sobota, 29 września 2012

Statystyka czytelnicza 2012 (29-38/2012)

Trzeci kwartał, z coraz większą i wymagającą Kruszynką, stał pod znakiem książki słuchanej raczej niż czytanej. Spacerując porankiem z Emilką, krzątając się po domu kiedy śpi - słucham. Całkiem sporo udało mi się wysłuchać:

  1. Henning Mankell: O krok
  2. Monika Szwaja: Jestem nudziarą
  3. Irena Matuszkiewicz: Agencja złamanych serc
  4. Henning Mankell: Zapora
  5. Carlos Ruiz Zafon: Książę Mgły
A wieczorem, kiedy już oba moje słoneczka zasną, czasem uda mi się trochę poczytać nim sama padnę:

  1. Eliza Orzeszkowa: Marta
  2. Zofia Kossak: Dziedzictwo
  3. Jacek Dehnel: Balzakiana
  4. Jonathan Kellerman: True detectives
  5. Walery Przyborowski: Bitwa pod Raszynem
  6. Keith Donohue: The Stolen Child
  7. Garth Stein: The art of racing in the rain
  8. John Irving: The Cider House Rules
  9. Paweł Jasienica: Polska anarchia
  10. John Updike: Jarmark domu ubogich

czwartek, 27 września 2012

Wrześniowe wirusy

Wrzesień, mimo że bardzo ciepły, letni, stoi u nas pod znakiem wirusów.
Najpierw jakaś zaraza dopadła mnie - dwa dni wysokiej gorączki i bólu przewodu pokarmowego (całego), ale bez wymiotów czy biegunki. A po dwóch dniach samo przeszło.
Potem Hultajstwo przyniósł coś ze szkolnej giełdy zarazków - gorączka, ból gardła, katar. Jak Krzyś wydobrzał, kataru dostała Emilka - na szczęście tylko lekkiego i bez gorączki, więc spała w miarę dobrze, tylko strasznie się "awanturowała" kiedy jej ten katarek wyciągałam z noska gruszką.
A jak łatwo przewidzieć, na koniec dostało się i mnie - wszystkie możliwe grypowo-przeziębieniowe symptomy.
A jak już wszyscy wyzdrowieliśmy, i nacieszyliśmy się zdrowiem przez cały tydzień, dopadła nas druga tura. W zasadzie to na razie tylko Krzysia, ale zapewne to jedynie kwestia czasu i przelezie na mnie i Kruszynkę.
I tak nam mija wrzesień, z chusteczką przy nosie, ale porannych spacerów z Małą nie zaniechałam.

wtorek, 25 września 2012

Program utylizacji resztek

Tak sobie wymyśliłam, że skoro mam w domu maleńką Kruszynkę, to mogę wykorzystać te wszystkie resztki włóczek zalegające po szafach. Bo przecież na takie tycie sweterki dużo nie trzeba. I tak powstał Program Utylizacji Resztek.
Na pierwszy ogień poszła organiczna bawełna z dopiero co sprutego, niezbyt udanego projektu, nomen omen, również na Emilki:


Aby nieco ożywić sweterek, dodałam nieco brązu - włóczki z bambusa, która mi została po innej robótce. A ponieważ w trakcie okazało się, że nieco przesadziłam z rozmiarem i obu włóczek może mi zabraknąć, dorzuciłam nieco złamanej bieli nieznanego pochodzenia.
Kolory może nie są typowo dziewczęce, ale za to wprowadziły nam nieco odmiany w dość monotonnej kolorystyce garderoby Emilki.


Sweterek jest robiony od góry, bezszwowo, na drutach 3.5 mm. Zużyłam zarówno melanż jak i brązową włóczkę do końca, o co właśnie chodziło.
Zapięcie z boku - dawno, bardzo dawno takiego nie robiłam, i powiedzmy sobie, że przy następnym sweterku mam nadzieję uniknąć paru błędów.
Kolor guziczków wybierał starszy brat - pochodzą one z domowych zapasów.


Sweterek wyszedł za duży na Kruszynkę, ale nie mam wątpliwości, że niebawem do niego dorośnie. Na zdjęciu powyżej Emilka obserwuje poczynania brata usiłującego wywołać na jej buzi uśmiech - dość trudne zadanie wieczorową porą, kiedy to miała miejsce sesja fotograficzna.

piątek, 21 września 2012

Wyprawa pod namiot bez mamy

Pod koniec sierpnia moje chłopaki wybrały się na wyprawę pod namiot.
Jechali wszyscy nasi polscy znajomi, i tylko ja z Kruszynką zostałyśmy w domu.
Dzień przed wyjazdem mąż pakował do samochodu konieczny sprzęt, a Hultajstwo snuł się za nim, i przeszkadzał jak mógł - jak to dziecko! W końcu poirytowany mąż, chcąc się go pozbyć, zaproponował mu, żeby spakował swoje ubrania na wyjazd. Krzyś pomysł kupił w jednej chwili i z powagą zabrał się do rzeczy. Najpierw przygotował listę rzeczy, które powinien spakować:


Potem zabrał się za wyciąganie ubrań, odhaczając co już przygotował.


