niedziela, 30 grudnia 2012

Rysunki Hultajstwa

Kurs rysowania, w którym Krzyś brał udział, był krótki, zaledwie 8 tygodni. Kiedyś pokazałam pierwsze cztery prace, dzisiaj pora na kolejne cztery.


Pod koniec stycznia zaczyna się kontynuacja - tym razem tematyka ma być nieco inna, coś z rysowaniem komiksów.

piątek, 28 grudnia 2012

Jest ząb!

Całkiem zapomniałam o odkryciu dokonanym w paszczy młodszej latorośli w dniu Bożego Narodzenia.


A znalazłam tam pierwszego zęba. Zdjęć nie będzie jeszcze przez jakiś czas, bo zęba raczej da się wyczuć pod palcem niż zobaczyć, zwłaszcza, że mała Spryciara zakrywa widok języczkiem.

Skoro ząb już jest, pojawiła się i szczoteczka  do zębów. Kupiłam ją razem z niebieską szczoteczką dla Krzysia. Okazała się najlepszym gryzaczkiem - wszystkie inne, a mamy ich chyba z pięć czy sześć, poszły w kąt, odrzucone ze wzgardą przez Emilię.

Krzysiowi pierwsze zęby wyrosły kiedy miał cztery miesiące. Emilia skończyła pół roku i już od kilku tygodni z niecierpliwością sprawdzałam czy już wychodzą kiełki. No i w końcu doczekałam się.

Półroczna Emilka dorosła do swojego pierwszego płaszczyka:


I robi w nim furorę, bo ciuszek rzuca się w oczy - nie da się ukryć!

środa, 26 grudnia 2012

Pozdrowienia spod choinki

Nie wiem czy uda mi się choć częściowo oddać ten ogrom emocji związanych z kilkoma minionymi dniami. Już samo zarejestrowanie zdarzeń wydaje się mnie przerastać - wiadomo, że działo się wiele, jak to w ten świąteczny czas, a było i trochę nerwowo, i radośnie, i nostalgicznie - jak to w święta!

Boże Narodzenie 2012
W przedświąteczny czwartek Krzyś przyniósł ze szkoły prezenty dla siostry, mamy i taty. Nie wiem skąd szkoła zdobywa te wszystkie rzeczy, ale co roku każde dziecko wybiera jakieś drobiazgi dla swoich bliskich. Krzyś wybrał dla siostry poduszkę-motyla, dla mamy dzwoneczki i fajansową figurkę, a dla taty kompas. Emilka dodatkowo dostała książeczkę, którą Krzyś dostał od kolegi, bo przecież bajka o śpiącej królewnie jest dla dziewczyn a nie chłopaków! Bo każde dziecko miało jeszcze wybrać prezent dla kolegi z klasy. Pod choinkę Krzyś schował ładnie zapakowany prezent, i dopiero po wigilijnej wieczerzy okazało się, że to własnoręcznie ozdobiony przez niego kalendarz na przyszły rok - już wisi na honorowym miejscu w kuchni.


Mąż dotarł do domu dzień później, bo zasypało przełęcze w górach i zamknięto autostradę międzystanową - na szczęście drogowcy w końcu uporali się z białym puchem i w piątkowy wieczór byliśmy już w komplecie.

Choinka cieszyła nas już od tygodnia. W kwestii kulinarnej, to wypieki godne są wspomnienia bo po raz pierwszy upiekłam piernik, a w zasadzie dwa mniejsze pierniki, z których jeden nawet świąt nie doczekał, co mnie bardzo ucieszyło - lubię, kiedy upieczone przeze mnie ciasto znika a nie schnie smętnie na kuchennym stole.
Od koleżanki dostaliśmy babkę, która bardzo zasmakowała Krzysiowi, tylko po drugim kawałku rodzynki zaczęły go kłuć w ząbki. Ja miałam tak samo w jego wieku, więc mu doradziłam, żeby sobie te rodzynki powyciągał jak mu nie smakują i po problemie. Najbardziej jednak smakował mojemu starszemu dziecku makowiec.

