środa, 28 czerwca 2023

Crescent Lake 2023

Crescent Lake

Ostatni weekend czerwca spędziliśmy nad naszym ulubionym jeziorem, Crescent Lake. Miejsce zarezerwowałam jeszcze w styczniu, zanim wyklarowały się jakiekolwiek inne plany. 

Trudno planować na pół roku do przodu i łatwo o konflikt interesów. 
Już w marcu okazało się, że termin chyba nie najlepszy, bo pokrywa się z międzynarodową konferencją HOSA w Teksasie, na którą zakwalifikował się Krzysiek z reprezentacją szkoły. (Wspominałam o tym tutaj.) Rezerwacji nie odwołałam. Stwierdziłam, że najwyżej zabierzemy ze sobą koleżankę Emilii. Wyjazd do Teksasu okazał się zbyt drogi, szkoła zrezygnowała z uczestnictwa w konferencji więc wróciliśmy do pierwotnego planu wyjazdu rodzinnego pod namiot nad Crescent Lake. 

W maju szkoła Krzyśka obwieściła, że organizuje po raz pierwszy w swej historii letnią wycieczkę objazdową po oregońskich uniwersytetach – w terminie zahaczającym o nasz wyjazd nad jezioro. 

Pojechali we wtorek, wrócili w piątek wieczorem. Zwiedzili siedem kampusów, zaliczyli kilka lokalnych atrakcji (między innymi Painted Hills i wspinaczkę na ściance w jednym z kampusów), przejechali ponad 1600 km w ciągu czterech dni, spali w akademiku, liceum, budynku Gwardii Narodowej. Wrócili potwornie zmęczeni, ale zachwyceni. Krzysiek wypakował rzeczy ze szkolnego busa, przeniósł je do naszego samochodu, pożegnał się ze wszystkimi i pojechaliśmy pod namiot. Prosto ze szkolnego parkingu. 

Na miejsce dotarliśmy o 7:45 wieczorem, ale na szczęście pod koniec czerwca mamy najdłuższe dni w roku więc bez problemu zdążyliśmy się urządzić, zanim zapadł zmrok. Tym razem odpuściliśmy sobie piesze wycieczki i postawiliśmy na leniuchowanie, spanie, bujanie się w hamaku i beztroski relaks. 



W sobotę dojechała do nas koleżanka z psem. 



Od lat jeździmy w to miejsce, ale i tym razem natura nas zaskoczyła. Sobotni poranek przywitał nas piękną słoneczną pogodą, ale dość szybko zaczęło się chmurzyć, chmury zaczęły zmieniać barwę z białej na szarą, aż w końcu zaczęło kropić, błyskać i grzmieć. 

przed burzą

Szybko pochowaliśmy wszystko co mogłoby zmoknąć lub zostać zwiane przez mocny wiatr, a kiedy rozpętała się burza, schowaliśmy się w namiocie. 
Okazało się, że jest wystarczająco duży, by pomieścić cztery osoby i psa. Okazało się też, że jest dobrej jakości i nie przepuściła ani odrobiny wody do środka. Szkoda tylko, że nie ma okien i nie mogliśmy obserwować burzy. 

Rozegraliśmy partyjkę Rummikub pogryzając herbatniki. Skończyliśmy nieco po tym, jak przestało padać. 

tuż po burzy

Ochłodziło się po tej burzy mocno, ale mieliśmy ciepłe kurtki. Skoro się przejaśniło, rozpaliliśmy ognisko i zrobiliśmy sobie biwakowy obiad, czyli kiełbaski pieczone nad ogniem. Po obiedzie koleżanka pożegnała się i pojechała do domu, a niedługo po tym przewaliła się nad nami druga burza. Tym razem Emilia czytała, Krzysiek spał, a ja drzemałam. Obie burze nie trwały długo i nie wyrządziły żadnych szkód, tyle że się po nich ochłodziło. Na noc zabraliśmy do śpiworów termofory, które przezornie spakowałam. Ponieważ drewno zabezpieczyłam przed deszczem, nie było też problemu z ogniskiem.

wieczór po burzy

zachód słońca po burzy

Niedzielny poranek wstał słoneczny i ciepły jak gdyby nigdy nic. Po spakowaniu się poszliśmy jeszcze na spacer, a że było tak cudnie, mocno ociągaliśmy się z wyjazdem. Chyba za rok znowu wybierzemy się w to samo miejsce...