Wszystkiego przygotował po trzy sztuki, bo jechali na trzy dni, a czwarty komplet miał mieć na sobie.

Z samego wyjazdu zdjęć nie pokażę, bo na takie bzdury jak fotki moi panowie nie mieli czasu. Za to napiszę, że dziecko wróciło do domu w tych ubraniach, w których na wyprawę wyruszyło, z resztą nawet nie tkniętą - czyli, że musiało być fantastycznie.

A ja relaksowałam się, mając na głowie jedynie Emilkę. Trzy dni jedynie z Kruszynką uświadomiły mi to, co podejrzewałam już wcześniej - to starsze dziecko zabiera mi dużo więcej czasu i energii, Kruszynka jest stosunkowo" łatwa w obsłudze" - myślę, że to odpowiednie określenie.

czwartek, 20 września 2012

Książka dla Emilki

Hultajstwo, jako że jest bardzo dobrym kochającym starszym bratem, zrobił własnoręcznie dla młodszej siostry książkę:


Książka traktuje o łące i lesie. Tekstu pisanego w niej niewiele, ale Krzyś czyta ją Emilce z ogromnym zaangażowaniem - co czytanie to treść się nieco zmienia.


A Emilce bardzo się podoba kiedy jej czyta starszy brat.

wtorek, 18 września 2012

Trzymiesięczna Kruszynka oraz lekcje pływania Hultajstwa

Dzisiaj Kruszynka kończy trzy miesiące. Pogodne z niej dziecko - płacze jedynie kiedy głodna lub zmęczona. Nawet brudna czy mokra pielucha jej nie przeszkadza. Apetyt jej dopisuje - karmię ją co dwie godziny, a w nocy co trzy. Lubimy sobie porozmawiać po bobaskowemu - najbardziej lubię kiedy się śmieje na głos, a zdarza jej się coraz częściej. Starszy brat też lubi sobie pogaworzyć z siostrą, więc prześcigamy się w robieniu z siebie idiotów. Tylko tata jakoś nie potrafi się przełamać, choć wydaje mi się, że miałby ochotę.


Od rozpoczęcia roku szkolnego dni płyną nam mniej więcej utartym trybem. Dzięki uprzejmości obojga moich dzieci, jeszcze nie zdarzyło się, żeby mnie obudził budzik (nastawiony na siódmą rano) - zawsze któreś z moich słoneczek zadba o to, żebym wstała dużo wcześniej.

Po odprowadzeniu Krzysia do szkoły nie wracamy z Emilką do domu, ale idziemy na spacer. Mała przeważnie śpi, a ja maszeruję słuchając audiobuka. Specjalnie kupiłam sobie w tym celu iPoda. I tak sobie słucham, zrzucając zbędne kilogramy 30-45 minut dziennie. Efekt zaczyna być widoczny. Wróciłam do wagi sprzed ciąży, ale to dopiero połowa sukcesu - teraz celem jest wrócenie do wagi z Polski.

Spacerując, zauważyłam, jak wiele osób zażywa rano ruchu, i wcale nie są to właściciele piesków. W zasadzie w czasie kiedy ja chodzę po okolicy, pieski już odpoczywają po spacerach.

Hultajstwo poprawił się jeśli chodzi o odrabianie zadania domowego - trochę pomaga bajer, że Emilka lubi jak jej czyta, więc czyta siostrze, co nieco łagodzi ból wynikający z obowiązku odrabiania zadania domowego. A może po prostu zmądrzał i doszedł do wniosku, że nia ma sensu niepotrzebnie wydłużać czasu spędzanego nad zadaniem, lepiej odrobić szybko i mieć to z glowy? Przy okazji pochwalę go, że świetnie radzi sobie z tekstami na poziomie drugiej klasy, choć jest dopiero w pierwszej - czytamy ostatnio opowiadania z wyboru tekstów do klasy drugiej. Po angielsku oczywiście. Codziennie daję mu też do przeczytania jakiś króciutki tekst po polsku, jakiś wierszyk, wystarczą cztery linijki, byleby coś przeczytał.