Wigilijny poranek powitał nas słonecznie (w przeciwieństwie do dnia przed i po, kiedy to lało jak z cebra) i mąż wpadł na genialny pomysł, żeby zabrać Krzysia na rower. Zmyli mi się panowie z domu, przestali pałętać po kuchni, Emilię udało mi się uśpić, więc spokojnie mogłam zabrać się za gotowanie. Ponieważ nikt mi nie przeszkadzał, poszło szybko i sprawnie. Wyrobiłam się ze wszystkim tak na godzinę przed pierwszą gwiazdką - ku własnemu ogromnemu zdumieniu.


Kilka dni wcześniej rozmawiałam z Krzysiem na temat świątecznych zwyczajów i udało mi się go przekonać do zjedzenia barszczu z uszkami. Hultajstwo nie lubi barszczu, ale w wigilię stanął na wysokości zadania, i ślicznie zjadł i barszcz i rybę. Pęczniałam z dumy patrząc na mojego eleganckiego syna w koszuli i pod krawatem, który zachowywał się odpowiednio do chwili, z powagą i ukrywanymi na co dzień manierami i nadziwić się nie mogłam, że to moje "maleństwo" już takie "dorosłe."

Wieczorem odpakowaliśmy prezenty od znajomych - Krzyś sprawnie rozprawił się ze stertą pakunków pod choinką - a prezenty w tym roku nader trafne i udane. Przed pójściem spać zostawiliśmy dla Mikołaja ciasteczka i rysunek, dla reniferów marchewkę, i choć adrenalina odganiała sen, trudy dnia w końcu dały o sobie znać i dzieci zasnęły. Mikołaj przyniósł co tam miał przygotowane i też mógł udać się na zasłużony odpoczynek.


Boże Narodzenie spędziliśmy sami w domu, natomiast dzisiaj odwiedziliśmy znajomych i posiedzieliśmy przy bigosiku. Jutro prawie cała polska banda rusza na sanki - ja z Emilką zostajemy jednak w domu.

wtorek, 25 grudnia 2012

Zośka

Już niedługo zostanę ciocią.
Taką z prawdziwego zdarzenia, a nie cioteczną czy też przyszywaną.
Bratanica Zośka ma planowo przyjść na świat 9 stycznia, a kiedy tylko dowiedziałam się, jaka będzie płeć dziecka, paluszki zaczęły mnie świerzbić, żeby coś ładnego dla Malutkiej zrobić. Choć ograniczenia czasowe mam ogromne, udziergał się taki oto sweterek:


Klasyczny sweterek zapinany na guziczki, z cieniutkiej bawełny Sunny (Солнышко) (425 m/100 gr) firmy Troitsk Yarn, robiony na drutach 2 mm, wzorek znany jako stokrotki, choć dla mnie to raczej gwiazdeczki. Zagapiłam się i nie pomierzyłam po skończeniu i upraniu, ale celowałam w rozmiar na noworodka z opcją do trzech miesięcy (po kilkakrotnym praniu pewnie się nieco rozciągnie).


Przyznam, że wyjątkowo długo zeszło mi nad tą malizną - cały miesiąc! Bałam się, że nie zdążę, że Zośka będzie pierwsza, ale ten wyścig wygrała ciotka, wspomagana w dostawie przez pocztę, i tę amerykańską, i tę królewską, bo sweterek poleciał za wielką wodę, na wyspy królestwa brytyjskiego. I dotarł już na miejsce, i spotkał się z przyjaznym przyjęciem rodziców.

A kiedy tak dziergałam oczko za oczkiem, przypominało mi się jak 16 lat temu dziergałam taki sam sweterek dla mojego chrześniaka, i taka mnie nostalgia ogarnęła...

A teraz czekamy już tylko na Małą, aż wyskoczy z brzuszka mamy i zapozuje w sweterku od ciotki!

środa, 19 grudnia 2012

wtorek, 18 grudnia 2012

Zimowa niespodzianka

Zaglądający tu, oraz na poprzedni blog wiedzą, że śnieg u nas to rzadkość, gratka nie lada. I właśnie minionej nocy zima postanowiła sprawić dzieciakom miłą (kierowcom - niemiłą) niespodziankę, prósząc śniegiem. Choć bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że napaciało mokrą papką, ale dla Krzysia i ta mokra maź wystarczyła, żeby pognać do ogródka bez kurtki, czapki i rękawiczek.


