niedziela, 30 października 2022

Neuralgia Mortona

Po trzech miesiącach, wizycie u trzech lekarzy (ogólnego i dwóch specjalistów), kilku badaniach (w tym USG) nareszcie zdiagnozowano co też dolega mojej stopie (o problemie pisałam kilka tygodni temu, tutaj). 

Okazuje się, że mam nerwiaka Mortona (inne nazwy to metatarsalgia Mortona, neuralgia Mortona). Najprawdopodobniej nabawiłam się go ćwicząc na bosaka – poobijałam sobie nerw skacząc bez odpowiedniego obuwia. Taka jest teoria podologa. Wprawdzie chorobę tę podobno można wyleczyć, ale ja mam objawy na tyle długo (trzy miesiące), że raczej marne szanse są na to, żeby przeszło samo od leczenia nieinwazyjnego. Zastrzyk sterydowy dostałam, ale poprawa była ledwie zauważalna i dość szybko wszystko wróciło do stanu sprzed blokady. Następną mam dostać w grudniu. 

Znalazłam sobie filmik fizykoterapeuty prezentujące ćwiczenia zalecane przy nerwiaku Mortona – zaszkodzić nie powinny a może trochę pomogą. Psychicznie pogodziłam się z faktem, że o ile neuralgia nie zostanie usunięta operacyjnie, to już będzie mi towarzyszyć do końca życia. Lekarz nie wspomniał o operacji a jedynie o tym, że niektórzy pacjenci muszą wracać na zastrzyki z blokadą kilka razy. 

Ale żeby nie był ten wpis taki do końca smętny, wstawiam kilka czwartkowych zdjęć z ogródka – akurat tego dnia pogoda była przecudna, to i zdjęcia dość ładne.





środa, 26 października 2022

C&K 2022: Zadanie Październikowe

W zabawie C&K u Reni już świątecznie – i to do końca roku! W październiku robimy ozdoby świąteczne płaskie. 


Z resztek bawełny czerwonej i zielonej zrobiłam na szydełku takie cukierkowe podkładki pod kubeczki. Kiedyś na jakiejś wyprzedaży przygarnęłam białe bawełniane nici do cerowania, ale kto jeszcze ceruje cokolwiek w dzisiejszych czasach? Mnie jeszcze uczono w szkole, na zajęciach ZPT, ale przyznam, że od lat nie ceruję. Nici leżały i akurat przydały się do wykończenia podkładek, tylko musiałam je wziąć w kilka nitek, żeby dopasować grubość. Zostało mi trochę bawełny czerwonej i zielonej, więc wykombinowałam trzecią podkładkę z tych resztek. 



Wszystkie trzy podkładki przeznaczone są na świąteczne niezobowiązujące podarunki, najprawdopodobniej dla wolontariuszek prowadzących zajęcia z religii. To grono wiernych fanek moich robótek we wszelkiej, nawet najniedoskonalszej postaci, a jak obdarowywać własnoręcznie wykonanymi udziergami to tylko tych, których to ucieszy, i którzy to docenią.


Zadanie październikowe wykonane. W listopadzie – ozdoby trójwymiarowe. Pomysł mam, czas muszę wygospodarować.

sobota, 22 października 2022

Deszcz i tęcza

W końcu zaczęło padać. W czwartek wieczorem lekka mżawka, ale dopiero w piątkowe popołudnie rozpadało się na dobre. Po czterech miesiącach bez opadów ta mokra odsłona jesieni bardzo cieszy.

Nastawiłam się, że zgodnie z prognozą pogody, dzisiaj będzie padać, więc z pewnością dzień będzie z tych szaro-burych. Usiadłam o poranku przy kuchennym stole, z maseczką na twarzy i audiobukiem, gotowa by zabrać się za manikiur. W pewnym momencie uniosłam głowę i spojrzałam przed siebie. 
Za oknem zobaczyłam tęczę.


Zdążyłam zrobić kilka zdjęć, zanim zniknęła. Dzień okazał się deszczowo-słoneczny. Udało mi się popracować w ogródku w słonecznych przerwach między opadami. 


