piątek, 28 lutego 2014

środa, 26 lutego 2014

Infekcja ucha

W nocy obudził mnie ból ucha.
Ten, kto miał infekcję ucha, wie, że ból jest bardzo charakterystyczny i nie pozostawia wątpliwości co do natury jego pochodzenia.
Ja też ich nie miałam.

Jeszcze się łudziłam, ponownie zasypiając, że to jakieś urojenia, nerwobóle, ale złudzenia te najwyraźniej musiały mieć swoje źródło w czterech tabletkach przeciw bólowych.

Rano po złudzeniach nie było już śladu, za to ja pognałam do lekarza, który potwierdził moje przypuszczenia - infekcja ucha. Paskudna - pani aż się za głowę złapała.
Antybiotyk, dość mocna dawka.

Łykam antybiotyk, łykam środki przeciw bólowe i czekam, aż mi się poprawi. 

poniedziałek, 24 lutego 2014

Krokus - fioletowy

Jak już śnieg stopniał, to okazało się, że wszystkie żółte krokusy dość mocno ucierpiały.
Przetrwały, ale ich delikatne płatki zostały mocno poturbowane.
I nici z optymistycznych wiosennych zdjęć.

Ale ostatnio wypatrzyłam w ogródku pierwszego fioletowego krokusa, a ponieważ o tej porze roku nie tylko moje oczy głodne kwiecia w ogrodzie - prezentuję:


Przy okazji zrobiłam zdjęcie kwiatków, które w takim oto stanie trwają, mimo dwóch ataków zimy, niezmienione, nie naruszone ani zimnem, ani śniegiem. A zapewniam, że plastikowe nie są, a żywe - posadziłam je w czerwcu i miły kwitnąć latem, ale zaczęły dopiero w październiku - i tak, jak wyglądały w październiku, wyglądają teraz.


Choć w zasadzie teraz mają nieco więcej pąków.

A na koniec - przebiśniegi.


Mam ich zaledwie dwie kępki, w dwóch różnych zakątkach ogródka. I zawsze kwitną jedne po drugich, nigdy razem. Pod koniec stycznia pokazałam tę najpierw kwitnącą kępkę, po której pozostało jedynie wspomnienie.
Teraz za to, kwitnie ta druga.

sobota, 22 lutego 2014

Karmnik dla ptaków

Już kiedyś wspominałam, że Krzyś lubi książki z serii Ready Freddy. A także i o tym, że na końcu każdej z niej zamieszczono propozycję jakiegoś projektu do wykonania przez dziecko. Już nie pamiętam w której było to karmnik dla ptaków. Krzyś zażyczył sobie, aby mu pomóc takowy wykonać. Podał mi listę potrzebnych materiałów - okazało się, że wszystko mamy, więc zabraliśmy się do roboty. Raz dwa i karmnik był gotowy.

Bo to szalenie prosty karmnik.

Trudniej było utrwalić na zdjęciu jak korzystają z niego ptaki. Bo to i aparat dobrze schowany przed Emilią, a i ptaki, nieprzyzwyczajone do jedzenia na naszym tarasie, szybko umykały, jak tylko dojrzały ruch firanki.
Ale w końcu się udało.


Zdjęcie zrobione podczas ostatniej wizyty zimy, ale zwlekałam z zamieszczeniem, bo miałam nadzieję na lepsze. Lepszego jednak nie ma.

A teraz słów kilka jak taki karmnik wykonać.

