sobota, 29 czerwca 2013

Zachcianki

Ponieważ Emilia nie sypiała w swoim łóżeczku, nawet nie chciała w nim siedzieć jak w kojcu, doszłam do wniosku, że łóżeczko jako wieszak na ubrania zajmuje stanowczo za dużo miejsca w sypialni i mebel został rozkręcony i wyniesiony.

Ale materacyk przechwycił Krzyś.

Stwierdził, że to będzie teraz jego łóżeczko. Co ciekawe, będąc w wieku stosownym, wzrostem dopasowanym, łóżeczko wraz z materacykiem darzył niechęcią dorównującej niechęci siostry. Kilka lat minęło i jaka zmiana! Szkoda tylko, że materacyk nie zmienił wymiarów wraz z Krzysiem.

Jak postanowił, tak zrobił. Na materacyku ułożył sobie podusię, przykrył się kocykiem - i tak sypia już od ponad tygodnia.


Swoją wytrwałością mocno mnie zaskoczył - przekonana byłam, że po dwóch, trzech nocach wróci do wygodniejszego łóżka. Zobaczymy, kiedy mu się znudzi. Dzisiejszej nocy ma lepszą atrakcję - śpi z tatą w namiocie rozbitym w ogródku.

środa, 26 czerwca 2013

Arroyo

Szal Arroyo, opis wykonania którego można znaleźć tutaj, robi się szybko, łatwo, i bardzo miło. Opis jest bardzo klarowny, niczego nie trzeba się domyślać, ani bawić się w detektywa - brawa i ukłony dla autorki, Sarah Wolf.


Mój Arroyo powstał z włóczki St Tropez firmy Schaffhauser Wolle, 50% wełna/50% bawełna, 130m/50gr, na drutach 5 mm.


Prawdę powiedziawszy zrobiłam dwa, niemal identyczne szale, ten drugi jest szerszy o 20 oczek, czyli o dwa powtórzenia schematu. A to dlatego, że po zrobieniu pierwszego, zostało mi trochę więcej włóczki niż potrzeba było na drugi, taki sam, szal, a nie chciałam, żeby została mi resztka, której do niczego nie można użyć.

Zdjęcia pokazują Arroyo Nr 1, ponieważ Nr 2 dopiero co został ukończony i nie został jeszcze zblokowany - leżakuje sobie w szufladzie i czeka na swoją kolej uradowania jakiejś solenizantki. Arroyo Nr 1 został podarowany kilka dni temu pewnej bardzo serdecznej osobie.


Na koniec dane odnośnie zużycia włóczki:
Arroyo Nr 1: 123 gr (318 m)
Arroyo Nr 2: 135 gr (350 m)

niedziela, 23 czerwca 2013

Dwanaście miesięcy

Skoro Emilia skończyła rok, trzeba się było wybrać do lekarza na bilans i szczepienia. Niezbyt ta wizyty przypadła do gustu mojej córeczce - poza książeczką, którą dostała od lekarki. Już przy mierzeniu i ważeniu pojawiły się pierwsze protesty i łzy, ale pomiarów dokonano:

waga: 9.37 kg (62)
wzrost: 72 cm (24)
obwód głowy: 46 cm (67)
indeks BMI: 18

Lekarka dziecię zbadała, przeprowadziła wywiad z mamą, wklepała wszystko do komputera, i przyszedł czas na szczepienia - cztery ukłucia! Emilia skopała pielęgniarkę straszliwie, ale niestety, poza satysfakcją, niewiele jej to dało. Bałam się czy nie będzie potem gorączkować, ale poza nieco gorszym niż zazwyczaj marudzeniem nie było źle. Bardziej dają się nam we znaki ząbki, których jeszcze nie widać, ale które cisną się na światło dzienne i niestety w efekcie znowu mamy zarwane noce. Emilia odsypia w ciągu dnia, ja znowu pijam więcej kawy, a już udało mi się wrócić do jednej filiżanki dziennie. No i ślini się Mała straszliwie, więc zyskała nową ksywę - śliniak.


W drugi rok życia Pyzunia wkracza na własnych nóżkach. Jeszcze nie chodzi tak dobrze, ale to już nie są pojedyncze kroki - udaje jej się przejść do dziesięciu i coraz częściej wybiera formę przemieszczania się w pozycji pionowej.

