środa, 30 listopada 2011

O niebezpieczeństwach grożących podczas robienia pierogów z jagodami

W zeszły poniedziałek zawarłam z akurat pracującym w domu mężem układ:

"Ty odbierasz Małego, ja będę w domu szybciej, więc zrobię na obiad coś dobrego. Na przykład pierogi z jagodami."

Mąż nie przepada za odbieraniem dziecka, ale za to uwielbia pierogi z jagodami, więc wiedziałam, że zgodzi się natychmiast. Dodam, że ja takimi frykasami raczej nie rozpuszczam moich chłopaków bo bardzo, ale to bardzo nie lubię lepienia pierogów.

Mrożonych jagód ci u nas dostatek w zamrażalniku, więc zakasałam rękawy i zabrałam się do roboty. Szło mi sprawnie pod nieobecność panów i zostało mi raptem kilka pierogów do zrobienia kiedy wydarzyło się nieszczęście.

Do wykrawania używałam kieliszka, bo odpowiedniej wielkości a do tego ma taki ostry brzeg  i łatwo się wykrawa krążki, dużo łatwiej niż posiadaną przez nas szklanką. Musiałam za mocno przycisnąć, nóżka kieliszka złamała się i przeorała mi kciuk lewej ręki.

Krew siknęła na stolnicę, ale nie spanikowałam i w końcu udało mi się zatamować krwotok, choć trochę czasu mi to zajęło. Sytuacja była pod kontrolą kiedy panowie wrócili do domu - krew z podłogi i stolnicy zmyta.

Powiadomiłam męża, że chyba trzeba będzie jechać na pogotowie, ale założył, że panikuję i przesadzam.

Zjedliśmy obiad - i Smyk i mąż zgodnie stwierdzili, że pierogi były przepyszne, a po obiedzie poprosiłam męża o pomoc przy zmianie opatrunku. Kiedy zobaczył ranę, nieco zszarzał na twarzy i zarządził:

- Jedziemy na pogotowie!

I pojechaliśmy.
Całą trójką.

Lekarz stwierdził, że miałam szczęście, bo nie przecięłam sobie ścięgna, jedynie lekko je naruszyłam z boku.
Trzy godziny później opuściłam budynek pogotowia z ośmioma szwami. Kolejną godzinę spędziliśmy  w aptece czekając na tabletki przeciwbólowe, które okazały się niepotrzebne, bo unieruchomiony na małej szynie palec nie bolał. Do domu wróciliśmy o dziewiątej wieczorem. Jak dobrze, że jednak zjedliśmy obiad zanim pojechaliśmy na pogotowie!

We wtorek rano zrobiłam pamiątkowe zdjęcie:




Zdjęcia zszytej rany nie pokażę Wam, może jak już się zagoi to samą bliznę, na dowód, że nie bujam.
Byłam na wizycie kontrolnej - rana goi się dobrze, udało się uniknąć infekcji, nadal nic nie boli, a w sobotę mają mi ściągnąć szwy.
Mimo, że już opatrunek jest dużo mniejszy, drutów w łapach porządnie trzymać się nie da. Trochę lepiej z tamborkiem - wczoraj udało mi się wyhaftować kawałek sukienki ostatniej myszki. Oby do soboty!

poniedziałek, 28 listopada 2011

Myszka w różowej sukience

Wstyd się przyznać, ale skończyłam ją już miesiąc temu, tylko zapomniałam zrobić zdjęcie. Oto szósta mysia baletnica:




Ostatnia, siódma, ma już cztery krzyżyki, ale kiedy zostanie ukończona - nie wiem. Mam nieplanowaną przerwę w robótkach. Myślę, że napiszę o tym następnym razem.

sobota, 26 listopada 2011

Wdzięczność dziecka

Skoro ciągle jeszcze mamy długi weekend z okazji święta dziękczynienia, parę słów o tym, za co moje dziecko jest wdzięczne.

