wtorek, 29 sierpnia 2017

Gdy nie ma dzieci w domu

na wakacjach w Polsce
8 sierpnia moje Pociechy poleciały z tatą na trzy tygodnie do Polski.

Krzyś był ostatni raz w Polsce kiedy miał 4.5 roku ale dla Emilii była to pierwsza wizyta w Ojczyźnie rodziców.

Pierwszy tydzień  bez dzieci był dla mnie bardzo trudny. Najgorsze były noce, kiedy to strasznie tęskniłam i z tej tęsknoty nie mogłam spać.

Po tygodniu zaczęłam dostawać zdjęcia Emilii i Krzysia, z których jasno wynikało, że dzieci bawią się dobrze i wszystko jest w najlepszym porządku więc się nieco uspokoiłam i zaczęłam się cieszyć czasem danym mi na odpoczynek.

na wakacjach w Polsce

W ciągu tych dobiegających już ku końcowi trzech tygodni
przeczytałam kilka książek:
  1. Daphne du Maurer: Rebeka 
  2. Diane Ackerman: Azyl
  3. Melissa Nathan: Kelnerka 
  4. Rafał Dębski:  Żelazne kamienie
  5. George R. R. Martin: Człowiek w kształcie gruszki
  6. Rafał Dębski:  Krzyże na rozstajach
Odsłuchałam kilka innych:
  1. Peter V. Brett: Pustynna włócznia
  2. Peter V. Brett: Wojna w blasku dnia
  3. Peter V. Brett: Tron z czaszek
(Pierwszą część cyklu demonicznego Petera V. Bretta odsłuchałam na początku wakacji a cały cykl wciągnął mnie niesamowicie - wpadłam jak śliwka w kompot. Na początku października ma się ukazać piąta, ostatnia część cyklu a ja się zastanawiam jak dotrwam do tego czasu. Zrozumieć potrafią mnie chyba Ci, którzy swego czasu czekali na kolejne tomy o Harrym Potterze.)


na wakacjach w Polsce
Obejrzałam też kilka filmów i seriali:
  1. Fortitude, Seasons 1 i 2 (serial na Amazon)
  2. Ukryte Działania
  3. The Handmaid's Tale ("Opowieść podręcznej" - serial nakręcony na podstawie książki Margaret Atwood pod tym samym tytułem, którą przeczytałam kilka tygodni wcześniej) 
  4. Gra o tron (Sezon 7)
Wygrałam kilka potyczek z chwastami starającymi się podbić trawnik przed domem. No i oczywiście poświęciłam sporo czasu na robótki - świetnie mi się szydełkowało słuchając kolejnych części cyklu demonicznego. O tym co udało mi się osiągnąć w tej dziedzinie napiszę osobno.

na wakacjach w Polsce
A poza tym chodziłam normalnie do pracy i załatwiałam różne bieżące sprawy jak zapisywanie dzieci do szkoły (u nas trzeba dziecko zapisywać do szkoły co roku, nawet jeśli nie zmienia szkoły).

Musiałam się też wybrać na pierwszy trening piłki nożnej, żeby powiadomić trenera, że moje dziecko opuści kilka pierwszych treningów i upewnić się, że mimo to zostanie przydzielony do jednej z drużyn a nie skreślony.


na wakacjach w Polsce

Nadrobiłam również nieco zaległości towarzyskie - spotkałam się z koleżankami z różnych kręgów, a że nie czekały na mnie w domu żadne pilące sprawy czy obowiązki, mogłam się naprawdę cieszyć czasem spędzonym z osobami, z którymi nigdy nie mam czasu porozmawiać czy pożartować.

Podlewałam też ogródek (u nas latem deszcz nie pada) i zajmowałam się osieroconą Kicią.



na wakacjach w Polsce
Podczas nieobecności dzieci Kicia zbzikowała - chodzi i szuka tych stworzeń, które zazwyczaj wprowadzają tyle zamieszania, i które tak strasznie hałasują, ale które zawsze mają czas by pogłaskać podstawiony grzbiet lub brzuszek, które zawsze wyegzekwują dołożenie kolejnej porcji do kociej miski na każde miauknięcie, choć zazwyczaj wystarczy wymowne spojrzenie. (Oj wytresowała sobie Kicia domowników porządnie...) Kicia jest wyraźnie zdezorientowana i nie wie co jest grane, a całej atencji, której zazwyczaj doznaje od czterech osób, wymaga teraz ode mnie.

