piątek, 29 lipca 2022

Jeszcze jeden hamak

Od jakiegoś czasu, jadąc pod namiot, zabieramy ze sobą hamaki. Nie zawsze są odpowiedniej grubości drzewa, by hamak rozwiesić, ale na przykład nad Crescent Lake są, i to w takim wspaniałym miejscu, że bujając się, podziwiamy jezioro, góry, plażę.

Ponieważ oboje i Krzysiek i Emilia, zawsze chcieli korzystać z hamaka w tym samym czasie, a hamak był jeden, uszyłam drugi hamak. Rozwiesiłam go na tarasie za domem, żeby sprawdzić, czy się spisze odpowienio – i już tam został. Wisi pod daszkiem, więc deszcz mu nie szkodzi. 

Uszyłam kolejny – zabraliśmy go ze sobą na czerwcowy wypad namiot. Spisał się nieźle, ale teraz oboje chcą się relaksować w nowym i większym hamaku. Podobno jest wygodniejszy niż ten stary, komercyjny.

Podczas tamtego wyjazdu zarządziłam korzystanie z hamaka na zmianę, a po powrocie do domu uszyłam kolejny. Przetestowaliśmy go właśnie nad Crescent Lake. Jak łatwo się domyślić, teraz dzieci kłócą się o ten najnowszy, podobno najlepszy. Nie wiem jakim cudem lepszy od tego drugiego skoro wymiary ma identyczne. Na szczęście znajomi też mieli hamaki, a że odpowiednich drzew była ilość mocno ograniczona, hamaki zawisły piętrowo i te u góry (nie nasze!) cieszyły się największym powodzeniem. Pewnie dlatego, że wgramolenie się do nich wymagało nie lada sprawności i kilku podejść. Dzieciaki miały kolejną zabawę! 



Najnowszy uszyty przeze mnie hamak to ten poniżej – udało mi się załapać na kilka relaksujących polegiwanek, i na zdjęcie! Krzysio pozuje w hamaku znajomych (sklepowym).

wtorek, 26 lipca 2022

Crescent Lake 2022

Do wczoraj mieliśmy bardzo przyjemne, ciepłe i słoneczne, acz niezbyt upalne lato. Takie w sam raz! Ale wczoraj dotarła w końcu i do nas fala upałów, żar leje się z nieba, i najbezpieczniej jest siedzieć w klimatyzowanym pomieszczeniu, czyli w domu. Biedny Krzysio pracuje jako ratownik na basenie i nie ma się jak schować przed skwarem.

Skoro lato, to i wyjazdy pod namiot. Kilka już za nami, kilka zaplanowanych i czekamy na nie niecierpliwie. Tradycyjnie jak co roku wybraliśmy się nad Crescent Lake. 



Wody w jeziorze jeszcze mniej niż rok temu, ale dowiedziałam się, że z tego jeziora jest pobierana woda do nawadniania upraw rolniczych i przestałam się dziwić, że mimo tak mokrej zimy i wiosny, poziom wody znowu się obniżył. Ciekawe czy ktoś, kto wydał pozwolenie na to, pomyślał, że za jakiś czas jezioro zostanie osuszone do dna . . .



Wyjazd w dobrym towarzystwie, w piękne miejsce, przy doskonałej pogodzie nie mógł się nie udać! Znajomi przywieźli rowery, kajak, i deskę surfingową z wiosłem, czas spędzaliśmy więc bardzo aktywnie. Ostatni raz wiosłowałam wprawdzie na studiach, ale z kajakowaniem jak z jazdą na rowerze – nie zapomina się!


Ostatniego dnia, po spakowaniu się i zwolnieniu miejsca, przenieśliśmy się kilka kilometrów dalej, do Spokojnej Zatoczki, i tam zabawiliśmy do późnego popołudnia.


A na koniec, na pożegnanie, zajechaliśmy na lody. Powspominaliśmy jak to rok temu, wracając z tego samego miejsca, w tym samym towarzystwie, w czterdziestostopniowym upale, zajadaliśmy się lodami.

sobota, 23 lipca 2022

Skórka nie warta wyprawki, czyli kukumowe żniwa


Zeszłej wiosny dostałam od koleżanki kilka kłączy kurkumy. Posadziłam w donicy, czekałam i czekałam bez końca, a kiedy już straciłam nadzieję, że mi ta kurkuma wyrośnie i posadziłam w tej samej donicy co innego – dopiero wtedy wypuściła pędy. 

