sobota, 31 marca 2018

Wpis świąteczny



Zakradały się te święta skrycie i powoli i udało im się mnie niemal zaskoczyć.
Niemal - dzięki Emilii, która od ponad dwóch miesięcy co jakiś czas dopytywała się ile dni do świąt, przypominając mi nieustannie o ich zbliżaniu się.

Robótkowo święta odpuściłam sobie już jakiś czas temu, ale w tym roku nieco wyręczyła mnie córka. Przyniosła ze szkoły filcowe zajączki i jajka i strasznie chciała zrobić jakiś art project.

Wyciągnęłam z pudła z przydasiami ozdobny kartonik w wielkanocne jajka i dziecko ponaklejało - z jednej strony zające i jajka, z drugiej napis z kolorowych literek, wyciągniętych z tego samego pudła co kartonik. Z napisem trochę jej pomogłam. Wprawdzie marudziła, że szare a jej się nie podoba, ale więcej kolorowych nie było. Polskich literek ani wielkich liter też nie było.

Ozdobiony krtonik, a w zasadzie to takie bardzo płaskie pudełeczko, zawisło na wstążeczce na lampie kuchennej.

Ale w domu i tak zawitał piękny wielkanocny haft - o tak śliczny wystój zadbała Splocik przysyłając własnoręcznie wykonaną kartkę:


No CUDO! Oczom własnym nie mogłam uwierzyć, tak ładna, i jak zawsze przestarannie wykonana. Niesłychana staranność i dokładność to znak firmowy Splocika. Kartka stoi na honorowym miejscu a obok kurek (komercyjnych) w plecionym koszyczku na zielono-różowym plastikowym sianku.

Dekoracje nie zalały nam wprawdzie domu, ale z wypiekami się uwinęłam - z asystą Emilii oczywiście i nastrój jak najbardziej świąteczny mamy.

Jak co roku odbyła się nasza mała prywatna ceremonia święcenia pokarmów dokonana przez zaprzyjaźnionego księdza, a za parę godzin - doroczna pogoń za jajami w ogródku znajomych. Nafaszerowane słodyczami jajca już czekają!

Ostatnio, co święta, to coś się psuje. Tym razem padło na odkurzacz, który zepsuł się dzisiaj - coż za wyczucie sytuacji!


czwartek, 29 marca 2018

Ferie wiosenne

Ostatni tydzień marca to u nas czas ferii wiosennych.


Optymistycznie planowałam sobie, że wezmę cały tydzień wolnego - urlopu mam sporo, jeszcze z zeszłego roku. Ale jak to zwykle bywa , plany planami, a życie (zawodowe) swoje. Pracuję, tyle że z domu.


I znowu, najpierw myślałam, że skoro już trzeba dotrzymać tych wszystkich terminów, to zrobię co trzeba a resztę godzin wrzucę urlop. Tymczasem tych przepracowanych godziny zebrało się tyle, że urlop zostanie na kiedy indziej.


Początek ferii był zimny i bardzo mokry. Im bliżej świąt, tym nieco cieplej - z mocnym naciskiem na nieco. Co jakiś czas wychodzi słonko i wtedy robi się bardzo przyjemnie i na prawdę wiosennie. Odrywam wówczas dzieci od tabletów i wyganiam na zewnątrz.


Jeśli nie mają towarzystwa innych dzieci, i ja zostaję z nimi zabierając się za jakąś pracę w ogródku. Kiedy ja jestem w ogródku, dzieci ładnie się bawią. Kiedy wejdę po coś do domu i zbyt długo nie wracam, dzieci bardzo szybko wracają do domu, do elektroniki.


Dotrzymując dzieciom towarzystwa całkiem sporo udało mi się zrobić.
Między innymi zadanie, do którego przymierzałam się od jakiegoś czasu, ale na które niespecjalnie miałam ochotę, czyli wyczyszczenie płytek chodnikowych z trawy, chwastów i mchu.