W promieniach słońca jesień złoci się i czerwieni, ale deszcz jest nam bardzo potrzebny. Niech jeszcze popada.

wtorek, 18 października 2022

Pierwsza jesienna wycieczka

Sweet Creek, OR

W niedzielę wybrałyśmy się na pierwszą jesienną wycieczkę. 
Krzysio nie mógł z nami pojechać, więc by nie było nam smutno bez niego, zaprosiłam koleżankę Emilii. Dziewczyny zaprzyjaźniły się w czwartej klasie, całe lato spędziły razem, a przyjaźni nie zaszkodziło (póki co) rozdzielenie do różnych klas. Jak tylko mogą, spędzają razem czas na przerwach – to w szkole. Poza szkołą ledwie oczy otworzą o poranku, natychmiast kontaktują się przez komunikator, a jak tylko mogą, albo Kennedy przychodzi do nas, albo Emilia idzie do niej, z nocowaniem włącznie.

Rodzina Kennedy nie wędruje po górkach i lasach i dopiero z nami, wiosną, koleżanka Emilii zaliczyła swój pierwszy tego typu wypad. Teraz już wiem, że nie ma kondycji za grosz, więc tylko najłatwiejsze do pokonania trasy wchodzą w grę. Sweet Creek Trail należy właśnie do takowych. Jest to szlak, który z łatwością pokonują nawet dwuletnie berbecie – nachylenie minimalne, odległość niewielka (2.9 km).



Aplikacja zapewnia, że większość wędrowców zalicza ją w 49 minut. Nam zajęło to trzy godziny, ale nie z powodu kiepskiej kondycji a z powodu najczystszego zachwytu otoczeniem, i chęci zobaczenia wszystkiego, co można zobaczyć, dotknięcia wszystkiego, czego można dotknąć, dotarcia do każdego zakamarka, wdrapania się na każdy kamień i pień, zdobycia każdej skały. Kiedy dziewczyny wpadły na szlak, to było to jak nieokiełznana potęga natury, jak huragan, trąba powietrzna – nie znajduję słów, by to wyrazić, ale powiedzenie "jak pies co zerwał się z łańcucha," w pewnym sensie też pasuje. Emilia nie była na pieszej wycieczce od końca wakacji, więc się już nieco stęskniła. Kennedy nie była nad takim potokiem chyba nigdy. Z jednej strony radowało się moje serce, widząc, jak obie cieszy pobyt na łonie natury, z drugiej strony żal mi koleżanki Emilii... Ale że mój nastoletni syn coraz mniej dyspozycyjny dla rodziny, zapewne będzie jeszcze niejedna okazja, żeby zabrać ze sobą Kennedy.



Pogoda tego dnia była niespecjalna – 15 stopni, pochmurno. Dziewczynom i tak było ciepło, więc musiałyśmy wrócić do samochodu, żeby zostawić bluzy z długim rękawem, i żeby Emilia mogła założyć krótkie spodenki. 



Dość szybko Kennedy poślizgnęła się i wpadła do wody, okazję wykorzystała Emilia i też weszła butami do wody – bo podobno jej buty są nieprzemakalne. Ale od góry woda i tak wlewa się do środka, co jednak nie miało dla niej żadnego znaczenia. Obie dziesięciolatki wędrowały w górę strumienia, najpierw przeskakując z kamienia na kamień, a kiedy już buty były mokre, brodząc pod prąd. Kiedy trasa okazywała się zbyt trudna do pokonania w ten sposób, dołączały do mnie na szlaku, ale tylko na tyle, jak dalece było to absolutnie konieczne.



Szlak prowadzi wzdłuż potoku Sweet Creek, malowniczego, z kilkoma mniejszymi wodospadami, choć o tej porze roku i bez opadów od czterech miesięcy, wody w potoku jest niewiele. Tak mało, że przy tym największym wodospadzie, nazwanym tak samo, jak potok, Sweet Creek Falls, można po kamieniach przejść na drugą stronę – a kiedy byliśmy tam swego czasu wiosną, było to absolutnie niemożliwe. Przy tym wodospadzie zamarudziłyśmy wyjątkowo długo, ponieważ nieco starsza od moich dziewczynka pokazała Emilii jak złapać raka, żeby jej nie uszczypnął, a Emilii ta nowo nabyta umiejętność tak się spodobała, że postanowiła doprowadzić ją do perfekcji, wypuszczając raka i łapiąc go ponownie. 



W końcu i Kennedy odważyła się i udało jej się złapać tego samego raka – innego nie było. Nie wiem, czy ten nieborak przeżył niedzielny najazd turystów i to nieustanne łapanie i wypuszczanie. Mam nadzieję, że tak.



