niedziela, 30 grudnia 2012

Rysunki Hultajstwa

Kurs rysowania, w którym Krzyś brał udział, był krótki, zaledwie 8 tygodni. Kiedyś pokazałam pierwsze cztery prace, dzisiaj pora na kolejne cztery.


Pod koniec stycznia zaczyna się kontynuacja - tym razem tematyka ma być nieco inna, coś z rysowaniem komiksów.

piątek, 28 grudnia 2012

Jest ząb!

Całkiem zapomniałam o odkryciu dokonanym w paszczy młodszej latorośli w dniu Bożego Narodzenia.


A znalazłam tam pierwszego zęba. Zdjęć nie będzie jeszcze przez jakiś czas, bo zęba raczej da się wyczuć pod palcem niż zobaczyć, zwłaszcza, że mała Spryciara zakrywa widok języczkiem.

Skoro ząb już jest, pojawiła się i szczoteczka  do zębów. Kupiłam ją razem z niebieską szczoteczką dla Krzysia. Okazała się najlepszym gryzaczkiem - wszystkie inne, a mamy ich chyba z pięć czy sześć, poszły w kąt, odrzucone ze wzgardą przez Emilię.

Krzysiowi pierwsze zęby wyrosły kiedy miał cztery miesiące. Emilia skończyła pół roku i już od kilku tygodni z niecierpliwością sprawdzałam czy już wychodzą kiełki. No i w końcu doczekałam się.

Półroczna Emilka dorosła do swojego pierwszego płaszczyka:


I robi w nim furorę, bo ciuszek rzuca się w oczy - nie da się ukryć!

środa, 26 grudnia 2012

Pozdrowienia spod choinki

Nie wiem czy uda mi się choć częściowo oddać ten ogrom emocji związanych z kilkoma minionymi dniami. Już samo zarejestrowanie zdarzeń wydaje się mnie przerastać - wiadomo, że działo się wiele, jak to w ten świąteczny czas, a było i trochę nerwowo, i radośnie, i nostalgicznie - jak to w święta!

Boże Narodzenie 2012
W przedświąteczny czwartek Krzyś przyniósł ze szkoły prezenty dla siostry, mamy i taty. Nie wiem skąd szkoła zdobywa te wszystkie rzeczy, ale co roku każde dziecko wybiera jakieś drobiazgi dla swoich bliskich. Krzyś wybrał dla siostry poduszkę-motyla, dla mamy dzwoneczki i fajansową figurkę, a dla taty kompas. Emilka dodatkowo dostała książeczkę, którą Krzyś dostał od kolegi, bo przecież bajka o śpiącej królewnie jest dla dziewczyn a nie chłopaków! Bo każde dziecko miało jeszcze wybrać prezent dla kolegi z klasy. Pod choinkę Krzyś schował ładnie zapakowany prezent, i dopiero po wigilijnej wieczerzy okazało się, że to własnoręcznie ozdobiony przez niego kalendarz na przyszły rok - już wisi na honorowym miejscu w kuchni.


Mąż dotarł do domu dzień później, bo zasypało przełęcze w górach i zamknięto autostradę międzystanową - na szczęście drogowcy w końcu uporali się z białym puchem i w piątkowy wieczór byliśmy już w komplecie.

Choinka cieszyła nas już od tygodnia. W kwestii kulinarnej, to wypieki godne są wspomnienia bo po raz pierwszy upiekłam piernik, a w zasadzie dwa mniejsze pierniki, z których jeden nawet świąt nie doczekał, co mnie bardzo ucieszyło - lubię, kiedy upieczone przeze mnie ciasto znika a nie schnie smętnie na kuchennym stole.
Od koleżanki dostaliśmy babkę, która bardzo zasmakowała Krzysiowi, tylko po drugim kawałku rodzynki zaczęły go kłuć w ząbki. Ja miałam tak samo w jego wieku, więc mu doradziłam, żeby sobie te rodzynki powyciągał jak mu nie smakują i po problemie. Najbardziej jednak smakował mojemu starszemu dziecku makowiec.

