środa, 27 lutego 2019

Jeszcze więcej śniegu...

W poniedziałek spadło około 30 centymetrów mokrego śniegu. We wtorek nieco tego śniegu stopniało, ale w sumie niewiele. Zajęć w szkołach nie było.
Zajęć pozaszkolnych też. Wszyscy mieli nadzieję, że w środę wszystko zacznie wracać do normalności, ale wczoraj popołudniu zaczął znowu padać śnieg i przestał dopiero po północy, dosypując kolejne 10-15 centymetrów, wiąc kolejny dzień siedzimy w domu.


Miasto, i spora część stanu, sparaliżowane. Nie tylko szkoły pozamykane, ale też i inne instytucje jak sądy, wiele przychodni lekarskich, w poniedziałek nawet transport miejski nie działał. Niektóre miejscowości pozostają odcięte od świata, między innymi ta, przez którą przejeżdżamy w drodze na sanki. A to dlatego, że ciężaru tego mokrego śniegu nie wytrzymało wiele drzew, zwalając się na drogi, ulice, samochody i domy. Nawet autostrada międzystanowa (w kierunku południowym) została zamknięta na jeden dzień.


W poniedziałek nie udało mi się nigdzie pojechać, samochód utknął na styku podjazdu i ulicy i dobre pół godziny wykopywałam go z Krzyśkiem i przechodniem, który akurat się napatoczył. Jak już wjechałam z powrotem do garażu, to ta Dobra Dusza jeszcze odgarnął mi śnieg z całego podjazdu.
W zamian pożyczyłam mu szuflę do śniegu, bo się okazało, że nie ma własnej. Chwilę porozmawialiśmy, dowiedziałam się, że mieszka na sąsiedniej ulicy, u znajomych, i poszedł z tą szuflą odgarnąć śnieg sprzed ich domu. Za odgarnięcie śniegu sprzed mojego domu niczego nie chciał, stwierdził, że wystarczy, że mu pożyczę tę szuflę.


W poniedziałek wieczorem ani wczoraj szufli nie widziałam, ale że mam drugą, to się nie przejęłam. Doszłam do wniosku, że nawet jak już w ogóle nie wróci, to widocznie komu innemu jest bardziej potrzebna. Dzisiaj rano Emilia przywołała mnie do okna "O ten pan znowu tu jest!"


I rzeczywiście był - odgarniał śnieg sprzed domu. Zrobiłam mu kawę, stwierdził, że jeszcze chciałby poodgarniać śnieg innym ludziom, skończył pracę i zniknął wraz z szuflą.


Wydaje mi się, że szufla wróci, kiedy już odgarnie cały śnieg...


Dzieci nadal mają frajdę na śniegu, dzisiaj przyjechały dzieciaki sąsiada kilka domów dalej, więc bawią się w piątkę. Ale ja już mam dość i śniegu i wszystkich zmartwień z nim związanych.

poniedziałek, 25 lutego 2019

Wtopa świstaka czyli zima pełną gębą zamiast wiosny

Ponieważ wczoraj wieczorem oglądałam relację z wręczenia Oskarów, przegapiłam wiadomości oraz prognozę pogody na dzisiaj. Dlatego zaskoczyła mnie poświata wlewająca się przez okno do pokoju o 4.30 nad ranem - bez podnoszenia głowy z poduszki oczywiste było, że spadł śnieg.


Ciekawość zwyciężyła, i nawet najbardziej zaspane oczęta nie mogły mylnie zinterpretować widoku za oknem.


Padał śnieg.


Musiał padać już od kilku godzin, bo wszystko pokrywała kilkunasto centymetrowa biała warstwa. Śnieg u nas jest równoznaczny z odwołaniem zajęć w szkołach. Czyli, że i ja zostaję w domu.


Zrobiłam kilka zdjęć, obejrzałam wiadomości. Okazało się, że jest gorzej niż wygląda - sporo zwalonych drzewa a w związku z tym zamkniętych ulic, a nawet dróg szybkiego ruchu. Zamknięte sądy, przychodnie lekarskie, wszystkie pozalekcyjne zajęcia odwołane zanim zaczęło świtać.


Dzieci, zaraz po śniadaniu wybiegły z domu i całe przedpołudnie spędziły bawiąc się na śniegu. Do domu wróciły kompletnie przemoczone - temperatura powyżej zera, więc śnieg jest mokry. A ponieważ napadało go ze 30 cm, to pod tym ciężarem zaczęły się uginać gałęzie i gałązki.