Pod koniec lata, kiedy zrobiło się nieco chłodniej, donicę przeniosłam do kuchni. Roślinki rosły, ale nigdy nie dorównały wyglądem bujnym kępom ze zdjęć z artykułów na temat kurkumy. Z nastaniem wiosny liście zaczęły obsychać. Myślałam, że to przez niezbyt częste podlewanie, ale koleżanka uświadomiła mnie, że tak ma być, że zbliżają się kurkumowe dożynki. 


Nadszedł dzień wykopków – zbiory zmieściły się w dłoni Emilii. Te mniejsze kłącza wsadziłam z powrotem do ziemi, a tylko te większe wymyłam, obrałam, poszatkowałam i pozostawiłam w spokoju by wyschły. 

Kiedy już wilgoci w nich nie było ani odrobiny (a po wyschnięciu było tej kurkumy jeszcze mniej) wrzuciłam tę odrobinkę złota do moździerza, który przechwyciła Emilia, bo jej się zabawa w ucieranie szalenie spodobała. 



W sumie startej kurkumy otrzymałam tyle co kot napłakał – łyżeczkę do herbaty, może odrobinę kopiastą. Wartość detaliczna około jednego dolara. 
Zysk niemonetarny to zabawa przy ucieraniu i ładne zdjęcia.



Na szczęście inne zbiory ogrodowe nieco lepiej się prezentują, poza czereśniami, które w tym roku nie dopisały – chłodna i mokra wiosna im nie posłużyła. Te same warunki atmosferyczne bardzo przypadły do gustu borówkom, na które mówimy po prostu jagody, a których mamy w tym roku w brud, a do tego okazałe i słodkie! 

Porzeczki też obrodziły i czarne i czerwone. Zebrałam, ale nie miałam czasu na przetwory, więc zamroziłam. A kiedy już czas się znalazł, połączyłam z malinami, których wysyp akurat nastąpił i zrobiłam dżemy malinowo-porzeczkowe. A potem truskawkowo-porzeczkowe. 



Jeszcze tych zamrożonych porzeczek mam to może zmieszam je z aronią. Krzaczki aronii wprawdzie dopiero drugi sezon w ogródku, ale już widzę, że owoców mają więcej niż w ubiegłym roku.

W tym roku zabrałam się też nieco poważniej za suszenie ziół. Mięta rośnie jak chwast, więc nasuszyłam sporo. Garaż sprawdza się wspaniale jako suszarnia – po południu nagrzany jak piekarnik, zacieniony, w miarę dobrze wentylowany, bez dostępu dla dzikiej zwierzyny (poza pająkami). Oprócz mięty nasuszyłam też liści z czarnej porzeczki, oregano, czarnego bzu, i wrotycza maruna. 
Przegapiłam trochę nagietki, ale mam jeszcze z zeszłego roku. 

Pięknie to wszystko pachnie i smakuje, bo herbatkę z mięty już sobie kilka razy zaparzyłam.

środa, 20 lipca 2022

Memorial Weekend 2022: Eagle Rock Loop

Ostatnią peszą wycieczką naszego majowego wyjazdu, był spacer przez rzadziutki lasek porastający piaszczyste łachy płaskowyżu pod Sisters

Muszę przyznać, że Eagle Rock Loop to dość monotonna, wręcz nudna trasa, niemal w całości po płaskim terenie, stanowiąca część systemu ścieżek spacerowo- rowerowych. Pieszych spotkaliśmy niewielu, rowerzystów, sporo. 

Byliśmy już bardzo zmęczeni więc człapaliśmy noga za nogą, aż doszliśmy do skalistego wzgórza Eagle Rock. W tym miejscu, na widok celu marszruty, dostaliśmy zastrzyku energii i niemal wbiegliśmy na szczyt skalnego rumowiska, z którego roztacza się wspaniała panorama.


Na miejscu zastaliśmy wielopokoleniową rodzinę, więc miał kto nam zrobić zdjęcie.


Po chwili zostaliśmy sami – z widokami. 