Na początku września Smyk rozpoczął naukę pływania. Wprawdzie najpierw zarzekał się, że przecież umie pływać, ale na lekcje chodzi z ogromną ochotą - narzeka, że są za krótkie. Nawet naciągnięty przy robieniu szpagatu mięsień nie zatrzymał go w domu - na basenie dziecko zapomniało o bólu. W grupie jest czworo dzieci a lekcja trwa pół godziny, dwa razy w tygodniu. Kruszynka przeważnie w tym czasie śpi, pozwalając mamie porobić na drutach.

niedziela, 16 września 2012

UFO Nr 1, czyli komplet kuchenny

Zrażona nieco niepowodzeniem (nieudany sweterek dla Kruszynki) oraz cierpiąc na brak natchnienia, postanowiłam zabrać się za dokończenie pozaczynanych robótek. Oto jedna z nich, podkładka i rękawica zaczęte ponad rok temu, na początku lipca 2011, podczas wyjazdu pod namiot nad ocean:



Okazało się, że zostało jeszcze troszkę bawełny, więc zrobiłam jeszcze myjkę do ciała - przygarnął ją  Smyk.


Tak więc UFO zmienił status na skończony.

czwartek, 13 września 2012

Jarmark powiatowy

I znowu wracam do sierpnia, kiedy to miał miejsce u nas jarmark powiatowy.
Nie wiem czy to odpowiednie tłumaczenie County Fair, ale niech będzie, że tak. Impreza to doroczna, ale do tej pory jakoś nie udało nam się wybrać.


W tym roku, mimo że upał był straszliwy, poszliśmy, i do tego całą rodziną. Właśnie dlatego, że mąż akurat był w tym czasie w domu. Krzyś dorósł już do korzystania z wielu karuzeli, a o karuzele właśnie chodziło.


W kasie zakupiliśmy dziecku bransoletkę, która upoważniała go do nielimitowanego korzystania z wszystkich karuzeli i zabawa się zaczęła. Dziecię postawiło na wolniejsze karuzele, jakoś nie pociągało go super szybkie podniebne wirowanie - mnie też nie...


Kiedy po dwóch godzinach dziecko miało już dość, schroniliśmy się w klimatyzowanym pawilonie wystawowym - odetchnęliśmy nieco od skwaru dnia a przy okazji obejrzeliśmy kilka wystaw, w tym fotografii.


W osobnym budynku, niestety bez klimatyzacji, lokalni rolnicy prezentowali płody rolne - po ich obejrzeniu doszłam do wniosku, że to, co można kupić w sklepie to chyba jakieś marne odpadki - oferta sklepowa fatalnie wypadła w porównaniu z tym co można było zobaczyć na jarmarku. Ale rolnicy stawali do konkursu, więc to, co przynieśli, to były same najlepsze okazy.

Obejrzeliśmy też wystawę pokonkursową dzieci, które z warzyw robiły ludziki i zwierzątka. Prac było sporo - kilka stołów!


W kolejnym budynku - zwierzęta: kury, kaczki, gołębie, króliki, kozy, owce.
Do krów i koni już nie dotarliśmy - dało o sobie znać zmęczenie. Mężowi strasznie podobały się puchate kury:


A mi trykające się koziołki. Szkoda, że nie udało mi się nakręcić filmu, bo cała akcja była przezabawna.


Zanim opuściliśmy teren jarmarku, Smyk miał okazję zaliczyć jeszcze jedną rundę na karuzelach - a co, niech się dziecko cieszy! Nakręcił się do woli, wybawił, i o to właśnie chodziło.
Mimo upału, żadne z nas się nie odwodniło, udaru nie dostało, tylko nogi straszliwie nas bolały. Poza Emilką oczywiście...

wtorek, 11 września 2012

Letnie czytanie

W ostatnim tygodniu roku szkolnego, dzieci dostały nieobowiązkowe zadanie na wakacje. Na każdy letni miesiąc wyznaczony został cel (w minutach) do przeczytania:
  • czerwiec: 160 minut
  • lipiec: 380 minut
  • sierpień: 320 minut.
W pierwszy wrześniowy piątek podsumowano wyniki a dzieci zostały nagrodzone podczas specjalnej uroczystości. Nagrodą było aktywne uczestnictwo w programie rozrywkowym - dzieci, które nie osiągnęły celu czytelniczego, mogły jedynie popatrzeć.