We wszystkim naśladuje pozostałych członków rodziny - na zdjęciu powyżej "obcina" sobie paznokcie. Kiedy myjemy zęby, dostaje do rączki swoją szczoteczkę i czyści swoje siedem zębów. Usiłuje sama się ubierać - w wykonaniu Emilii ubieranie się polega na wkładaniu wszystkiego na głowę. Łącznie z majtkami brata.

Emilia uwielbia się wspinać. Kiedy pewnego dnia trzy razy w ciągu godziny weszła na małe krzesełko i spadła, krzesełka zostały wyniesione. Niestety nie wszystko można usunąć, trzeba dziecko pilnować. Zdumiewająco dobrze rozprawia się dziecina z drabinką do basenu. Raz ciach i już jest na trzecim stopniu!




Takie to żywe srebro z tej naszej Emilki! Wszędzie jej pełno i nic nie ujdzie jej uwadze. A sypia już tylko raz dziennie, 1-2 godzin. Natomiast nadal apetyt jej dopisuje i jada wszystko - wczoraj na przykład wcinała marynowane pieczarki. Codziennie zjadamy drugie śniadanko albo podwieczorek w ogródku: truskawki, maliny, jagody, a nawet czerwone porzeczki! Ogródek to ulubione miejsce Emilii - może się w nim bawić cały dzień, nigdy nie marudzi w ogródku i zawsze potrafi sobie znaleźć jakieś zajęcie.

czwartek, 20 czerwca 2013

Radość czytania

Krzyś dostał fioła na punkcie czytania. Wciągnęło go na amen - ku mojej ogromnej radości, bo każdy kto lubi czytać wie, jaka to przyjemność.
Trafił na serię, która bardzo przypadła mu do gustu, wypożyczyłam mu więc z biblioteki kilka książek a Krzyś zaczął je pochłaniać. Wczoraj przeczytał cztery, każda po 65 stron. Jak na siedmiolatka, to chyba całkiem niezły wynik. Pogoda była pod psem, mokro i zimno, więc zajęcie miał bardzo odpowiednie.

Stosik Krzysia

Pozycji w serii jest ponad czterdzieści, więc na jakiś czas nam wystarczy, zwłaszcza, że dzisiaj pogoda poprawiła się i dziecko więcej czasu spędziło na bieganiu po ogrodzie z synem sąsiadów niż na czytaniu. Ale jedną książkę przeczytał.

Ostatnio zrywa się o 6.30 żeby czytać. Czyni to w mojej, zaciemnionej, żeby nieco dłużej pospać, sypialni, więc zapala sobie nocną lampkę, budząc tym samym i mnie i Emilię. Staram się jak mogę nie gniewać się na dziecko za te przedwczesne pobudki, bo motywacja szlachetna, ale żal mi tych minut wyrwanych z objęć Morfeusza...

A przy tym zazdroszczę własnemu dziecku, bo ja ostatnio znowu za mało czasu mam na czytanie. Nazbierało się spraw pilnych i nie cierpiących zwłoki i, jak to zwykle bywa, przyjemności musiały ucierpieć. Sytuacja tym bardziej bolesna, że zostałam szczodrze obdarowana z okazji urodzin książkami - podziękowania dla Ewy, Marzeny i Marysi - i zamiast delektować się lekturą, pozostaje mi jedynie kontemplacja stosiku przy łóżku.

Stosik mamy

No, nie do końca to prawda, bo kilka książek, którymi zostałam obdarowana już przeczytałam. Na stosik składają się też książki pożyczone od koleżanki. A niebawem ustawię sobie drugi, obok, bo na początku lipca spodziewam się przesyłki z książkowym zamówieniem.

Ach, jak ja bym chciała móc, tak jak Krzyś, zalec na łóżku/fotelu/hamaku i pogrążyć się w lekturze, nie zwracając na nic uwagi - do ostatniej strony...

Niestety, jak się jest dorosłym, albo jak się jest mamą małych dzieci, to sobie można jedynie chcieć i pomarzyć.

wtorek, 18 czerwca 2013

Roczek

Dzisiaj Emilia skończyła pierwszy rok życia. W niedzielę świętowaliśmy z tej okazji w gronie przyjaciół. Pogoda udała się - nie było ani za zimno, ani za gorąco, ot, piękny letni dzień, wymarzony na przyjęcie w ogrodzie.