Wigilijny poranek powitał nas słonecznie (w przeciwieństwie do dnia przed i po, kiedy to lało jak z cebra) i mąż wpadł na genialny pomysł, żeby zabrać Krzysia na rower. Zmyli mi się panowie z domu, przestali pałętać po kuchni, Emilię udało mi się uśpić, więc spokojnie mogłam zabrać się za gotowanie. Ponieważ nikt mi nie przeszkadzał, poszło szybko i sprawnie. Wyrobiłam się ze wszystkim tak na godzinę przed pierwszą gwiazdką - ku własnemu ogromnemu zdumieniu.


Kilka dni wcześniej rozmawiałam z Krzysiem na temat świątecznych zwyczajów i udało mi się go przekonać do zjedzenia barszczu z uszkami. Hultajstwo nie lubi barszczu, ale w wigilię stanął na wysokości zadania, i ślicznie zjadł i barszcz i rybę. Pęczniałam z dumy patrząc na mojego eleganckiego syna w koszuli i pod krawatem, który zachowywał się odpowiednio do chwili, z powagą i ukrywanymi na co dzień manierami i nadziwić się nie mogłam, że to moje "maleństwo" już takie "dorosłe."

Wieczorem odpakowaliśmy prezenty od znajomych - Krzyś sprawnie rozprawił się ze stertą pakunków pod choinką - a prezenty w tym roku nader trafne i udane. Przed pójściem spać zostawiliśmy dla Mikołaja ciasteczka i rysunek, dla reniferów marchewkę, i choć adrenalina odganiała sen, trudy dnia w końcu dały o sobie znać i dzieci zasnęły. Mikołaj przyniósł co tam miał przygotowane i też mógł udać się na zasłużony odpoczynek.


Boże Narodzenie spędziliśmy sami w domu, natomiast dzisiaj odwiedziliśmy znajomych i posiedzieliśmy przy bigosiku. Jutro prawie cała polska banda rusza na sanki - ja z Emilką zostajemy jednak w domu.

wtorek, 25 grudnia 2012

Zośka

Już niedługo zostanę ciocią.
Taką z prawdziwego zdarzenia, a nie cioteczną czy też przyszywaną.
Bratanica Zośka ma planowo przyjść na świat 9 stycznia, a kiedy tylko dowiedziałam się, jaka będzie płeć dziecka, paluszki zaczęły mnie świerzbić, żeby coś ładnego dla Malutkiej zrobić. Choć ograniczenia czasowe mam ogromne, udziergał się taki oto sweterek:


Klasyczny sweterek zapinany na guziczki, z cieniutkiej bawełny Sunny (Солнышко) (425 m/100 gr) firmy Troitsk Yarn, robiony na drutach 2 mm, wzorek znany jako stokrotki, choć dla mnie to raczej gwiazdeczki. Zagapiłam się i nie pomierzyłam po skończeniu i upraniu, ale celowałam w rozmiar na noworodka z opcją do trzech miesięcy (po kilkakrotnym praniu pewnie się nieco rozciągnie).


Przyznam, że wyjątkowo długo zeszło mi nad tą malizną - cały miesiąc! Bałam się, że nie zdążę, że Zośka będzie pierwsza, ale ten wyścig wygrała ciotka, wspomagana w dostawie przez pocztę, i tę amerykańską, i tę królewską, bo sweterek poleciał za wielką wodę, na wyspy królestwa brytyjskiego. I dotarł już na miejsce, i spotkał się z przyjaznym przyjęciem rodziców.

A kiedy tak dziergałam oczko za oczkiem, przypominało mi się jak 16 lat temu dziergałam taki sam sweterek dla mojego chrześniaka, i taka mnie nostalgia ogarnęła...

A teraz czekamy już tylko na Małą, aż wyskoczy z brzuszka mamy i zapozuje w sweterku od ciotki!

środa, 19 grudnia 2012

wtorek, 18 grudnia 2012

Zimowa niespodzianka

Zaglądający tu, oraz na poprzedni blog wiedzą, że śnieg u nas to rzadkość, gratka nie lada. I właśnie minionej nocy zima postanowiła sprawić dzieciakom miłą (kierowcom - niemiłą) niespodziankę, prósząc śniegiem. Choć bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że napaciało mokrą papką, ale dla Krzysia i ta mokra maź wystarczyła, żeby pognać do ogródka bez kurtki, czapki i rękawiczek.


Przywołany do porządku przez mamę, przywdział zimowe okrycie, które po chwili było przemoczone, ale sobie dziecko poszalało przed szkołą. Bo ku zaskoczeniu wszystkich, zajęć w szkole nie odwołano! Mimo, że jest ślisko i przyznam, że ciężko mi się pchało wózek - widać, że odwykłam od takich warunków atmosferycznych!