Przywołany do porządku przez mamę, przywdział zimowe okrycie, które po chwili było przemoczone, ale sobie dziecko poszalało przed szkołą. Bo ku zaskoczeniu wszystkich, zajęć w szkole nie odwołano! Mimo, że jest ślisko i przyznam, że ciężko mi się pchało wózek - widać, że odwykłam od takich warunków atmosferycznych!

Narobiła nam ta pogoda nadziei na białe święta - jestem pewna, że nadzieje te płonne, bo w żadne poprzednie spędzone to przeze mnie święta, śniegu w Boże Narodzenie nie było.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

czwartek, 13 grudnia 2012

Z poradnika Hultajstwa: Jak zabić muchę

Pochowały się muchy gdzie mogły na zimę, sporo z nich postawiło na składzik drewna, bo skąd muchy mają wiedzieć, że to wcale nie za dobra kryjówka?

Po przyniesieniu drewna do domu, muchy wybudzają się z zimowego snu, ospale latają po domu, tak powoli, że Krzyś łapie je bez najmniejszego problemu.

Razu pewnego złapał i wsadził do skrzyneczki do przechowywania owadów. Wyjaśniłam, że jak taka mucha się rozmnoży, to małe muszki bez trudu wydostaną się z pudełeczka, bo jest ono przeznaczone na nieco większe owady. No to Hultajstwo wyniósł pudełeczko na taras, a że noc była zimna, zauważyłam, że mucha zapewne nie przeżyje nocy.

Krzyś zajął się swoimi sprawami, a po jakimś czasie znalazłam taką oto instrukcję jak zabić muchę:


  1. Przynieść drewno ze składziku do domu.
  2. Złapać muchę.
  3. Wsadzić muchę do słoika
  4. Wystawić słoik na zewnątrz, pozostawić na noc.

I mucha martwa!

wtorek, 11 grudnia 2012

Domek z piernika

Koleżanka kupiła Hultajstwu domek z piernika do własnoręcznego ozdobienia. Domek był już posklejany, a w pudełku znaleźliśmy wybór cukierków i lukier w dwóch kolorach do zdobienia. Ponieważ projekt wymagał nieco mojej pomocy, a koleżanka zaoferowała zabawianie Emilii, z miejsca zabraliśmy się z Krzysiem do słodkiej pracy. Oto efekt:


Ja operowałam lukrem, reszta to praca Pierworodnego, który domek najchętniej schrupałby natychmiast, ale że piernik za twardy, nie pozwoliłam - ma doczekać do świąt. Niech się dziecko uczy nieco cierpliwości oczekiwania.

Kilka dni później, na wywiadówce , dowiedziałam się, że dzieci będą robić w szkole domki z piernika - Krzyś będzie miał okazję jeszcze raz popaćkać się lukrem i podjeść zwędzonych ukradkiem cukiereczków. Będą też pisać list do Mikołaja - mam nadzieję, że mojemu dziecku zachcianki prezentowe się nie zmieniły bo Mikołaj prezenty już zakupił.

Na wywiadówce wysłuchałam samych pochwał, ale to, że dziecko dobrze się uczy nie stanowiło dla mne neispodzianki. Miło też było usłyszeć, że jest grzeczny, pilny, uczestniczy aktywnie w zajęciach i wykazuje się świetną pamięcią. Z suchych danych, pochwalę się, że Krzyś czyta 92 wyrazy na minutę, a wymaganie dla pierwszej klasy to 30 wyrazów na minutę w styczniu, 50 na koniec roku szkolnego.

Zeszły tydzień był ostatnim tygodniem pracy pani nauczycielki, która w tym tygodniu ma urodzić małego Johna, swoje drugie dziecko, i do września pozostanie na urlopie macierzyńskim. Na wywiadówce poznałam nową panią, która ma ją zastąpić.

niedziela, 9 grudnia 2012

Piwonia na czapce

Zrobiłam kolejną czapkę, tym razem dla córeczki koleżanki.
Głowa Emilce powiększyła się, i w roli modelki wypadła nieco lepiej:


Czapka miała koniecznie mieć sprężynki, więc ma. Jest też kwiatek, choć z racji wielkości, tylko jeden - piwonia. Opis wykonania z 100 Flowers to Knit and Crochet Lensley Stanfield - jak wszystkie szydełkowe kwiatki od jakiegoś czasu u mnie.


