wtorek, 27 lutego 2018

Asian Celebration 2018 c.d.

Jak już wspominałam, głównym powodem, dla którego wybraliśmy się na Dni Azjatyckie, był udział Krzysia w prezentacji programu akademii, w której trenuje karate i dżudo.

Wzięłam ze sobą stary niewielkich rozmiarów aparat z funkcją nagrywania filmów. Nagrania nie oszałamiają jakością, ale nie chciałam brać ze sobą niczego większego bo i tak miałam już sporo do noszenia. (W obiekcie, w którym odbywała się impreza, nie ma szatni i wszystkie kurtki, czapki, szaliki i rękawiczki trzeba nosić ze sobą. A akurat ochłodziło się dość mocno i wszystkie te zimowe akcesoria były konieczne nawet na krótkiej trasie z parkingu do budynku.)

Zrobiłam kilka zdjęć, nagrałam kilka filmików i nacieszyłam oczy i serce widokiem dziecka pięknie prezentującego kolejne kata.

(Na szczęście był ktoś z profesjonalnym sprzętam, kto zrobił mnóstwo pięknych zdjęć, a można je obejrzeć tutaj: KLIK.)

Pierwszego dnia Krzysia zżerała trema. Najchętniej odwróciłby się na pięcie i uciekł do domu. Po występie wstąpiła w niego taka euforia, że doszedł do wniosku, że bardzo mu się podobało,  nie mógł się doczekać występu dnia następnego.


Możliwe, że za rok znowu weźmie udział w Dniach Azjatyckich - o ile do tego czasu nie zapomni, że nia ma się czego bać...








sobota, 24 lutego 2018

Kilkugodzinna zima

W czwartek w nocy wpadła do nas na kilka godzin zima.

Około północy zaczął padać śnieg, a że akurat temperatura spadła odrobinkę poniżej zera, utrzymał się do rana. O szóstej dostałam wiadomość tekstową, że szkoły otworzą swe podwoje 2 godziny później - z racji śniegu właśnie.
Wszak napadało prawie 10 cm!

Wyglądałam przez okno na ten piękny biały świat (u nas śnieg to niezmierna rzadkość i nie doświadczaliśmy go od ponad roku) aż o siódmej rano doszłam do wniosku, że rozwidniło się na tyle, że można robić zdjęcia. (Tak całkiem jasno jeszcze nie było, stąd ta niebieska barwa.)




Potem obudziły się dzieci, zachwycone, że nie dość, że dostały w prezencie upragniony śnieg, to jeszcze okręg szkolny podarował im dwie godziny na zabawę na tym śniegu! Raz dwa ubrały się, zjadły śniadanie i nawet nie trzeba było zbytnio zaganiać do mycia zębów - byle szybciej wybiec na śnieg.


Nie było jeszcze ósmej, a już biegały najpierw za domem, potem przed.
Ja też wyszłam na chwilę, zrobić zdjęcia dzieciom, a także kwiatom schowanym pod białą pierzynką.


Dzieci sąsiadów też nie przepuściły okazji zabawy na śniegu. Cała piątka stoczyła bitwę na śnieżki a tak się przy tym nabiegali, że Krzysiek musiał wziąć prysznic przed pójściem do szkoły. Ponieważ śnieg był bardzo mokry, wszystkie ubrania przemoczyli do suchej nitki.

Harce trwały tak z półtorej godziny, aż zabrakło sił a mokre ubrania zaczęły ciążyć. W domu dzieci dostały gorącą czekoladę i już trzeba było się zbierać do szkoły. Temperatura wzrastała, śnieg topniał i do południa zostało po nim jedynie wspomnienie. Kiedy wracałam z pracy większość ulic była już całkiem sucha. Czyli taka kilku godzinna zima - akurat tyle, żeby sprawić dzieciakom radość, ale w sumie niezbyt uciążliwa.


środa, 21 lutego 2018

Asian Celebration 2018

Co roku w połowie lutego odbywają się u nas Dni Azjatyckie (Asian Celebration). Kiedy Emilia była maleńka i siedziała grzecznie w wózku, wybrałam się na imprezę z dziećmi. Potem przez kilka lat nawet nie myślałam o zabieraniu Emilii w tak zatłoczone miejsce z obawy, że zbyt łatwo mogłaby mi się zgubić.