Narobiła nam ta pogoda nadziei na białe święta - jestem pewna, że nadzieje te płonne, bo w żadne poprzednie spędzone to przeze mnie święta, śniegu w Boże Narodzenie nie było.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

czwartek, 13 grudnia 2012

Z poradnika Hultajstwa: Jak zabić muchę

Pochowały się muchy gdzie mogły na zimę, sporo z nich postawiło na składzik drewna, bo skąd muchy mają wiedzieć, że to wcale nie za dobra kryjówka?

Po przyniesieniu drewna do domu, muchy wybudzają się z zimowego snu, ospale latają po domu, tak powoli, że Krzyś łapie je bez najmniejszego problemu.

Razu pewnego złapał i wsadził do skrzyneczki do przechowywania owadów. Wyjaśniłam, że jak taka mucha się rozmnoży, to małe muszki bez trudu wydostaną się z pudełeczka, bo jest ono przeznaczone na nieco większe owady. No to Hultajstwo wyniósł pudełeczko na taras, a że noc była zimna, zauważyłam, że mucha zapewne nie przeżyje nocy.

Krzyś zajął się swoimi sprawami, a po jakimś czasie znalazłam taką oto instrukcję jak zabić muchę:


  1. Przynieść drewno ze składziku do domu.
  2. Złapać muchę.
  3. Wsadzić muchę do słoika
  4. Wystawić słoik na zewnątrz, pozostawić na noc.

I mucha martwa!

wtorek, 11 grudnia 2012

Domek z piernika

Koleżanka kupiła Hultajstwu domek z piernika do własnoręcznego ozdobienia. Domek był już posklejany, a w pudełku znaleźliśmy wybór cukierków i lukier w dwóch kolorach do zdobienia. Ponieważ projekt wymagał nieco mojej pomocy, a koleżanka zaoferowała zabawianie Emilii, z miejsca zabraliśmy się z Krzysiem do słodkiej pracy. Oto efekt:


Ja operowałam lukrem, reszta to praca Pierworodnego, który domek najchętniej schrupałby natychmiast, ale że piernik za twardy, nie pozwoliłam - ma doczekać do świąt. Niech się dziecko uczy nieco cierpliwości oczekiwania.

Kilka dni później, na wywiadówce , dowiedziałam się, że dzieci będą robić w szkole domki z piernika - Krzyś będzie miał okazję jeszcze raz popaćkać się lukrem i podjeść zwędzonych ukradkiem cukiereczków. Będą też pisać list do Mikołaja - mam nadzieję, że mojemu dziecku zachcianki prezentowe się nie zmieniły bo Mikołaj prezenty już zakupił.

Na wywiadówce wysłuchałam samych pochwał, ale to, że dziecko dobrze się uczy nie stanowiło dla mne neispodzianki. Miło też było usłyszeć, że jest grzeczny, pilny, uczestniczy aktywnie w zajęciach i wykazuje się świetną pamięcią. Z suchych danych, pochwalę się, że Krzyś czyta 92 wyrazy na minutę, a wymaganie dla pierwszej klasy to 30 wyrazów na minutę w styczniu, 50 na koniec roku szkolnego.

Zeszły tydzień był ostatnim tygodniem pracy pani nauczycielki, która w tym tygodniu ma urodzić małego Johna, swoje drugie dziecko, i do września pozostanie na urlopie macierzyńskim. Na wywiadówce poznałam nową panią, która ma ją zastąpić.

niedziela, 9 grudnia 2012

Piwonia na czapce

Zrobiłam kolejną czapkę, tym razem dla córeczki koleżanki.
Głowa Emilce powiększyła się, i w roli modelki wypadła nieco lepiej:


Czapka miała koniecznie mieć sprężynki, więc ma. Jest też kwiatek, choć z racji wielkości, tylko jeden - piwonia. Opis wykonania z 100 Flowers to Knit and Crochet Lensley Stanfield - jak wszystkie szydełkowe kwiatki od jakiegoś czasu u mnie.