Włóczkę kupiłam w takim tanim  sklepie z badziewiem Big Lots, za dolara za motek 50gr. 50% akryl, 50% nylon, produkcji tureckiej. Etykietę zdążyłam zgubić. Robiłam na drutach 4 mm i zużyłam 36 gr. Biała i różowa włóczka to resztki po innych projektach, zapewne jakiś akryl.


Pierwotnie miała powstać z tej włóczki kamizelka dla Kruszynki, ale okazało się, że 50 gram to jednak za mało. Pognałam do sklepu, ale wśród motków wielu, takiego, lub choćby podobnego, nie znalazłam. Kamizelkę zrobiłam z innej włóczki, a ta nadała się na czapkę. Trochę jej zostało, ale nie bardzo chce mi się robić mitenki, a poza tym usiłuję zdążyć z jednym prezentem podchoinkowym a i lista planowanych robótek dość długa a czasu, jak zwykle, deficyt.

środa, 5 grudnia 2012

Hultajstwo na rowerze

Krzyś wyrósł ze swojego rowerka już dawno temu, nowego jednak ciągle nie miał, bo w oczach męża wszystkie rowery były albo za duże, albo za małe, albo z jeszcze innych powodów nieodpowiednie. Wyszło mi na to, że jeszcze nie wyprodukowano takiego, który sprostałby wymaganiom męża, więc wzięłam sprawy we własne ręce i rower dziecku kupiłam. Taki, żeby mu wystarczył na przynajmniej trzy lata (nie za mały), droższy, ale za to porządniejszy (nie rozpadnie się od samego patrzenia na niego), w kolorze, który ujdzie i dla dziewczynki - zielonym.

Jazdy bez kółek pomocniczych miał uczyć syna tata. Skończyło się tak, że syn wpadł po pięciu minutach nauki do domu, i ze łzami w oczach oświadczył mi, że na rowerze uczyć się jeździć nie będzie a już na pewno nie z tatą.

I jak zwykle to mama zabrała się za nauczanie. Młodsze dziecko do wózka, starsze na rower i krok po kroku zaczęliśmy przełamywać strach i niechęć po naukach tatusia.

Po tygodniu Krzyś zaczął śmigać na rowerku aż miło patrzeć i nawet stwierdził, że już lubi jeździć na rowerze!


Teraz, codziennie po szkole (o ile nie pada deszcz), Hultajstwo jeździ 10-20 minut.

Kilka dni temu wybrałam się z obojgiem dzieci na dłuższy spacer - Emilia w wózku, Krzyś na rowerze, ja na nogach. Wprawdzie mój mały cyklista nie mógł rozwinąć zawrotnej szybkości, ale za to wykazał się w kwestii bezpiecznego poruszania się po lokalnych dróżkach osiedlowych - byłam z niego bardzo zadowolona. Następnego dnia tata zabrał syna na dłuższą wycieczkę. Dowiedziałam się po powrocie, że było fajnie, ale Krzyś wolałby następnym razem pojechać z mamą - kiepski pedagog z taty, oj kiepski!

poniedziałek, 3 grudnia 2012

List do Mikołaja

Hultajstwo jest tak podekscytowany nadchodzącymi świętami Bożego Narodzenia, że już sam nie wie co ze sobą zrobić, łatwiej nad nim zapanować jak się naje słodyczy niż w tym świątecznym amoku! Trochę tej energii udało mi się zużytkować na list do Mikołaja. Trochę musiałam dziecku objaśnić, że nie wypada treści listu zamknąć w słowach "Chcę to i to i to."
Oto pierwszy list Krzysia do Mikołaja:





Dla tych, którzy angielskiego nie znają, oto treść listu, z pominięciem błędów:

Drogi Mikołaju,
Byłem w tym roku grzeczny. Chcę Jack in the Box i Akcesoria do Zibits i Pepsi i niebieską szczoteczkę do zębów i ładną zabawkę dla mojej siostrzyczki, proszę.
Pozdrawiam, Krzysztof

Zdradzę Wam, że Mikołaj częściowo już zrealizował prezentowe zamówienie - jeszcze tylko brak niebieskiej szczoteczki do zębów i Pepsi, ale to mały pikuś.