Jeszcze przed samym świętem, Kris zaprzęgła Smyka i swojego synka do projektu związanego tematycznie z dniem indyka: obaj chłopcy przygotowali kartki okolicznościowe dla rodziców:




Smyk przygotował osobną dla mamy i osobną dla taty.
A w środku napisał za co jest w dzięczny (grateful):

mama
za to, że zabiera mnie do biblioteki
za to, że się ze mną bawi
za to, że o mnie dba
za bajki

tata
za to, że się ze  mną bawi
za to, że zabrał mnie do zoo
że ogląda ze mną bajki kiedy jest w domu

Smyk przyniósł też kartkę - jakieś zadanie wydrukowane z internetu, gdzie trzeba było wymienić 10 rzeczy za które się jest wdzięcznym (już niekoniecznie przypisane do konkretnej osoby). Oto co było na tej liście:

  1. tata bawi się ze mną
  2. mama bawi się ze mną
  3. koledzy
  4. rodzina
  5. tata zabrał mnie do zoo
  6. skylight (wyjaśnienie: dwa miesiące temu zainstalowaliśmy okno w dachu - jak widać szalenie się dziecku podoba)
  7. wspaniały dzień
  8. szczególny sekret
  9. przyjęcie urodzinowe
  10. Connie zawsze mnie przytula i ścisnęła mnie

Ot, lista rzeczy ważnych dla Smyka...

czwartek, 24 listopada 2011

Indyk

Smyk dostał nietypowe zadanie domowe na weekend. Przyniósł narysowane na białym kartonie kontury indyka z kartką od pani wychowawczyni: ten idyk to gość na święto dziękczynienia. Gość nie na talerzu, ale gość, który ma zasiąść z nami przy stole. Dziecko miało ubrać Pana Indyka stosownie do okazji. Oto rezultat współpracy Hultajstwa z mamą:




Wybór papieru kolorowego - Smyk.
Odrysowanie konturów na kolorowym papierze - mama.
Wycinanie, przyklejanie, kolorowanie - Smyk.
Pomysł na kapelusz - mama.
Piórka (dwa) - wyciągnięte z poduszki made in China, więc z wydobyciem pierza raczej kłopotów nie było.

wtorek, 22 listopada 2011

Mam sześć lat!



17 listopada moje Słoneczko skończyło sześć lat.
Przyjęcie urodzinowe odbyło się dopiero w niedzielę. 
W tym roku Smyk zażyczył sobie tort ze SpongeBobem:




Bardzo miło mieć takiego sześciolatka w domu...

niedziela, 20 listopada 2011

Tak wiele książek, tak mało czasu

Skoro powstała zakładka dla Kris, musiała powstać zakładka dla Connie.
W zasadzie to najpierw wyszyłam tę dla Connie, tym bardziej, że znalazłam tekst idealnie pasujący do niej. Do mnie z resztą też:




Tekst, w języku angielskim, głosi "Tak wiele książek, tak mało czasu."
Szczera prawda.
Zdradzę Wam w tajemnicy, że Connie uwielbia czytać i zawsze ma w zasięgu ręki książkę - stąd też wiedziałam, że taki prezent będzie mile widziany. A teraz wiem, że jest stale użytkowany.

piątek, 18 listopada 2011

Lockdown

W środę przyżyłam ze swoimi uczniami "przygodę".
W trakcie lekcji, pani dyrektor ogłosiła przez interkom lock down, nakazując pozamykanie na klucz wszystkich klas oraz pogaszenie świateł. Wszystkie drzwi wejściowe do szkoły zostały natychmiast zamknięte na klucz.
Sala, w której odbywają się moje zajęcia, nie ma okien, więc przyszło nam siedzieć w zupełnych ciemnościach. Akurat tego dnia przyszła kolejna osoba na obserwacje, więc nie byłam sama z dziećmi, które jak wiadomo często boją się ciemności. Pośpiewaliśmy piosenki a po dziesięciu minutach lock down został najpierw odwołany częściowo (można było pozapalać światła) a potem całkowicie.
Wyjaśniłam dzieciom, że to ćwiczenia.