Kiedy dziewczyny zajęte były zabawą, ja mogłam spokojnie poobserwować jesień, która powoli zaczyna się u nas. Drzewa jeszcze niby zielone, ale w powietrzu, kiedy zawieje wiatr, wiruje już sporo kolorowych liści. Kiedy się uważniej spojrzy i w koronach drzew można już wypatrzeć kolory jesieni.
Sporo suchych liści na ścieżce, kamieniach, w korycie rzeki. Nawet w pochmurny dzień bez odrobiny słońca ładnie!



piątek, 14 października 2022

Cztery podkładki

Rzeczywistość wróciła do realiów sprzed pandemii. Przekłada się to na brak czasu na robienie na drutach czy szydełkowanie. 

Całe lato, trzy miesiące, zajęło mi zrobienie czterech podkładek na stół kuchenny. Miał to być taki prosty projekt, który nie wymaga zbytniego skupienia, który można ze sobą zabrać wszędzie, bez zapisków i notatek. 
Z włóczki ze starego swetra (tego), który mi się opatrzył, więc go sprułam (teraz trochę żałuję) nabrałam oczka i poleciałam splotem tkanym, bo bardzo mi się podoba.
 

Miał być komplet takich samych podkładek, ale wykonanie tej pierwszej zajęło mi tyle czasu, że postanowiłam spróbować splotu mniej czasochłonnego. Ponadto nie bardzo wiem jak ładnie wykończyć dzianinę splotem tkanym. 


Stwierdziłam, że komplet może być z takiej samej włóczki, ale różnymi splotami, więc kolejną podkładkę zrobiłam w stokrotki.



Nie zapisałam, ile oczek nabrałam, a ile dodałam w pierwszym czy drugim rzędzie, więc kolejna (trzecia) podkładka wyszła mi szersza. I wówczas dałam sobie spokój z podkładkami do kuchni robionymi na drutach i z reszty włóczki zrobiłam na szydełku podkładkę na szafkę nocną. 


Szafka ma ciemnobrązowy blat i choć kolor pasuje do reszty mebli, to ten ciemny blat przeszkadzał mi, przykryłam więc go białą dzianiną i od razu rozjaśniło się w kąciku przy łóżku.


Myślałam, żeby ten obrusik ozdobić jakimś haftem, ale praktyczniej będzie bez ozdób. Przynajmniej mi się kubki i butelki nie będą przewracały. 



To z tego najprostszego prostokąta zrobionego zwykłymi półsłupkami jestem najbardziej zadowolona. Dzieciom natomiast podobają się podkładki w stokrotki. Ładne, ale irytuje mnie, że nie da się ich uformować w równoboczne prostokąty. Przeszkadza mi to. Dzieciom nie.



środa, 12 października 2022

Sucho



Połowa października a u nas nadal nie pada. We wrześniu było kilka dni, kiedy nieco pokropiło, ale było tej wilgoci tyle, co kot napłakał i jak tylko słonko wychynęło zza chmur, wszelki ślad po deszczu momentalnie zniknął.

Noce i poranki są już chłodne, często zamglone, więc choć z tej mgły, nieraz gęstej jak mleko, rośliny mogą wchłonąć nieco życiodajnej wody. Kiedy tylko słońce osuszy poranną mgłę, temperatura wzrasta, często dochodząc do 27 stopni. Dobre dla suszenia prania na zewnątrz, utrzymywania przyjemnej temperatury w domu bez włączania ogrzewania, ale niedobre dla ogródka. 

Trawnik sobie odpuściłam, ale nadal podlewam krzewy i rośliny w donicach i doniczkach. 

Prognoza pogody na najbliższy tydzień nie przewiduje nawet najmniejszej możliwości opadów – żadnej mżawki czy choćby opadów przelotnych. Za to sporo zadymienia z oddalonego o 80 kilometrów płonącego lasu. Jakość powietrza jest tak kiepska, że wszystkie miejskie baseny pozamykano a zajęcia pozaszkolne odbywające się na wolnym powietrzu odwołano. W mediach ostrzegają, żeby nie wychodzić na zewnątrz, o ile nie jest to absolutnie konieczne. Uczniowie spędzają przerwy wewnątrz, zajęcia z WF tylko w sali gimnastycznej.

