wtorek, 29 sierpnia 2023

"Trzy razy pomyśl, zanim coś zrobisz, a nie będziesz żałował swych czynów."



"Trzy razy pomyśl, zanim coś zrobisz, a nie będziesz żałował swych czynów." 

To jedno z sierpniowych przysłów u Splocika a do niego moja praca – szal, szaliczek, otulacz. 

Jak niemal każda dziewiarka pozostałości włóczkowych po większych projektach mam sporo. Biorąc do ręki jeden z zielonych kłębuszków, pomyślałam, że zrobię sobie z niego szalik. Taki podobny jak lata temu dostałam od ... Splocika ... tylko motyw wykorzystałam inny – Berry Cluster z Knitting on the Edge Nicky Epstein. 



Najpierw (1) miało być prosto, bez niewłóczkowych dodatków, ale potem pomyślałam (2), że może jednak ozdobię ten wzór zielonymi koralikami, które kiedyś Emilia strasznie zapragnęła, a po jakimś czasie rzuciła w kąt, aż w końcu stwierdziła, że już ich w ogóle nie chce. Nawet wypatrzyłam w necie sposób na wrabianie tych koralików bez nawlekania na nitkę, wystarczy cienkie szydełko, taki sprytny sposób. Efekt był taki sobie, a poza tym zabrakło mi tych koralików, mimo że wydawało się, że było ich tak dużo, więc pomyślałam jeszcze raz (3) i wymyśliłam, że będzie bez koralików, za to z nieco zmodyfikowanym wzorem – na styku powtórzeń schematu. 



Tak oto powstał mój zielony szalik, który zgłaszam do zabawy Rękodzieło i przysłowia albo...  u Splocika, a także do zabawy Link Party u Renaty. 


 


Ponieważ jeszcze jest ciepło, za ciepło na tego typu udziergi, po sesji zdjęciowej szalik powędrował do mojej "zimowej" szuflady.



Szal ma 150 cm długości i waży 62 gramy. Zrobiłam go na drutach 5 mm z włóczki Troitsk Yarn троицкая пряжа Alpaka (Альпака) 190 m/50 gram.


Jeszcze mam jeden 50-gramowy motek tej włóczki - i pomysł na zużytkowanie go.



sobota, 26 sierpnia 2023

Na azymut

Wyjeżdżając pod namiot, zawsze sprawdzam dostępne w okolicy szlaki. Zazwyczaj korzystam z aplikacji AllTrails. Planując pobyt nad Waldo Lake, natknęłam się na zapis trasy, która miała w nazwie Hidden Lake czyli Ukryte Jezioro. Oczek wodnych o tej nazwie jest w Oregonie kilka, o ile nie kilkanaście. W podsumowaniu znalazłam informację, że trasa tej wycieczki wyniosła 8 kilometrów czyli długość jak najbardziej odpowiednia dla mnie (w górzystym terenie). Kiedy jednak zaczęłam czytać recenzję, okazało się, że tylko część tej trasy biegnie wytyczonym szlakiem, a potem autor zszedł ze szlaku i poszedł przez dzicz w kierunku jeziora i wzniesienia obok. 

Trochę bałam się iść sama z dziećmi trasą, na której wiedziałam, że nie spotkam nikogo. Jakby się nam coś stało, to nikt by nas nie znalazł! Znam jednak jedną osobę, która jak najbardziej pisze się na takie wyprawy i tak się składało, że miała być z nami nad Waldo Lake. Dzień przed wyjazdem wysłałam linka z opisem trasy i zapytaniem, czy się z nami wybierze. Odpowiedź brzmiała, że trasa wygląda ciekawie i warto ją zaliczyć. 

Wybraliśmy się w sobotę: dwa pięćdziesięcioletnie wapniaki i młodzież 16-20 lat (trzy sztuki). Od namiotu do punktu wyjścia było do przejechania 10 kilometrów. Kolega z córką pojechali na rowerach, ja z Krzyśkiem i jego kolegą, synem znajomych, podjechaliśmy samochodem. 