List został zapieczętowany w kopercie i obiecałam go wysłać następnego dnia.
Na fali entuzjazmu, Krzyś narysował jeszcze sanie Mikołaja zaprzężone w renifery.


Mikołaja brak - najwyraźniej kończy świąteczne zakupy.

piątek, 30 listopada 2012

Chorujemy sobie

Przeziębiłam się. Potwornie. Tak paskudnego przeziębienia nie miałam od kilku lat. Nawet na kilka dni zaniemówiłam. Emilka na szczęście nie bała się mojego skrzeku a przekonana była, że to taka zabawa - śmiała się radośnie ilekroć usiłowałam cokolwiek wyartykuować.

Oczywiście bałam się, i nadal się boję, że zarażę dzieci. Pyzunia sypia ze mną, a Hultajstwo często migruje do mojej sypialni bo a to mu się coś niedorego przyśni, a to twierdzi, że mu zimno, albo po prostu chce się poprzytulać do mamy.

Póki co, starsze dziecko ma się wyśmienicie, młodsze natomiast dostało zapalenia spojówek, więc wczoraj zaliczyłyśmy wizytę u lekarza a potem wycieczkę po aptekach. W tej najbliższej nie mieli maści przepisanej przez panią lekarkę, ale zadzwonili do kilku aptek i skierowali mnie do tej, w której maść była. Mieli receptę przefaksować.

Dojechałam na miejsce, ale okazało się, że recepty nie ma. Czekam, czekam, w końcu dzwonię i pytam czy już przefaksowali bo nie doszło. Dowiedziałam się, że tak, pół godziny temu. Czekam, czekam - na szczęście Mała śpi, ale zbliża się pora karmienia, więc zaczynam się niepokoić. Pałeczkę przejęła pracownica apteki i zaczęła wydzwaniać. Kilka połączeń później, kiedy okazało się, że receptę faksowali do innej apteki (!!!), udało się w końcu zrealizować receptę i  maść wykupić. Dojechałyśmy do domu zanim Emilię obudziła pustka w żołądku.

Na szczęście od lekarstwa tego nie zależało życie mojej Małej, ale czekając myślałam o tym, gdyby tak było. Nie pierwszy raz zaobserwowałam, że pracownice tamtej apteki traktują klientów jak zło konieczne i zapominają, że to dla klientów właśnie ta apteka istnieje a nie dla nich. Ileż to już razy widziałam, jak każą czekać chorym, często starszym ludziom 20 - 30 minut, mimo, że nikogo innego (innych klientów) w aptece nie ma, a same w tym czasie sobie plotkują! Postanowiłam zmienić aptekę, mimo, że do tej mam najbliżej.

wtorek, 27 listopada 2012

PUR: kamizelka dla Kruszynki

Emilka ma w swojej garderobie sporo ubranek "body" z długim rękawem. Ponieważ ogrzewamy dom kominkiem, temperatura w ciągu dnia waha się i często takie ubranko jest niewystarczająco ciepłe. Postanowiłam zrobić więc kamizelkę, bo to i ładne i praktyczne.


Kamizelkę zrobiłam posługując się opisem wykonania Little Siste'rs Dress

niedziela, 25 listopada 2012

czwartek, 22 listopada 2012

Stópki, przewroty na brzuszek i inne "osiągnięcia" pięciomiesięcznej "Jedi Baby"

Jakiś czas temu Emilka zaczęła łapać się za stópki. Oczywiście zostało to wydarzenie odpowiednio uwiecznione na zdjęciach.


Kolejny krok to pchanie palców do buzi - też uwiecznione, to przecież oczywiste!


A w mamlaniu paluszków bardzo przeszkadzają skarpetki, Emilia rozprawia się z nimi w oka mgnieniu! Jakby mało było tego, że te skarpetki i tak ledwie się trzymają na bobaskowych stópkach i ciągle trzeba je poprawiać...