Ponieważ imprezka odbywała się w naszym ogrodzie, główną atrakcję dla dzieci stanowił basen. Zaraz po przekroczeniu progu rozpierzchły się po pokojach, żeby nie tracić czasu w kolejce do łazienki w celu przebrania się w stroje kąpielowe.
A kiedy już je przywdziały, natychmiast wskoczyły do basenu - nie sprawdzając nawet czy woda aby odpowiednio ciepła. Moim zdaniem była nieco chłodna (22 stopnie), ale dzieciakom temperatura pasowała. Kiedy już im się zrobiło zimno, ogrzały się w słonku, zostały nakarmione przez rodziców (wcześniej nikt nawet nie usiłował ich zagnać do stołu), po czym wróciły do basenu. Po drugiej turzew basenie nad był tort, Sto lat!, Happy Birthday, i dalsza zabawa.

Emilia całe zamieszanie i harmider zniosła nadspodziewanie dobrze - była anielsko grzeczna i z zadowoleniem dawała się zabawiać kolejnym przyszywanym ciotkom, kiedy to rodzice zajmowali się gośćmi lub donosili kolejne półmiski z kuchni.

Na przyjęcie urodzinowe została wystrojona w piękną sukienkę, która może niezbyt wygodna do raczkowania, ale też i okazji do "krabikowania" (mężowski synonim raczkowania) Solenizanta miała niewiele. Za dużo dzieci biegało po ogródku żeby pozwolić jej na samodzielne eksploracje, a wspomagana przez dorosłych przemieszczała się w pozycji pionowej - na własnych nóżkach bądź cudzych rękach.

Poniżej kilka zdjęć Solenizantki z niedzieli.





poniedziałek, 17 czerwca 2013

Koniec roku szkolnego - początek wakacji

13 czerwca był ostatnim dniem zajęć w szkole. Tego dnia dzieci miały się głównie bawić w parku, oczywiście pod opieką nauczycieli. Niestety, kapryśna aura sprawiła wszystkim bardzo brzydkiego psikusa i akurat tego dnia było zimno i lało jak z cebra. Dzieci bawiły się więc w szkole.

Pani wychowawczyni przygotowała dla każdego dziecka miłą niespodziankę. Przez cały rok zbierała wybrane prace dzieci i teraz spięła je w foldery. Wertując je można z łatwością zauważyć postępy, jakie zrobiły dzieci w pisaniu od września do czerwca. Oto kilka prac Krzysia.

Strona tytułowa
Pierwsza strona - z września
Ostatnia strona - z czerwca

Ostatnia strona ma jeszcze jedną kartkę z tekstem na temat cyklu życia motyla, ale ukryta jest ona pod tą, którą widać.

Piątek, 14 czerwca,  był pierwszym dniem wakacji, i już po południu byłam skłonna pisać list do władz oświatowych z żądaniem zarządzenia początku roku szkolnego na poniedziałek, 17 czerwca. Rany, jak ja przeżyję te wakacje z tym moim marudnym dzieckiem?! W sobotę i niedzielę było jeszcze gorzej, ale dzisiaj już sprawy wracają pod kontrolę. Najwyraźniej nadmiar swobody źle wpływa na Hultajstwo, to mu się ją przykróciło.
I zaraz dziecko zaczęło się lepiej zachowywać.

Na szczęście w wakacje nadal odbywają się zajęcia na basenie i w akademii karate, więc w większość dni mamy zapewnione zajęcia mające na celu uszczuplenie nieco nadmiaru energii zdrowego, pełnego życia siedmiolatka. Zdążyłam już też umówić się na dziś i jutro - właśnie teraz Krzyś bawi się z kolegą w jego domu, a jutro spotykamy się z innym kolegą w parku. Codziennie też czytamy. Ponieważ wieczorem Krzyś sam czyta w łóżku po angielsku, ze mną czyta jedynie pięć minut po polsku. Chciałabym go doprowadzić do jako takiej płynności, żeby mógł sobie sam czytać po polsku. Daleka droga przed nami. Na razie duka.