Włóczkę kupiłam w takim tanim  sklepie z badziewiem Big Lots, za dolara za motek 50gr. 50% akryl, 50% nylon, produkcji tureckiej. Etykietę zdążyłam zgubić. Robiłam na drutach 4 mm i zużyłam 36 gr. Biała i różowa włóczka to resztki po innych projektach, zapewne jakiś akryl.


Pierwotnie miała powstać z tej włóczki kamizelka dla Kruszynki, ale okazało się, że 50 gram to jednak za mało. Pognałam do sklepu, ale wśród motków wielu, takiego, lub choćby podobnego, nie znalazłam. Kamizelkę zrobiłam z innej włóczki, a ta nadała się na czapkę. Trochę jej zostało, ale nie bardzo chce mi się robić mitenki, a poza tym usiłuję zdążyć z jednym prezentem podchoinkowym a i lista planowanych robótek dość długa a czasu, jak zwykle, deficyt.

środa, 5 grudnia 2012

Hultajstwo na rowerze

Krzyś wyrósł ze swojego rowerka już dawno temu, nowego jednak ciągle nie miał, bo w oczach męża wszystkie rowery były albo za duże, albo za małe, albo z jeszcze innych powodów nieodpowiednie. Wyszło mi na to, że jeszcze nie wyprodukowano takiego, który sprostałby wymaganiom męża, więc wzięłam sprawy we własne ręce i rower dziecku kupiłam. Taki, żeby mu wystarczył na przynajmniej trzy lata (nie za mały), droższy, ale za to porządniejszy (nie rozpadnie się od samego patrzenia na niego), w kolorze, który ujdzie i dla dziewczynki - zielonym.

Jazdy bez kółek pomocniczych miał uczyć syna tata. Skończyło się tak, że syn wpadł po pięciu minutach nauki do domu, i ze łzami w oczach oświadczył mi, że na rowerze uczyć się jeździć nie będzie a już na pewno nie z tatą.

I jak zwykle to mama zabrała się za nauczanie. Młodsze dziecko do wózka, starsze na rower i krok po kroku zaczęliśmy przełamywać strach i niechęć po naukach tatusia.

Po tygodniu Krzyś zaczął śmigać na rowerku aż miło patrzeć i nawet stwierdził, że już lubi jeździć na rowerze!


Teraz, codziennie po szkole (o ile nie pada deszcz), Hultajstwo jeździ 10-20 minut.

Kilka dni temu wybrałam się z obojgiem dzieci na dłuższy spacer - Emilia w wózku, Krzyś na rowerze, ja na nogach. Wprawdzie mój mały cyklista nie mógł rozwinąć zawrotnej szybkości, ale za to wykazał się w kwestii bezpiecznego poruszania się po lokalnych dróżkach osiedlowych - byłam z niego bardzo zadowolona. Następnego dnia tata zabrał syna na dłuższą wycieczkę. Dowiedziałam się po powrocie, że było fajnie, ale Krzyś wolałby następnym razem pojechać z mamą - kiepski pedagog z taty, oj kiepski!

poniedziałek, 3 grudnia 2012

List do Mikołaja

Hultajstwo jest tak podekscytowany nadchodzącymi świętami Bożego Narodzenia, że już sam nie wie co ze sobą zrobić, łatwiej nad nim zapanować jak się naje słodyczy niż w tym świątecznym amoku! Trochę tej energii udało mi się zużytkować na list do Mikołaja. Trochę musiałam dziecku objaśnić, że nie wypada treści listu zamknąć w słowach "Chcę to i to i to."
Oto pierwszy list Krzysia do Mikołaja:





Dla tych, którzy angielskiego nie znają, oto treść listu, z pominięciem błędów:

Drogi Mikołaju,
Byłem w tym roku grzeczny. Chcę Jack in the Box i Akcesoria do Zibits i Pepsi i niebieską szczoteczkę do zębów i ładną zabawkę dla mojej siostrzyczki, proszę.
Pozdrawiam, Krzysztof

Zdradzę Wam, że Mikołaj częściowo już zrealizował prezentowe zamówienie - jeszcze tylko brak niebieskiej szczoteczki do zębów i Pepsi, ale to mały pikuś.

List został zapieczętowany w kopercie i obiecałam go wysłać następnego dnia.
Na fali entuzjazmu, Krzyś narysował jeszcze sanie Mikołaja zaprzężone w renifery.


Mikołaja brak - najwyraźniej kończy świąteczne zakupy.