piątek, 29 kwietnia 2016

Wizyta u ortodonty

Już ponad rok temu dentysta Krzysia zauważył, że górne uzębienie mojego dziecka nie rozwija się zgodnie z pożądanym wzorcem, zalecił obserwację, cierpliwość i dość mocno zasugerował konieczność założenia aparatu korekcyjnego jeśli zgryz sam się nie skoryguje.

W lutym, inny dentysta potwierdził poprzednią diagnozę, więc umówiłam dziecko na konsultację u ortodonty, która miała miejsce wczoraj.

Diagnoza: nagryz poziomy. (KLIK)

Trzeba założyć aparat korekcyjny. Nie jest to sprawa szczególnie pilna, ale wcześniejsze zastosowanie skróci czas leczenia. Poza tym, jak stwierdził ortodonta, dzieci w wieku Krzysia, w odróżnieniu od nastolatków, chętniej współpracują i ogólnie łatwiej znoszą konieczność posiadania na zębach "drucików."

Niestety ubezpieczenie, które mam dla dzieci, nie pokrywa kosztów związanych z leczeniem ortodontycznym, więc szykuje się spory wydatek.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Energia

Emilię aż roznosi od nadmiaru energii. Wiosenną pogodę oraz wiążące się z cieplejszymi dniami częstsze i dłuższe wizyty na placu zabaw powitała z ogromnym entuzjazmem. Nadal uwielbia wszelkiego rodzaju zjeżdżalnie (im wyższe tym lepiej) ale ostatnio sporo czasu spędza także na huśtawkach.

na zjeżdżalni, kwiecień 2016

W tym przypadku także obowiązuje zasada: im wyżej, tym lepiej. Sama jeszcze nie potrafi się rozhuśtać, więc bujanie napędza siła mięśni mamy.

A kiedy nie jedziemy na plac zabaw, dziecko bawi się w ogródku.
Tej wiosny Emilia opanowała wchodzenie na niższe drzewa. Na dereń przed domem podsadza ją brat, na śliwkę za domem potrafi wdrapać się sama.

na śliwie, kwiecień 2016

Gorzej ze schodzeniem - zazwyczaj ktoś ją musi ściągnąć, bo sama jeszcze nie potrafi.

Ledwie metr wyżej, a jakże poszerzony horyzont! Ogródek sąsiadów widoczny jak na dłoni, z małą sąsiadką możne porozmawiać z zachowaniem kontaktu wzrokowego - to całkiem nie to samo co zerkanie przez szczeliny pomiędzy sztachetami płotu!

Dość często, wychodząc do ogródka, zastaję taki obrazek: Emilia na śliwie, Krzyś na czereśni, syn sąsiadów na jakimś niewidocznym przez płot postumęcie, i tylko sąsiadeczki jedynie nie widać a  słychać.

na czereśni, kwiecień 2016

Rozgadana ta moja Kruszynka - buzia jej się nie zamyka, nawet podczas snu. Ostatnio obudziła mnie w środku nocy krzycząc:

- Ale to moja kredka!

Zdziwiło mnie to, że wołała po polsku, bo od jakiegoś czasu przestawiła się na angielski i ciągle muszę jej przypominać, że ma w domu mówić po polsku.
A kiedy już zastosuje się do mojego żądania, często wychodzą jej niezłe kwiatki:

- Pomokłeś mnie! (Pochlapałeś mnie wodą!)
- Już wyciałam się. (Już się powycierałam.)

Na szczęście nie zawsze aż tak strasznie kaleczy język rodziców.

Odkryłam ostatnio, że Emilia nauczyła się w przedszkolu literować - to, że poznają literki, było wiadome od września. Czekałyśmy pewnego dnia na skrzyżowaniu na zielone światło, a za oknem - bilbord z reklamą. Wszystkie wielkie litery zostały trafnie odszyfrowane. Z małymi dziecko ma jeszcze kłopot - w przedszkolu trzylatki poznawały jedynie wielkie litery. Ponieważ zabawa w literki bardzo się Małej spodobała, rozpisałam jej na tarasie cały alfabet, wielkie litery z małymi, chwilkę poćwiczyłyśmy, i powoli i małe drukowane literki przestają stanowić dla Emilii tajemnicę. 
Okazuje się, że w niektórych miejscach jest bardzo mało napisów. Na przykład w dodżo, zaledwie kilka: EXIT (wyjście), FIRE EXTINGUISHER (gaśnica), DEFIBRILATOR (defibrylator),  KICK-A-THON. Emilię bardzo rozczarowała ta ograniczona ilość literek.

piątek, 22 kwietnia 2016

The Biggest Loser

Na początku roku, na fali postanowień noworocznych, kilka osób u mnie w pracy wpadło na pomysł aby zorganizować "pracową" edycję dość popularnego w USA programu The Biggest Loser (KLIK) (polska edycja nosiła tytuł Co masz do stracenia? KLIK).