niedziela, 25 czerwca 2023

Sezon na czereśnie

Pod koniec maja złapało mnie przeziębienie i nie chciało odpuścić przez miesiąc. Co jakiś czas poprawiało mi się, ale kiedy już cieszyłam się z powrotu do zdrowia choroba rozkładała mnie ponownie na łopatki. Sporo czasu spędziłam na zwolnieniu, bo niby to tylko przeziębienie, ale z tych paskudnych, kiedy ciężko zwlec się z łóżka nawet do toalety. Ponieważ chorowanie zaliczyła też Emilia a pod koniec i Krzysiek, wydaje mi się, że się nawzajem zarażaliśmy i ja po prostu zaliczyłam trzy tury.

Kiedy czułam się lepiej wlokłam się do ogródka bo pomidory czekały na posadzenie ale najpierw trzeba było przygotować grządki i nanieść kompostu. 


Pomidory i papryka posadzone a ja jeszcze trochę kaszlę, ale już niewiele — zasypiam wieczorem bez wspomagania farmakologicznego. 

Koniec czerwca to też sezon na owoce. Tej zimy nie mogłam się zmobilizować by opryskać drzewka więc sądziłam, że czereśni nie będzie, ale nie miałam racji. Wprawdzie w tym roku czereśnie były drobne, ale za to nie ucierpiały od chorób ani szkodników. Nie zjadły ich też ptaki ani wiewiórki, ale podjadały je nieco mrówki.


Najedliśmy się do syta, podzieliliśmy się z innymi i jeszcze zostało na dżemy. Nawet te żółte udały się wspaniale, choć zazwyczaj łatwo ulegają chorobom albo upatrzą je sobie robaczki. 


Rozrosły mi się te dwa drzewka tak bardzo, że nawet z drabiny trudno dosięgnąć owoców. Jedno drzewo już przycięłam. Kilka lat temu kupiłam sobie piłę elektryczną na takim długim kiju specjalnie do tego celu, tylko nie mogłam się zebrać, żeby ją złożyć. Trzeba było samemu założyć łańcuch, napiąć go, podokręcać, wlać specjalny olej. Trzy lata piła czekała i w końcu się doczekała.

Jedno drzewo przycięte a na ten tydzień planuję oporządzić to drugie. Ale jutro z samego rana zbieram porzeczki — i czarne i czerwone. Wzięłam pół dnia urlopu, żeby to zrobić jak jest jeszcze chłodno. Po pracy ta część ogródka jest w pełnym słońcu a zbieranie owoców w trzydziestopniowym upale to żadna przyjemność. 

Na koniec zdjęcie groszku pachnącego. 


Przez lata kupowałam nasiona, wysiewałam, a groszku nie miałam. W zeszłam roku w drodze powrotnej z któregoś wyjazdu, zatrzymaliśmy się przy jakiejś rzeczce, a kiedy dzieci się kąpały, nazbierałam strączków dziko rosnącego przy drodze groszku. Rzuciłam potem na rabatkę, nawet nie przysypałam ziemią, a na wiosnę okazało się, że ani nasion nie zjadły ptaki, ani roślinki nie uschły. Groszek wyrósł pięknie, pnie się po łodyżkach powojnika, podpiera o liście irysów, bo żadnego sztucznego podparcia ode mnie nie otrzymał i widać tak mu pasuje, bo ma się dobrze i kwitnie. Mam nadzieję, że się rozsieje i w przyszłym roku będzie go więcej.

środa, 21 czerwca 2023

Kartki dwie

Kolejny rok szkolny za nami.

W zeszłym tygodniu Krzysiek miał egzaminy końcowe — trzecią klasę liceum zaliczył z najwyższymi ocenami. 

Emilia natomiast skończyła przygodę ze szkołą podstawową. Z tej okazji odbyła się w szkole stosowna ceremonia. Ostatniego dnia szkoły, bardzo dużo dzieci opuszczało budynek szkolny ze łzami w oczach, i to nie tylko ci uczniowie, którzy przechodzą do gimnazjum. To chyba dobrze świadczy o szkole — nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek płakała ostatniego dnia szkoły z powodu rozpoczynających się wakacji, podczas których nie będę musiała chodzić do szkoły. Cóż, cieszę się niezmiernie, że moje dzieci mają przyjemniejsze szkolne doświadczenia. 