W związku z tym i ja wyszłam do ogródka, ale zamiast lepić bałwana, zaczęłam otrząsać ze śniegu krzak po krzaku, drzewko po drzewku.


Dla niektórych było już za późno - dereń przed domem ma dwie gałązki złamane, poturbowane są też kamelia, porzeczki i jagody.


Konary dębu niemal oparły się o linię zasilającą dom oraz kabel internetu.
A te gałęzie są zbyt wysoko bym mogła strząsnąć z nich choćby odrobinę śniegu.
Na szczęście przed południem przestało padać. Wiatr strącił nieco śniegu i gałęzie już nie zagrażają kablom, chyba, że się któraś złamie.


Popołudniu temperatura ma spaść poniżej zera, więc zalegający śnieg tak szybko nie stopnieje. Możliwe, że i jutro dzieci nie pójdą do szkoły - a ja do pracy.

piątek, 22 lutego 2019

Dzień Prezydenta na saneczkach


Poniedziałek po Dniach Azjatyckich był dniem wolnym od zajęć szkolnych z okazji Dnia Prezydenta. Już kilka dni wcześniej zaczęłam pilniej śledzić prognozę pogody w górach z zamiarem ewentualnego wyjazdu na sanki.
W tygodniu wcześniej mocno padał śnieg, ale w sobotę przestał i dwa dni wystarczyło by drogi zrobiły się całkowicie przejezdne, nawet dla kogoś kto już dawno zapomniał jak się jeździ w zimowych warunkach.


Zebraliśmy się szybciutko z samego rana, po drodze kupiliśmy tak zwany Pass czyli potwierdzenie opłaty za korzystanie z parku (jednorazowy bilet, na którym samemu zaznacza się datę pobytu i ustawia w widocznym miejscu w samochodzie) i pognaliśmy w góry.


Na miejsce zajechaliśmy bardzo wcześnie bo o 10.30 i to mimo że ostatnie 30 kilometrów przebyliśmy w ślimaczym tempie utknąwszy za ciężarówką. Zbyt się bałam by ją wyprzedzić, bo jednak trochę zajeżdżonego śniegu było na asfalcie. Nie ja jedna obawiałam się szarżowania po śliskiej nawierzchni - za ciężarówką ciągnął się sznureczek tych, którzy wybrali bezpieczeństwo od prędkości.


Dużo śniegu na naszej ulubionej górce. Krzyś przez ponad dwie godziny zjeżdżał bez przerwy. Emilia, po kilku zjazdach, bawiła się ze mną na łączce ale cały czas miałyśmy w zasięgu wzroku jej starszego brata.

Tym razem było też cieplej niż ostatnio. Z rana jeszcze śnieg skrzypiał pod butami, ale w miarę upływu czasu i wzrostu temperatury, robił się coraz bardziej mokry, aż w końcu przemokły mi buty a po ich ściągnięciu, ze skarpet kapała woda.


Krzysiowi tak podobało się zjeżdżanie z górki, że niemal siłą musiałam go zaciągnąć do samochodu na posiłek. Mimo że się już słaniał na nogach, nie chciał zrezygnować z zabawy.


Posiłek i ciepła herbata przywróciły mu kolory na twarzy. Razem wybraliśmy się na tradycyjny spacer do wodospadu. Tradycyjnie też dzieci na zmianę ciągnęły się na saneczkach.

Podczas spaceru słońce przesłoniły chmury i zaczął prószyć śnieg. Ponieważ w butach chlupotało, trochę bałam się akumulacji śniegu na drodze podczas jazdy powrotnej, a już kilka godziny bawiliśmy w zimowej krainie, zarządziłam powrót do domu. Dzieci zaliczyły jeszcze kilka zjazdów z górki dając mi czas na spokojne przepakowanie manatków. Udało nam się dotrzeć do domu przed zmrokiem - nie przepadam za prowadzeniem samochodu po ciemku po ośnieżonych górskich drogach.

(Dzisiaj tylko zdjęcia Milusińskich a następnym razem będą widoczki.)

wtorek, 19 lutego 2019

Asian Celebration 2019

W miniony weekend odbyły się w naszym mieście kolejne Dni Azjatyckie: Asian Celebration 2019.

