, godzina mniej więcej 7.20, wchodzę do kuchni i uwagę moją zwraca dość nietypowe światło za oknem.
Odsuwam firankę i oto co widzę:


Cudnie kolorowa na jeszcze szarym niebie - tęcza, rozpięta nad dachami domów sąsiadów.

Ale jakim cudem? Przecież nie pada deszcz? Przecież słońce dopiero wschodzi barwiąc niebo po drugiej stronie domu:


Cała rodzina zbiegła się, by podziwiać ten cudowny widok - nawet Emilia wygrzebała się spod puchowej kołdry.

20 minut później zaczął padać drobny grad, 40 minut później - deszcz. Tajemnica rozpłynęła się wraz z kroplami deszczu, wspomnienie zimowej tęczy o poranku - pozostało.