Do ostatniej chwili Krzysiek nawet się nie zająknął na temat kartek dla swoich nauczycieli, dopiero w przedostatni dzień szkoły, i do tego, jak już szłam spać, zapytał, czy mamy jakieś kartki, bo chciałby napisać kilka słów dla każdego z tegorocznych nauczycieli. Na szczęście zawsze mam zapasik kartek różnorakich, takich nadających się w tej sytuacji także. 

Dla pani Emilii zrobiłam kartkę własnoręcznie — nawet udało mi się to zrobić na tydzień przed zakończeniem roku szkolnego. 



Życzenia na odwrocie wydrukowałam, a że są dość osobiste, po zrobieniu zdjęcia — wyretuszowałam.

Przez cały rok szkolny w klasie pomagała jako wolontariuszka mama wychowawczyni Emilii, zwana przez uczniów Babcią M. Babcia M uszyła dla każdego dziecka w klasie patchwork - 25 sztuk!
 


Dzieci dostały swoje patchworki na tydzień przed zakończeniem roku szkolnego, na szczęście nie ostatniego dnia więc miałam czas na zrobienie karki z podziękowaniem także dla Babci M. Kartka jest patchworkowa. 


Trochę się bałam czy uda mi się równo poprzycinać kwadraciki papieru, bo, mimo że gilotynka ma linie, ja mam szczególny dar do przesuwania tych karteluszek nawet mocno przyciśniętych, ale wyszło dobrze. Obie kartki spodobały się a ja jestem z nich zadowolona. 

 

Kartki zgłaszam do dwóch zabaw: Link Party u Reni oraz do czerwcowej odsłony zabawy Rękodzieło i przysłowia albo... u Splocika. Ponieważ kartki są dla nauczycieli, w tej sytuacji pasuje mi drugie przysłowie "Wszyscy żyjemy pod tym samym niebem, ale horyzonty u różnych ludzi są różne."

Od jakiegoś czasu zauważyłam, że strasznie nasiliła się krytyka nauczycieli w USA. Pewne środowiska zarzucają nauczycielom indoktrynację, opluwają, szykanują. Pracowałam swego czasu w szkole, wprawdzie w Polsce, nie tutaj, ale specyfika zawodu wszędzie jest taka sama. Tylko ktoś, kto nigdy nie pracował w szkole może tak bezmyślnie pleść takie bzdury, jak tutaj zdarza mi się usłyszeć. Nikt nie jest idealny — taka natura ludzka — nauczycielom też zdarzają się potknięcia jak każdemu z nas. Ja jednak jestem ogromnie wdzięczna nauczycielom moich dzieci, że nadal trwają, niosąc kaganek oświaty. Wielu nauczycieli odeszło z zawodu, braki są zastraszające. Jak nadal będą tak opluwani jak to obserwuję, to nie będzie komu uczyć. Ale może właśnie o to chodzi.

niedziela, 18 czerwca 2023

11 lat



Emilia kończy dzisiaj 11 lat. 




Był urodzinowy tort, były życzenia, były prezenty. 
Jeden z prezentów Emilia dostała już miesiąc temu.



Chomik Nancy znudził się koleżance Emilii. Po wydaniu na świat miotu małych chomiczków Nancy poszła w odstawkę, więc ją przygarnęliśmy. Chomika Emilia dostała za darmo, całe wyposażenie, łącznie z klatką, a nie inną (bardzo drogą), dostała w prezencie urodzinowym. W dniu urodzin i tak coś tam jeszcze od mamy dostała. 



Moja jedenastoletnia córka zaczęła podbierać mi ubrania — na razie te z czasów, kiedy byłam szczuplejsza, na przykład ten fioletowy bawełniany swterek na zdjęciu powyżej.

czwartek, 15 czerwca 2023

Memorial Weekend 2023: Straszna Tilly

Przed opuszczeniem Parku Ecola jeszcze na chwilę zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym. Dzieci były już bardzo zmęczone i stwierdziły, że zaczekają na mnie w samochodzie. 

Cannon Beach

Z oddalonego od parkingu o kilka kroków cypla z jednej strony roztacza się widok na słynną plażę Cannon Beach, a z drugiej na latarnię morską Tillamook Rock.