Szyszkę, najlepiej dość sporą, faszerujemy masełkiem fistaszkowym, po czym panierujemy w karmie dla ptaków - ja taką mieszankę kupiłam w sklepie, w którym robię zakupy spożywcze.
Karmnik wieszamy za oknem. Szalenie proste, prawda? 

poniedziałek, 17 lutego 2014

Druga tura

Jakieś 2-3 tygodnie mieliśmy spokój z chorowaniem.
W piątek Krzyś zaczął gorączkować, dzisiaj Emilia. Starszy brat ma się już lepiej i jutro idzie do szkoły. Mam nadzieję, że Emilia też szybko wyzdrowieje, bo znowu mam zarwane nocki co fatalnie odbija się na moim samopoczuciu.

czwartek, 13 lutego 2014

Zakupy

Jedziemy sobie z Emilią na zakupy i prowadzimy podczas jazdy dialog:

- Kep!
- Tak córeczko, jedziemy do sklepu. A co kupimy w sklepie?
- Mleko!
- Mleko. A co jeszcze?
- Fok!
- Sok. Co jeszcze?
- Apul!
- Jabłka. Co jeszcze?
- Pałe!
- Parówki. Co jeszcze?
- Jajo!
- Jajka. Co jeszcze?
- Sesek!
- Serek. Co jeszcze?
- Sianka!
- Owsiankę. Co jeszcze?
- Meso! 
- Mięsko. Co jeszcze?
- Zipa!
- Nie, zupy nie kupimy w sklepie. Zupę zjemy jak wrócimy do domu.

I tak dojechałyśmy do sklepu. A w drodze powrotnej rozmawiałyśmy sobie podobnie, z tym, że Emilia opowiadała o tym co już kupiłyśmy.


wtorek, 11 lutego 2014

Kartki walentynkowe

W tym roku, o dziwo, udaje mi się zaprezentować kartki na walentynki przed samym świętem. Zrobiłam tylko dwie, w tym jedna podoba mi się naprawdę, ta poleciała już do adresatki (kartka jest od Krzysia):


Druga kartka to wynik zabawy w recykling. Prawda jest taka, że nie miałam czasu wybrać się do sklepu po kartkę komercyjną, a że ma to być kartka od Krzysia dla pani w szkole, doszłam do wniosku, że taka może być:


Ze starej kartki powycinałam elementy i nakleiłam  na kartonik.
W rzeczywistości prezentuje się ładniej niż na zdjęciu, ponieważ wycięte i naklejone elementy bardziej zlewają się z tłem.

niedziela, 9 lutego 2014

Sople

W piątek wieczorem zaczął padać marznący deszcz. Całkiem spora warstwa lodu pokryła 20 cm śniegu. Rano, kiedy jeszcze niezupełnie się rozwidniło, lód na gałęziach pięknie wyglądał.


Potem znowu padał deszcz, krople zamarzały na gałęziach, pokrywając je coraz grubszą warstwą lodu i coraz bardziej przyginając je do ziemi. 

Wieczorem, niemal centymetrowa warstwa lodu pokrywała wszystkie gałęzie i gałązki. Gałęzie brzozy sąsiadów wygięły się się pod lodem niczym odwrócone U.


Zaczęłam się obawiać o kruche gałęzie naszego derenia - połamią się czy nie? 


Ściekająca  woda szybko zaczęła formować sople - nie tylko na rynnach, dachu i daszkach, ale także na donicach, sznurach do suszenia prania, krzewach, gałęziach, liniach przesyłowych.






Dzieciom deszcz nie przeszkadzał - musieliśmy zaliczyć godzinną taplaninę w deszczu, ale za to górna warstwa śniegu, pokryta warstwą lodu, dostarczyła, zwłaszcza Krzysiowi, niezapomnianych emocji.


Mi ten zmrożony śnieg też dostarczył niezapomnianych emocji - nadwyrężyłam sobie mięśnie (i złamałam miotłę) usuwając warstwę śniegu i lodu z dachu namiotu pełniącego funkcję drewutni. Gdybym tego nie zrobiła, najprawdopodobniej plastik podarłby się i topniejący śnieg zalałby nam całe drewno na opał. No i trzeba by kupić nowy namiot. Spociłam się przy tej robocie jak przy niezłym treningu na siłowni. Mokra byłam cała - pod ubraniem od potu, na zewnątrz od deszczu. 
Mąż, oczywiście, na delegacji. 