Za to po angielsku idzie mu świetnie. Do gustu przypadły mu książeczki z serii The Magic Tree House, i dobrze, że mają je wszystkie w bibliotece, bo przeczytanie jednej (ok. 120 stron) zajmuje mu dwa wieczory. Dałby rady i w jeden wieczór, ale mama każe gasić światło i iść spać.

środa, 12 czerwca 2013

Przygotowani na upały

Krzyś dopominał się o basen, więc w niedzielę tata basen rozłożył i wypełnił wodą, co trwało kilka godzin. Woda była przeraźliwie zimna, dzień, choć słoneczny, do najcieplejszych nie należał, ale to Krzysiowi nie przeszkodziło w zakosztowaniu pierwszej w tym sezonie kąpieli. Szybko wskoczył w kąpielówki, z pawlacza został wyciągnięty żółwik i rozpoczęła się zaprawa na sucho, w której udział wzięła także Emilia.



Potem dziecię wskoczyło do lodowatej wody i zaczęło się łobuzowanie.


Emilia aż się za głowę złapała, kiedy zobaczyła tyle wody.


A teraz czekamy aż się ociepli na tyle, żeby kąpiel w basenie nie groziła odmrożeniami.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Czereśnie

Drzewko, posadzone kilka lat temu, nareszcie obrodziło. Wprawdzie gałęzie nie uginają się pod ciężarem owoców, ale jest, a raczej było ich na tyle, żeby zaspokoić nasz apetyt na pyszne czeresieńki.


Przy okazji kilka aktualności z ogródka, w którym w tym roku dzieje się niewiele, ponieważ wszelkie prace ogrodowe z Emilią w roli asystentki nie za bardzo nam wychodzą. Emilia wprawdzie uwielbia bawić się ziemią i czynność ta zajmuje ją przez chwilę, niestety, z równą przyjemnością oddaje się konsumpcji gleby, na co jednak nie mogę pozwolić, i kiedy dochodzimy do tego punktu programu, zabawa w uprawianie ogródka kończy się.

Udało mi się posadzić pomidory w czasie drzemki Małej. Zostawiłam szeroko otwarte okno, żeby usłyszeć wrzask wybudzonej ze snu dzieciny, i zabrałam się za sadzenie. Płacz oderwał mnie od sadzenia dwukrotnie, ale udało się Małą jeszcze ululać i sadzenie dokończyć.

Poza pomidorami mam jeszcze sałatę, marchewkę i buraczki. Ostatnio dosiałam jeszcze trochę tych dwóch ostatnich. Nie wiem czy nie za późno, ale tak wyszło. Groszek zielony w tym roku marny - zdecydowanie za późno posiany. Marne też czerwone porzeczki, czarne prezentują się lepiej. Ogórki - walczą po wysadzeniu rozsady. Cukinia już kwitnie. Borówki zaczynają dojrzewać - ładne, dorodne. Wygląda natomiast na to, że ten rok stanie pod znakiem malin, które rozrosły się jakby je ktoś jakimś supernawozem nawiózł. A nic takiego nie miało miejsca. Zakwitły jak szalone a teraz zaczynają się uginać pod ciężarem owoców. I dobrze, bo maliny wszyscy lubimy a Emilia wcina je jakby wcześniej była głodzona z tydzień. No to chodzimy sobie do ogródka na drugie śniadanko i dogadzamy sobie ile wlezie!

sobota, 8 czerwca 2013

Kwestia wyboru

Kolejna porcja mądrości z książki Positive Discipline Jane Nelsen - kwestia wyboru.

Aby uniknąć kategorycznego Nie! ze strony dziecka, warto mu zaoferować wybór. Oczywiście wybór musi mieć swoje granice, więc najlepiej zaproponować dwie czynności, z których dziecko może wybrać, np.

- Czy wolisz najpierw ubrać się czy pościelić łóżko?

Nie pytamy "Co chciałbyś teraz zrobić?", ponieważ możemy dostać odpowiedź, której nie możemy zaakceptować w danej sytuacji.

W przypadku Krzysia sprawdza się to dość dobrze, choć nieco mnie irytuje, że muszę się z nim tak cackać, ale czego się nie robi, żeby w domu panowała miła atmosfera. Na powyższe pytanie zazwyczaj dostaję odpowiedź, że teraz Krzyś chce zjeść śniadanie, ale jest to jedna z akceptowalnych odpowiedzi, więc moje wielce niezależne dziecko idzie sobie zrobić śniadanie.