"Terrible Tilly" (Straszna Tilly) to latarnia morska Tillamook Rock usytuowana na bazaltowej skale oddalonej o 1.2 mili (1.9 km) od brzegu północnego wybrzeża Oregonu. Od dawna opuszczona i zamknięta na cztery spusty, poobijana i posiniaczona, nadal stoi, przypominając o swej bogatej przeszłości.

Historia Tilly sięga 1878 roku, kiedy to zapadła decyzja o budowie latarni na samotnej, oddalonej od brzegu bazaltowej skale. Od samego początku towarzyszyły jej dramatyczne wydarzenia. Jeszcze przed rozpoczęciem prac mistrz murarski badający lokalizację został zmieciony do morza i nigdy więcej go nie widziano.

Tillamook Rock Lighthouse
U.S. Coast Guard

Budowa Tilly była wyczerpującą pracą. Już samo wejście na skałę było niebezpieczne, nie wspominając o burzowej pogodzie siejącej spustoszenie w załodze, zapasach, i morale. W styczniu 1880 roku, cztery miesiące po rozpoczęciu budowy, fale sztormu zmiotły narzędzia załogi, zbiornik na wodę i zapasy. Według przekazów historycznych wszyscy robotnicy przeżyli, ale przez ponad dwa tygodnie musieli czekać aż dostarczono im żywność, odzież i zapasy.

Budowa latarni trwała ponad 500 dni a zaledwie kilka tygodni przed jej ukończeniem w styczniu 1881 roku, barka Lupatia rozbiła się nieopodal w gęstej mgle, żaden z 16 członków załogi nie przeżył. Jedynym ocalałym z wraku był pies załogi. 

21 stycznia 1881 roku na po raz pierwszy rozbłysło światło latarni. Latarnicy zostali przydzieleni do służby, ale na krótsze niż typowe rotacje — 42 dni pracy, 21 dni wolnego — ponieważ warunki okazały się tak wyczerpujące, zarówno fizycznie, jak i psychicznie.

Tillamook Rock Lighthouse, 1891
S. B. Crow - Library of Congress

Przez dziesięciolecia Tilly i jej opiekunowie opierali się spustoszeniom morskim. Październik 1934 roku przyniósł najgorszy sztorm w historii, trwający cztery dni, który poważnie uszkodził latarnię. Latarnię odremontowano, ale 1 września 1957 roku latarnik Oswald Allik i tak wyłączył światło na dobre i dokonał ostatniego wpisu w dzienniku pokładowym (obecnie wystawionym w Columbia River Maritime Museum w Astorii).

poniedziałek, 12 czerwca 2023

Memorial Weekend 2023: Indian Beach

Po opuszczeniu hotelu wróciliśmy do miejsca, które dnia poprzedniego oglądaliśmy z góry, ze zbocza masywu przylądka Tillamook Head — Indian Beach. Tym razem pojechaliśmy samochodem, zaparkowaliśmy na dość obszernym, ale szybko zapełniającym się parkingu, i ruszyliśmy na plażę. 

Indian Beach: widok na Przylądek Tillamook

Indian Beach przynależy do Parku Stanowego Ecola i jest idealnym miejscem do podziwiania dziedzictwa geologicznego regionu — ogromnych formacji bazaltowych (15 milionów lat temu skała tworząca przylądek Tillamook była stopioną rzeką bazaltu płynącą w dół wąwozu rzeki Columbia ze stanu Idaho).


Plaża zamknięta jest z obu stron skałami opadającymi do oceanu. Przespacerowaliśmy się z jednego końca w drugi, kontemplując widoki i podziwiając wytrzymałych surferów. Indian Beach słynie ze świetnych fal do serfowania, ale poza deską trzeba jeszcze mieć piankę do surfingu, bo woda w Pacyfiku na tej szerokości jest zimniejsza niż w Bałtyku. 


Przypomniała mi się poprzednia wizyta w tym miejscu, 13 lat temu, jeszcze bez Emilii. (KLIK)

Widok na latarnię morską Tillamook z Indian Beach

Słońce przesłaniały wprawdzie chmury, ale nie było mgły, więc latarnia morska na Tillamook Rock była widoczna.