Podczas obu dni imprezy na jednej z trzech scen prezentują się lokalne szkoły sztuk walki wschodu, między innymi Akademia, w której Krzyś trenuje karate i dżudo. Przełamując nieśmiałość syn mój postanowił wziąć udział w przygotowanym programie. Skoro dziecko miało występować na scenie, trzeba go było na miejsca dostarczyć a potem odebrać i dlatego zaliczyliśmy całą imprezę. Z czego wszyscy bardzo się cieszymy bo było szalenie ciekawie i różnorodnie - Azja to wszak kontynent o ogromnym zóżnicowaniu kulturowym.

Kiedy Krzyś przygotowywał się z całą grupą do występu, my z Emilią obeszłyśmy halę ze stoiskami spędzając chwilę (dłuższą lub krótszą) przy niemal każdym stoisku. Obu nam podobała się biżuteria, ale nie robiłyśmy zdjęć ani pierścionkom hawajskim ani indyjskim. Na zdjęcie załapało się za to drzewko bonsai - tylko jedno kwitnące wśród wielu wystawionych.


Najwięcej czasu spędziłyśmy mieszając plastelinę domowej soboty.
Emilia miała przednią zabawę dolewając niebieskiego barwnika oraz brokatu. Potem tą plasteliną bawiła się cichutko przez cały występ brata nikomu nie przeszkadzając.


Kiedy już Krzyś do nas dołączył, wróciliśmy w to samo miejsce i oboje, i Krzyś i Emilia, namieszali kolejne kubeczki plasteliny - tym razem czerwonej i zielonej.


Krzyś załapał się na darmową lekcję origami (Emilia nie była zainteresowana) i zrobił maleńkiego pawia.


Na jednym ze stanowisk pani malowała imiona po chińsku. 

Dla Krzysia, którego akurat z nami nie było, Emilia wybrała kartonik czerwony.
Pani, która kaligrafowała, stwierdziła, że imię mojego syna po chińsku znyczy "dużo szczęścia" (ang: lots of luck).






Dla siebie Emilia wybrała kartonik zielony. Jej imię podobno znaczy "piękna" (ang: beautiful).
c.d.n.

sobota, 17 lutego 2018

Odrobina koloru

Przez kilka dni było u nas cieplej niż powinno o tej porze roku co przyspieszyło wybudzanie się roślin z zimowego snu.

Temperatura wprawdzie wróciła już do typowej dla lutego w Oregonie, ale w ogródku zdążyło pojawić się kilka kolorowych plamek - takie maleństwa a tyle radości sprawiają w czasie, kiedy króluje szaro-burość.

Przebiśniegi wdzięcznie bielą się na tle suchych liści - zostawiłam je (liście) w tym roku na rabatkach by zbutwiały a latem ograniczyły parowanie.

Forsycja cała w pąkach i jedynie na koniuszku jednej jedynej gałązki kilka kwiatów.


Zaczyna także kwitnąć kamelia, choć ostatnie przymrozki nie przysłużyła jej się.


Żonkile, te na najbardziej nasłonecznionych stanowiskach, też zaczynają kwitnąć. Nie mogłam się ich doczekać - wczesne odmiany kwitną już w okolicy od dwóch tygodni.


Ostatnio było zdjęcie jasnego ciemiernika, to dzisiaj ten ciemny.
Zdjęcie może niezbyt piękne, ale widać obfitość kwiecia.


No i oczywiście kwitną pierwiosnki, maleńkie, pełne uroku.


Ale z ziemi wychodzi też i inna roślina, która wprawdzie nie kwitnie, ale jej zielone pędy powodują, że zaczyna mi cieknąć ślinka - szczypiorek!


Jeszcze trochę i będę mogła się rozkoszować jajecznicą ze szczypiorkiem!

Póki co, sycę oczy żółcią - także krokusów.

A w wolnych chwilach porządkuję, grabię a także walczę z bambusową inwazją zza płotu. Niestety posesja jest opuszczona i nie ma do kogo zwrócić się o usunięcie bambusowego lasku. Pozostaje mi systematyczne i mozolne wykopywanie kłączy wzdłuż płotu.

wtorek, 13 lutego 2018

Kamizelka

To już luty a ja mam jeszcze jeden zeszłoroczny udzierg do pokazania: Kamizelka dla Emilii, skończona 29 grudnia 2017.


Wzorowałam się na opisie wykonania Little Sister's Dress (Tora Frøseth Design) z pewnymi modyfikacjami ilości oczek i powtórzeń.