Trasa zaczyna się nad jeziorem Charlton. Kilka lat temu w miejscu tym szalał pożar, niszcząc piękny stary las. Ścieżka prowadząca z parkingu do jeziora biegnie granicą między strawionym przez pożogę lasem a nietkniętą częścią pięknego starodrzewu. 

Charlton Lake

Umówiliśmy się, że znajomy z córką dojadą na rowerach do miejsca, w którym szlak odbija od jeziora Charlton i tam zaczekają, aż dotrzemy do nich na nogach. Długo na nas nie musieli czekać bo leśną ścieżką nie da się szybko jechać na rowerze a my, piechurzy, narzuciliśmy sobie dość dobre tempo. Szło się dobrze – niemal po płaskim terenie. Po odbiciu od jeziora, ale jeszcze na wyznaczonym szlaku, znaleźliśmy krzaki, w których schowaliśmy rowery i dalej poszliśmy już wszyscy na nogach.

Miałam zrzut ekranu z trasą znalezioną w AllTrails, ale był malutki i nie do końca byliśmy pewni, w którym miejscu odbić ze szlaku. Zasięgu w tym miejscu nie było. Górę, przy której wiedzieliśmy, że jest jezioro, do którego zmierzamy, widzieliśmy, ale w linii prostej musielibyśmy najpierw stracić sporo wysokości idąc w dół, tylko po to, żeby za chwilę wdrapywać się ponownie pod górę.

Kolega zaproponował, żebyśmy poszli wzdłuż zbocza nie tracąc w ten sposób wysokości. Pomysł na pozór dobry, ale kiepsko się idzie zboczem, kiedy nie ma na nim wytyczonej ścieżki, teren jest żwirowaty, nogi grzęzną w tym żwirze, osuwają się, zapadają. W tym miejscu lasek był dość rachityczny i drzewa nie dawały osłony przed promieniami słońca. Przebrnęliśmy, jak się potem okazało, ten najgorszy odcinek, i ruszyliśmy już prosto pod górę. Dość ostro pod górę. 

Któreś z nas wdepnęło w gniazdo leśnych pszczół. Kiedy zobaczyłam tę chmarę bzykaczy, adrenalina dodała mi skrzydeł – dawno tak nie gnałam i to pod górę. Jedna mnie dziabnęła – ślad mam do dziś ale już nie boli. Zasapani, zlani potem, dotarliśmy do ukrytego jeziorka. Ci, co mieli stroje kąpielowe, wskoczyli do wody, reszta moczyła nogi. 

Hidden Lake

Woda krystalicznie czysta, cieplejsza niż w Waldo Lake ponieważ mniejszy i płytszy zbiornik, więc woda szybciej się nagrzewa. 

Ja i kolega Krzyśka postanowiliśmy poczekać nad wodą, a reszta towarzystwa ruszyła na szczyt Gerdine Butte (1979 mnpm, tafla wody jeziorka 1888 mnpm). Usadowiłam się na kamieniu i mocząc nogi w wodzie, obserwowałam ich wspinaczkę. Potem położyłam się na zielonym mchu na polanie przy jeziorze, gdzie pewnie jeszcze kilka tygodni temu była woda - zanim wyparowała. 


Po 45 minutach znowu spotkaliśmy się wszyscy nad wodą, a po chwili ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze pojawił się na chwilę zasięg, więc załapałam w aplikacji dokładną trasę, którą usiłowaliśmy powielić i już się jej trzymaliśmy. 


Z powrotem szło nam się zdecydowanie szybciej! Rowery znaleźliśmy bez problemu, znajomy z córką wskoczyli na siodełka ale do parkingu dotarliśmy niemal w tym samym czasie. Potem ich wyprzedziliśmy na asfalcie, już jadąc samochodem. 

Wycieczka okazała się krótsza niż spacer dnia poprzedniego do Betty Lake, ale ponieważ szliśmy pod górę, bardziej mnie zmęczyła. 