Wyglądało jakby miało się zanosić na deszcz, chmury trochę straszyły szarościami a wiatr dął dość mocno. Nie chcieliśmy zmoknąć, więc rozpoczęliśmy odwrót, choć tak dobrze nam się siedziało na nagrzanych skałach. Droga powrotna dłużyła nam się niezmiernie i z trudem, ale w końcu doczłapaliśmy do samochodu. 



Dzieci zdrzemnęły się podczas jazdy do domu, ja musiałam zaczekać z odpoczynkiem do czasu, kiedy zamknęłam drzwi garażowe.

Z czystej ciekawości podliczyłam ile kilometrów przewędrowaliśmy w ciągu tych czterech dni. Aplikacja zarejestrowała osiem wycieczek – w sumie 37.5 km!

KONIEC

niedziela, 17 lipca 2022

Memorial Weekend 2022: Cline Falls

Cline Falls, OR

W drodze tam mignęła nam tablica informująca, że właśnie mijamy wodospad Cline Falls. Postanowiliśmy zobaczyć ten wodospad w drodze powrotnej. 

Z farmy z alpakami nawigacja doprowadziła nas do celu bocznymi drogami, więc mieliśmy okazję pooglądać przez szybę samochodu okolice, których dotąd nigdy nie widzieliśmy. 

Na miejscu okazało się, że tuż obok jest też pole namiotowe, ale nie oglądaliśmy go. 

Zjedliśmy kanapki, zostawiliśmy samochód, i przespacerowaliśmy się do niewielkiego wodospadu Cline Falls – w sumie 2 kilometry tam i z powrotem, Przyjemny spacer na rozprostowanie nóg, przerywnik w dłuższej podróży, ale po widokach i wrażeniach poprzednich dni, nie powalił nas na kolana.



czwartek, 14 lipca 2022

Memorial Weekend 2022: Narodziny Alpaki

Jadąc samochodem z hotelu na kolejne wycieczki podczas naszego majowego wypadu na drugą stronę Gór Kaskadowych, przejeżdżaliśmy obok farmy z alpakami Crescent Moon Ranch. Sporej wielkości tablica głosiła, że alpaki można karmić i głaskać. Z głupia frant zapytałam dzieci, czy miałyby ochotę obejrzeć alpaki, ale nie spodziewałam się aż takiego entuzjazmu – jednogłośnego i bardzo zdecydowanego tak! 


Ostatniego dnia, po wymeldowaniu się z hotelu, udaliśmy się na farmę, choć nie do końca było nam po drodze do domu. Ale nikt nie upierał się przy powrocie najkrótszą możliwą trasą, a dzień dopiero się zaczynał – na miejsce zajechaliśmy 5 minut po otwarciu. 

Kupiliśmy woreczki z karmą, a przy tej okazji dowiedzieliśmy się, że kilka alpak spodziewa się potomstwa tego dnia, a inne są już nawet po terminie. Podeszliśmy do ogrodzonego pastwiska i zaczęliśmy podsuwać zwierzakom karmę na dłoniach, głaskając ich miękkie runo. A po chwili przyszła córka właścicielki farmy, wskazała, która z alpak jest po terminie, i oznajmiła, że już dzisiaj powinna wydać na świat potomstwo. Podobno uniesiony do góry ogonek świadczy o tym, że poród nastąpi niebawem. I tak się stało! 

Rodzącą alpakę otoczyło niezłe stadko, trochę zasłaniając wystającą główkę i przednie nóżki noworodka. Przy porodzie asystowała pani z farmy. Dzieci patrzyły oniemiałe, a ja nakręciłam filmik – też wcześniej nie byłam świadkiem narodzin żadnego zwierzęcia na farmie.


Podobno po godzinie mała alpaka (w tym przypadku dziewczynka) staje na własnych nogach. Wówczas mama i dziecko zostają przeniesione na oddzielne pastwisko.

Jak by emocji związanych z narodzinami alpaki było mało, trafiliśmy na dzień strzyżenia alpak. To także coś, co do tej pory widziałam jedynie na szklanym ekranie. Zgolone runo było natychmiast sortowane i pakowane w szczelne worki, i nawet to, co wydawało się śmieciami, zostało zebrane – z przeznaczeniem na wyściółkę do domków dla ptaków. 