Pomysł dostał błogosławieństwo szefostwa, które zasponsorowało zakup wagi - takiej samej jakiej używają w programie telewizyjnym. Stosowny e-mail został wysłanych do wszystkich pracowników, i 19 stycznia o 10.00 w sali szkoleniowej stawili się wszyscy zainteresowani ochotnicy w liczbie 13.

Ogłoszono zasady:
  • każdy chętny losuje karteczkę z imieniem i nazwiskiem znanej osoby (aktorzy/aktorki)
  • tylko osoba koordynująca ma dostęp do danych, w tym do tego kto się kryje pod pseudonimami
  • ważymy się w każdy wtorek, począwszy od 19 stycznia, przez kolejnych 12 tygodni
  • pod uwagę brana jest procentowa zmiana wagi a nie ilość funtów       (1 funt=0.45 kg)
  • każdy ochotnik wpłaca 12 dolarów - w całości lub w ratach 

Wylosowaliśmy karteczki - ja wyciągnęłam Reese Witherspoon.

Udaliśmy się na ważenie.

No i zaczęło się przekuwanie pobożnych życzeń (schudnąć/dużo schudnąć/bardzo dużo schudnąć, itp.) na bardziej/mniej realne efekty.

Już po pierwszych dwóch tygodniach peleton rozciągnął się wykazując pewne tendencje, które utrzymały się do końca trwania wyzwania: na czoło wysforowała się niejaka Angelina Jolie, którą po miesiącu wyprzedziła Jennifer Aniston, zachowując swą przewagę już do końca. (Brada Pitta w gronie odchudzających się nie było.)



Po jakimś czasie wykruszyły się dwie osoby, więc zostało nas jedenaścioro.

Odchudzanie, jak wiadomo, ciężka sprawa - o wiele łatwiej przychodzi nam tycie, i jak widać na wykresie powyżej, niektórzy poszli na łatwiznę.

W każdy wtorek biuro żyło wynikami, ekscytując się coraz wyższymi (w kilku przypadkach) procentami, usiłując dopasować konkretne osoby do imion aktorów. Co bystrzejsze oczy już w połowie wypatrzyły, kim jest Jennifer Aniston - ubrania na jednej z koleżanek jakoś tak dziwnie się rozciągnęły, wszystkie bluzki, spodnie... Z namierzeniem Angeliny też nie było kłopotu - brat (bliźniacy, obaj pracują w tym samym miejscu) wygadał się ileż to jego starszy o minutę brat schudł do tej pory.

Czas sobie spokojnie płynął, a ja z coraz większym niepokojem obserwowałam linię na wykresie, która zaczęła oscylować wokół pewnej cyferki i za nic nie chciała wspiąć się wyżej. Zdarzyło jej się nalet opaść, ku mojej rozpaczy!


Dwanaście tygodni minęło. Ponownie, wszyscy zainteresowani dostani poproszeni do sali szkoleniowej, na ogłoszenie wyników dnia 18 kwietnia.
Zeszło się o wiele więcej osób niż jedenaścioro pozostałych uczestników zabawy - wszyscy chcieli wiedzieć KTO wygrał!

Ogłaszanie wyników rozpoczęto od trzeciego miejsca:

Reese Witherspoon (-7.7% początkowej wagi ciała)

Dostałam kopertę z pieniężną nagrodą.

Miejsce drugie:

Angelina Jolie (-9.6% początkowej wagi ciała)

 Koperta.

Zwycięzca:
Jennifer Aniston (-15% początkowej wagi ciała)

Jennifer zgarnęła całą pulę 156 dolarów (13 x 12 = 156) - pozostałe nagrody zasponsorował pracodawca.