Na szczęście dzieci wracają do domu już dzisiaj w nocy z czego obie z Kicią bardzo się cieszymy. Mam nadzieję, że dzieci też cieszą się na powrót do domu, mimo, że oznacza to też powrót do dyscypliny, szkoły i obowiązków.



piątek, 25 sierpnia 2017

Towarzystwo pierwsza klasa

Zaćmienia słońca nie obserwowałam w samotności! Ledwie rozłożyłam na trawie koc i ulokowałam na nim aparat fotograficzny, pojawiła się Kicia.


Zanim wróciłam z domu z poduszką i herbatą, Kicia już zajęła strategiczną pozycję - na kocu i przy aparacie!


Czas mijał  nam przyjemnie na obserwacji zaćmienia słońca oraz wiewiórek, których szaleństwa zamierały wraz z zapadającym zmrokiem.



Kiedy tylko odkładałam aparat i mościłam się na kocu z głową na poduszce, Kicia wskakiwała mi na brzuch, "ugniatała" legowisko i ucinała sobie drzemkę trwającą do kolejnego pstryknięcia.


Udało mi się zrobić kilka zdjęć zaćmienia i Kici z pozycji leżącej, co dowodzi jak bardzo Kicia mnie już sobie wychowała - gimnastykowałam się z aparatem na leżąco byle nie przerwać kotu dżemki...


A na koniec jeszcze zdjęcie Kici zrobione przy innej okazji, kiedy to usadowiła się na krzesełku ogrodowym Emilii niczym na tronie.


Prawdziwa księżniczka!

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Zaćmienie słońca

W poniedziałek, 21 sierpnia 2017 roku, dane mi było na własne oczy obejrzeć zaćmienie słońca. Zaopatrzona w specjalne okulary obserwowałam zjawisko w zaciszu ogródka. Niestety, w miejscu, w którym mieszkam, nie wystąpiło całkowite zaćmienie, a jedynie częściowe - księżyc przesłonił 98% powierzchni słońca.

Każdy posiadacz jakiegokolwiek aparatu fotograficznego bądź smartfona, musiał pstryknąć kilka fotek. I ja uległam tej pokusie a że nie miałam żadnych specjalnych filtrów, przytrzymałam jedynie przed obiektywem aparatu okulary, zdobyte w celu bezpiecznej obserwcji zaćmienia.

O godzinie 9 rano słonko jaśniało na niebie okrąglutkie, w pełnej krasie.


Zaczęło się o 9:04. Najpierw trzeba było mocno wytężać oczy by dostrzec ten maciupeńki zasłonięty skrawek, ale potem, z minuty na minutę księżyc przesłaniał słońce coraz bardziej.
















Punkt kulminacyjny rozpoczął się o godzinie 10:17 i trwał około dwóch minut.
W tym czasie u nas widać było jedynie wąziutki paseczek słońca, ale mój aparat nie był w stanie uchwycić tej drobinki światła, więc go odłożyłam i podziwiałam zjawisko, starając się zapamiętać jak najlepiej.

Nie zapadły całkowite ciemności. Najwyraźniej tak niewiele jak dwa procent słonecznego światła wystarczy, by rozproszyć mrok. Zrobiło się ciemniej, trochę tak jak w grudniowy dzień, kiedy na niebie nisko wiszą ciemne ołowiane chmury. Na ulicach włączyły się latarnie, ptaki przestały śpiewać, spadła nieco temperatura powietrza. A potem słonko zaczęło wyglądać z drugiej strony księżyca i rosnąć, rosnąć, aż wróciło do swej doskonałej okrągłej postaci.
Koniec zjawiska nastąpił o godzinie 11:37.