Na koniec natrafiłam na wywieszkę z prośbą, by woreczków po karmie dla alpak nie wyrzucać do kosza a do specjalnego pojemnika w celu ponownego wykorzystania. Bardzo mi się to spodobało.

Na miejscu jest też sklep z włóczkami i wyrobami z alpaki, ale nie tylko. Skarby nieprzebrane – nie mogłam się od nich oderwać, ale ceny zadziałały lepiej niż sole trzeźwiące.

poniedziałek, 11 lipca 2022

C&K 2022: Skarpety (cz. I)

Dzierganie skarpet wciąga, uzależnia. Mało która dziewiarka poprzestaje na jednej parze. Moje uzależnienie datuje się od września 2009 roku. Wówczas to nabrałam oczka na pierwszą parę skarpet. Tego lata robię parę dwudziestą. Większość z nich, choć nie wszystkie, były przeznaczone dla mnie. Dwudziesta para powstaje w ramach zabawy Nauka Dziergania i Supłania C&K na blogu Reni. W lipcu pokazujemy jedynie z czego robimy, a dopiero w sierpniu prezentujemy ukończone skarpety. 

Postanowiłam wykorzystać resztki włóczek skarpetkowych pozostałych po poprzednich projektach: 


Nie lubię wyrzucać nawet znikomych ilości włóczki i nawet dla tych kilku metrowych staram się znaleźć jakieś zastosowanie. Tak jest i w tym przypadku. Resztki sześciu różnych kłębuszków tak mieszam i przeplatam (na drutach 2 mm), że trzeba się dobrze przyjrzeć, by odróżnić jedną od drugiej w dzianinie. 


Robię obie skarpety równocześnie, po kilka okrążeń, żeby nie zapomnieć, jak się włóczki układają – takie rozwiązanie wydaje mi się prostsze niż prowadzenie zapisków. Na razie obu skarpetek jest nieco więcej niż na zdjęciu poniżej.

*          *          *

Koc skończony! Nitki pochowane, ale jeszcze czeka na upranie i dopiero wtedy go pokażę – w sierpniu. Oba projekty zgłaszam do zabawy CK na blogu to co lubię. 



czwartek, 7 lipca 2022

Memorial Weekend 2022: Otter Bench & Horny Hollow

Kiedy dotarliśmy do samochodu po wrażeniach Scout Camp Trail, pora była jeszcze dość wczesna – za dużo wolnego czasu do wieczora, by go przebomblować przed hotelowym telewizorem. Wprawdzie co wieczór dzieciaki jeszcze przez dwie godziny szalały w hotelowym basenie, ale nawet wziąwszy poprawkę na basen, czasu mieliśmy jeszcze sporo. 

Pojechaliśmy więc w trzecie zaplanowane miejsce, tym razem nad rzekę Crooked River (to ta, która opływa Smith Rock). Miejsce nie było zbyt odległe, ale znużona wędrówkami Emilia i tak zasnęła w samochodzie. Daliśmy jej z Krzyśkiem jeszcze trochę czasu na drzemkę po dojechaniu na miejsce, ale potem obudziłam ją. Wstała rześka jak poranek, gotowa na dalsze przygody.

Zaplanowana trasa miała formę pętli – zaraz na początku stanęliśmy wobec dylematu, w którą stronę się udać, w prawo czy w lewo. 


Poszliśmy w prawo, bo bliżej kanionu. Ta część szlaku prowadzi dość szeroką piaszczystą drogą przez rzadki jałowcowy lasek. 



Z trasy kanionu nie widać, nawet trudno się domyślić, że jest tak blisko.


Co jakiś czas szlak podchodzi jednak do skraju kanionu i można spojrzeć w dół – i dostać zawrotu głowy.



Doszliśmy do miejsca rozwidlenia szlaków. Można było zejść w dół, do poziomu rzeki, można było kontynuować, by przewędrować "ósemkę". Postanowiliśmy wracać. Byliśmy zmęczeni – może z wyjątkiem Emilii. Na dół wprawdzie było tylko pół kilometra, ale potem trzeba by było wspinać się po tej stromiźnie, a moje mięśnie już nie byłyby w stanie temu sprostać.