Naskrobałam się tego, ręce potem bolały, ale miło mi było słuchać jak dzieci bawią się w załogę okrętu (w tej roli dereń przed domem) walcząc z przeciwnościami losu w postaci burz, strasznych stworzeń zamieszkujących głębiny oceanu oraz najzwyklejszych zombie.


W czasie ferii wiosennych nasz pobliski basen miejski organizuje zajęcia z piłki wodnej - 3 godziny dziennie, od poniedziałku do piątku. W zajęciach tych uczestniczył już Krzyś w ubiegłym roku i tak mu się podobało, że i w tym roku go zapisałam. Jedynym minusem dla mnie jest to, że zajęcia zaczynają się o ósmej rano, więc wstaję o tej samej porze co do pracy.


Wracając z basenu zatrzymuję się obok ośrodka kultury gdzie można sobie zabrać za darmo dość grube wióry drzewne - kora z pewnością to nie jest, ale nie wiem jak to się nazywa po polsku, po angielsku to woodchips.


Nie wiem też kto je tam zrzuca ale znikają dość szybko - jak to z dobrami za które nie trzeba płacić bywa. Wsadziłam do bagażnika spory plastikowy pojemnik (114 litrów), wiaderko i rękawice i przejeżdżając obok wypełniam pojemnik.


Wzdłuż płotu przed domem do tej pory była goła ziemia (nie licząc chwastów). Bardzo trudno dotrzeć tam z podlewaniem, więc niczego tam nie sadzę. Usunęłam chwasty i wysypałam nawiezionymi wiórami. Pojemnik po pojemniku, kawałek po kawałku i zrobiło się ładnie, schludnie, czysto. Kiedy słońce zacznie przygrzewać drewno zacznie wydzielać piękny zapach.


Podobny pas ziemi z chwastami mam za domem. I tam powoli wysypuję wióry, więc i tam z czasem zrobi się ładnie.


Ponieważ za domem przez lata wyrosła prawdziwa plantacja chwastów, mimo, że je powyrywałam przed wysypaniem wiórów, to jeszcze dodatkowo kładę warstwę specjalnej folii, żeby tak szybko chwyściory przez warstwę wiórów nie przelazły. Wiadomo, że chwasty to wyjątkowi twardziele i wyrosną w każdych warunkach. No to im trochę utrudnię.


Dość pracowite te moje ferie wiosenne.

poniedziałek, 26 marca 2018

Marcowe aktualności - Kruszynka

U Emilii też trochę się działo w marcu. Korzystając z luki między koszykówką a piłką nożną Krzyśka, zapisałam ją na kolejną sesję lekcji pływania.
Wprawdzie marzec wydaje mi się trochę za zimnym miesiącem na pływanie, nawet na krytej pływalni, ale wiedziałam dokładnie jakimi porami dysponuję w marcu i postanowiłam to wykorzystać.



Emilia pływanie uwielbia i nie opuściła ani jednej lekcji w grupie seals (foki) - ostatnie zajęcia miała w zeszłym tygodniu. W grupie wiekowej 3-5 lat został jej jeszcze jeden poziom, orki. Może uda nam się go zaliczyć przed szóstymi urodzinami.


Pływanie i pianino - to zajęcia pozaszkolne Emilii.
Nadal bardzo lubi lekcje gry na pianinie z panią Megumi i w miarę chętnie ćwiczy w domu.
Chyba już załapała znaczenie słów "nauka" i "ćwiczenie" i nie złości się ani nie obraża, kiedy coś jej nie wyjdzie za pierwszym podejściem.