BMAI, dojo, w którym Krzyś od lata uprawia karate i dżudo, prezentowało się zarówno w sobotę jak i w niedzielę. Krzyś zdecydował się wziąć udział w prezentacji i dżudo i karate.


W tym roku ja zostałam w domu a na imprezę dzieci poszły z ojcem.
Wieczorem obejrzałam sobie zdjęcia na stronie dojo - pozostałe zdjęcia z prezentacji autorstwa Kelli Matthews można sobie obejrzeć tutaj.

Emilia wróciła z imprezy z malunkiem na twarzy:


Ku wielkiemu żalowi córki, wieczorem malunek zniknął z buzi. Wprawdzie usiłowała się tak umyć, żeby malunek pozostał nietknięty, ale jej nie wyszło.
Na szczęście mamy zdjęcie na pamiątkę.

sobota, 16 lutego 2019

Styczniowa czapka

Jak mam czas to sobie zaglądam w wirtualne zakątki, to tu, to tam, czasem cichutko, bez śladu znikam, czasem wystukam parę słów, czasem się zainspiruję. W styczniu trafiłam na zabawę Jeden motek u Kamili z Otulove. Zamysł taki, by z jednego motka wydziergać czapkę według podanego opisu.

Ponieważ w ten sposób wcześniej żadnej czapki nie zrobiłam -  spróbowałam.


Wykorzystałam resztki posiadanych włóczek w czterech kolorach. Wyszła całkiem zgrabna dziecięca czapeczka. Emilia ma już nieco za dużą głowę na takie bobaskowe udziergi, więc w roli modelki wystąpiła choinka, bo zdjęcie zrobiłam już dość dawno temu. Po choince już nie zostało nawet wspomnienie, bo teraz królują walentynkowe serduszka.

Druty 3 i 3.25 mm, 40 gram resztek.

W lutowym odcinku Kamila proponuje zabawę w mitenki na okrągło. 

środa, 13 lutego 2019

Obietnica świstaka

Świstak obiecał nam wczesną wiosnę w tym roku.

Wkrótce po jego przepowiedni znacznie się ochłodziło. Wprawdzie nie aż tak jak w innych częściach kraju i temperatura pozostała powyżej zera (w skali C), raptem kilka razy w nocy spadła poniżej.

Prognoza pogody narobiła dzieciom nadziei na śnieg. Wypatrywali tego śniegu, biegali do okien, i jednego dnia rano rzeczywiście spadło - ociupinkę.
Napadało tyle co kot napłakał i nawet zajęć w szkole nie odwołali z tego powodu. Obudziłam dzieci wcześniej tego dnia żeby mogły choć chwilę pobawić się śniegiem przed wyjściem do szkoły. Udało im się zebrać trochę białej paćki z samochodu i ulepić mini bałwanka. Przy okazji, w ciągu pół godziny, przemoczyli wszystko co mieli na sobie.

Do południa po śniegu nie zostało nawet wspomnienie.

A prognoza nadal dawała nadzieje - jak do tej pory, płonne.

W niedzielę prze godzinę poprószyło, leniwie, drobinkami tak mikroskopijnymi, że znikały zanim dotarły do ziemi. Temperatura była i nadal jest zbyt wysoka na śnieg.

Kiedy reszta kraju niknie pod zaspami i trzęsie się z zimna, u nas pada deszcz a temperatury mamy bardziej jesienne niż zimowe. Śnieg możemy sobie oglądać w telewizji i na zdjęciach:

  

 
 

Albo się świstakowi pomyliło, albo czeka nas niebawem gwałtowne ocieplenie i nadejście wiosny. W ogródku oznaków wiosny niewiele. WAprawdzie żonkile i tulipany powoli wyrastają, ale do zakwitnięcia im daleko. Krokusów wogóle jeszcze nie widać.

sobota, 9 lutego 2019

Sukienka

Emilia wyrosła ze sweterka, który zrobiłam jej rok wcześniej, ale że włóczka wcale nie wyglądała na zniszczoną mimo wielokrotnego prania, to sweterek sprułam, dobrałam resztki innych motków, i zabrałam się za robienie nowego swetra.