Fragmenty relacji z całkowitego zaćmienia słońca w kilku miejsc na terenie USA obejrzałam na kanale telewizji abc. Ponieważ nagranie całego programu trwa prawie 3 godziny, podaję czasówki początków relacji z następujących miejscowości:

  • Lincoln City, Oregon: 45:21
  • Madras, Oregon: 49:25
  • Sun Valley, Idaho: 58:32
  • Idaho Falls, Idaho: 1:01:20
  • Casper, Wyoming: 1:11:15
  • Alliance, Nebraska: 1:19:00
  • St. Joseph, Missouri: 1:36:00
  • Carbondale, Illinois: 1:50:00
  • Kelly, Kentucky: 1:54:30
  • Nashville, Tennessee: 1:58:15
  • Columbia, South Carolina: 2:11:15
  • Charleston, South Carolina: 2:14:45




Oczywiście, jeśli ktoś ma czas i ochotę, może obejrzeć cały trzygodzinny blok poświęcony zaćmieniu słońca od Pacyfiku po Atlantyk. Miłego oglądania! 

niedziela, 20 sierpnia 2017

Kolejne projekty dla domu

Od zawsze ogrzewaliśy dom paląc w kominku. Do niedogodności związanych z koniecznością ciągłego pilnowania czy nie trzeba dołożyć drewna nieco przyzwyczailiśmy się, ale wraz podrastaniem dzieci co przekłada się między innymi na dłuższą nieobecność w domu nas wszystkich, skuteczność tej formy ogrzewania mocno spadła.

Nadszedł czas zmian, poprzedzony poszukiwaniami, rozmowami z przedstawicielami kilku firm, zaznajamianiem się z danymi technicznymi, oddzielaniem ziaren od plew oraz analizą możliwości finansowych. W końcu decyzja została podjęta, umowa podpisana a wkrótce w domu pojawiło się Urządzenie.


Głównym celem Urządzenia jest ogrzewanie domu zimą, ale ma też opcję chłodzenia. Opcję tę gruntownie przetestowaliśmy na przełomie lipca i sierpnia, kiedy zawitały do nas czterdziestostopniowe upały.

Plan domu mamy dość prosty, w związku z tym wystarczy nam jedno urządzenie a nadmuchiwane ciepłe/zimne powietrze i tak dociera do każdego pomieszczenia naszego niezbyt dużego domu. Pod warunkiem, że drzwi do pomieszczeń są otwarte. Ale przeważnie są. Jak się grzeje kominkiem, to też trzeba zostawiać drzwi otwarte, żeby powietrze wszędzie dotarło.

Optymalnym miejscem dla Urządzenia okazała się ściana, na której do tej pory były półki na książki. Półki trzeba było zdemontować, ścianę odmalować. Przy okazji pomalowany został sufit i cała część dzienna - na nowy kolor.

A jak już ściany zostały pomalowane, drzwi wejściowe okazały się nagle takie szare i mocno doświadczone. Nie pomogło szorowanie najsilniejszymi środkami, więc mimo, że podobno metalowych drzwi się nie maluje, odmalowałam.


Minął już miesiąc, a ja nadal nie mogę się napatrzeć na tę biel!

W miejsce zdemontowanych półek pojawiły się nowe - gdzieś wszak trzeba umieścić książki, albumy ze zdjęciami i zabawki. Zabawki przeszły ostrą selekcję i sporo z nich przeniosło się do nowych domów.


W kąciku pod Urządzeniem było akurat wystarczająco dużo miejsca na niewielkie biureczko, i w ten sposób mój komputer przestał zawadzać królować na stole i znalazł swoje miejsce. A ja zyskałam kącik do pracy.


I biurko i komputer są moje, co wyraźnie oznajmiłam dzieciom. W końcu mama też ma prawo posiadać coś na swoją wyłączność!

Dość długo nie mogłam się zdecydować na jeden z dwóch wyselekcjonowanych odcieni koloru niebieskiego. Kontemplowałam próbniki aż w końcu kupiłam małe pojemniczki z farbą w obu kolorach i pomalowałam kawałek ściany na próbę.
I dalej nie mogłam się zdecydować. W końcu reszta rodziny podjęła decyzję. Została mi farba w tym drugim odcieniu i szkoda mi jej było wyrzucić, więc pomalowałam nią pawlacz.


Wystarczyło na styk. Puszkę wyskrobałam do ostatniej kropelki.
Pawlacz dostał też nowe uchwyty.