Przygoda spodobała się wszystkim uczestnikom, ale nie wiem czy (lub kiedy) zdecyduję się na coś podobnego. Pewniej czuję się formalnym szlaku, gdzie można liczyć, że w razie czego ktoś się kiedyś pojawi. 

Pragnienie przygody zaspokoiłam na kilka następnych lat.

środa, 23 sierpnia 2023

Betty Lake Trail

Kiedy już urządziliśmy się na polu namiotowym nad jeziorem Waldo Lake, koleżanka stwierdziła, że idzie się przejść. To ja z nią. Dzieci już sobie znalazły zajęcie w towarzystwie rówieśników. 

Myślałam, że przespacerujemy się brzegiem jeziora maksymalnie do godziny, więc nie zabrałam ze sobą niczego, zwłaszcza butelki z wodą. (Bardzo tego potem żałowałam.) 

Wokół jeziora biegnie szlak Jim Weaver Loop Trail (znany także jako Waldo Lake Trail #3590), którym można obejść całe jezioro. Koleżanka planowała zaliczyć tę trasę następnego dnia. Ja się wahałam – dołączyć do niej czy nie. Miałam w planach inną, krótszą trasę, Betty Lake Trail, o czym powiedziałam koleżance. 

Doszłyśmy do miejsca, gdzie szlaki się rozchodzą – w prawo szlak wokół jeziora, w lewo Betty Lake Trail.

- To jest ten szlak, który zaplanowałam sobie na jutro. – Oznajmiłam.
- A bardzo pod górę? – Zapytała koleżanka.
- Nie wiem na pewno, ale chyba nie bardzo.
- No to chodźmy.
- To chodźmy.

I poszłyśmy. 

Howkum Lake

Szlak nie bardzo był pod górę, troszkę, jak to w lesie w górzystym terenie. Trasa prowadzi do jeziora Betty Lake, ale po drodze minęłyśmy kilka innych oczek wodny i sadzawek, jedno z nich bez wody o tej porze roku, ale z bujną szuwarową roślinnością. O bliskości stojącej wody przypominały nam komary, które postanowiły zjeść nas żywcem tego popołudnia. Bardziej smakowała im koleżanka, którą podziabały nawet przez nogawki spodni. Mnie się też dostało, ale zdecydowanie mniej. 

Doszłyśmy w końcu do Betty Lake, ale że zrobiło się późno, zawróciłyśmy, nie idąc dalej wzdłuż jeziora. O posiedzeniu nad wodą i odpoczynku nie było nawet mowy – wiadomo, komary. I tak gawędząc, przemaszerowałyśmy ponad 9 kilometrów. 




Następnego dnia nie obeszłyśmy jeziora Waldo Lake. To 30 kilometrów a koleżankę rozbolało kolano – może za rok nam się uda, jak się przygotuję psychicznie do tego przedsięwzięcia. 

Następnego dnia wybrałam się za to na inną wycieczkę, w innym towarzystwie, ale o tym będzie następnym razem.

niedziela, 20 sierpnia 2023

W Zatoce Cieni nad jeziorem Waldo Lake

Miniony weekend spędziliśmy nad jeziorem Waldo Lake. Jest to naturalne jezioro alpejskie w Górach Kaskadowych, położone na wysokości 1650 mnpm (wyżej niż Morskie Oko), ósme co do wielkości jezioro w Oregonie (a drugie co do wielkości naturalne jezioro niealkaliczne) o powierzchni 25 km2 i głębokości 130 m–drugie najgłębsze jezioro w Oregonie. (Jezioro nosi imię polityka, sędziego, i działacza na rzecz ochrony przyrody z Oregonu, Johna B. Waldo.) 