Kamizelka wykonana jest z super mięciutkiej i milutkiej włóczki Trendsetter Yarns Blossom, którą dostałam od kolegi z pracy - należała do jego zmarłej żony. (Pisałam o tym tutaj: KLIK.) Dołożyłam też resztunię brązowej włóczki Berroco Comfort Solids & Heathers, która została mi po zrobieniu tego swetra: KLIK. Rzecz robiona na okrągło, całkowicie bezszwowo, ale przy podkroju pach przerabia się trochę w rzędach, czterech czy pięciu, potem powrót do okrążeń.

Kamizelka świetnie pasuje to większości bawełnianych bluzek z długim rękawem, których Emilia ma dość sporo, a które są za cienkie na zimę.
Z kamizelką, natomiast, dziecku jest ciepło.

Mam nadzieję, że kamizelka posłuży i w przyszłym sezonie - nie dało się zrobić dłuższej, wykorzystałam obie włóczki do końca.

Garść informacji:
  • włóczka zielona: Blossom (Trendsetter Yarns), 73% nylon, 27% rayon; 84 m/50 gram; zużycie: 100 gram (168 metrów);
  • włóczka brązowa: Berroco Comfort Solids & Heathers, 50% akryl, 50% nylon/poliamid; 192 m/100 gram; zużycie: 12 gram (23 metry)
  • druty: 5 mm;
  • wzór: Little Sister's Dress (Tora Frøseth Design)

piątek, 9 lutego 2018

Oregon Battle of the Books 2018

W tym roku, już po raz czwarty Krzyś wziął udział w konkursie czytelniczym Oregon Battle of the Books. Wraz z przejściem do gimnazjum, zaczął czytać mniej, ale kilka pozycji na liście książek OBOB bardzo go zainteresowało a ponieważ parę z nich rozpoczyna kilkutomowe serie, ma zamiar przeczytać wszystkie tomy serii, czy nawet kilku.

Nie tylko Krzyś czyta mniej w gimnazjum. W szkole, do której uczęszcza podobna ilość uczniów co do szkoły podstawowej, zebrała się ledwie garstka chętnych do udziału w turnieju. Z tej garstki utworzyły się raptem dwie drużyny, które stoczyły między sobą szereg potyczek. We wtorek, po trzech z nich, prowadzili szóstoklasiści (wraz z jedyną reprezentantką klas siódmych).
Po kolejnych potyczkach we czwartek ostatecznie zwyciężyli ośmioklasiści i to oni będą reprezentować szkolę w kolejnym etapie turnieju. Krzysiowi było bardzo żal, że jego drużyna nie przeszła dalej, ale jakoś specjalnie nie rozpaczał tym razem.

A oto tegoroczna lista książek do przeczytania (dla gimnazjalistów) w ramach Oregon Battle of the Books:

  • Fallout by Gwenda Bond
  • Found ("Wybrańcy," pierwszy tom serii "Zaginieni w czasie") by Margaret Peterson Haddix
  • Hoot ("Sówki") by Carl Hiaasen
  • I Am Princess X by Cherie Priest
  • Kalahari by Jessica Khoury
  • The Lightning Queen by Laura Resau
  • Lost in the Sun by Lisa Graff
  • The Mark of the Dragonfly by Jaleigh Johnson
  • Popular: A Memoir by Maya Van Wagenen
  • Rebel Mechanics by Shanna Swendson
  • The Running Dream by Wendelin Van Draanen
  • Schooled by Gordon Korman
  • The Seventh Most Important Thing by Shelley Pearsall
  • The Thief ("Złodziej," tom pierwszy cyklu "Złodziej królowej") by Megan Whalen Turner
  • The Turn of the Tide by Rosanne Parry
  • The War that Saved My Life ("Wojna, która ocaliła mi życie") by Kimberly Brubaker Bradley

Krzyś ma jeszcze do przeczytania dwie książki z tej listy - stwierdził, że mimo, że jego uczestnictwo w turnieju już się zakończyło, to i tak chce je przeczytać.
(Z tego co wyszperałam w sieci, cztery z książek na liście zostały przetłumaczone na język polski.)

poniedziałek, 5 lutego 2018

Wożenie drewna

Piękny wiosenny (choć to luty) weekend za nami.
Słonko radośnie świeciło a temperatura dochodziła do +19 st C.
Z sanek nici, ale za to wymarzone warunki do prac ogrodowych.