Ponieważ dotarła już do połowy drugiego podręcznika, doszłam do wniosku, że dobrze by było, żeby i te wcześniejsze utwory grała co jakiś czas w celu utrwalenia - zazwyczaj ćwiczy tylko to co ma zadane na następną lekcję. Wymyśliłam w tym celu zabawę, która szalenie spodobała się Emilii.
Na kartonikach wypisałam nazwy utworów i numery stron w podręczniku. Pomieszane kartoniki odwracamy napisami do spodu, Emilia losuje kartonik i gra utwór. Jak jej nie bardzo wychodzi, gra jeszcze raz. (W założeniu zabawa miała mieć nieco bardziej rozbudowane zasady, ale Emilii spodobała się taka najprostsza wersja.) Kartonik po kartoniku i czasami tak bawimy się nawet godzinę. A czasem kończymy po dwóch lub trzech utworach - na ile wystarczy zapału bo najważniejsze, by zabawa sprawiała przyjemność.

Powoli uzupełniam brakujące elementy w pokoju Emilii i tak ostatnio dostała własną kołdrę (ale poszewki odziedziczyła po starszym bracie, dla którego motywy na pościeli są już zbyt dziecinne) a także dywan.


Dumna z własnej kołdry oświadczyła, że już nie muszę leżeć z nią i czekać aż zaśnie, że już się nie boi sama zasypiać - jednym słowem wyrzuciła mnie z pokoju! I sama zasnęła, dość szybko z resztą. I tak oto skończyło się moje wieczorne relaksowanie z audio bukiem - czekając aż Emilia zaśnie, zazwyczaj słuchałam jakiejś książki. Jeszcze od czasu do czasu poleżę z Emilią - teraz akurat nabawiła się kataru i bardziej spragniona jest bliskości mamy.

W szkole dziecię nadal bryluje. Cieszy mnie, że mimo że tak dużo potrafi chętnie i z ogromnym entuzjazmem podchodzi do każdego zadania w szkole, nigdy nie okazuje, że to zbyt proste lub łatwe dla niej, nie wywyższa się nad inne dzieci. Jest lubiana przez koleżanki i kolegów i uwielbiana przez panie nauczycielki - nawet te, z którymi ma styczność jedynie na przerwach.
Ostatnio Emilia została nominowana przez jedną z nauczycielek do nagrody - na specjalnym apelu otrzymała dyplom:


O tym, że ten dyplom dostanie nie wiedziała, ale pani przysłała mi wiadomość, więc wybrałam się do szkoły by uczestniczyć w tej doniosłej chwili.  

Na tym samym apelu uhonorowano uczniów, którzy nie opuścili w drugim trymestrze ani jednego dnia nauki. Okazało się, że na 60 zerówkowiczów, tylko szóstce udało się tego dokonać, w tym Emilii.

A na koniec dialog samochodowy, w drodze do domu. Krzyś został tego dnia w domu, my z Emilią pojechałyśmy na pocztę i po dywan.

W drodze do domu Emilia zabiera się za ciasteczko z wróżbą w środku, a kiedy wyciąga karteczkę rzuca po angielsku:
- I wonder what the future holds for us. (Ciekawe co nas czeka w przyszłości.)
Powtarzam za nią, po polsku:
- Ciekawe co nas czeka?
 Na co Emilia bez wahania odpowiada:
- Krzyś na nas czeka!

piątek, 23 marca 2018

Marcowe aktualności - Hultajstwo

Dużo się działo, i nadal dzieje, w marcu.
U Krzysia, początek miesiąca przyniósł koniec sezonu koszykówki.
W sumie poszło im tak nie całkiem źle ale i bez rewelacji: 4 mecze wygrane, 4 przegrane, zestawienie końcowe - w środku tabeli.

Trener dość sporo chwalił Krzyśka, że dużo się nauczył, że zrobił spore postępy, za szybkość. Rzeczywiście, z meczu na mecz, Krzysiek coraz mniej czasu spędzał na ławce, a coraz więcej na parkiecie.

Kilka tygodni wytchnienia dla mnie i zaczynamy sezon piłki nożnej.
Pierwszy trening - przedwczoraj, dzisiejszy odwołany bo akurat padał śnieg. Poza tym skład drużyny już ustalony - 11 z 13 chłopców z drużyny jesiennej gra i teraz, więc trener dobrał tylko kilku brakujących zawodników i zrezygnował z treningu w mokrym śniegu.

