I znowu wracam do sierpnia, kiedy to miał miejsce u nas jarmark powiatowy.
Nie wiem czy to odpowiednie tłumaczenie County Fair, ale niech będzie, że tak. Impreza to doroczna, ale do tej pory jakoś nie udało nam się wybrać.
W tym roku, mimo że upał był straszliwy, poszliśmy, i do tego całą rodziną. Właśnie dlatego, że mąż akurat był w tym czasie w domu. Krzyś dorósł już do korzystania z wielu karuzeli, a o karuzele właśnie chodziło.
W kasie zakupiliśmy dziecku bransoletkę, która upoważniała go do nielimitowanego korzystania z wszystkich karuzeli i zabawa się zaczęła. Dziecię postawiło na wolniejsze karuzele, jakoś nie pociągało go super szybkie podniebne wirowanie - mnie też nie...
W osobnym budynku, niestety bez klimatyzacji, lokalni rolnicy prezentowali płody rolne - po ich obejrzeniu doszłam do wniosku, że to, co można kupić w sklepie to chyba jakieś marne odpadki - oferta sklepowa fatalnie wypadła w porównaniu z tym co można było zobaczyć na jarmarku. Ale rolnicy stawali do konkursu, więc to, co przynieśli, to były same najlepsze okazy.
Obejrzeliśmy też wystawę pokonkursową dzieci, które z warzyw robiły ludziki i zwierzątka. Prac było sporo - kilka stołów!
W kolejnym budynku - zwierzęta: kury, kaczki, gołębie, króliki, kozy, owce.
Do krów i koni już nie dotarliśmy - dało o sobie znać zmęczenie. Mężowi strasznie podobały się puchate kury:
A mi trykające się koziołki. Szkoda, że nie udało mi się nakręcić filmu, bo cała akcja była przezabawna.
Zanim opuściliśmy teren jarmarku, Smyk miał okazję zaliczyć jeszcze jedną rundę na karuzelach - a co, niech się dziecko cieszy! Nakręcił się do woli, wybawił, i o to właśnie chodziło.
Mimo upału, żadne z nas się nie odwodniło, udaru nie dostało, tylko nogi straszliwie nas bolały. Poza Emilką oczywiście...
Nie wiem czy to odpowiednie tłumaczenie County Fair, ale niech będzie, że tak. Impreza to doroczna, ale do tej pory jakoś nie udało nam się wybrać.
W tym roku, mimo że upał był straszliwy, poszliśmy, i do tego całą rodziną. Właśnie dlatego, że mąż akurat był w tym czasie w domu. Krzyś dorósł już do korzystania z wielu karuzeli, a o karuzele właśnie chodziło.
W kasie zakupiliśmy dziecku bransoletkę, która upoważniała go do nielimitowanego korzystania z wszystkich karuzeli i zabawa się zaczęła. Dziecię postawiło na wolniejsze karuzele, jakoś nie pociągało go super szybkie podniebne wirowanie - mnie też nie...
Kiedy po dwóch godzinach dziecko miało już dość, schroniliśmy się w klimatyzowanym pawilonie wystawowym - odetchnęliśmy nieco od skwaru dnia a przy okazji obejrzeliśmy kilka wystaw, w tym fotografii.
W osobnym budynku, niestety bez klimatyzacji, lokalni rolnicy prezentowali płody rolne - po ich obejrzeniu doszłam do wniosku, że to, co można kupić w sklepie to chyba jakieś marne odpadki - oferta sklepowa fatalnie wypadła w porównaniu z tym co można było zobaczyć na jarmarku. Ale rolnicy stawali do konkursu, więc to, co przynieśli, to były same najlepsze okazy.
Obejrzeliśmy też wystawę pokonkursową dzieci, które z warzyw robiły ludziki i zwierzątka. Prac było sporo - kilka stołów!
W kolejnym budynku - zwierzęta: kury, kaczki, gołębie, króliki, kozy, owce.
Do krów i koni już nie dotarliśmy - dało o sobie znać zmęczenie. Mężowi strasznie podobały się puchate kury:
A mi trykające się koziołki. Szkoda, że nie udało mi się nakręcić filmu, bo cała akcja była przezabawna.
Zanim opuściliśmy teren jarmarku, Smyk miał okazję zaliczyć jeszcze jedną rundę na karuzelach - a co, niech się dziecko cieszy! Nakręcił się do woli, wybawił, i o to właśnie chodziło.
Mimo upału, żadne z nas się nie odwodniło, udaru nie dostało, tylko nogi straszliwie nas bolały. Poza Emilką oczywiście...
1 komentarz:
Najbardziej podoba mi się zdjęcie z ludzikami i zwierzątkami z warzyw, cudne:)
Prześlij komentarz