Nie minął tydzień, a mała spryciara wyczaiła jak się obrócić na brzuszek. Fajnie to wygląda, bo najczęściej łapie się za stópki, nóżki wyprostowane i bam! Na bok, jak Kubuś Puchatek (nawet jest tak samo rozkosznie grubiutka jak Puchatek), a potem jeszcze troszkę trzeba się pokręcić i już leży na brzuszku.
Jak już zaczęła się przekręcać, to praktykuje wszędzie, nawet w kąpieli, więc zaczęłam ją kąpać na siedząco. Teraz, kiedy sobie siedzi w wanience ( muszę ją podtrzymywać bo jeszcze pewnie nie siedzi i zdarza jej się przewrócić), odkrywa radości płynące z kąpieli: chlapie łapkami, chwyta brzegi wanienki, usiłuje łapać korek, i głośno protestuje kiedy nadchodzi koniec kąpieli - zazwyczaj kiedy wystygnie woda.


Zdjęcie powyżej zrobiłam w dniu, kiedy nasza Pyzunia skończyła pięć miesięcy - jak widać bardzo zaintyrgował ją miecz brata.

Kiedy Mała skończyła cztery miesiące, poczęstowałam ją kaszką, która spotkała się z całkowitą obojętnością ze strony Kruszynki. Po trzech tygodniach ponowiłam próbę - tym razem doczekałam się reakcji: zdziwienia.

Ponad tydzień zajęła nam nauka jedzenia. Dzisiaj, czyli po mniej więcej dziesięciu dniach Emilka zjadła porządnie całą porcję, to znaczy otwierała buzię odpowiednio szeroko, żeby można było wsadzić jej łyżeczkę z kaszką, a samą kaszkę połykała. Na śliniaku niemal nie było kaszki. Zanim zacznę" poszerzać menu Emilki, poczekam jeszcze trochę. Póki co wystarczy jej kaszka na mleku mamy.

Wygląda na to, że Kruszynka, tak jak jej starszy brat, ma alergię na czekoladę. Już w ciąży nie mogłam jeść czekolady, bo było mi po niej bardzo niedobrze. Teraz, kiedy skuszę się (bo czekoladę uwielbiam!), bardzo szybko pojawia się na skórze Emilki wysypka, na szczęście nie swędząca, ale wyglądająca nieładnie.

niedziela, 18 listopada 2012

Siedmiolatek na poligonie

Moja Przylepka skończyła wczoraj siedem lat.
W tym roku nie było hucznej imprezy a jedynie dwóch najlepszych kolegów przyszło się pobawić z Krzysiem u nas w domu - Kaleb i Patryk. Patryk przyszedł z rodzicami i siostrą, bo to nasi dobrzy znajomi.
W południe była natomiast u nas ciocia Krysia, od której Hultajstwo dostało miecz świetlny, który nie tylko zmienia kolory, ale jeszcze wydaje dźwięki dokładnie takie jak w Gwiezdnych Wojnach.

Tort był, a jakże! Najpierw miał być z Kung Fu Panda, potem ze Spidermanem, a skończyło się na poligonie z czołgiem, który zamienia się w robota.


Małym gościom aż się oczy zaświeciły z zachwytu na widok tortu!

Nakupiłam małych fantów i zorganizowałam chłopcom kilka zabaw. Najbardziej spodobało im się łowienie prezentów - zarzucali wędkę za zasłonę, a tam Weronika (siostra Patryka) przyczepiała im do haczyka "ryby." Łowili i łowili i dość im nie było. Ale dobrze też bawili się rzucając miękkimi piłeczkami do celu (otworu w kartonie), spacerując po pokoju z piłeczką na łyżce, tańcząc wokół krzesełek czekając aż ustanie muzyka a nawet dekorując zakładki. Podczas tej ostatniej czynności zrobiłam chłopakom gofry, a potem był tort, prezenty i na koniec chłopcy bawili się zabawkami - zdumiewająco ładnie i zgodnie się bawili.

Od Patryka Krzyś dostał szlafrok. Przyznaję, że to na moją prośbę koleżanka go uszyła bo nigdzie nie mogłam znaleźć szlafroku frote a bardzo nam się przyda na basenie. Szlafrok jest żółty, jak Sponge Bob, a po wyjściu gości Krzyś go przywdział, złapał miecz świetlny i oświadczył, że jest Lukiem Skywalkerem.


Nawet spał w tym szlafroku!