Krzyś dużo chętniej zabiera się za odrabianie zadania domowego, kiedy pytam czy woli najpierw poczytać, czy odrobić zadanie z matematyki - choć i tak zawsze zaczyna od matematyki.

No fajnie, ale co zrobić, kiedy tak na prawdę nie ma wyboru i dziecko musi zrobić coś, choć bardzo nie chce? Pewnego wieczoru stanęłam wobec takiego dylematu. Zaliczyliśmy już wszystkie wieczorne rytuały, z czytaniem, przytulaniem, buziaczkami na dobranoc itp., zgasiłam światło, i teoretycznie dziecko powinno było grzecznie zasnąć. A nie zasnęło, bo akurat tego dnia tata wrócił z delegacji i mimo późnej pory, emocje nie dawały dziecku spać. Ponieważ tata przywiózł Krzysiowi bajkę na DVD w prezencie, dałam mu do wyboru pójście grzecznie spać, albo pójście spać po awanturze z karą - zakazem oglądania bajek dnia następnego. Zaoferowałam, że mogę go jeszcze odprowadzić do jego pokoju.
Wybór trochę oszukany, bo w zasadzie tego wyboru nie było - Krzyś chciał posiedzieć z rodzicami a nie iść spać, ale bajki zmotywowały mojego małego łobuza, który poszedł w końcu spać. Sam. I bez awantury.

A na koniec kilka prac Pierworodnego. Lekcje rysunku już się skończyły, ale pod koniec czerwca odbędą się trzydniowe warsztaty, na które Krzysia zapisałam.

Na fali!

Tygrysy

Frida Kahlo z brązowymi włosami (widać tak Krzysiowi bardziej się podobała)

Z dedykacją dla bliskich mojemu sercu Pszczółek

Cienie

środa, 5 czerwca 2013

sobota, 1 czerwca 2013

Nie wyręczaj dziecka

Kilka dni temu pisałam, że mam problemy z zachowaniem Krzysia - wygląda na to, że tamtego dnia nastąpiło przesilenie, a po nim - odczuwalna poprawa. Ale rad wyczytanych w mądrej książce nie odstawiłam do lamusa, wręcz przeciwnie, staram się jak mogę wcielać je w życie, choć niektóre zmiany wymagają wiele ode mnie - nie tak łatwo wszak zmienić się czy przełamać pewne nawyki czy cechy charakteru.

Obiecałam napisać, więc zaczynam, ale żeby dodać sobie odwagi zacznę od sprawy łatwiejszej - przynajmniej dla mnie. Autorka książki Positive discipline, Jane Nelsen, wielokrotnie powołuje się na dokonania Rudolfa Dreikursa oraz Alfreda Adlera.  Rudolf  Dreikurs podobno twierdził, że nie należy wyręczać dziecka, robić za niego tego, co potrafi zrobić samo. Nie wiem jak jego słowa są dokładnie tłumaczone przez fachowców zajmujących się społecznymi modelami dyscypliny, na angielski tłumaczone są one następująco:


NEVER DO FOR A CHILD WHAT HE CAN DO FOR HIMSELF

Zatrzymałam się na chwilę przy tych słowach, podumałam, i doszłam do wniosku, że wprawdzie nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. A potem zaczęłam dumać nad tym, co moje dziecko potrafiłoby samo zrobić gdybym tylko dała mu okazję się wykazać. I coś się znalazło. 

A potem, powolutku, stopniowo, zaczęłam przyuczać dziecko do samodzielności. 