Robiłam od góry, i kiedy już przeszłam na dzierganie w okrążeniach, to jak mi wpadły kulki w ręce, tak się same kolory dobierały. Ja pilnowałam jedynie, aby okrążenia wypadały mi naprzemiennie, raz jeden rodzaj włóczki, raz drugi.
I tylko rękawy przypilnowałam, żeby kolory ułożyły się tak samo. A że przy okazji słuchałam audiobuka, to się  zasłuchałam i zagapiłam. Nie zauważyłam, że ten sweter wyszedł mi nieco przydługi. Niby i tak miał być na wyrost, i do tego do leginsów, ale nawet wziąwszy pod uwagę te założenia coś mi wyglądało, że mimo wszystko za długie to to. Wykończyłam jednak motki, które akurat były w robocie i dosłuchałam do końca czego tam akurat słuchałam a potem zawołałam dziecko i zarządziłam przymierzanie. I okazało się, że przez przypadek i gapiostwo, wyszła mi niezła sukienka.


W dodatku sukienka świetnie sprawdza się w praniu a że dół rękawów jest dość wąski to nie rzuca się w oczy, że są jeszcze przydługie - sukienka powinna więc jeszcze trochę posłużyć.


Emilii bardzo odpowiada to, że jest taka milutka, mięciutka i puchata, niczym jakaś przytulanka.


Cieszę się, że nie muszę tego wszystkiego pruć, bo prucie tej cyklamenowej i szaroróżowej włóczki to kara straszliwa. Wiem, bo zużyłam szalik, za którym Emilia nie przepadała i nie używała. Zamiast leżeć w szufladzie, przerobiłam na sukienkę. Ale najpierw musiałam go spruć - zajęło mi to chyba tyle czasu co wydziergane połowy sukienki.


Paski ułożyły się same, bez mojego wpływu, ale cieszy mnie, że wyglądają jak wynik celowego planowania. Jak już wspomniałam, na przemian przerabiałam dwa rodzaje włóczki: Plymouth Yarn Oh My (biała i lila) z tego sprutego sweterka, oraz Trendsetter Yarns Blossom w kolorze brudnego różu i cyklamenową Trendsetter Yarns Zucca, które zostały mi po tym projekcie.
Coś tam się jeszcze doplątało na pojedyncze okrążenia ale w ilości znikomej i do tego nawet nie wiem co to była za włóczka.

Po zważeniu okazało się, że sukienka waży 364 gramy. Druty 4 mm.

środa, 6 lutego 2019

Druciki na zębach i bolący brzuszek

W piątek powrócił na uzębienie Hultajstwa aparat korekcyjny - to w ramach drugiego etapu korekty zgryzu. Tym razem odrutowane ma i górę i dół.
Przez pierwsze kilka dni bolało go na tyle mocno, że zastanawiałam się czy by go nie zabrać do ortodonty, ale że z każdym dniem ból malał, nie pognałam na złamanie karku, a wczoraj już było dobrze. Teraz mam w domu nastolatka pełną gębą, z drucikami na zębach, z pryszczami na nosie, z początkami mutacji, i z huśtawkami emocjonalnymi. Burza hormonalna rozhulała się na całego i ciężko się uchronić przed gradobiciem.

Dzisiaj siedzimy sobie z Emilią w domu. Poranek rozpoczął się od narzekań córki na ból brzucha, ale że Ona bez przerwy skarży się na ból którejś części ciała, więc najpierw zignorowałam tę kolejną linijkę z jej niekończącej się litanii. Zazwyczaj prościej ustalić co ją akurat nie boli niż wysłuchiwać przydługiej listy dolegliwości. Pomyślałby kto, że ma o 90 lat więcej niż te swoje sześć i pół.
Ale kiedy zwymiotowała, a potem jeszcze raz, zatrzymałam ją w domu.
W chwilę po powiadomieniu szkoły, że Emilia jest chora, zrobiło jej się lepiej. Już przed południem nabrała apetytu i z nawiązką nadrobiła stracone śniadanie. Trochę jej wydzielałam te porcyjki ryżu w obawie, że żołądkowi zbyt duży wrzut może się nie spodobać, ale wygląda na to, że niepotrzebnie.