Jeden z prezentów przywędrował z daleka, pocztą. W adres wkomponowane były naklejki - czerwone serduszka. Krzyś spojrzał na nie i orzekł:

- Serduszka! To znaczy, że mnie kochają!

Słodkie, prawda?

środa, 14 listopada 2012

Dwie czapeczki dla Emilki

To ja się staram pozbyć się zapasów włóczkowych (Program Utylizacji Resztek między innymi), dziergam ile mogę i kiedy mogę, a tu mi co poniektórzy dywersję sieją!

Ot, pewnego dnia mąż wybrał się do znajomych i po powrocie wręczył mi motek różowej włóczki Berroco Comfort Solids & Heathers (192m/100gr) ze słowami:

- Anka Ci to daje bo ona nie ma co z tego zrobić a tobie na pewno się przyda dla Małej.

Przydała mi się na dwie czapeczki dla Emilki.


Pierwsza czapeczka, szalenie prosta, robiona ryżem z pomponikiem na czubeczku.


Ponieważ pewne jest, że główka Małej jeszcze urośnie, zrobiłam czapkę nieco większą i na razie wywijam nieco dół.


Obie czapki robiłam na drutach 4 mm, tę akurat robiłam bezszwowo, na okrągło.

Druga czapka, kapucynka, robiona według opisu Adeli Illichmanowej, który można ściągnąć za darmo z Ravelry (tutaj). Choć nie ja go tam wyszperałam a Autorka blogu Lorki blogują.


I przyznam, że gdybym najpierw czapkę tę zobaczyła na Ravelry, nigdy bym na nią nie zwróciła uwagi bo nie podoba mi się w formie zaproponowanej przez autorkę. Natomiast lorkowa wersja po prostu mnie zachwyciła - z racji kolorów.


Troszkę musiałam pozmieniać ilość oczek, czapeczka wyszła taka w sam raz, więc z pewnością powstanie kolejna według tego opisu, tyle że dopiero za jakiś czas, kiedy będzie potrzebna. Zapasów włóczkowych wszak mam więcej niż pod dostatkiem.


Najpierw wydziergałam części zasadnicze obu czapek, a z resztki włóczki  zrobiłam pomponik i chwościk, tak, że nie zostało ani odrobinki włóczki.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Łobuz

Czas pożegnać się z określaniem mojego starszego dziecka jako Smyk.
Z małego, słodkiego, naiwnego Smyka wyrosło wygadane, łobuzerskie Hultajstwo pełną gębą. Energia rozpiera go jak dawniej, ale teraz znajduje inne formy ujścia:


Skoki na drzewo, walki w wyimaginowanym wrogiem, boksowanie, szpanerskie pozy, zaczepne odzywki - o matko! To nie  na moje nerwy! Wkurza mnie to moje dziecko nieraz nieziemsko! Zanim zostanie nastolatkiem to może wyprowadzę się z domu?


Teraz już świadomie testuje jak bardzo może przegiąć pałę, przeciągnąć strunę, kiedy matka nie zdzierży, wyjdzie z siebie i stanie obok. Ojciec coraz bardziej zadowolony, że tyle w delegacjach i nie musi się męczyć wychowywaniem pierworodnego.

Ale nie jest ten mój łobuz taki do końca zły i niedobry.

Nadal potrafi być przesłodką przylepką, nadal wspaniale pomaga przy siostrze, i wspaniale ją zabawia.

Od niedawna obowiązkiem Hultajstwa jest wyrzucanie śmieci, a że pieluch u nas schodzi sporo (Mała ma niezły przerób), to kosz w łazience musi być opróżniany codziennie. Kolejny obowiązek Krzysia to pomoc w wyciąganiu naczyń ze zmywarki i układanie ich na półkach. Ja wyciągam te, które idą do górnych szafek, Hultajstwo te, które idą do dolnych szafek. Okazuje się, że to też może być wspaniała zabawa - przyszło by wam do głowy, że rondle mogą służyć jako nakolanniki? A uchwyty rondli jako ochrona ud?

A Hultajstwu przyszło.

Wprawdzie często kończy się na tym, że rondle wymagają drugiej tury w zmywarce, ale co tam! Trudno...