Na pierwszy rzut poszło śniadanie. Krzyś przechodzi fazę płatków z mlekiem, a przyrządzenie takiego śniadania to żadna filozofia - nawet dla siedmiolatka. Zaczekałam aż maż pojedzie na delegację i wyjaśniłam Krzysiowi, że już czas, żeby sam sobie robił śniadanie. Oczywiście dziecko zaprotestowało, no bo niby dlaczego on ma sobie robić sam śniadanie, ale wyjaśniłam, że jest już na tyle duży, że z pewnością da sobie radę. Ponieważ widziałam, że argument nie trafił do przekonania, szybko dodałam, że jakby mi się coś stało, zachorowałabym na przykład, to on sobie sam zrobi śniadanie i nie będzie głodny. Ten argument dotarł do dziecka. 
Pierwszego dnia ja wszystko robiłam, Krzyś przyglądał się i słuchał objaśnień. Drugiego dnia Krzyś wszystko sam robił pod moje dyktando. Od trzeciego dnia syn przejął pałeczkę i tak już jest do dziś. Tak jak wyczytałam w książce, nadszedł czas testowania. Dwa razy dałam się nabrać na to, jak to moje Słoneczko jest zmęczone i za każdym razem mocno tego żałowałam, bo Krzyś odebrał moją chęć bycia miłą jako oznakę słabości i postanowił zaraz wleźć mi na głowę. Po drugim razie postanowiłam, że o ile dziecko nie będzie chore, nieważne jak bardzo jest zmęczone - śniadanie ma sobie robić sam. Kolejny test zdałam, zdaliśmy oboje, pozytywnie. Ja odmówiłam zrobienia śniadania dziecku a dziecko zajarzyło, że mama nie da sobie w kaszę dmuchać i zaniechało prób manipulowania rodzicielką. Na chwilę. 

Kolejną rzeczą, którą od niedawna Krzyś robi sam, to pakowane drugiego śniadania. Ja przygotowuję kanapkę i wkładam do woreczka, a Krzyś robi resztę: wkłada kanapkę do torebki na drugie śniadanie, dodaje soczek, jagody, które najpierw sam wsypuje do małego pojemniczka i oczywiście coś słodkiego, najczęściej miodek - rurka wypełniona miodem, zgrzana na końcach. Nic większego ze słodyczy i tak nie wolno im do szkoły przynosić.
Nie sprawdzam czy spakował drugie śniadanie do plecaka. Przestałam też pakować zadanie domowe - tak, w tym też do niedawna wyręczałam dziecko. I nagle okazało się, że Krzyś wcale nie jest taki roztrzepany ani zapominalski na jakiego wygląda. Od ponad miesiąca nie zapomniał ani zadania domowego ani drugiego śniadania. Ani raz!

Skoro pierwsze próby okazały się pomyślne, wprowadziłam kolejną zmianę w celu zwiększenia samodzielności Krzysia. Do tej pory przygotowywałam mu ubrania na następny dzień. Teraz sam ma sobie wybrać co chce założyć. Tylko przy zmianie pogody mówię mu, że ma teraz nosićkrótkie  lub długie spodnie. Sam mnie pyta czy danego dnia ma karate czy basen, bo inni chłopcy na karate noszą bokserki więc w te dni Krzyś też zakłada bokserki, a w pozostałe - "normalne" majtki.

Staram się też pamiętać, że kiedy Krzyś oświadcza, że chce mu się pić, wcale nie muszę lecieć i podawać mu wodę. Przecież sam może sobie wyciągnąć szklankę/kubek i nalać wodę. Jest już na tyle wysoki, że da radę, a jak nie, to mamy w kuchni specjalny stopień, wystarczy tylko sobie przysunąć. Na początku reagował świętym oburzeniem, z czasem protesty malały na sile, teraz już ich jest niewiele. Ponadto kupiłam plastikowy dzbanek na przefiltrowaną wodę, który stoi na stole i kiedy tylko dziecku chce się pić, wystarczy nalać do szklanki.

Przestałam też pomagać dziecku przy myciu. Okazuje się, że Krzyś nie ma najmniejszych problemów z ustawieniem odpowiedniej temperatury wody a wcześniej zawsze była albo za ciepła, albo za zimna. A jak się nie domyje to ponoć centymetr brudu sam odpada. Jedynie włosy mu myję - jeszcze. 

Przypuszczam, że takich nadopiekuńczych mam jak ja jest sporo, ale staram się bardzo, aby grono owo uszczuplić. Trzymajcie za mnie kciuki, żeby nie zwyciężyło przekonanie, że "zrobię lepiej, szybciej i nie będzie tyle sprzątania", abym otworzyła dziecku drzwi do samodzielności, żeby nie wyrósł na samoluba przekonanego, że to świat cały ma się wokół niego kręcić, żeby wiedział, że samemu trzeba się zakręcić wokół własnych spraw. Aby, chcąc dobrze, nie zrobić dziecku krzywdy.