Wszystkie te czynności były dość rozciągnięte w czasie i jeszcze jest kilka rzeczy, które nie są skończone, ale i tak w domu zrobiło się ładniej, czyściej, inaczej. (Mam tylko nadzieję, że Emilia odpuści sobie własnoręczne ozdabianie ścian...)

czwartek, 17 sierpnia 2017

Dwa różowe komplety: czapka i szalik

Tuż przed przyjazdem gości doznałam olśnienia: mogłabym wydziergać dla Julii czapkę i szalik! Wiadomo, że z innymi rzeczami (np. sweter) trudno zrobić niespodziankę nie znając rozmiaru, ale w przypadku czapki i szalika prawdopodobieństwo utrafienia z rozmiarem jest spore. Szkoda tylko, że pomysł przyszedł tak późno. Zdążyłam tylko z czapkami, szaliki dodziergałam już po wyjeździe Julii.


Kiedy Emilia zobaczyła różową włóczkę, oczy jej się zaświeciły i już wiedziałam, że trzeba będzie wydziergać komplety dwa.

W niemal czterdziestopniowym upale, z mokrymi włosami po wyjściu z basenu, Julia i Emilia pozowały w nowych czapkach na moją prośbę.



Jedna czapka odjechała do Chicago, więc kiedy skończyłam z szalikami, na zdjęciu mogła być już tylko czapka Emilii.


Jak widać, komplety różnią się nieco układem pasków, czyli nie do końca takie same.

Żadne z powyższych zdjęć nie oddaje rzeczywistych kolorów, które udało mi się jednak złapać kiedy nabierałam oczka.


Zdjęcie to zrobiłam, żeby wiedzieć jak się włóczki nazywają, ponieważ zdarza mi się nader często zapodziać etykiety przed ukończeniem robótki.

Natomiast absolutnie żadne ze zdjęć nie jest w stanie oddać tej absolutnie doskonałej miękkości jaką charakteryzują się obie włóczki.

Garść informacji:
  • włóczka różowa: Blossom (Trendsetter Yarns), 73% nylon, 27% rayon; 84 m/50 gram; zużycie: 3 motki;
  • włóczka cyklamenowa: Zucca (Trendsetter Yarns), 100% nylon; 66 m/50 gram; zużycie: 1 motek;
  • druty: 3,25 (czapki) i 3.75  mm (szaliki);
  • wzór: z głowy.

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Czas relaksu

Znajomi zostali u nas przez 6 dni. Zabraliśmy ich na dwie wycieczki, pozostały czas spędziliśmy relaksując się w przydomowym ogródku.

Dzieci niemal nie wychodziły z basenu...


Dorośli na zmianę wylegiwali się w hamaku...


 A wieczorami wszyscy piekliśmy i pałaszowaliśmy kiełbaski.


Razem z Kasią, Mariuszem i Julką, przyjechał do nas piesek Fluffy, który szalenie przypadł Emilii do serca.


Z miejsca przejęła kontrolę nad smyczą pieska.
Czasami to Emilia prowadziła Fluffiego...


... a innym razem to Fluffy prowadził Emilię...




Ale jakoś się dogadywali. Inni domownicy też polubili psinkę i tylko Kicia wyłamała się, jawnie wykazując dezaprobatę z powodu wpuszczenia do domu psa.

Zaraz po przyjeździe, przyjaźnie nastawiony Fluffy podbiegł do Kici merdając radośnie ogonem, ale Kicia tylko uniosła łapę i ostrzegawczo syknęła, natychmiast osadzając pieska w miejscu.


Ponowił próbę jeszcze raz, z podobnym skutkiem, a potem się uprzejmie mijali przy miskach - choć Fluffy nie pogardził kocim jedzeniem czyszcząc miskę kotki na błysk.


Kiedy Kicia przychodziła do domu w porach karmienia, wynosiliśmy na zewnątrz psa, kiedy Fluffy wracał do domu, chowaliśmy kocią miskę. Na szczęście mądry pies nie zbliżał się bardziej niż mu na to pozwoliła Kicia, a Kicia omijała psa z daleka, więc pazury nie poszły w ruch.

piątek, 11 sierpnia 2017

Wycieczka z przyjaciółmi w kierunku wschodnim

Na drugą wycieczkę wybraliśmy się w przeciwnym kierunku, czyli na wschód, choć tą samą drogą stanową numer 126, zwaną także McKenzie Highway.

I właśnie przy rzece McKenzie znalazło się kilka miejsc, które chcieliśmy pokazać naszym przyjaciołom. Pierwszym z nich była wylęgarnia ryb w Leaburgu.

