wtorek, 18 października 2022

Pierwsza jesienna wycieczka

Sweet Creek, OR

W niedzielę wybrałyśmy się na pierwszą jesienną wycieczkę. 
Krzysio nie mógł z nami pojechać, więc by nie było nam smutno bez niego, zaprosiłam koleżankę Emilii. Dziewczyny zaprzyjaźniły się w czwartej klasie, całe lato spędziły razem, a przyjaźni nie zaszkodziło (póki co) rozdzielenie do różnych klas. Jak tylko mogą, spędzają razem czas na przerwach – to w szkole. Poza szkołą ledwie oczy otworzą o poranku, natychmiast kontaktują się przez komunikator, a jak tylko mogą, albo Kennedy przychodzi do nas, albo Emilia idzie do niej, z nocowaniem włącznie.

Rodzina Kennedy nie wędruje po górkach i lasach i dopiero z nami, wiosną, koleżanka Emilii zaliczyła swój pierwszy tego typu wypad. Teraz już wiem, że nie ma kondycji za grosz, więc tylko najłatwiejsze do pokonania trasy wchodzą w grę. Sweet Creek Trail należy właśnie do takowych. Jest to szlak, który z łatwością pokonują nawet dwuletnie berbecie – nachylenie minimalne, odległość niewielka (2.9 km).



Aplikacja zapewnia, że większość wędrowców zalicza ją w 49 minut. Nam zajęło to trzy godziny, ale nie z powodu kiepskiej kondycji a z powodu najczystszego zachwytu otoczeniem, i chęci zobaczenia wszystkiego, co można zobaczyć, dotknięcia wszystkiego, czego można dotknąć, dotarcia do każdego zakamarka, wdrapania się na każdy kamień i pień, zdobycia każdej skały. Kiedy dziewczyny wpadły na szlak, to było to jak nieokiełznana potęga natury, jak huragan, trąba powietrzna – nie znajduję słów, by to wyrazić, ale powiedzenie "jak pies co zerwał się z łańcucha," w pewnym sensie też pasuje. Emilia nie była na pieszej wycieczce od końca wakacji, więc się już nieco stęskniła. Kennedy nie była nad takim potokiem chyba nigdy. Z jednej strony radowało się moje serce, widząc, jak obie cieszy pobyt na łonie natury, z drugiej strony żal mi koleżanki Emilii... Ale że mój nastoletni syn coraz mniej dyspozycyjny dla rodziny, zapewne będzie jeszcze niejedna okazja, żeby zabrać ze sobą Kennedy.



Pogoda tego dnia była niespecjalna – 15 stopni, pochmurno. Dziewczynom i tak było ciepło, więc musiałyśmy wrócić do samochodu, żeby zostawić bluzy z długim rękawem, i żeby Emilia mogła założyć krótkie spodenki. 



Dość szybko Kennedy poślizgnęła się i wpadła do wody, okazję wykorzystała Emilia i też weszła butami do wody – bo podobno jej buty są nieprzemakalne. Ale od góry woda i tak wlewa się do środka, co jednak nie miało dla niej żadnego znaczenia. Obie dziesięciolatki wędrowały w górę strumienia, najpierw przeskakując z kamienia na kamień, a kiedy już buty były mokre, brodząc pod prąd. Kiedy trasa okazywała się zbyt trudna do pokonania w ten sposób, dołączały do mnie na szlaku, ale tylko na tyle, jak dalece było to absolutnie konieczne.



Szlak prowadzi wzdłuż potoku Sweet Creek, malowniczego, z kilkoma mniejszymi wodospadami, choć o tej porze roku i bez opadów od czterech miesięcy, wody w potoku jest niewiele. Tak mało, że przy tym największym wodospadzie, nazwanym tak samo, jak potok, Sweet Creek Falls, można po kamieniach przejść na drugą stronę – a kiedy byliśmy tam swego czasu wiosną, było to absolutnie niemożliwe. Przy tym wodospadzie zamarudziłyśmy wyjątkowo długo, ponieważ nieco starsza od moich dziewczynka pokazała Emilii jak złapać raka, żeby jej nie uszczypnął, a Emilii ta nowo nabyta umiejętność tak się spodobała, że postanowiła doprowadzić ją do perfekcji, wypuszczając raka i łapiąc go ponownie. 



W końcu i Kennedy odważyła się i udało jej się złapać tego samego raka – innego nie było. Nie wiem, czy ten nieborak przeżył niedzielny najazd turystów i to nieustanne łapanie i wypuszczanie. Mam nadzieję, że tak.



Kiedy dziewczyny zajęte były zabawą, ja mogłam spokojnie poobserwować jesień, która powoli zaczyna się u nas. Drzewa jeszcze niby zielone, ale w powietrzu, kiedy zawieje wiatr, wiruje już sporo kolorowych liści. Kiedy się uważniej spojrzy i w koronach drzew można już wypatrzeć kolory jesieni.
Sporo suchych liści na ścieżce, kamieniach, w korycie rzeki. Nawet w pochmurny dzień bez odrobiny słońca ładnie!



4 komentarze:

Urszula97 pisze...

Piekny wypad, fajnie ze Emilka ma taką przyjaciółkę
Widoki piękne
Pozdrawiam.

Jula pisze...

Też tak myślę, że dobrze , że ma koleżankę. Wesoło było na tej wyprawie. A o kondycji, czyli braku jej też mogę powiedzieć po swojej wyprawie rowerowej. 😘

splocik pisze...

Piękne widoki :)
Wspaniały wypad :)
Wy jesteście wytrawnymi wędrowcami i trudno dziwić się, że ktoś, kto nie wędruje nie ma kondycji, by za Wami nadążyć. :)
Przyjaźń jest człowiekowi potrzebna, jak powietrze do oddychania i dobrze, że Emilka taką przyjaciółkę ma.
Pozdrawiam ciepło.

Motylek pisze...

Urszula - Też się cieszę, że Emilka ma przyjaciółkę! I to taką, którą można zabrać na wycieczkę.

Jula - Z wyprawami rowerowymi jest tak, że pod koniec tych dłuższych, rower służy za podporę - inaczej by się nie doszło do domu! To z własnego doświadczenia!

Splocik - Pięknie napisane o tej przyjaźni - tak właśnie jest!

Motylek