Wracaliśmy inną ścieżką, zamykając pętlę. Ta część wiodła nieco wyżej i był to już bardziej typowy szlak. Od czasu do czasu mijaliśmy łąki trawy nietypowej barwy. Falowała, uginając się pod podmuchami wiatru. Trawy o takim kolorze nigdy dotąd nie widziałam.


Na koniec jeszcze mapka przedstawiająca wszystkie trzy wycieczki z trzeciego dnia naszej majowej wycieczki. 


Trasy były dość blisko siebie, ale z racji ukształtowania terenu, trzeba było trochę przejechać, by dostać się z jednego miejsca na drugie. Te tereny mają całkowicie inne ukształtowania niż miejsce, w którym mieszkamy, wyglądają zupełnie inaczej.

Po zsumowaniu przewędrowanych dystansów, okazało się, że tego dnia przeszliśmy 13 kilometrów! A miał to być taki łatwy i niewymagający dzień.

niedziela, 3 lipca 2022

Memorial Weekend 2022: Scout Camp Trail

Szlak Scout Camp Trail jest polecany przez autora znanych przewodników po Oregonie, Williama L. Sullivana. Ponieważ jest niedługi (no bo co to dla nas 4 kilometry!) stwierdziłam, że nada się doskonale jako jeden z tych kilku krótszych na trzeci dzień naszej majowej wycieczki. 

Zmęczeni po pierwszych dwóch dniach, nieco rozruszaliśmy się na pierwszym spacerze, to teraz mogliśmy się zmierzyć z czymś nieco trudniejszym, bo może trasa i krótka, ale nie do końca łatwa. A do tego nietypowa, ponieważ najpierw schodzi się w dół, a potem trzeba się wdrapać z powrotem na górę. 

Do brzegu kanionu z parkingu dochodzi się przez półpustynny rachityczny lasek, nudny i nieciekawy, i zupełnie nie zapowiadający tego co za chwilę zobaczymy. 



Już z tego miejsca widok zapiera dech w piersiach, a kiedy się go już na powrót złapie, należy odnaleźć w sobie odwagę by wąską i miejscami dość stromą ścieżką zacząć schodzić w dół kanionu, na dnie którego płynie rzeka Deschutes River. 


Zabezpieczeń nie ma żadnych, za to na ścieżce jest moc okazji, by się poślizgnąć na kamyczkach i polecieć w dół. A do tego dołu jest ponad 650 stóp (200 metrów) – tyle schodzi się ścieżką, ale do samego dna kanionu jeszcze trochę jest. Nie polecam tej trasy osobom z lękiem wysokości oraz bez porządnych butów do wędrowania. 




Szliśmy powoli, napawając się widokami, ale też z powodu zmęczenia po poprzednich wędrówkach. Odpoczywaliśmy nader często. 


W pewnym momencie drogę zagrodziła nam skała. Ogromny głaz jakby porzucony w tym miejscu przez olbrzyma. Obok stała tabliczka ze strzałką skierowaną wprost w tę skałę. Żart? Nie! Właśnie na tę 2.5-metrową skałę trzeba było się wdrapać – innej drogi nie było. W osłupieniu nie zrobiłam nawet zdjęcia! Łatwiej było wejść, z drugiej strony, schodząc, było nieco trudniej, ale daliśmy radę. 



Na całej trasie nie spotkaliśmy nikogo, dopiero w pobliżu miejsca, gdzie do Deschutes River Wpada Whychus Creek, dostrzegliśmy innych wędrowców po drugiej stronie rzeki, która jest zbyt szeroka, głęboka, i wartka by ją można było przekroczyć. Po drugiej stronie biegnie inny szlak, którym może kiedyś powędrujemy. Wędrowcom pomachaliśmy, oni nam odmachali, powędrowaliśmy dalej. 



Na koniec trzeba było się wyspianać te 200 metrów do góry. Dobrze, że wiał wiatr, to nas nieco ochłodził, bo zgrzaliśmy się i zasapaliśmy się straszliwie na tym podejściu.


Tuż przed parkingiem drogę zagrodził nam wąż. Ponad metrowy, podobno niejadowity, usadowił się dokładnie w poprzek ścieżki i ani myślał nam ustąpić drogi. Obeszliśmy go szerokim łukiem. Dobrze, że napotkaliśmy go w miejscu, gdzie było jak go obejść – na szlaku, który właśnie opuściliśmy, nie byłoby takiej możliwości.