W połowie kwietnia zaczynają się zajęcia lekkoatletyczne, i Krzysiek znowu chciałby złapać wszystkie sroki za ogon. Nie da się. Kółka teatralnego już nie ma gdzie wcisnąć!

Ale nie samymi sportami dziecię żyje. W szkole właśnie rozpoczął się ostatni trymestr. Drugi Krzysiek zakończył  wspaniałymi wynikami - same najwyższe oceny (A), stuprocentowa frekwencja oraz kilka dyplomów, w tym ten za wyniki z przedmiotu "Science" - moim zdaniem, najbardziej prestiżowa nagroda. Jestem z mojego syna niezmiernie dumna!


Krzyś nadal gra w orkiestrze szkolnej, nadal idzie mu całkiem nieźle.
14 marca odbył się wiosenny koncert orkiestry szkolnej, na który wybrałyśmy się z Emilią i uwieczniłyśmy tę część, w której brał udział Krzyś.



Ku mojej ogromnej radości Krzysiek powrócił do czytania. A to dzięki książkom Gordona Kormana, od których oderwać się nie może. Pewnego dnia poprosił mnie nawet, żebym przyjechała po niego po judo później, bo będzie czytał. Czyta w samochodzie w drodze na karate/dżudo, czyta w drodze do domu, nawet tablet poszedł w odstawkę! Dobrze, że Korman to dość płodny autor, który napisał ponad 80 książek. I mam tylko nadzieję, że kiedy Krzyś już je wszystkie przeczyta, to natrafi na następnego autora, którego książki aż tak go pochłonął.

Mimo że dzisiaj padał śnieg, marzec przyniósł nam sporo słonecznych dni, kiedy to dzieci ładnie bawiły się razem w ogródku. Jednego dnia Krzyś uczył się, a potem nadzorował siostrę, posługiwać się piłą.


Innego dnia nauczył się posługiwać kosiarką. Wykosił trawniki i za domem, i przed domem, a trochę tej łąki jest. Pot lał się z niego ciurkiem, ale był z siebie bardzo zadowolony. Ja też! Ustaliliśmy, że od teraz to jego nowy obowiązek. Zdecydowanie bardziej mu odpowiada koszenie trawy niż rozładowywanie zmywarki, ale z tym ostatnim tak szybko się jednak nie pożegna.

poniedziałek, 19 marca 2018

Sunriver - inne atrakcje

Po sankach i obiedzie dzieci nadal miały dość sporo energii a że do wieczora było jeszcze daleko, poszliśmy na rowery. Wynajmowany dom miał w garażu 10 rowerów różnej wielkości, a ten najmniejszy nadał się dla Emilii, choć był dla niej odrobinkę za duży.

Sunriver ma wspaniałą sieć asfaltowych ścieżek rowerowych, do tego odśnieżonych. Wycieczka nasza jednak nie trwała długo bo dotarło do mnie, że jedziemy cały czas w dół. Może i zbocze nie było bardzo nachylone, ale perspektywa powrotu, a konkretnie wizja Emilii usiłującej pod tę niewielką górkę wjechać (albo raczej swoim nieustannym jęczeniem przekonać mnie, bym ją wzięła na ręce prowadząc oba rowery, jej i swój), skutecznie ochłodziła ochotę na dłuższą wycieczkę.

Do tego Emilia kilka razy wylądowała w zaspie - nóżki nie sięgały jej podłoża, więc schodziła z roweru "na wywrotkę". Dobrze, że wzdłuż ścieżki leżało sporo śniegu, to przynajmniej miękko się jej lądowało.

Wróciliśmy, a dzieci przez chwilę rozkoszowały się oglądaniem tej samej kreskówki na dwóch różnych telewizorach - każde w swojej sypialni.


Dostaliśmy bowiem nie pokój a apartament - dwa pokoje z łączącą je łazienką.

