piątek, 30 grudnia 2016

Ostatnia robótka


To już ostatnia tegoroczna robótka.
Coś tam oczywiście mam na drutach, ale skończę dopiero w nowym roku. (I jeszcze mam jeden projekt skończony na początku grudnia, który czeka na opublikowanie.)

Włóczkę tę dostałam jak Emilia była maleńka, ale że było jej za dużo na wyrób dla bobasa, zaczekałam aż nieco podrośnie. Starałam się zrobić sweterek nieco na wyrost, ale i tak został mi jeden motek.


Z przodu sweterek zdobi przeplatanka podpatrzona w swetrze Sibil z książki Alice Starmore Aran Knitting (KLIK). Rszta wzoru aż tak mi się nie podobała, więc zrobiłam po swojemu.


Warkocze są, ale wzdłuż rękawów.


Przód, tył i rękawy robiłam osobno do momentu kiedy łączą się razem, przełożyłam na jeden drut i dalej już przerabiałam razem ujmując oczka raglanowo po obu stronach dwuoczkowego warkocza. Takie same warkocze z dwóch oczek tworzą ściągacze.


Bardzo podoba mi się wykończenie wokół szyi - na tyle szerokie, że głowa przechodzi bez problemu, ale bez zbyt obszernego dekoltu. Plisa ładnie osłania dół szyi (dzieci przecież nie zawsze pamiętają o szalikach!) ale nie jest to golf - Emilia nie znosi golfów.


W ogóle wyjątkowo jestem zadowolona z efektu końcowego. Dawno nie wyszło mi nic aż tak ładnie. Emilii też się sweterek bardzo podoba co mnie niezmiernie cieszy.


Garść informacji:
  • włóczka: Sirdar Snuggly Tiny Tots, 90% akryl, 10% poliester; 137 m/50 gram; zużycie: 200 gram (4 motki)
  • druty: 3 i 3.5 mm
  • wzór plecionki: "Sigil" z Aran Knitting Alice Starmore



wtorek, 27 grudnia 2016

Boże Narodzenie w plenerze

W Boże Narodzenie wybraliśmy się w góry na sanki - prawie zawsze jeździmy na tę samą górkę do Salt Creek Falls Snow Park. Śniegu padało ostatnio sporo (w górach, bo u nas padał deszcz), ale akurat na ten dzień prognoza pogody przewidywała bezchmurne niebo i lekki mrozik.


I rzeczywiście na miejscu przywitał nas błękit nieba i rozkosznie skrzypiący śnieg pod stopami.


No górce byliśmy pierwsi i przez pewien czas mieliśmy całe zbocze tylko dla siebie.

Najpierw cały stok pogrążony był w cieniu, ale w miarę upływu czasu słońce oświetlało coraz większą część zbocza. W promieniach słońca wydawało się nawet, że jest ciepło, ale kiedy tylko weszło się w cień, natychmiast dawało się odczuć jak naprawdę było zimno.


Krzysiek przez pierwsze półtorej godziny zjeżdżał z górki nieprzerwanie - miał niesamowitą frajdę!


Emilia, natomiast, niemal natychmiast zaczęła marudzić i narzekać.
Ściągnęła rękawiczki i wsadziła ręce w śnieg - zmarzły jej ręce,zaczęła płakać i chciała wracać do domu.


Na szczęście mieliśmy w termosie ciepłą herbatę. Dziecko ogrzało się nieco w samochodzie, napiło herbaty i ponownie wyruszyło na śnieg.
Nawet kilka razy zjechała z górki!


A Krzysiek cały czas zjeżdżał i nie przeszkadzało mu że nie ma towarzystwa.


Kiedy już nacieszył się tą zabawą, a na górce zaczęło się robić tłoczno, oboje przenieśli się na zaspę przy parkingu. Saperkę zawsze wozimy ze sobą ale jak do tej pory potrzebna zawsze była do kopania w piachu (na plaży) bądź w śniegu, ale nie by wykopać z niego samochód, ale żeby w zaspie wykopać jamę.

Praca trwała ponad godzinę a Krzysiek mógłby tak kopać pewnie i kolejną. Wykopana nora była tak obszerna, że cała nasza rodzina mogła się w niej zmieścić!


Kolejna przerwa na przekąskę i ciepłą herbatę i oboje wrócili na śnieg.


W końcu widać było, że oboje już są zmęczeni i nadszedł czas na powrót do domu. Bardzo udany wyjazd a pogoda - doskonała. Dawno nam się nie trafiła taka piękna na wyjazd na sanki.




sobota, 24 grudnia 2016

Happy Birthday Jesus!

Program bożonarodzeniowy w przedszkolu Emilii przeniesiono z piątku na wtorek ze względu na pogodę. Sporo dzieci już zdążyło wyjechać na święta, ale te co były jeszcze w mieście, stawiły się w komplecie. Dziewczynki w przepięknych odświętnych sukienkach, chłopcy - mali eleganci.


Tegoroczny występ zatytułowany był "Happy Birthday Jesus!" od tytułu piosenki kulminacyjnej. Emilii piosenka ta bardzo się podobała i śpiewała ją nam w domu przez minione tygodnie codziennie. Kilka razy dziennie.
Ale dopiero podczas występu uszom naszym dane było poznać prawdziwą melodię - słowa znamy na pamięć.