Karmienie ryb specjalnie do tego przeznaczoną karmą stanowi zawsze niesamowitą frajdę i dla dzieci i dla dorosłych.

Leaburg Fish Hatchery, OR, USA

pstrągi tęczowe

W końcu zabrakło nam ćwierćdolarówek niezbędnych do zakupu karmy dla ryb.

Leaburg Fish Hatchery, OR, USA

Przez sadzawkę z rybami przerzucone są malownicze mostki, a wokół moc zadbanej zieleni, miejsce więc działa bardzo odprężająco.

Kiedy już oderwaliśmy dzieci od sadzawki z nienasyconymi pstrągami tęczowymi, pojechaliśmy w górę rzeki McKenzie aż do wodospadu Sahalie Falls.

Sahalie Falls, OR, USA

W dół rzeki prowadzi szlak do położonego niżej kolejnego wodospadu Koosah Falls. Spacerek nie jest zbyt męczący nawet w upalne dni bo od lodowatej źródlanej wody wieje chłodem a widoki, jakie można podziwiać są niezapomniane.

McKenzie River, OR, USA

McKenzie River, OR, USA

McKenzie River, OR, USA

Kilkanaście minut spacerkiem i dotarliśmy do wodospadu Koosah Falls.
 
Koosah Falls, OR, USA

Powrót tą samą drogą, ale nikomu się nie dłużył. Wszyscy i tak nie odrywali wzroku od przecudnie czystej wody w rzece, z której mamy wodę pitną w kranach. Wodę doskonałej jakości.

Nieopodal znajduje się jezioro Clear Lake, z którego rzeka McKenzie wypływa.

Clear Lake, OR, USA

Nad tym jeziorem zjedliśmy przywieziony z domu lunch i troszkę pospacerowaliśmy nad wodą, choć nie za długo bo zaczynało być gorąco.

Kolejny przystanek na trasie to niewielkie miasteczko Sisters.

Sisters, OR, USA

Wyszliśmy z auta w żar jak z pieca w hucie, więc szybciutko schroniliśmy się w najbliższym lokalu gastronomicznym, który, ku uciesze dzieci, okazał się być pizzerią. Pizza była smaczna, choć klimatyzacja działała kiepsko. Zrezygnowaliśmy ze spaceru po Sisters i tylko kupiliśmy lody i koktajle dla ochłody.

Mimo upału zwróciłam uwagę na piękne kwiaty i poprosiłam Krzysia, by się przy nich ustawił do zdjęcia.

Sisters, OR, USA

Z Sisters wracaliśmy starą drogą przez góry Kaskadowe, drogą numer 242, która jest tak wąska i kręta, że zamykana jest na zimę. Nie odśnieża się jej, szlaban z obu stron zostaje zamknięty na kłódkę a na zjazdach na drogę pojawiają się informacje o jej zamknięciu. Zdarza się, że pozostaje zamknięta do lipca aż stopnieje cały pokrywający ją śnieg i lód.

W sierpniu zazwyczaj jest już otwarta a poza podziwianiem widoków mieliśmy w planach zatrzymanie się w obserwatorium Dee Wright Observatory (KLIK) wybudowanym pośrodku pola lawy z lawy właśnie.

Widok z Dee Wright Observatory na szczyty North Sister (Wiara) & Middle Sister (Nadzieja)

Konstrukcja ma tak zmyślenie zaprojektowane okna i okienka, że kiedy się przez nie spogląda, ma się widok na poszczególne szczyty w zasięgu wzroku. Pod każdym okienkiem znajduje się nazwa góry, którą przez okno widać.
Okazało się, że dzieci miały jeszcze bardzo dużo energii, tak dużo, by i w tym miejscu poszaleć. Krzysiek wdrapywał się na ściany, Emilia pozowała w większych oknach.

Dee Wright Observatory, OR, USA

Niestety widoczność tego dnia, jak i podczas niemal całego pobytu Kasi z rodziną w Oregonie, była kiepska z racji pożarów lasów i dymów nawiewanych przez wiatr. Nawet kiedy lasy się palą w odległej Kanadzie, dym dociera i do nas jeśli wiatr wieje akurat z tamtego kierunku.