Na koniec ciekawostka. Niewiele osób wie, że w tym miejscu kręcono ujęcia do kilku filmów: "Zmierzch" (Twilight)," Postrzeleńcy" (The Goonies), "Na fali" (Point Break). Kilka scen do filmu "Gliniarz w przedszkolu" (Kindergarten Cop) nakręcono tuż obok. (W filmie "Zmierzch" Indian Beach zastępuje First Beach w La Push w stanie Waszyngton, gdzie przyjaciele Belli surfują i gdzie Bella po raz pierwszy dowiaduje się prawdy o Edwardzie Cullenie.)


c.d.n.

czwartek, 8 czerwca 2023

Atrakcje innego rodzaju

Po długiej i męczącej wycieczce chciałam wcześnie pójść spać. Następnego dnia czekała mnie wszak jazda do domu i jeszcze kilka ciekawych miejsc do odwiedzenia. Ale jak to często w życiu bywa, nie dane mi było pójść spać z kurami i zaznać odpoczynku. 

Już miałam umościć się wygodnie i odpłynąć w objęcia morfeusza, ale postanowiłam jeszcze skorzystać z toalety. Spłuczka nie działa! Masz ci los! 

Telefon na recepcję, pani z obsługi pojawiła się dość szybko, sprawdziła, że nie działa, ściągnęła klapę zbiornika, zrobiła zdjęcie złamanej plastikowej dźwigni, która uwalnia wodę, wysłała zdjęcie do konserwatora, zapewniając, że mimo że to niedziela, konserwator zaraz się pojawi, bo mieszka niedaleko a umowę ma właśnie taką na zawołanie. 

Konserwator pojawił się o dziesiątej, usterkę usunął w ciągu pięciu minut. 

Ponownie ułożyłam się wygodnie w łóżku i znowu nie dane mi było zasnąć, ponieważ usłyszałam wodę — gdzieś ewidentnie ciekła woda. Wstałam, obolała po wyprawie dokuśtykałam do łazienki a tam już cała podłoga zalana. 

Dzwonię na recepcję — nikt nie odbiera. Rzuciłam ręczniki na podłogę, blokując dostęp do pokoju, zakręciłam dopływ wody do toalety, kazałam Krzyśkowi dzwonić na recepcję, a sama tam pobiegłam. Ciekawe jak adrenalina zadziałała jak środek przeciwbólowy i na zmęczenie — momentalnie zapomniałam, że cokolwiek mnie boli, że jestem tak zmęczona i śpiąca. 

Kiedy dotarłam na recepcję, konserwator, który jeszcze nie zdążył opuścić hotelu, rozmawiał z Krzyśkiem przez telefon. Wróciliśmy do pokoju. Okazało się, że to zbiornik na wodę cieknie, sama toaleta nie była zatkana, wylewająca się dołem zbiornika woda była czysta. Pan pochwalił mój refleks, że tak szybko odcięłam dopływ wody i użyłam ręczników, żeby woda nie rozlała się na pokój. Doniósł jeszcze całe naręcze ręczników. Wraz z recepcjonistką bardzo przepraszali, że nam się coś takiego przydarzyło i zakłóciło wypoczynek. 

Skończyło się na tym, że w środku nocy pakowaliśmy się i przenosiliśmy się do innego pokoju — jedynego wolnego, bo ktoś w ostatniej chwili zrezygnował, w długi weekend wszystkie pokoje były zajęte. Dzieci stwierdziły, że jeszcze im się nie zdarzyło tak szybko spakować. Niestety nowy pokój nie miał balkonu z widokiem na rzekę, ale za to był dwa razy większy, miał kominek na gaz i wannę z wodnym masażem oraz osobno kabinę z natryskiem. Z wanny nie dane nam było skorzystać, bo było już bardzo późno jak się ta heca skończyła, a następnego dnia rano wymeldowywaliśmy się i wracaliśmy do domu. Włączyliśmy sobie za to kominek. Takich przygód na wyjeździe jeszcze nie mieliśmy!
c.d.n

poniedziałek, 5 czerwca 2023

Memorial Weekend 2023: Lewis & Clark Discovery Trail

Kiedy zapadła decyzja, że jedziemy do Ecola State Park, zaczęłam się zastanawiać nad wyborem szlaków, które przemierzymy. Jest ich kilka, ale takich dwu lub trzygodzinnych, a skoro już jechaliśmy tyle czasu (3 godziny) w jedną stronę, to nie po to, żeby siedzieć w hotelu czy nawet na plaży – plażę wszak mamy dużo bliżej. 