Tylko że jak przyjechałam później do pracy (zasadniczej pracy) to okazało się, że to wcale nie były żadne ćwiczenia, ale w okolicy szkoły do której chodzi Smyk policja urządziła pościg za uzbrojonym podejrzanym mężczyzną i cztery okoliczne szkoły zostały tymczasoweo zamknięte ze względów bezpieczeństwa. W pracy dziwili się, że już przyjechałam, bo byli przekonani  że potrzymają nas zamkniętych dłużej.

W tym momencie ciut się zdenerwowałam, złapałam za telefon i zadzwoniłam do Connie, która już zdążyła odebrać Smyka, całego i zdrowego, i była w drodze do domu. Uff, podejrzany, na szczęście, ominął szkoły.

Wieczorem, w telewizyjnych wiadomościach, podano, że podejrzanego nie złapano, ale znaleziono broń, gdzieś tam porzuconą. Smyk natomiast powiedział mi, że ich pani podeszła do sprawy poważnie, kazała dzieciom wejść pod stoliki i schować głowę w ramionach - jak to jest zalecane np. w przypadku trzęsienia ziemi. I dobrze - klasa Smyka jest na parterze.

środa, 16 listopada 2011

Polowanie na meduzy

Czy w Polsce jest znana kreskówka o sympatycznej gąbce "SpongeBob Square Pants"? Bo od jakiegoś czasu Smyk ma absolutnego fioła na jej punkcie.
Na szczęście nie mamy kanału, na  którym kreskówkę tę puszczają i bazujemy na DVD wypożyczanymi z biblioteki. Postanowiliśmy nie kupować DVD na własność ponieważ istnieje uzasadniona obawa, że Hultajstwa nie da się oderwać od telewizora. A tak, po trzech tygodniach trzeba DVD zwrócić do biblioteki po czym następuje odwyk, czyli przerwa, abyśmy wszyscy pozostali przy zdrowych zmysłach.

Pod wpływem jednego z odcinków Smyk zapragnął zabawić się w łapanie meduz. Niektórzy begają po łąkach łapiąc motyle, a SpongeBob biega z siatką i łapie meduzy. A potem je uwalnia. I znowu łapie.

Najpierw trzeba było wytrzasnąć skądś meduzy. Smyk sam je narysował, pokolorował, a mamie przypadł zaszczyt wycinania i zawieszania na nitkach.




Żeby nikt nie zabłądził, Smyk wykonał również znak informujący, w którym kierunku należy się udać, żeby dotrzeć na "Jellyfish Field" czyli "Meduzową Łąkę."




Siatkę mielilśmy - latem wyławialiśmy nią śmieci z basenu.
W końcu Hultajstwo mogło pobiegać po pokoju łapiąc meduzy.




Film bardzo kiepskiej jakości, ale niedziela była wyjątkowo ponura i smętna. 

poniedziałek, 14 listopada 2011

Pierwsza wywiadówka

Pierwsza wywiadówka, zwana Parent Teacher Conference, miała miejsce w środę, 9 listopada.

Tutaj nie zbiera się wszystkich rodziców na tę samą godzinę, ale spotkania wychowawcy z rodzicami trwają trzy dni, a każdy rodzic ma wyznaczoną godzinę, na którą ma się zjawić w szkole (najpierw rodzice wypełniają ankietę podając odpowiadające im godziny w pewnych ramach czasowych.)

W związku z tym, że wychowawca musi się spotkać z rodzicmai 27 dzieci (klasa Smyka), zajęcia zostały odwołane jednego dnia, a po konferencjach jeszcze jeden dzień był wolny od zajęć, bo przecież nauczyciele muszą uzupełnić formalności (ach te papierki!), a że w piątek przypadał Dzień Weterana, wyszło na to, że w zeszłym tygodniu Smyk poszedł do szkoły aż dwa razy (poniedziałek i wtorek).

Ale miało być o wywiadówce.

Mam nadzieję, że do końca szkolnej kariery mojego dziecka spotkania z nauczycielami będą przebiegały w podobnej atmosferze i że zawsze będę wysłuchiwała samych pochwał na temat potomka: jego zachowania, zdolności, pilności, zaangażowania. Pęczniałam z dumy, mimo że słowa padające z ust pani Williams w zasadzie nie zaskoczyły mnie - przecież znam swoje dziecko, wiem też co umie.