Do mojego ogródka powoli zagląda jesień. Wprawdzie, kiedy spoglądam w górę, drzewa jeszcze zielone, ale na trawie każdego dnia coraz więcej suchych liści – brązowych dębowych, żółtych czereśniowych. Nawet już nieco ich zgrabiłam, ale dopóki nie poprawi się jakość powietrza, będę je jedynie oglądać zza szyby.


niedziela, 9 października 2022

Proxy Falls w lipcu

Wycieczkę do wodospadów Proxy Falls miałam w planach od dawna – to ten sam rejon co jezioro Linton Lake (ten wpis). Trasa niezbyt długa i niezbyt wymagająca, z niewielką różnicą wysokości, a najbardziej męczącym czynnikiem tego dnia był upał. W częściach zacienionych jeszcze do zniesienia natomiast na otwartych polach lawy skwar lejący się z nieba plus gorąc emitowany przez nagrzane skały dały nam się bardzo we znaki w ten lipcowy dzień.

Z parkingu można wyruszyć w prawo lub w lewo, co nie ma znaczenia, ponieważ szlak ma kształt pętli.

My poszliśmy w prawo i dość szybko doszliśmy do pierwszego wodospadu, Lower Proxy Falls.

Lower Proxy Falls

Ścieżka doprowadza do punktu widokowego vis-a-vis 69-metrowej kaskady, ale moim dzieciom podziwianie z oddali nie wystarczyło, więc zeszliśmy na dno wąwozu. 

Woda spadająca z takiej wysokości rozbija się na miliardy drobinek i ta mgła unosi się na dość sporej przestrzeni. Zmokliśmy, ale zaznaliśmy nieco ochłody w ten upalny dzień. Kiedy już nacieszyliśmy się pierwszym wodospadem, powędrowaliśmy do drugiego, Upper Proxy Falls. 

Upper Proxy Falls

Tutaj dochodzi się do samego podnóża kaskady, która nie opada prostopadle z progu skalnego jak w przypadku Lower Proxy Falls, ale ma raczej postać potoku spływającego po bardzo stromym zboczu. Ukształtowanie terenu jest takie, że nie da się zrobić zdjęcia, które dobrze uchwyciłoby ten wodospad, zwłaszcza jego wielkość.

Stanie w miejscu i podziwianie nie leży w naturze moich dzieci, które niemal natychmiast zaczęły wspinać się zboczem równolegle do kaskady, a że było tam naprawdę bardzo stromo, bałam się, że sobie zrobią krzywdę. Huk wody zagłuszał moje wołanie, więc musiałam udać się za nimi, po to, tylko żeby kazać im zejść na dół. Pewne bym ich nie dogoniła, ale dotarli do miejsca, z którego już się dalej wspinać nie dało – bez specjalistycznego sprzętu. Potem bałam się, że pospadamy w drodze na dół, ale udało nam się zejść bez zrobienia sobie krzywdy. 

Kiedy już poziom adrenaliny nieco mi opadł, zwróciłam uwagę na to, że sporo wody spływa do sadzawki u podnóża stoku, ale z tego oczka wodnego nic nie wypływa — a to dlatego, że z tego miejsca strumień płynie sobie korytem podziemnym.

Trochę zabawiliśmy i w tym miejscu aż w końcu ruszyliśmy w dalszą drogę, ale chyba tylko dlatego, że do wodospadu dotarła kolejna rodzina, a w nieznanym towarzystwie już się tak świetnie nie szaleje.







wtorek, 4 października 2022

Fioletowo w ogródku

Ogródek pod koniec września i na początku października ma kolor fioletowy — winogrona, śliwki, a nawet Jadwiszki, wszystkie w odcieniach fioletu. 


Wczoraj zebrałam ostatnie węgierki. W tym roku było ich o wiele mniej niż w poprzednich latach,za to były większe i słodsze. Wystarczyło, żeby się podzielić z kilkoma osobami, ale bez szaleństw – nie zdążyły się nam przejeść. 

Ciemne winogrona właśnie dojrzały. Odmiana ta ma smak mojego dzieciństwa, winogron obrastających stodołę dziadków, trochę cierpkie, ale ociekające słodyczą wspomnień, które przywołują. Tak jak Jadwiszki, kwiaty, które zawsze znałam pod taką właśnie nazwą. Mam je w ogródku w dwóch odcieniach, bardziej fioletowym i bordowym.