Zastanawiałam się długo, zanim zdecydowałam się na szlak Lewis & Clark Discovery Trail, ponieważ jest on długi, bardzo długi – 20 kilometrów. 
Po płaskim, do przejścia, ale jak się do tego doda zdobycie 350 metrów i do tego dwa razy, ponieważ najpierw zdobywa się na masyw Tillamook Head i schodzi po jego drugiej stronie, a potem wraca tą samą trasą (znowu najpierw pod górę, a potem w dół), 20 kilometrów taką trasą wygląda już zupełnie inaczej, dużo trudniej. W styczniu 1806 roku kapitan William Clark i innymi członkowie ekspedycji Lewisa i Clarka korzystali z tego szlak handlując z tubylcami zamieszkującymi małą wioską w pobliżu dzisiejszej plaży Cannon Beach. Clark opisał Tillamook Head jako "najbardziej stromą, najgorszą i najwyższą górę, na jaką kiedykolwiek się wspiąłem". Taką opinię wygłosił po rocznej podróży przez Góry Skaliste. Nie byłam pewna czy dam radę, bo że dzieci nie będą miały problemu – co do tego nie miałam żadnych wątpliwości.

Park stanowy Ecola jest położony w północno-zachodniej części stanu Oregon na wybrzeżu Pacyfiku. Przy dobrej pogodzie park oferuje piękne krajobrazy — malownicze wybrzeże z widokiem na Ocean Spokojny oraz góry Kaskadowe. Niestety, poranek nie obdarował nas pogodą do podziwiania widoków. Niska temperatura i zachmurzone niebo okazały się plusem przy forsownym marszu w górę a mieliśmy do zdobycia 350 metrów. 








Wędrowaliśmy sobie podziwiając zmieniający się las, zdobyliśmy szczyt Tillamook Head Peak aż doszliśmy do Hiker's Camp — noclegowni dla osób wędrujących szlakiem Oregon Coast Trail. Baza ma prymitywny charakter i obejmuje trzy małe chatki. 



Każda z tych rustykalnych konstrukcji może pomieścić cztery osoby na drewnianych platformach przypominających łóżka piętrowe. W pobliżu znajduje się wychodek, ale w obozie nie ma wody. Na widok chatek dzieci ożywiły się nieco, wypróbowały prycze – a jakże! 



Tutaj zjedliśmy kanapki, zastanawiając się co dalej. Przebyliśmy dopiero 30% trasy a już byliśmy zmęczeni. 



Przespacerowaliśmy się do punktu widokowego, zrobiliśmy sobie zdjęcie z latarnią morską na oddalonej o dwa kilometry skale, po drodze minęliśmy konstrukcje wojskowe z czasu drugiej wojny światowej – Emilia strasznie chciała dostać się do środka i nawet znalazła otwór, przez który by się wcisnęła, ale udało mi się ją odwieźć od tego pomysłu. 

Postanowiliśmy trzymać się pierwotnego planu i poszliśmy dalej, aż do plaży Indian Beach, tyle że na samą plażę nie schodziliśmy.



Odpoczęliśmy na ławeczce z widokiem na plażę a potem przeszliśmy na szlak Clatsop Loop Trail i zawróciliśmy. Z powrotem szło się nam jakby nieco szybciej, choć znowu najpierw pod górę. Wypogodziło się nieco, więc zrobiliśmy kilka zdjęć. 




Urwiska takie, że kręci się w głowie, ale widoki piękne. 

Krzyśka obtarł but – dobrze, że miałam ze sobą podręczną apteczkę. Na moje bolące kolana nie dało się jednak nic poradzić. Bardzo bolały mnie przy schodzeniu w dół, ale nie miałam wyjścia, zacisnęłam zęby i jakoś się dokulałam do samochodu. Przy wchodzeniu w górę nic mi nie dolegało, tylko przy schodzeniu i to już pod koniec. Emilia była tylko bardzo zmęczona co przejawia się u niej podłym nastrojem, takim, że "bez kija nie podchodź" jak to mawiają. Byliśmy wykończeni, ale daliśmy radę.


To nasza najdłuższa i najtrudniejsza jak dotąd wyprawa. Ostatni raz takie forsowne trasy pokonywałam 30 lat temu, w czasach studenckich.