czwartek, 29 marca 2018

Ferie wiosenne

Ostatni tydzień marca to u nas czas ferii wiosennych.


Optymistycznie planowałam sobie, że wezmę cały tydzień wolnego - urlopu mam sporo, jeszcze z zeszłego roku. Ale jak to zwykle bywa , plany planami, a życie (zawodowe) swoje. Pracuję, tyle że z domu.


I znowu, najpierw myślałam, że skoro już trzeba dotrzymać tych wszystkich terminów, to zrobię co trzeba a resztę godzin wrzucę urlop. Tymczasem tych przepracowanych godziny zebrało się tyle, że urlop zostanie na kiedy indziej.


Początek ferii był zimny i bardzo mokry. Im bliżej świąt, tym nieco cieplej - z mocnym naciskiem na nieco. Co jakiś czas wychodzi słonko i wtedy robi się bardzo przyjemnie i na prawdę wiosennie. Odrywam wówczas dzieci od tabletów i wyganiam na zewnątrz.


Jeśli nie mają towarzystwa innych dzieci, i ja zostaję z nimi zabierając się za jakąś pracę w ogródku. Kiedy ja jestem w ogródku, dzieci ładnie się bawią. Kiedy wejdę po coś do domu i zbyt długo nie wracam, dzieci bardzo szybko wracają do domu, do elektroniki.


Dotrzymując dzieciom towarzystwa całkiem sporo udało mi się zrobić.
Między innymi zadanie, do którego przymierzałam się od jakiegoś czasu, ale na które niespecjalnie miałam ochotę, czyli wyczyszczenie płytek chodnikowych z trawy, chwastów i mchu.


Naskrobałam się tego, ręce potem bolały, ale miło mi było słuchać jak dzieci bawią się w załogę okrętu (w tej roli dereń przed domem) walcząc z przeciwnościami losu w postaci burz, strasznych stworzeń zamieszkujących głębiny oceanu oraz najzwyklejszych zombie.


W czasie ferii wiosennych nasz pobliski basen miejski organizuje zajęcia z piłki wodnej - 3 godziny dziennie, od poniedziałku do piątku. W zajęciach tych uczestniczył już Krzyś w ubiegłym roku i tak mu się podobało, że i w tym roku go zapisałam. Jedynym minusem dla mnie jest to, że zajęcia zaczynają się o ósmej rano, więc wstaję o tej samej porze co do pracy.


Wracając z basenu zatrzymuję się obok ośrodka kultury gdzie można sobie zabrać za darmo dość grube wióry drzewne - kora z pewnością to nie jest, ale nie wiem jak to się nazywa po polsku, po angielsku to woodchips.


Nie wiem też kto je tam zrzuca ale znikają dość szybko - jak to z dobrami za które nie trzeba płacić bywa. Wsadziłam do bagażnika spory plastikowy pojemnik (114 litrów), wiaderko i rękawice i przejeżdżając obok wypełniam pojemnik.


Wzdłuż płotu przed domem do tej pory była goła ziemia (nie licząc chwastów). Bardzo trudno dotrzeć tam z podlewaniem, więc niczego tam nie sadzę. Usunęłam chwasty i wysypałam nawiezionymi wiórami. Pojemnik po pojemniku, kawałek po kawałku i zrobiło się ładnie, schludnie, czysto. Kiedy słońce zacznie przygrzewać drewno zacznie wydzielać piękny zapach.


Podobny pas ziemi z chwastami mam za domem. I tam powoli wysypuję wióry, więc i tam z czasem zrobi się ładnie.


Ponieważ za domem przez lata wyrosła prawdziwa plantacja chwastów, mimo, że je powyrywałam przed wysypaniem wiórów, to jeszcze dodatkowo kładę warstwę specjalnej folii, żeby tak szybko chwyściory przez warstwę wiórów nie przelazły. Wiadomo, że chwasty to wyjątkowi twardziele i wyrosną w każdych warunkach. No to im trochę utrudnię.


Dość pracowite te moje ferie wiosenne.

2 komentarze:

hrabina pisze...

Kwiaty przecudnie wyglądają w Twoim ogródku. Piękna wiosna!

Z tymi wiórami drewna miałaś dobry pomysł; one bardzo dobrze zabezpieczą glebę przed erozją i parowaniem.

pozdrawiam

Motylek pisze...

Hrabina - dziękuję! Kwiaty też bardzo mi się podobają a teraz jeszcze kwitną białe hiacynty, które nie załapały się na zdjęcia. Cieszę się, że pomysł z wiórami trafiony - to dodatkowy plus do tego, że ładnie wygląda!

Motylek