Pozostali uczestnicy nie zechcieli wyjawić swoich pseudonimów.

Podobno szykuje się kolejna edycja zabawy, późną jesienią, aby "przetrwać okres świąteczny bez tycia."

niedziela, 17 kwietnia 2016

Angielskie wakacje: plac zabaw w Christchurch

Podczas naszego spaceru po Christchurch z ciocią Myszką, nie obeszło się bez zabawy na placu zabaw - tym samym, na którym dzieci już się wcześniej bawiły przy okazji pluskania w Quomps Splash Park (wpis tutaj: KLIK).

W tle wieża kościoła Chrisctchurch Priory





W końcu zrobiło się chłodno a i chmury zaczęły grozić prysznicem, więc trzeba było się zbierać.
Zatrzymaliśmy się jeszcze w sklepie na małe zakupy a potem koleżanka zabrała nas do siebie na kolację. Dzieci nie bardzo były zainteresowane jedzeniem - ich uwagę przykuła inna atrakcja: świnki morskie, którymi opiekowała się podczas nieobecności właścicielki współlokatorka koleżanki.

czwartek, 14 kwietnia 2016

Angielskie wakacje: Convent Walk (Christchurch)

Spod ruin zamku przenieśliśmy się nad strumień Mill Stream, podziwiając kolejne ruiny, tym razem ruiny Constable's House wybudowanego około roku 1160.

Constable's House, Christchurch

Ciekawostkę stanowi komin - jeden z pięciu oryginalnych kominów normańskich jakie się do tej pory zachowały w Anglii.

Nad strumieniem rozłożyliśmy się na trawie, wydobyliśmy pokaźny worek z karmą dla ptactwa i oddaliśmy się relaksującej czynności karmienia kaczek.

Mill Stream, Christchurch

Krzyś nie przepuścił drzewu, którego konary tak zachęcająco rozkładały się nad wodą.


Wzdłuż strumienia Mill Stream prowadzi alejka spacerowa Convent Walk, którą wybudowano w roku 1911 dla upamiętnienia koronacji króla Jerzego V (KLIK).

Convent Walk, Christchurch

Spoza zieleni wyłania się kościół Christchurch Priory, wcześniej widziany ze szczytu wzgórza zamkowego.

Christchurch Priory Church

I tak oto doszliśmy do Christchurch Quay (KLIK), gdzie zamiast podziwiać zacumowane łódki i jachty, rozsiedliśmy się na ławce i ponownie karmiliśmy ptactwo, tym razem oprócz kaczek także i łabędzie.


A kiedy te ostatnie zaczęły się nam naprzykrzać, Krzysiek wziął się przeganianie ich - szalenie mu się ta zabawa spodobała.

Christchurch Quay

Pióra, które Krzysiek trzyma w dłoniach, leżały na trawie - nie wyrwał ich ptakom!

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Angielskie wakacje: zdybani w Christchurch

Bywają takie dni, kiedy nic nie wychodzi, od samego rana się nie układa, i chcemy, aby taki dzień jak najszybciej przeminął. I mi taki się trafił podczas naszych angielskich wakacji.

Podczas porannego spaceru z dziećmi na plac zabaw i na plażę, chciałam uzupełnić zasób gotówki, wymieniając dolary na funty.

Pani w okienku na poczcie, obejrzawszy stu dolarowy banknot, powiadomiła mnie, że nie wolno im wymieniać tak wysokich nominałów. Co ciekawe, jeszcze kilka dni wcześniej wolno im było, ale wtedy w okienku rezydowała inna pani.

Na tej samej poczcie, ale przy zwykłej kasie, nie mogłam zapłacić za zakupy, ponieważ moja karta kredytowa nie miała czipa.

Obok poczty - bank, a w bankowym okienku, pan.
Pan obwieścił, że walutę wymieniają tylko osobom posiadającym w tymże banku konto. Jak łatwo się domyślić, ja nie zaliczałam się do grona posiadaczy konta w tejże instytucji, więc znowu odeszłam z kwitkiem.

Wstąpiłam jeszcze do sklepu obok, w którym, mimo braku czipa, nigdy nie było problemu z płatnością - i tym razem obeszło się bez przykrych niespodzianek, ale humor mi się skwasił na resztę dnia.