Okazało się, że z 30 dzieci w klasie Krzysia, do nagrody zakwalifikowało się troje - w tym moje dziecię, bo czytaliśmy całe lato, choć nie każdego dnia - cel minutowy jednak osiągnęliśmy. Przyznam, że pomysł z wyznaczeniem ilości minut na każdy miesiąc, świetnie się sprawdził w przypadku dość ambitnego Hultajstwa, i bardzo ułatwił mi życie - zawsze mogłam się powołać na autorytet pani dyrektor i przypomnieć o nagrodzie. Krzyś dostał też osobną nagrodę ode mnie - ulubiony magazyn z łamigłówkami.

niedziela, 9 września 2012

Nad oceanem

Jeszcze w sierpniu, bodajże szesnastego, wybraliśmy się nad ocean. Prognoza pogody przewidywała u nas upał do 40 stopni, a nad oceanem miało być zaledwie 25. U nas było gorąco, nad oceanem było jak zawsze, czyli około 17 stopni, a że wiało dość mocno, zdawało się, że było dużo zimniej. Nie przeszkadzało nam to zbytnio, bo byliśmy nieco wymęczeni upałami.


Kruszynka cały pobyt na plaży przespała, opatulona kocykami, w wózku ustawionym tak, że osłonięta była od wiatru. Hultajstwu zimno nie przeszkadzało - na plaży zawsze dobrze się bawi. Tata bawił się z Hultajstwem, a ja czytałam książkę.

Potem pojechaliśmy na obiad do centrum Florencji. Emilka uznała za stosowne obudzić się - też musiała coś zjeść i zadbać o zmianę pieluchy! Ale nie marudziła. Potem spacer po maleńkiej przystani. Na straganie kupiliśmy śliwki - najsmaczniejsze, jakie jadłam od lat, sama słodycz!

W drodze powrotnej Krzyś zasnął w samochodzie, więc przestało nam się spieszyć - wiedzieliśmy, że szybko nie pójdzie wieczorem spać. Zajechaliśmy więc obejrzeć pole namiotowe, gdzie mamy zamiar się kiedyś wybrać. Nie pamiętam nazwy, ale miłe miejsce nad rzeczką, z o dziwo w miarę ciepłą wodą. Na rzeczce ktoś wybudował tamę robiąc wspaniałe rozlewisko z piaszczystym zejściem. Pole ma niezłe zaplecze jeśli chodzi o zajęcia dla dzieci. Poza rozlewiskiem, sztuczne skałki, z których Smyk nie schodził, sporo asfaltowych ścieżek do jazdy rowerem, świetne boisko do gry w piłkę lub badmintona i nieskończone możliwości do zabawy w chowanego - przetestowane przez nas natychmiast. Może już w przyszłym roku się tam wybierzemy.

piątek, 7 września 2012

Nieudany sweterek

Jak tylko nieco doszłam do siebie po urodzeniu Kruszynki, złapałam za druty. Powoli, ale powstał pierwszy sweterek dla Małej


Niestety projekt nieudany.
Sweterek robiony od góry. Nabrałam za mało oczek i okazał się za wąski wokół szyi. I tak zakładałam go małej, bo miałam za mało ubranek z długim rękawem, poza tym kaptur nie zsuwał się z głowy tak jak czapeczka. Po prostu nie zapinałam górnego guzika. A kiedy Emilka z niego wyrosła, co nastąpiło dość szybko, po prostu go sprułam.

środa, 5 września 2012

Pierwszy dzień szkoły astronauty

Hultajstwo - astronauta:


Z braku prawdziwego kombinezonu, skonstruował własny, z tego co było pod ręką: kasku rowerowego, rurki do nurkowania i reklamówki na zakupy.

Wczoraj był pierwszy dzień szkoły. Tutaj już pierwszego dnia są w miarę normalne zajęcia, żadnego tam uroczystego rozpoczęcia roku szkolnego, żadnej gali. Mój astronauta zaskoczony był, że w pierwszej klasie zajęcia trwają tak długo, od 8.45 do 14.45, i że tak już będzie codziennie! Pocieszyło go jedynie, że w czasie przerwy pobawił się z chłopcami z sąsiedztwa, którzy wprawdzie nie są z nim w klasie, ale jeden z nich to od kilku dni najlepszy kolega Smyka.
Z odrabianiem zadania domowego też był kłopot, bo dziecko nie chciało i robiło wszystko, żeby nie odrobić a mnie zniechęcić do wspólnego odrabiania. Potrwało to długo, ale odrobił, ze łzami w oczach, ale w tej kwestii nie mam zamiaru ustępować: zadanie domowe należy odrabiać. Tym bardziej, że nie jest ono ani zbyt trudne, ani zbyt czasochłonne.
Dzisiaj w drodze do szkoły poprosiłam dziecko, żeby wymienił choć jedną rzecz, która w szkole jest miła. Znalazło się nawet kilka i w końcu Krzyś stwierdził, że w sumie ta szkoła nie jest aż taka zła, choć i tak nie lubi do niej chodzić. Mam nadzieję, że dzisiaj odrabianie zadania pójdzie nam nieco sprawniej, bo czasu mamy mniej - dzisiaj Hultajstwo zaczyna lekcje pływania na pobliskim basenie - nie może się doczekać!