Niechcący sąsiad zorganizował nam dodatkowe zajęcia. Zapytał, czy chcę przejąć jego zapas drewna do kominka, bo on już nie będzie palił drewnem.
No pewnie, że chciałam! Za darmo, jedynie trzeba było przetransportować z posesji na posesję. Pojazd do transportu mam a do pracy zaprzęgłam pociechy.


Emilia głównie woziła się w te i we wte, ale kilka kawałków drewna przeniosła. Potem zajęła się ozdabianiem drewna - świetnie nadały jej się do tego celu kredki świecowe.

Z Krzyśka było więcej pożytku.
Dzielnie ładował drewno, ciągnął wózek (i siostrę), rozładowywał.


Jakiś czas trwało to przewożenie drewna, aż w końcu wszyscy mieliśmy dość. Dzieci pobiegły bawić się w chowanego z wnuczką sąsiadów, a ja zabrałam się za inne prace w ogródku.


Ponieważ w piątek dzieci nie miały zajęć w szkole, pomimo rozlicznych innych zajęć, udało mi się zrobić dość sporo. Między innymi przesadziłam rozsadę czosnku, posiałam groszek zielony, powyrywałam sporo chwastów, przycięłam jeżyny, przekopałam tu, zgrabiłam liście tam. Przy okazji przybiłam do furtki na tyłach ogródka brakującą sztachetę. Przez tę dziurę ciągle przedostawały się do ogrodu różne psy. Niektóre były przyjaźnie nastawione, ale przed jednym musiałam bronić się trzonkiem miotły.


Oj czułam wieczorem spracowane mięśnie! Ale mam sporą satysfakcję bo dużo zostało zrobione.

Dzieci nie miały żadnych problemów z zaśnięciem. A buzie zdobiły im cudowne rumieńce.

*          *          *

Robiąc zakupy nie mogłam przejść obojętnie obok rozsady wiosennych kwiatów. Tym razem nie miałam ochoty na pierwiosnki ani żonkile.
W oko wpadły mi cyklameny.


Zamieszkały na schodkach przy wejściu do domu.


czwartek, 1 lutego 2018

Ciepłe zimowe dni

Od kilku tygodni śledzę prognozę pogody by zabrać dzieci na sanki w góry. Niestety, śnieg jest zawsze w te dni, kiedy nie możemy jechać bo szkoła/praca, mecz koszykówki bądź jeszcze coś innego. Do weekendu zazwyczaj topnieje, albo pada deszcz i warunki są nieciekawe, albo sypie śnieg - zbyt obficie, by wybrać się na bezstresową przejażdżkę śliskimi drogami a potem niczego na stoku nie widzieć poza płatkami śniegu.

Prognoza na kolejne siedem dni jest, jak do tej pory, najgorsza dla amatorów białego szaleństwa. Za to dla tych, co na sanki/narty się nie wybierają - wprost wymarzona! Już w ubiegłą niedzielę było +16 stopni, podobnie ma być w ciągu kilku najbliższych dni. Do tego zdarzają się coraz częściej dni bez deszczu, więc wróciłyśmy z Emilią do jazdy do szkoły na rowerach. A w ogródku zaczęły wychodzić tulipany i żonkile. W bardziej nasłonecznionych miejscach wypatrzyłam w sąsiedztwie pierwsze kwitnące krokusy. Ja na moje muszę jeszcze trochę poczekać.

W miarę bezchmurne niebo o poranku pomaga nam się rozbudzić takimi oto wspaniałymi widokami:


Gra światła trwa raptem parę chwil, za to jest doskonale widoczna z sypialni. Kilka minut i kolejne zdjęcia już nie tak przesycone barwami.


Jeszcze chwila, i niebo już normalnie niebieskie. Też ładne!

Kilka dni temu potłukł się dzieciom tablet i w domu zapanowała żałoba.
Już wcześniej podobny los spotkał jeden tablet, więc ostał się tylko jeden, nie bardzo lubiany przez moje dzieci. W  związku z tym Emilia przechodzi jutubowy odwyk. Puszczam jej bajki na uTube, ale na komputerze. Ponieważ to ja wybieram co będziemy oglądać, oglądamy po polsku i tylko bajki - żadne durne filmiki, które robią dzieciom sieczkę z mózgu. Tak więc problem częściowo rozwiązał się sam. Tylko musiałam przeżyć atak histerii Emilii oraz głęboki smutek Krzyśka. Ale chyba już się pogodzili z utratą tabletu.