I w takim podłym nastroju spotkałam się z koleżanką, która miała nas zabrać tego dnia do Christchurch.

Wyżaliłam się jej z porannych niepowodzeń na poczcie i w banku, na co koleżanka wzięła te moje nieszczęsne studolarówka i dokładnie w tym samym banku, w którym ja rano zostałam odesłana z kwitkiem, wymieniła mi je na funty.

Potem, w celu radykalnej poprawy nastroju, zabrała nas na kawę/gorącą czekoladę - wiadomo kto pił kawę a kto napoje mleczne.


Remedium zadziałało, dobry humor i uśmiech powróciły, i mogliśmy się udać na spacer po Christchurch. Nastroje poprawiły się nam jeszcze bardziej, kiedy sami, z własnej nieprzymuszonej woli, daliśmy się zakuć w dyby, na które natknęliśmy się po drodze. I do tego jeszcze pozwoliliśmy na uwiecznienie aparatem (a w zasadzie komórką) naszej hańby.


Emilia załapała się też na zdjęcie w dybach, ale z racji wzrostu, głowa jej nie wystawała ponad deski, więc zdjęcie już nie tak fajne.

Wdrapaliśmy się za wzgórze, na którym kiedyś stał zamek (Christchurch Castle), a obecnie można sobie pooglądać jego ruiny. Na zdjęciu poniżej, za nami widać kościół Christchurch Priory, wybudowany w połowie jedenastego wieku w miejscu starszego kościoła, datowanego na rok 800.


w tle: Christchurch Priory Church

Ruiny Christchurch Castle

Na murach zamkowych można także popróbować swoich sił w wspinaczce:

Wspinaczka zamkowa.
Obeszło się bez poobdzieranych kolan, ze wzgórza udało mi się sprowadzić Emilię na dół bez przeszkód, mimo wielu wielu stopni.

sobota, 9 kwietnia 2016

I jeszcze tulipany

Dzisiaj jeszcze kilka zdjęć tulipanów, bo czas ich kwitnienia już mija.
W minionym tygodniu temperatura podniosła się na kilka dni do +23-28 stopni a takiego ciepełka wczesno wiosenne kwiaty raczej nie lubią.
Nie pierwszy to raz zdażyło się to u nas, że na kilka dnie zapanowało lato w kwietniu. Nie lubię, kiedy się tak dzieje właśnie ze względu na kwiaty, które momentalnie przekwitają, a mogłyby przecież jeszcze cieszyć oczy o wiele dłużej.


Trochę się spóźniłam z tymi zdjęciami - dwa dni wcześniej tulipany wyglądały oszałamiająco. Kiedy się ocknęłam i złapałam za aparat, pierwsze oznaki przemijania ich ulotnego piękna były już, niestety, widoczne.


Kilka lat temu posadziłam nadmiar cebulek na samym skraju posesji, przy zbiegu ulicy i parceli sąsiadów, w miejscu, gdzie latem nie dociera wąż z życiodajną wodą. Miejsce okazało się odpowiednim dla tulipanów, które namnożyły się od tego czasu o wiele bardziej niż te posadzone w innych miejscach.


Zdecydowanie przyciągają uwagę wszystkich przechodzących i przejeżdżających obok.

środa, 6 kwietnia 2016

Angielskie wakacje: Paultons Park

Paultons Park (KLIK) to wesołe miasteczko, do którego zabrali nas brat z bratową podczas naszych angielskich wakacji. Atrakcji, jak to w parku rozrywki, bez liku. (Tutaj mapa parku: KLIK.) Zaliczyliśmy kilka karuzel i innych mniej lub bardziej strasznych kręciołków - dobór rozrywek determinował wiek oraz poziom odwagi (w moim przypadku bardzo niski).




Po tej rozgrzewce udaliśmy się do mekki fanów świnki Peppy, Peppa Pig World (KLIK), gdzie motywem przewodnim wszystkich atrakcji jest nie kto inny a świnka Peppa właśnie w swoim małym świnkowym świecie. Świat mały, tłumy dzikie, kolejki tasiemcowe. Odstaliśmy swoje do nawodnej karuzeli, ale resztę atrakcji w tej części parku odpuściliśmy sobie - szkoda nam było dnia na czekanie w kolejkach.



Po tym bezczynnym czekaniu, dziewczynki pozbyły się nadmiaru nagromadzonej energii na placu zabaw.