Wychodząc wczoraj z pracy zabrałam plik papierów ponieważ istniała możliwość że spadnie śnieg i odwołają zajęcia w szkole a robota jest terminowa i musi zostać skończona do jutra. Śnieg nie spadł, ale popracowałam w czasie gdy Emilia dochodziła do siebie. W pracy pomagała mi Kicia - gdzieżby przegapiła coś tak ciekawego i niecodziennego!





niedziela, 3 lutego 2019

Szlaban na elektronikę

Zastosowałam ostatnio dzieciom szlaban na elektronikę: dwa tygodnie bez tabletów, komputera czy iPoda.

Głównym powodem kary dla Krzyśka było opuszczenie się w nauce.
Nie oddał jednego z zadań, mimo że mu przypominałam kilka razy, aż w końcu było za późno (dwa tygodnie po terminie). Zadanie domowe zaczął odwalać na odczepnego, byle szybciej dorwać się do gier komputerowych i na efekty, głównie z matematyki, nie trzeba było długo czekać.

Schowałam komputer i tablety, i zapowiedziałam, że jak oceny wrócą do takich jakie mają być, to sprzęt wyjdzie z ukrycia.

W przypadku Emilii, natomiast, dość łatwo daje się zauważyć prostą zależność pomiędzy fatalnym zachowanie a czasem spędzonym z tabletem w ręku. Przerażają mnie jej napady już nie zwykłej złości, ale wręcz furii kiedy przegra jakąś grę - zbyt przypomina to zachowanie osoby uzależnionej aby przejść nad tym obojętnie. Dodatkowo przestała czytać - a to jest jej stałym zadaniem domowym.

Dwa tygodnie minęły zanim Krzysiek poprawił ocenę z matematyki. Przy okazji lepiej mu poszło też i na teście z Science - jako jeden z trzech uczniów siódmej klasy (ok. 130) zaliczył go na 100%. Wystarczyło, że troszkę powtórzył materiał przed testem. Niewiele, bo nawet nie zauważyłam kiedy zaglądał do notatek.

Te dwa tygodnie były czasem dobrym, czasem wielu chwil spędzonych razem, we troje, na żartach, wygłupach, zabawie i wspólnym oglądaniu filmów.
Okazało się, że Emilia potrafi się jeszcze bawić zabawkami, że książki są na tyle ciekawe, że nawet sześciolatka potrafi czytać przez bitą godzinę, do ostatniej strony. Krzysiek, po tygodniach przerwy, też zaczął czytać.
Okazało się też, że moje dzieci nadal potrafią korzystać z wyobraźni a ogródek za i przed domem stanowi niezmiernie żyzną glebę dla ich fantazji.
W domu ucichły kłótnie, pyskówki i awantury, które dziwnym zbiegiem okoliczności wywołuje u moich dzieci kontakt z tabletami i komputerem.

W piątek wieczorem dzieci dostały z powrotem tablety i komputer ale na pewnych warunkach. Między innymi, wolno dzieciom z nich korzystać jedynie w dni, w które nie ma zajęć szkolnych, po wykonaniu wszystkich obowiązków, i do godziny 7 wieczorem.

Już w sobotę doszło do pierwszych niesnasek, wzajemnego dokuczania sobie, dogryzania, opryskliwości i wrzasków. Także wobec mnie.
Emilia tak się wkurzyła, że nie może przejść jakiegoś poziomu, że zaczęła rzucać tabletem. Na szczęście upadł na miękką kanapę, a potem na dywan. Mało brakło a Krzysiek spóźniłby się na mecz koszykówki, bo nie mógł oderwać się od gry komputerowej.


Wieczorem schowałam ponownie komputer i tablety.

Dzisiaj niedziela, dzieci pozbawione elektroniki, najpierw bawiły się w ogródku.
Z kijami w rękach eksplorowały nieznane krainy. Zgodnie, bez kłótni, razem. Potem Emilia zamieniła kanapę w fort, a Krzysiek ćwiczył rzuty do kosza.

Przeraża mnie, z jaką łatwością moje dzieci wpadają w sidła zastawiane przez twórców gier komputerowach, jak nie potrafią się oderwać od komputera czy tabletu, odłożyć na bok, jak świat wirtualny staje się treścią ich życia, spychając wszystko inne na margines. Czy zdołają zahartować się, pozbyć się tej słabości zanim wejdą w dorosłe życie? Czy zaraz po opuszczeniu domu rodzinnego dopadną ich macki wirtualnych pokus? Skoro z taką łatwością ulegają uzależnieniu od elektroniki, czy będą potrafili oprzeć się innym potencjalnym uzależnieniom?