Szybko znudziło im się takie osobne oglądanie i już razem zalegli na jednym z łóżek. A kiedy się ponownie zregenerowali, a nastąpiło do bardzo szybko, wynaleźli sobie kolejne zajęcie.


Dorwali szuflę do odgarniania śniegu i oczyścili jeden z górnych tarasów, który pokrywał zmarznięty śnieg.


Bardzo się przy tym postarali, zwłaszcza Krzyś, i naprawdę pięknie oczyścili cały taras.


W nagrodę wieczorem, po kilku partiach remika, które rozegraliśmy z koleżanką i jej znajomymi (Krzysiowi gra się tak spodobała, że teraz dopomina się żeby mu ją kupić) pozwoliłam im skorzystać z hot tub, czyli wanny z gorącą wodą i bąbelkami usytuowanej na tarasie - tym samym, który tak pięknie odśnieżyli.


Z zasypianiem nie było problemu. Ja też spałam w Sunriver dobrze i długo. Okolica, w której stoi dom jest bardzo cicha a wieczorem, kiedy już wypoczywający wracają do wynajętych domów, ruch kołowy zamiera całkowicie.


Podobno ten dom nie był aż tak szpanerki jak inne domy, które na weekendy w przeszłości wynajmowali koleżanka i jej znajomi. Nam się bardzo podobał a do tego miał bardzo dobrze wyposażoną kuchnię.




Dzieci bardzo chętnie wybrały by się na taki weekend jeszcze raz.
Albo i więcej razy.

A żeby było jeszcze milej, ponieważ kilka dni wcześniej były moje urodzin, nie musiałam ponieść naszej części kosztów wynajmu domu - pobyt ten dostałam w prezencie od koleżanki. Wspaniały prezent!


sobota, 17 marca 2018

Sunriver - Edison Butte Snow Park

Mam tutaj taką koleżankę, z którą poznałyśmy się w szpitalu w dniu urodzin Krzysia. Koleżanka traktuje mnie trochę jak córkę co usprawiedliwione jest różnicą wieku, i co jest dla mnie bardzo miłe. Na początku marca, koleżanka owa wyjeżdżała na weekend wraz ze swoimi znajomymi do dość szpanerskiej miejscowości Sunriver, położonej na płaskowyżu, za górami Kaskadowymi patrząc od naszej strony. A ponieważ córka koleżanki się rozchorowała, zaproponowano bym wraz z dziećmi dołączyła do grupy na weekend - szkoda by marnowało się miejsce w domu i tak już opłaconym.


No to pojechaliśmy. W piątek, zaraz po szkole. Na miejscu byliśmy o siódmej wieczorem, a następnego dnia po śniadaniu wybraliśmy się w pobliskie góry na sanki - z punku widzenia dzieci najważniejszy cel całego wyjazdu.


Zatrzymaliśmy się w pierwszym dozwolonym miejscu z parkingiem, i choć Edison Butte Snow Park nie jest przeznaczony dla amatorów zjazdów saneczkowych, a raczej dla tych na biegówkach bądź na pojazdach śnieżnych, dość szybko znaleźliśmy kilka niewielkich pagórków, które okazały się wystarczające by moje dzieci fantastycznie się bawiły.


Zaletą miejsca był brak innych przedstawicieli homo sapiens - na ogromnym parkingu stały raptem cztery samochody. Ludzie, którzy wysiedli z tego obok nas zwierzyli się, że tam, gdzie byli wcześniej, czyli w miejscu z górką dla sanek, nie było już miejsca na parkingu.


Wkrótce wyszło marcowe słonko, przygrzało, i śnieg zaczął topnieć. Wprawdzie pokrywa była ponad półmetrowa, więc nie groziło, że stopnieje całkowicie, ale sanki straciły poślizg a ubrania zaczęły przemakać.