Wieczór nad Waldo Lake

Jezioro ma wyjątkowo czystą wodę z bardzo małą ilością materii organicznej. Nie zasila go żadna rzeka, potok, czy choćby strumień, nic, co niosłoby ze sobą jakiekolwiek składniki odżywcze wymagane dla wzrostu roślin. W związku z tym w pogodny dzień można zobaczyć dno na głębokości do 36,5 m – jest to jedno z najczystszych jezior na świecie. Przez wiele lat jezioro było zarybiane pstrągami co dwa lata, aż do 1990 roku, kiedy to zaniechano tej praktyki, by zachować przejrzystości wody. Na jeziorze nie wolno pływać łodziami z silnikami spalinowymi. Dozwolone są łodzie zasilane silnikami elektrycznymi, ale na wodzie królują kajaki, deski do wiosłowania, a podczas naszego pobytu wypatrzyłam też kilka kanu i jedną żaglówkę.

Jedyną wadą tego miejsca są komary. W lipcu jest ich tyle, że nie da się wytrzymać. W sierpniu jest już nieco lepiej, ale sierpień to czas, kiedy w północno-zachodniej Ameryce płoną lasy i cała okolica zasnuta jest dymem. 
W dniu naszego wyjazdu jakość powietrza była dobra, prognoza nie przewidywała pogorszenia, ale na miejscu okazało się, że wiatry powiały w inną stronę i naniosły dymu i już nie było tak ładnie jak by mogło być. 

Strata widoków – pal licho, już tak kiedyś byliśmy, widoki podziwialiśmy, ale gorsze to, że przez trzy dni oddychaliśmy powietrzem naniesionym znad pożarów, bardzo niezdrowym. Przyznam, że to zakłóciło mi radość z pobytu w tak uroczym miejscu i w przemiłym towarzystwie. Prawda jest taka, że pojechaliśmy, bo był to jedyny termin, jaki udało się zgrać czterem rodzinom na wspólny wyjazd.


Trzy dni minęły na pływaniu kajakami, łowieniu ryb, kąpaniu się w jeziorze, grzebaniu w piachu na plaży, i wędrowaniu szlakami. Wieczorami młodzież grała w gry a starszaki-wapniaki rozmawiali przy gazowym palenisku – od kilku tygodni obowiązuje całkowity zakaz palenia ognisk, ale wolno używać paleniska gazowe oraz kuchenki turystyczne.

Wieczorem, nad wodą, kiedy już zaszło słońce, ale nie zrobiło się jeszcze całkiem ciemno, obserwowaliśmy nietoperze. Założyliśmy, że polują na komary. Bardzo im kibicowaliśmy!

środa, 16 sierpnia 2023

Piknik na koniec sezonu pływackiego, pożary, i zadymienie

Do minionego weekendu lato mieliśmy bardzo znośne. Było ciepło, jak to latem, ale temperatura nie przekraczała trzydziestu stopni, a nocą przyjemnie się ochładzało i zdarzało się, że nad ranem trzeba się było przykryć kołdrą. 
W weekend i do nas dotarła fala upałów a wraz z nią, pożary lasów, tak że obecnie niemal cały Oregon zasnuty jest dymem, a jakość powietrza jest tak fatalna, że zalecane jest unikanie przebywania na zewnątrz. Jedynie nad oceanem jest w miarę dobrze. 

W niedzielę było jeszcze znośnie. Wprawdzie zrobiło się już gorąco, ale jakość powietrza była jeszcze nie najgorsza. Tego dnia odbył się klubowy piknik na zakończenie sezonu — nad pobliskim jeziorem. Piknik zaczął się w południe, ale oficjalna część (ceremonia wręczenia nagród i dyplomów) zaplanowana była na drugą po południu. Do tego czasu kto dotarł na miejsce, wskakiwał do wody dla ochłody. Dzieciaki, nastolatki, dorośli, pluskali się w wodzie, ciesząc się swoim towarzystwem. Ciężko ich było wyciągnąć z wody, ale na szczęście trenerzy mają posłuch i podczas pikników.

Każdy członek klubu otrzymał bardzo poważny certyfikat, a także niepoważny papierowy talerz z wypisanym tytułem kategorii, w której nagroda została przyznana. Krzysio dostał talerzyk w kategorii Hard Worker (ciężko pracujący), co dość dobrze oddaje jego podejście do pływania. Emilia otrzymała talerzyk w kategorii Relay Saver (zbawca sztafety) - bo dzięki niej podczas ostatnich zawodów klub mógł wziąć udział w sztafecie w jej kategorii wiekowej — dziewczyny zdobyły trzecie miejsce! 