Pani stwierdziła, że Smyk zaczął wychodzić ze swojej skorupki, coraz aktywniej uczestniczy w lekcji, oraz że brak podniesionej ręki wcale nie oznacza braku wiadomości, co pani wielokrotnie sprawdziła.

Pani pogratulowała mi również szczęśliwego wyboru osób opiekujących się Smykiem po szkole (Connie i Kris). Stwierdziła, że widać, że obie panie uwielbiają Smyka a ponadto bardzo spodobało się wychowawczyni Smyka ich zaangażowanie w sprawy szkolne Hultajstwa, zwłaszcza dopilnowanie, żeby Smyk nie zapomniał zabrać ze szkoły zadania domowego (zdarza mu się zostawić je w klasie) czy oddać odrobioną pracę domową (zdarza się zostać w tornistrze).

Na takie wywiadówki mogę chodzić!

sobota, 12 listopada 2011

Listopadowe kwiaty

Listopad szary, ponury i zamglony, promienie słońca już zbyt chłodne, żeby rozproszyć mleczny całun o poranku, ale kiedy na chwilę zatrzymałam się przed domem, ze zdziwieniem zauważyłam sporo kolorowych plamek wokół. I nie były to spadające z drzew liście - całkiem sporo kwiatów kwitnie jeszcze w moim ogródku. Może nie są one tak piękne jak latem - wszak padające deszcze poniszczyły delikatne płatki, ale późną jesienią cieszą ogromnie spragnione barw oczy.
Oto co jeszcze kwitnie koło mojego domu:



 















 

czwartek, 10 listopada 2011

Zakładka dla Kristaline

Dawno, dawno temu, w marcu, dostałam od Splocika dwa mini zestawy DMC do wyszywania. Pierwszy, hiacynt, prezentowałam tutaj. Drugi - dzisiaj.




Do oryginalnego obrazka "Beach House" dodałam skrót imienia osoby, dla której zakładka była haftowana. Ponieważ postanowiłam przerobić obrazek na zakładkę.


Kris to córka Connie - obie opiekowały się Smykiem po zamknięciu przedszkola w sierpniu, a od września odbierają go po szkole i przyznam, że moje dziecko nie mogło lepiej trafić: nie dość, że jest hołubione tak, że trudno się domyślić, że nie jest najbliższym członkiem rodziny (nawet nauczycielki w szkole to zauważyły), to jeszcze odrabiają z nim lekcje, tak że kiedy wracamy wieczorem do domu, głodni i zmęczeni po całym dniu pełnym wrażeń, możemy się oddać relaksującym czynnościom i nie martwić się o zadanie domowe.

Zakładka jest dwustronna. Po drugiej stronie wyszyłam muszelkę, żeby pozostać w klimatach nadmorskich. Użyłam nici z zestawu, które zostały po wyszyciu podstawowego obrazka.




Ponieważ oba obrazeczki są  niewielkie, a zakładka nie może być zbyt mikroskopijna, zszywając obie części wszyłam wstążkę: dwa cieńsze paski czerwone i jeden szerszy biały, między czerwonymi.

Niestety zdjęcia nie oddają uroku zakładki ponieważ robiłam je wieczorem, w pośpiechu bo za chwileńkę Kris i Conni miały mi odstawić dziecko do domu - tego dnia wybrały się z dziećmi do oddalonego o 200 km ogrodu zoologicznego i zabrały ze sobą Smyka - który wycieczką był zachwycony.

wtorek, 8 listopada 2011

Złote myśli Hultajstwa

Złote myśli Hultajstwa przy śniadaniu:

- Mama! Krowy mają bardzo dużo siusiaków z których leci mleko!