Dzieci zaczęły opadać z sił. Wtedy znalazły sobie zabawę nie wymagającą wdrapywania się na pagórki. Emilia zaczęła budować wokół siebie śniegowy płot, Krzyś zaczął bawić się z psem koleżanki, Miszą. Rzucał mu kule śniegowe a Misza je łapał. Nie można się było nie uśmiechać na widok tej fantastycznej zabawy.

W końcu wszyscy opadliśmy z sił i przemokliśmy - Emilia nawet bieliznę miała mokrą, a buty obojga schły dwa dni. Na szczęście miałam w samochodzie ubrania na przebranie. No i kanapki i herbatę w termosie.


Po posiłku wróciliśmy do Sunriver, ale to wcale nie był koniec atrakcji, o czym
c. d. n.


środa, 14 marca 2018

Przemiła urodzinowa niespodzianka w pracy

Urodziny były, minęły, ale zostały po nich w tym roku szalenie miłe wspomnienia.


Zaczęło się z samego rana w domu.

Budzę Emilię do szkoły. Córcia otwiera oczy, spogląda na mnie nieprzytomnym wzrokiem przez kilka sekund, po czym wykrzykuje z pełną mocą pięcioletnich, wypoczętych pokrzepiającym całonocnym snem płuc:

HAPPY BIRTHDAY!!!

I natychmiast zaczyna śpiewać.

Przybiega Krzyś, Emilia dostaje ochrzan, że mieli przecież śpiewać razem, i jeszcze na tym samym tchu zaczynają, już razem, śpiewać Happy Birthday. Buziaki, uściski - czy może być coś milszego dla mamy?

W drodze z pracy kupiłam mały torcik, ten co na zdjęciu powyżej. Po obiedzie zdmuchnęłam trzy świeczki, po jednej na każde z nas, a w pół godziny później po torcie pozostało zdjęcie i słodkie wspomnienie.

W pracy dostałam standardowo kartkę podpisaną przez wszystkich pracowników, ale koleżanki, z którymi pracuję na piętrze (a w zasadzie to w piwnicy, bo nasz poziom mieści się właśnie w piwnicy) sprawiły mi, każda - niespodziankę. Nawet między sobą nie ustalały, tak samo im wyszło.

Od koleżanki, z którą razem ćwiczymy jogę, która uczy się grać na skrzypcach u tej samej pani, u której Emilia uczy się grać na pianinie, z którą dzielimy pasję czytelniczą oraz europejskie nostalgie (większość dzieciństwa i okresu dorastania spędziła w Niemczech a studia w Chorwacji) dostałam włóczkę:


Włóczka była w torbie ze sklepu sprzedającego włóczki, tekstylia i inne materiały kraftowe - z dowcipnie dopisaną literką zmieniającą nazwę sklepu w moje imię.

Od koleżanki zza ściany dostałam ręcznie wykonaną kartkę - zrobioną w całości z materiałów biurowych. Wszystkie ozdobniki wyrysowała sama - to taka nasza biurowa artystyczna dusza.


Od szalonej i nieobliczalnej duszy skupionej na ezoterapii, potędze medytacji, aromaterapii, tajemnic ukrytych w kamieniach i kamykach dostałam własnoręcznie wykonany flakonik kryjący wysuszone płatki róży, piasek, brokat i inne skarby.

Ostatnia z dziewczyn, z którą dzielimy pasję ogrodniczą,  zaprosiła mnie na lunch.

A ponieważ tego dnia miałam jedzenie przyniesione z domu, przełożyłyśmy ten lunch na dzień następny.

Pozostałe dziewczyny też się "dopisały" i w piątek koleżanka przywiozła dla nas wszystkich do biura naszą ulubioną rybę z frytkami, którą zjadłyśmy razem mile gawędząc.

Fajne mam koleżanki w pracy, prawda?

niedziela, 11 marca 2018

Pokój Emilii

Emilia w końcu doczekała się własnego pokoju.