Przy okazji do Hultajstwa dotarło dlaczego nie warto robić rzeczy byle jak, że może jednej osobie zaoszczędzi to czasu, ale przysporzy dodatkowej pracy innej. A okazało się to przy wyciąganiu ze zmywarki sztućców. Wiedziałam, że będzie je wyciągał Krzyś, więc nie podzieliłam do osobnych przegródek. Hultajstwo pouczył mnie, że mam już więcej tak nie robić bo to gorzej dla niego.

sobota, 10 listopada 2012

Grzybki

Najpierw popadało, potem zrobiło się ciepło, a potem wyrosły nam w ogródku grzyby.


Mąż złapał atlas grzybów występujących na terenie Ameryki północnej i orzekł, że nasze grzyby są jadalne. Autorzy atlasu twierdzą, że jak grzyby rosną w trawie, to można je jeść. Tak mnie zapewnił mąż.
Ponieważ nie dowierzałam, starałam się go odwieść od prób kulinarnych, bo w moich oczach jawiły się jako zbyt ryzykowne - jakoś nie mam specjalnej ochoty zostać wdową. Mąż stwierdził, żebym jakby co była gotowa do wyjazdu do szpitala i grzyby sobie przyrządził.

I co?

I nic.

Nic go nie bolało, wymiotów ani biegunki nie miał, i mimo, że kilka dni już minęło, nadal ma się dobrze.

To dobrze - nie ukrywam.

Do grzybków się jednak nie przekonałam.

Podobno wcale takie smaczne nie były.

środa, 7 listopada 2012

Boczek

Zabieram się za robienie jajecznicy. Smyka zainteresował pokrojony w kostkę boczek.

- Mama, co to jest?
- Boczek.
- Boczek czego?

niedziela, 4 listopada 2012

PUR - czapka i mitenki w pastelach dla Kloe

Jesień, najwyższy czas zabrać się za dzierganie czapek, szalików, rękawiczek, skarpetek.

Na początek postanowiłam zrobić czapkę dla córeczki sąsiadki, od której dostałam ubranka dla Kruszynki. Samo dzierganie nie zajęło wiele czasu, potem jeszcze tylko szydełkowe ozdóbki i gotowe.

Emilia nie bardzo sprawdziła się jako modelka - nie ten rozmiar głowy!


Cóż było robić! Udałam się do kuchni, wyciągnęłam miseczkę i szklankę i na nich ułożyłam kąplet, po czym pstryknęłam kilka fotek.


Czapka robiona w ramach Programu Utylizacji Resztek - akurat miałam kapkę bawełnianej bukli, ot na czapkę dla małej dziewczynki. Robiłam podwójną nitką na drutach 5 mm.


Ozdobne kwiatki utrzymane są w pastelowej tonacji. Na zdjęciu tego aż tak dobrze nie widać, ale w naturze bardzo ładnie to wygląda. Największy, jeden, kwiatek zaznacza środek czapki, po bokach są po dwa mniejsze kwiatki, wszystkie w tych samych kolorach.






Szydełkując kwiatki korzystałam z opisów z książki 100 Flowers to Knit and Crochet Lensley Stanfield.

Czubek wieńczy pięć seledynowych spiralek, z resztki jakiejś tam bawełny. Już kiedyś w taki sposób zdobiłam czapkę - ładnie to wygląda.




Ponieważ zostało mi jeszcze odrobinkę fioletowej włóczki, postanowiłam zrobić mitenki. Nie wiem jak bardzo okażą się (nie)praktyczne w przypadku rocznego dziecka, ale póki co, z moich obserwacji wynika, że udaje się je utrzymać na rączkach Kloe zdecydowanie dłużej niż czapkę na głowie, z którą rozprawia się w mgnieniu oka.
Jak z każdą inną czapką z resztą. Taki wiek...


Pomysł z mitenkami podpatrzyłam na blogu Hrabiny - i zrobiłam je tak samo jak ona, dziergając dwa kwadraty (a może prostokąty), aż skończyła się włóczka, i zostawiając kawałek nie zszyty jako otwór na kciuk. Kwiatki zdobią jeden koniec, żeby łatwiej było orzec, gdzie mają być paluszki.

I w ten oto sposób pozbyłam się fioletowej włóczki - założenie statutowe PUR wykonane! Odwdzięczyłam się też sąsiadce, która z prezentu jest bardzo zadowolona.