A jak ktoś przeżył powyższe i nie zakrztusił się ze śmiechu lub z oburzenia, dwujęzyczne popisy wokalne Hultajstwa, tym razem po angielsku i hiszpańsku (piosenka "przyniesiona" ze szkoły): KLIK.

niedziela, 6 listopada 2011

Nocny gość

Kilka dni temu posprzątałam w swojej skrzynce internetowej. Pokasowałam co trzeba było usunąć, poprzekładałam w odpowiednie "szufladki" to co chciałam zachować. Tym sposobem dokopałam się do wiadomości od męża z maja bieżącego roku. A do wiadomości owej dołączonych było kilka zdjęć,  oto jedno z nich:



Kolega męża mieszka dość daleko od cywilizacji, nawet asflatowej drogi już tam nie ma. Za to zdarzają się nocni goście, i to sporo więksi od szopów czy oposów. Jak widać na zdjęciu powyżej, niedźwiedzia skusiły zapachy z kosza na odpadki - częstując się narobił niezłego bałaganu rozwlekając śmieci na dość sporej powierzchi. Jego nocną, niezbyt mile widzianą wizytę utrwaliła kamera,

piątek, 4 listopada 2011

Saszetka na mydło

Pałętała mi się po szafce odrobina melanżowej bawełny w kolorze nie pasującym do żadnej innej posiadanej włóczki. Złapałam za szydełko i zrobiłam coś pomiędzy saszetką na mydło a rękawicą pod prysznic:




Bardzo mi się podoba jak układają się kolory kiedy z takiej melanżowej włóczki robi się "na okrągło". A sama saszetka spisuje się jak należy. Teraz mam dwie takie na zmianę (pierwszą zrobiłam jakieś dwa latat temu - nadal używam).

środa, 2 listopada 2011

A.C. Gilberts Discovey Village (Salem, Oregon)

W czerwcu nasi znajomi wyprowadzili się z Eugene. Smutno nam było, ale cóż na to poradzić - takie życie! Staramy się spotykać przy każdej możlliwej okazji. Znajomi  przyjeżdżają na wszystkie przyjęcia urodzinowe, we wrześniu spotkaliśmy się w Enchanted Forrest, a w ostatnią niedzielę października to my wybraliśmy się do muzeum A.C. Gilberts Discovey Village w Salem, w pobliżu którego mieszkają znajomi - całe nasze polskie kółko spotkało się na terenie muzeum.

A muzeum to jest dość wyjątkowe. W kilku usytuowanych obok siebie domach wiktoriańskich utworzono ekspozycje mające na celu inspirowanie dzieci w każdym wieku do nauki przez zabawę, stymulowanie naturalnej u maluchów ciekawości świata.

Przechodząc z pokoju do pokoju przemieszczaliśmy się w czasie i przestrzeni. Odwiedziliśmy Chiny, Brazylijską dżunglę, podwodne morskie jaskinie i lokalny oregoński zakątek. Popracowaliśmy przez chwilę jako weterynarze, oraz jako rolnicy - tutaj szczególną atrakcją było dojenie krowy:



Nie mniej radości niż dojenie dostarczyła Smykowi jazda na krowie - uwieczniona, ale zdjęcie wyszło nieostre.

Krowa muczała co jakiś czas ku nieopisanej radości dzieci. A z wymion leciała woda...

Pobawiliśmy się w sklep, przenieśliśmy się do świata dinozaurów oraz w krainę pociągów.

Szaloną atrakcję, zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci, stanowiła zabawa w puszczanie baniek mydlanych.



Tutaj dwa krótkie filmiki nakręcone w tym pomieszczeniu. Bańki 1. Bańki 2.

Ja z Hultajstwem na dłużej zatrzymaliśmy się w Recollections Room - na specjalnym ekranie pojawia się postać stojącej na środku pokoju osoby a komputerowo przetwarzane dane produkują wspaniałe, kolorowe wizje:











A pomiędzy domami mieści się najwspanialszy plac zabaw, jaki może sobie wyobrazić dziecko:











Spędziliśmy w muzeum całe 5 godzin (tyle, ile otwarte jest w niedzielę) - nie przeszkadzał nam deszcz ani zimno. Już wiemy, że z pewnością tam wrócimy.
I małe, i duże, i dorosłe dzieci bawiły się wyśmienicie...