W tym czasie chłopaki, czyli Krzyś z wujkiem, skorzystali z mega zjeżdżalni, do której akurat nie było zbyt długiej kolejki - pół godziny później ogonek wił się przez wszystkie kondygnacje schodów i wzdłuż płotu ogradzającego zjeżdżalnię.


W końcu, zmęczona namiarem emocji, hałasem i upałem Emilia zastrajkowała, odstawiając pokazowy numer przemęczonego dziecka czyli rozdarła się straszliwie i długo nie udawało mi się jej uspokoić. Usiadłam w altance starając się ją utulić i uciszyć, a w tym czasie reszta rodziny przejechała się po terenie parku kolejką. Emilia zasnęła, a jej drzemkę Krzyś wykorzystał na poszukiwanie złota.


Zachodzę w głowę jak do tego doszło, że z Ameryki lecieliśmy taki kawał świata do Anglii, żeby dziecko mogło sobie wypłukać trochę bryłek "złota".
Z domu mamy wszak dużo bliżej do Klondike River.


W końcu przenieśliśmy się do innej, dużo spokojniejszej części parku. Pochodziliśmy nieco po ogrodach, pooglądaliśmy ptaki w terrariach, skorzystaliśmy z jeszcze kilku karuzel a nawet przejechaliśmy się małą kolejką górską, Cat-O-Pillar Coaster, na którą wpuszczali dzieci o wzroście powyżej 90 cm, więc Emilia się załapała.


Ja usiadłam w środku, dzieci po bokach. Kiedy kolejka ruszyła, Krzysiek wrzeszczał z radości i ekscytacji wprost do jednego ucha, Emilia darła się ze strachu do drugiego ucha. Porażona natężeniem decybeli nie byłam w stanie zdecydować się czy ja sama boję się czy mi się podoba. Zazwyczaj nie przepadam za kolejkami górskimi.

Przez cały dzień słońce raz mocno przygrzewało, raz chowało się za szarymi chmurami, ale dopiero kiedy opuszczaliśmy teren parku zaczęło padać.


Po powrocie do domu wpadłam w panikę zauważając na czole Krzyśka guza wielkości sporej śliwki. Nie było widać śladu ukąszenia, nie było też siniaka - nic nie sugerowało, że dziecko nabiło sobie guza, a wypukłość była ogromna. Natychmiast zalała mnie fala wizji najgorszych z możliwych (i niemożliwych) przyczyn, z nowotworem włącznie. Na szczęście do następnego rana guz zmniejszył się na tyle, że można było dojrzeć kropkę w miejscu ukąszenia, a że guz powoli ale stale się zmniejszał, nie poszliśmy w końcu do lekarza.

Do tej pory zastanawiam się co też mógł to być za owad, na jad którego wystąpiła aż tak mocna reakcja, bo na ukąszenia komarów, pszczół czy os, organizm Krzyśka aż tak nie reaguje. Na szczęście na strachu się skończyło.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Śliwa





Widok z sypialni

piątek, 1 kwietnia 2016

Poranek

Poniższe zdjęcie zrobiłam w Lany Poniedziałek rano.


U nas tego dnia nie ma już święta, idzie się do pracy/szkoły/przedszkola, ale dzieci wstały na tyle wcześnie, żeby oddać się uzależnieniu czyli oglądaniu kreskówek na uTube.

A że akurat był to Lany Poniedziałek, przypomniało mi się, że miałam pokazać serwetkę, którą otrzymałam na urodziny od Splocika:


Serwetka idealnie pasuje do koszyczka ze święconką - Splocik kolejny raz poratowała mnie w tej kwestii, bo ja mam spore problemy ze znalezieniem czasu na krochmalenie i napinanie serwetek. Upranych, czekających właśnie na krochmalenie i napinanie mam sporo.

A tak, dzięki hojności Splocika, nie muszę się martwić - mam piękne serwetki gotowe do użycia i tylko muszę je chować przed Emilią.

No to jeszcze na koniec wpisu poświęconego różnościom, filmik, w którym Emilia przegania mrówki, które zaatakowały nas ponownie na początku marca. Na szczęście mamy spory zapas preparatu przeznaczonego do walki z nimi, a do tego mamy też Emilię:



Mrówki nie miały szans - już po nich!