Jesień to też czas sadzenia, czyli zakupów. Wiosną posadziłam dość spore drzewko kaki. Ponieważ owoce kaki są bardzo smaczne, ale drogie, zadałam sobie sporo trudu, aż w końcu znalazłam w okolicznej szkółce kilka drzewek. Mieli takie dość spore, wyższe ode mnie, ledwie weszło mi do samochodu, upchnięte po przekątnej. Potem żałowałam, że nie kupiłam dwóch, ale 90 dolarów za sztukę to jednak sporo. Pół roku później dostałam standardowego maila z informacją o bieżącym asortymencie z innej szkółki, w której czasami coś zamawiam przez internet. Mieli persymony (kaki), ale zanim złożyłam zamówienie tego gatunku, który kupiłam wiosną (Fuyu), już nie było. 
Kupiłam więc inną odmianę, Jiro. Drzewko zaledwie półmetrowe, ale za to o połowę tańsze. Przy okazji kupiłam też dwie odmiany (jadalne) wiciokrzewu sinego.

W lokalnym sklepie ogrodniczym natomiast kupiłam dwie odmiany szałwii, drzewko laurowe, i dwa gatunki trawy ozdobnej. Mam w planach rabatkę ziołową, na której zbiorę wszystkie porozrzucane po ogródku jadalne zioła. 
To za domem. 

Mam także dość ambitne plany odnośnie do części ogródka tej przed domem. Sprowadzają się do likwidacji znacznej części trawnika, który w miejscu, gdzie nie pada przez cztery letnie miesiące, po prostu nie ma sensu (zwłaszcza w dobie postępującej suszy). Zastąpię go roślinami odpornymi na upały i niewymagającymi intensywnego podlewania – stąd te trawy ozdobne.

Na razie wszystkie moje ogrodowe zakupy czekają w doniczkach, aż w końcu zacznie padać. Jak na razie deszczu w prognozie pogody na najbliższe 10 dni nie ma.



sobota, 1 października 2022

Linton Lake

Wycieczkę nad jezioro Linton Lake miałam w planach od dawna. Szlak nie jest zbyt długi ani wymagający, ale nie zawsze jest dostępny. Stara droga przez góry (US242) jest zamykana na zimę szlabanem, a termin otwarcia zależy od tego, kiedy stopnieje śnieg. 

Najlepiej zaplanować wycieczkę latem, ale wakacje obfitują w wyjazdy pod namiot, i nie zawsze uda się znaleźć wolny weekend na jednodniowy wypad. Kiedy w końcu udało się wygospodarować czas, zaliczyliśmy za jednym wyjazdem wodospady Proxy Falls oraz jezioro Linton Lake. 
O wodospadach będzie kiedy indziej, choć to one przyciągają więcej wycieczkowiczów, dziś powędrujemy nad jezioro.

Linton Lake, OR

Szlak zaczyna się przy drodze krajowej US 242, tuż przy kempingu Alder Spring Campground. Wystarczy przejść na drugą stronę szosy, pokonać kilka schodków i zniknąć w poszyciu lasu. Ścieżka prowadzi częściowo przez las iglasty, częściowo przez pola lawy, które nagrzane w letnim słońcu oddają ciepło i te odcinki są niezbyt przyjemne do pokonania z racji okropnego skwaru. 
Na szczęście wody mieliśmy pod dostatkiem.



Zanim doszliśmy do lustra wody, wędrowaliśmy wzdłuż jeziora, zboczem, kilkanaście metrów nad poziomem wody, nadal lasem, więc drzewa przesłaniały widok na jezioro. Widać je było, ale nie na tyle dobrze, żeby robić zdjęcia.

W miejscu, gdzie jest łatwy dostęp do wody, można obozować, choć nie ma tam żadnego zorganizowanego pola namiotowego – nie ma ani bieżącej wody, ani toalet i wszystkie śmieci trzeba zabrać ze sobą opuszczając obozowisko.

Miejsce jest bardzo odosobnione, tchnące ciszą i spokojem, ale osmalone pnie, pamiątka po pożarach, nie pozwoliły mi się cieszyć urokiem miejsca. Mimo sielskiej pogody czułam grozę.



Idąc wzdłuż jeziora można jeszcze dojść do wodospadu, ale zrezygnowaliśmy z tej opcji z kilku powodów: było gorąco a zwalone przez pożary kłody tarasowały szlak. Do tego doskwierała mi nieco zdrętwiała stopa, a że był to nasz drugi szlak tego dnia, chyba już nam się po prostu nie chciało. Zjedliśmy, odpoczęliśmy, i ruszyliśmy w drogę powrotną.