Remont odbył się na przełomie lutego i marca a wszystkie prace wykonałam sama, choć Emilia bardzo starała się też coś zrobić. Najbardziej podobało jej się malowanie. Sama wybrała kolor - ku mojemu zaskoczeniu nie różowy (którego, jak twierdzi, nie lubi) ale jasno niebieski. Asystowała mi przy malowaniu sufitu a kiedy zabrałam się za ściany, pozwoliłam jej malować pędzlem. Potem przejechałam wałkiem i wszystko się wyrównało. Trochę martwiło mnie, że wdycha opary farby, ale doszłam do wniosku, że nawet gdybym jej nie pozwoliła malować to i tak nie opędziłabym się od jej towarzystwa a tak przynajmniej było miło. Dziecko wyżyło się artystycznie a ja się nie denerwowałam niepotrzebnie.


Potem przyszła kolej na wykończenia - framugi, drzwi szafy wnękowej i w końcu wnętrze tejże szafy, czego pierwotnie nie planowałam, ale kontrast był zbyt ogromny i skończyło się na dodatkowym dniu z pędzlem w dłoni. Ale teraz jestem na prawdę zadowolona z efektu!


Ponieważ Emilia do tej pory spała ze mną i nie miała swojego łóżka, trzeba było rozejrzeć się za łóżkiem, a przy okazji i innymi brakującymi elementami wyposażenia. Padło na Ikeę, bo najbardziej odpowiada mi stylistycznie.
Mimo upływu lat nie mogę przekonać się do typowo amerykańskiego stylu a zeszłoroczna wymiana biblioteczki uświadomiła mi jak bardzo brakowało mi europejskości wnętrz.


Nowe łóżko Emilii można w każdej chwili zamienić na ogromne łoże, na którym wyśpią się dwie dorosłe osoby - do tej pory brakowało nam rezerwowego łóżka na wypadek odwiedzin gości pozostających na noc. (Na zdjęciu powyżej także nowa pościel Krzysia - starą, zdecydowanie zbyt dziecinną dla dwunastolatka, odziedziczyła Emila)

W pierwszą noc na takim właśnie rozłożonym łóżku spali oboje, Emilia i Krzyś. Potem dwie kolejne noce przespali razem na wersji jednoosobowej aż w końcu Krzyś powrócił do swojego łóżka - nomen omen także z Ikei, tylko kupionego w zeszłym roku.


Łóżko nadal testuje Kicia, która upatrzyła je sobie na najnowsze miejsce do spania.

Wiadomo, że meble z Ikei wymagają składania - bawiłam się z tym łóżkiem ok. 8 godzin, nabawiłam się pęcherzy na prawej dłoni, ale Emilia jest zachwycona i od dnia, kiedy ostatnia śrubka została przykręcona, sypia już w swoim pokoju. I sama co rano ścieli łóżko!

Doczekała się też lampki do czytania. Taką samą lampkę dostał też Krzyś.
Oboje bardzo zadowoleni.


Do kompletu zamówiłam też biały regał na zabawki. Taki sam dostał Krzyś jako wstawkę do szafy wnękowej na koszulki, swetry i inne ubrania, których nie wiesza się na wieszakach. Do regału Emilii zamówiłam wkłady z szufladami. Wymieniłam wszystkie gałki w szufladach regału oraz łóżka na takie same, z różyczkami - wybrane przez Emilię.


Pozostałe meble to zbieranina z innych pomieszczeń. Brakuje tylko jeszcze dywanu, ale mamy już upatrzony. Może w tym tygodniu dotrzemy do sklepu.

No i kołdry brak. Emilia śpi pod kocem i kapą po Babci Ani, której nigdy nie poznała. Kapa i zasłony (materiał też z Ikei...) należały do mojej mamy a przywiozłam je ze sobą z Polski - choć w takiej postaci Babcia Ania jest obecna w pokoju Emilii.

czwartek, 8 marca 2018

45

Na początku marca wybrałam się do studia na sesję fotograficzną z okazji moich urodzin - czterdziestych piątych w tym roku. Zdjęcia ładne, choć bardziej podobają mi się na nich moje dzieci niż ja sama.