Wieczorem wyjrzałam na zewnątrz i oczom moim ukazał się widok magiczny, bajkowy - śliwa, oblodzona cała, skąpana w świetle zewnętrznej lampy sąsiadów skrzyła się niczym wystrojona w tysiące brylantów. Przypominała bardziej żyrandol niż drzewo. Złapałam aparat i usiłowałam to niecodzienne piękno uwiecznić, ale nie bardzo się udało.


To nawet nie namiastka tego, czym cieszyliśmy nasze oczy wczoraj wieczorem, całą trójką, z nosami przy szybie sypialni. 

Skoro już miałam aparat w dłoni, zrobiłam jeszcze zdjęcie sznurów na pranie - sznury sopli ciekawie wyglądały również w nocy.


Dopiero po dziesiątej rano, dzisiaj, temperatura podniosła się ponad zero i zaczęła się odwilż. Zewsząd dochodzą odgłosy ciurkania, kapania, z gałęzi odpadają kawałki lodu, i drzewa zaczynają unosić do góry gałęzie.

Sporo domów, i to w naszej dzielnicy, nie ma prądu - i nie będą mieli aż do poniedziałku. Nam się udało, żadna złamana gałąź nie zerwała trakcji doprowadzającej nam prąd, więc czekamy spokojnie końca tej niemiłej wizyty Pani Zimy w zaciszu domowym.

piątek, 7 lutego 2014

Nieproszony gość

Jeszcze przed wczoraj było tak:


A wczoraj było już tak:


A dzisiaj pozostała tylko biel.

Zima, nieproszona, i niezbyt mile widziana, rozpanoszyła się, przeganiając nieśmiałą wiosnę. Widać uznała, że nie może być nam lepiej niż reszcie mieszkańców kraju, i zaserwowała nam nieco podobnych doznań: mrozu i śniegu.

Najpierw spadła temperatura do -5 stopni Celsjusza, a wczoraj rano zaczęło prószyć. Ponieważ śnieg zaczął padać w czasie porannego szczytu, kiedy kto żyw, zdążał do pracy lub szkoły, zajęć szkolnych nie odwołano.

Z godziny na godzinę padało mocniej, warunki na drogach pogarszały się.


Wieczorem rozesłano wiadomości do rodziców i mediów, że dnia następnego szkoły pozostaną zamknięte. Krzysia mocno to rozczarowało - wybawił się na śniegu po szkole i tyle mu wystarczyło, miał ochotę spotkać się z kolegami.

Po obiedzie ubraliśmy się ciepło i poszaleliśmy na śniegu.


Emilia wykazała nieco więcej entuzjazmu niż w grudniu - usiłowała naśladować starszego brata, a wyglądała przy tym jak... Kubuś Puchatek.


Po godzinie postanowiła ściągnąć rękawiczki i pobawić się śniegiem, w wyniku czego bardzo szybko wróciłyśmy do domu. Wkrótce dołączył do nas Krzyś.

Dzisiaj przedszkole było otwarte, chociaż pani miała tylko dwójkę dzieci oraz własnego syna (6 lat), który nie poszedł do szkoły bo była zamknięta.

Pani zabrała dzieci na sanki - sanna bardzo im się spodobała.

Krzysia zabrałam ze sobą do pracy. Jechało się dobrze, mimo że ulice były bielusieńkie i jechaliśmy w niezłej zadymce. W domach zostało tak wiele osób, że ulice były puste, nie bałam się więc, że nie zdążę zahamować. Albo, że inny kierowca za mną nie zdąży.

W pracy mało nas było, a i tak większość zdecydowała się na transport miejski.

Krzyś wypisał walentynki dla całej klasy, poczytał, a kiedy mogłam zwolnić komputer, pograł i pooglądał bajki. Był bardzo zadowolony.