Przyznano też kilka statuetek za specjalne osiągnięcia, a jedną z nich otrzymał Krzysiek za największy postęp w porównaniu do ubiegłego sezonu. Co ciekawe, rok temu dostał statuetkę w tej samej kategorii.


Potem były zdjęcia, w tym to najważniejsze, grupowe, i tort, po spałaszowaniu którego dziatwa wróciła do wody. Jeszcze trochę zabawiliśmy nad jeziorem, ale nie zostaliśmy do samego wieczora, bo jednak było za ciepło, a do tego zaczął nas męczyć dym.

niedziela, 13 sierpnia 2023

Ogród botaniczy Shore Acres

O parku stanowym Shore Acres State Park słyszałam już dawno, ale jakoś do tej pory nie złożyło się, żeby go odwiedzić, mimo że w okolicy byliśmy kilka razy. W końcu wybraliśmy się tam w sobotnie popołudnie po zawodach w Coos Bay.

Shore Acres, wybudowana w 1910 roku posiadłość dla Louisa J. Simpsona, barona drzewnego hrabstwa Coos i syna magnata żeglugowego Asy Meade Simpsona. Po pożarze w 1921 roku i stratach finansowych, które zniszczyły jego posiadłości, Simpson sprzedał ziemię stanowi Oregon w 1942 roku w celu wykorzystania jej jako park. Miejsce to było początkowo używane jako stacja radarowa przez armię amerykańską podczas II wojny światowej i wycofane ze służby w 1948 roku; zabudowania na posesji służyły jako koszary, a po wojnie zostały rozebrane. Państwo, które w latach 1956-1980 nabyło dodatki parkowe od innych właścicieli, rozpoczęło renowację ogrodu w 1970 roku.

Ogród botaniczny obejmuje 2 hektary, w tym działkę do testowania róż i staw z liliami japońskimi. Chłopcy ucięli sobie drzemkę na trawniku, Emilia i ja obejrzałyśmy chyba wszystkie kwitnące na początku sierpnia kwiaty.










Posiadłość Simpsonów stała pierwotnie bardzo blisko oceanu, na wysokim klifie. Dzisiaj w tym miejscu jest punkt widokowy.




czwartek, 10 sierpnia 2023

Przylądek Arago (Cape Arago)


Na Przylądku Arago byliśmy już kilka razy, ale na tyle dawno temu, że dzieci zdążyły zapomnieć. Kolega Krzyśka nigdy tam nie był, więc dla całej trójki miejsce było nieznane. 

Najpierw poszliśmy rzucić okiem na foki, które objęły w posiadanie zatoczkę północną. Z tej strony przylądka hulał wiatr i właśnie wtedy okazało się, że Emilia nie zabrała żadnego swetra ani bluzy — nie z namiotu, ale w ogóle z domu. Dałam jej moją bluzę, ale nie zabawiliśmy w tym miejscu długo, bo było m i bardzo zimno. 

Cape Arago  South Cove

Przeszliśmy na drugą stronę i zeszliśmy do zatoczki po stronie południowej, osłoniętej od wiatru, a że zejście do niej jest w miejscu niezbyt oczywistym, poza nami na plaży urzędowała tylko jedna rodzina. Parę godzin zajęła nam eksploracja zatoki, ale największym hitem okazały się kraby. Nieco atrakcji dostarczyły nam kruki, które wykradły nam z pudełka batoniki — lekcja, by nie zostawiać jedzenia nawet w kartonowym pudełku, które nie stanowi żadnej bariery dla dziobów ptaków. 



Kiedy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, a żołądki zaczęły wydawać niepokojące pomruki, opuściliśmy plażę. Chłopakom tak się tam podobało, że chcieli wrócić w to miejsce następnego dnia, ale pogoda była bardzo nieciekawa przez resztę weekendu i sobotnie popołudnie spędziliśmy gdzie indziej. Ale o tym napiszę następnym razem, bo dzisiaj już jestem zmęczona.

poniedziałek, 7 sierpnia 2023

Zawody Pływackie Big Kahuna

Pierwszy weekend sierpnia to zawody pływackie Big Kahuna w Coos Bay. 
To nasz drugi wyjazd na te zawody, ubiegłoroczny wpis tutaj
W tym roku zabrał się z nami kolega Krzyśka. Chłopcy spali w swoim namiocie, ja z Emilią, w drugim namiocie obok. 


W piątek dojechaliśmy na miejsce, rozbiliśmy namioty, i pojechaliśmy nad ocean. Tego dnia pogoda była przepiękna, ale w sobotę i niedzielę niestety już nie było tak ładnie — cały czas mżyło. Mimo to, w sobotę po zawodach pojechaliśmy na kolejną wycieczkę, a potem jeszcze spędziliśmy trochę czasu na plaży z innymi klubowymi rodzinami — tak jak w zeszłym roku. 




Emilia nie miała zamiaru brać udziału w zawodach, ale brakowało czwartej osoby do sztafety w tej kategorii wiekowej, więc łaskawie zgodziła się popłynąć. Przy okazji popłynęła jeszcze w dwóch kategoriach indywidualnych. Krzysiek zapisał się na wszystkie swoje ulubione kategorie indywidualne i jeszcze popłynął w sztafecie. 

W niedzielę zaraz po zawodach wróciliśmy do domu, bo chłopaki stwierdzili, że jednak chcą pójść na imprezę w pracy dla ratowników — obaj pracują na lokalnym basenie jako ratownicy. Pogoda nad oceanem była nieciekawa, więc to rozwiązanie bardzo mi pasowało. Jak już spakowaliśmy się, tuż przed odjazdem, zrobiłam dzieciom zdjęcia ze zdobytymi trofeami.




piątek, 4 sierpnia 2023

Godfrey Glen Trail & Annie Creek Canyon Trail

W Parku Narodowym Crater Lake spaliśmy w domku kempingowym. 
Na terenie ośrodka Mazama Village jest 214 miejsc namiotowych i 10 domków, z których każdy ma 4 pokoje, każdy z własną łazienką i osobnym wejściem. 
Na terenie ośrodka są też restauracja, sklep, i stacja benzynowa. 

Domki są nieco oddalone od pola namiotowego. Nie przepadam za takimi dużymi polami namiotowymi i głównie z tego powodu zdecydowałam się na wynajęcie pokoju. 

Wnieśliśmy bambetle do pokoju, nacieszyliśmy się perspektywą prysznica wieczorem i wyruszyliśmy ponownie.

Szlak Godrfey Glen, nazwany na cześć strażnika parku, który zginął na służbie podczas zimowej zamieci w 1930 roku, nie jest zbytnio oddalony od kompleksu Mazama Village w linii prostej, ale ukształtowanie terenu wymusza nadrobienie drogi. Teoretycznie mogliśmy się tam udać na piechotę, ale po co maszerować w upale asfaltową drogą — pojechaliśmy samochodem.

Trasa jest bardzo łatwa, dostępna dla wózków inwalidzkich, prowadzi przez starodrzew (jodły kanadyjskie i jodły shasta). Fakt, że na tym niegościnnym terenie rosną jakiekolwiek drzewa, jest godny odnotowania. Zimą pokrywa śnieżna liczy średnio 13.5 metra! Na początku szlaku można sobie pożyczyć broszurę samodzielnego przewodnika.



Scarlet Gilia (Skyrocket) - Gilia Aggregata

Prawie połowa szlaku, część południowa, biegnie wzdłuż krawędzi kanionu Munson Creek — to tam można podziwiać wspaniałe widoki na Godfrey Glen, skamieniałe fumarole oraz miejsce, w którym potok Munson Creek wpada do Annie Creek. Zachodnia część szlaku biegnie wzdłuż krawędzi Annie Creek Canyon, gdzie strumień Munson Creek, przecinający pętlę szlaku, wpada do Annie Creek.