Teraz znowu bawi się w ogródku. Napadało dzisiaj tyle, że przykryło całkowicie to co wydeptaliśmy wczoraj.

Śnieg pada cały czas wbrew prognozie pogody. Ocieplić ma się w niedzielę. Nieznacznie, ale na tyle, że śnieg powinien stopnieć.


środa, 5 lutego 2014

Chleb nasz powszedni

Trochę ponad miesiąc temu kupiliśmy maszynę do robienia chleba.
Wsypuje się wszystkie składniki, wlewa wodę, nastawia program, a po czterech godzinach wyjmuje świeżutki, gorący, pięknie pachnący chleb.


Zdecydowałam się na tę inwestycję, bo mimo dziesięciu lat w Stanach, nie przyzwyczaiłam się do tutejszego słodkawego chleba.

Tak, można kupić chleb bez dodatku cukru (lub syropu skrobiowego), ale w naszym zaścianku trzeba się go naszukać, a w sklepie, w którym robię zakupy, takowego nie ma.

Przyznam, że mam już dość jeżdżenia do dziesięciu różnych sklepów, żeby kupić to co lubimy, bo w żadnym z nich nigdy nie ma wszystkich tych rzeczy, które jadamy. W jednym sklepie można dostać mąkę kartoflaną, w innym mąkę pszenną białą, a w jeszcze innym razową - tego samego producenta, więc nie wiem dlaczego w jednym sklepie nie mogę kupić obu rodzajów. A są mi potrzebne obie, bo do wypieku naszego chleba mieszam je. Część białej, część razowej i wychodzi pyszny chlebek.


Proporcje to wynik eksperymentowania - co jeden bochenek, to zmiana proporcji, od całkowicie pełnego przemiału po bialutki chlebek francuski.

Odkąd zaczęłam piec chleb w domu, Emilia zaczęła jeść chleb - jej też ten ze sklepu niezbyt smakował.
A ja troszkę sobie folguję, kiedy chlebek jest jeszcze trochę ciepły - mniam, taka pajda z masłem... Rany, jak ja to lubię!

niedziela, 2 lutego 2014

"Capucine Hat" razy dwa

W ramach Programu Utylizacji Resztek (PUR) zrobiłam dla Emilki czapkę Capucine Hat, według opisu Adeli Ilichmanowej. Już taką wcześniej robiłam, nawet dwa razy, ale jeśli jeszcze ktoś jest zainteresowany opisem to można go znaleźć tutaj.


Czapeczka podoba mi się, bo po dodaniu guzika, albo wiązania, ładnie opatula uszka, nie zsuwa się z główki, a nawet jak moja mała Rozrabiara sama ją zsunie na tył głowy, to czapka nie spada na ziemię (np. do kałuży albo błota).

Dane techniczne:
  • 50 gr włóczki Lane Cervinia Madrid Solid, 104 m/50 gr, 50% akryl, 50% wiskoza
  • druty addi 3.25 mm
  • modyfikacje: dodane 4 rzędy aby pogłębić czapkę
Wykończyłam tym samym motek, który został mi po zrobieniu tego sweterka, który rozmiarowo jest dobry na Emilię właśnie teraz.

Na drugą czapkę włóczkę kupiłam, bo żadna z zapasów własnych mi nie pasowała - założyłam sobie, że czapeczka ma być różowa, i okazało się, że nie posiadam w przepastnych zapasach włóczkowych odpowiedniej różowej. Choć trudno w to może uwierzyć.

Druga czapeczka to prezent urodzinowy dla kuzynki Emilii, Zosi, która niedawno skończyła roczek. Na zdjęciu poniżej czapeczkę prezentuje Emilia.


Dane techniczne:
  • 25 gr (63 m)  włóczki Lion Brand Jamie, 125 m/50 gr, 100% akryl
  • druty addi 3.25 mm
  • modyfikacje: dodane 4 rzędy aby pogłębić czapkę
Obie czapeczki zapinane są pod brodą na guzik.