Z Godfrey Glen podjechaliśmy pod restaurację, zostawiliśmy tam samochód i doszliśmy do szlaku Annie Creek Canyon Trail. 


Strumień Annie Creek został nazwany na cześć pierwszej kobiety, która zeszła do krateru jeziora Crater Lake i dotknęła lustra wody, Annie Gaines (9 października 1865 roku).

Tym razem musieliśmy zejść (61 metrów) do kanionu, którego dnem płynie strumień Annie Creek. Na górze sucho, szary kurz, przy strumieniu świeża wiosenna zieleń i piękne kwiaty. To właśnie z tego strumienia kompleks Mazama Village pobiera wodę pitną. 



Ciekawostka: w 1931 roku w Annie Creek Canyon znaleziono jedną z największych na świecie sosen zachodnich. Ma obwód 7 metrów i szacuje się, że ma 1000 lat.


Kiedy spoceni i zasapani wydostaliśmy się z kanionu, poszliśmy prosto na kolację do restauracji. Byliśmy tak głodni, że postanowiliśmy najpierw coś zjeść, a potem brać prysznic. Nie my jedni poszliśmy do jadłodajni prosto ze szlaku! Restauracja to w zasadzie skrzyżowanie restauracji ze schroniskową jadłodajnią. Wystrój jak w restauracji, klientela jak w górskim schronisku. Jedzenie smaczne i nawet w przyzwoitej cenie jak na lokalizację na końcu świata.

c.d.n

wtorek, 1 sierpnia 2023

Albumy ze zdjęciami

Dawno, dawno temu robiło się zdjęcia aparatem z kliszą, a po jej wywołaniu odbitki wklejało się do albumów. Potem nastał czas albumów z kieszonkami, do których wsuwało się zdjęcia. Mam takich albumów sporo, ale w pewnym momencie, kiedy przestawiłam się na zdjęcia cyfrowe, nastąpiła przerwa w zamawianiu odbitek. 

Kilka razy zebrałam się, by przejrzeć setki zdjęć, zamówić odbitki wybranych, powkładać do albumów aż pewnego dnia olśniło mnie, że przecież ta metoda odchodzi już do lamusa. Zachciało mi się albumu przygotowanego w całości cyfrowo, a następnie wydrukowanego — w postaci książkowej, z pominięciem wklejania zdjęć na stronicach albumu bądź wsuwania w plastikowe kieszonki. 

Nie bardzo wiedziałam jak ugryźć problem zaległych lat — tyle zdjęć do przejrzenia! Już na starcie czułam, że zadanie mnie przerasta, ale w końcu doszłam do wniosku, że nie muszę zaczynać w miejscu, gdzie kończą się wywołane zdjęcia — mogę zacząć w dowolnym momencie ponieważ postanowiłam przeznaczyć osobny album na każdy rok kalendarzowy. 

Na pierwszy ogień poszedł niezapomniany rok 2020. Potem rok 2021 a niedawno listonosz doręczył przesyłkę z albumem ze zdjęciami z roku 2022. 



Aby być nieco bardziej na bieżąco zaczęłam już pracować na albumem tegorocznym, a w miarę możliwości czasowych będę się cofać w czasie aż zamknę aktualną lukę w albumach rodzinnych.

 


Albumy zgłaszam do dwóch zabaw: Link Party u Reni oraz do lipcowej odsłony zabawy Rękodzieło i przysłowia albo... u Splocika. Album za rok 2022 przyszedł w czasie, gdy byliśmy w Parku Narodowym Crater Lake, ale przyznam, że zdołowana problemami stomatologicznymi nie bardzo miałam ochotę robić zdjęcia i redagować wpis. Na szczęście Splocik przymyka oczy na poślizgi  i ma miękkie serce dla spóźnialskich. Zabawa ze składaniem albumów, bardzo czasochłonna, ale dająca wiele frajdy, chyba nieźle pasuje do cytatu "Jeśli czujesz, że jest coś, co powinieneś robić, jeśli masz do tego pasję, przestań marzyć i po prostu zrób to."