W tym roku Emilia stanęła na wysokości zadania, nie spanikowała, obyło się bez łez i ucieczki ze sceny. Wyrecytowała swoją kwestię, śpiewała i machała rączkami jak ich pani Lori nauczyła.


Emilia zażyczyła sobie warkocz, więc mama zaplotła, choć bokami włoski jeszcze za krótkie. (Emilia chce mieć włosy takie długie jak Roszpunka.)

Na koniec dzieci dostały małe prezenciki, Emilia wręczyła swoim ulubionym paniom kartki z życzeniami świątecznymi i wszyscy udali się do wielkiego stołu z ciastkami. Moje dzieci były wniebowzięte - tyle słodkości i mama pozwoliła łasuchować!

No i jeszcze zdjęcie z panią Jennie, główną nauczycielką starszaków.


środa, 21 grudnia 2016

Frozen

W dolinie Willamette, gdzie mieszkamy, zimy bywają zazwyczaj łagodne: pada głównie deszcz, śnieg to nie lada sensacja, a temperatura rzadko spada poniżej zera. Czasami jednak Natura wybudza się z leniwego snu i wysuwa nieco pazury pokazując nam maluczkim jak niewiele wobec Niej znaczymy mimo tych wszystkich smartfonów i samochodów, które jeżdżą bez kierowcy.


Wystarczyło pokropić deszczem i dmuchnąć zimnym oddechem by zafundować okolicznej ludności atrakcje, jakich nie mieli okazji przeżywać od 35-40 lat.


A było to tak: w środę najpierw mocno popadało (ponad 8 cm deszczu w ciągu doby) a potem, koło południa zaczęła spadać temperatura powietrza. Nie na tyle, żeby woda na ulicach zamarzła - warunki jazdy były nie najgorsze.


Mróz podstępnie chwytał w swoje szpony kropelki na gałęziach drzew, na gałązkach, liściach, których resztki jeszcze znajdowały się na niektórych drzewach. Całkiem ładnie to wyglądało!


Dzieci wyrwały do ogródka zachwycone lodową atrakcją, ale po dwudziestu minutach wróciły do domu zmarznięte i wygłodzone. Z jakim apetytem spałaszowały obiad! Zazwyczaj tak im się uszy trzęsą jedynie kiedy wsuwają słodycze!


Deszcz padał, sopelki rosły, a warstwa lodu na gałęziach pogrubiała się.


A kiedy przestało padać, oblodzone gałęzie zaczęły się łamać. I wtedy zrobiło się niefajnie i niebezpiecznie.


Gałęzie spadały na samochody, na dachy domów, na linie wysokiego napięcia. Zaraz pierwszego dnia spadający konar zerwał nam kabel od internetu, następnego dnia pozbawiona zostałam sznurów do suszenia prania. Cudem jakimś kabel doprowadzający do domu prąd ostał się nienaruszony.


W czwartek rano, w drodze do pracy usłyszałam, że w mieście panują warunki zagrażające ludności i policja zaleca pozostanie w domu. Wszystkie szkoły i przedszkola pozamykano, odwołano wszelkie imprezy zaplanowane na ten dzień  a także na dzień następny. Wiele osób nie mogło dojechać do pracy bo drogi blokowały zwalone drzewa, konary, bądź gałęzie na tyle duże by droga była nieprzejezdna. Około 30 tysięcy domostw nie miało prądu, czyli nie  mieli ogrzewania, możliwości gotowania ani ciepłej wody. A temperatura spadła poniżej zera a kiedy zaczęła się podnosić, to na tyle nieznacznie, że lód na drzewach nie miał szans na topnienie.


Dopiero w piątek na parę godzin wyszło słońce i wymusiło małą odwilż - zakazałam dzieciom wychodzić do ogródka z obawy, że im na głowę spadnie lodowy grad sopli.


I tak tkwiliśmy w okowach lodu aż do poniedziałku, kiedy to w końcu ociepliło się na tyle, że cały lód stopniał.


W drzewostanie - straszliwe spustoszenia. Trzy z naszych drzew mają połamane gałęzie, ale na szczęście poza sześcioma dniami bez internetu nie ponieśliśmy żadnych szkód.


Trwa sprzątanie mieasta. Dopiero po tygodniu służby miejskie zaczęły ciąć na mniejsze kawałki i wywozić zwalone drzewa i gałęzie - przez cały tydzień jedynie odblokowywali drogi, ulice i uliczki tylko odsuwając wszystko na pobocza lub trawniki. Po tygodniu miasto odetchnęło z ulgą. Pozostały na pamiątkę zdjęcia, a dzieci dostały prezent w postaci dwóch dodatkowych dni przerwy świątecznej.

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Szafirowy Kalmar

Rok temu zrobiłam dla Krzysia zieloną czapkę kriperową - kto ma w domu maniaka Minecraft, to potrafi wybrać Creepera wśród różnych obrazków.
Czapkę tamtą dziecko lubi, ale postanowiłam zrobić mu kolejną, nieco cieńszą, do noszenia kiedy jest zaledwie chłodno a nie zimno.

Włóczkę miałam w zapasach - została zaakceptowana przez syna, który następnie narysował mi jaką czapkę chce mieć.


I tym razem to postać z Minecraft: Squid, czyli kalmar.


Oczy wyszły mi dokładnie jak na projekcie Krzysia. Czapka miała też mieć osiem macek i miały one być różnej długości. Super - nie musiałam liczyć przerabianych rzędów i tylko pilnowałam, żeby było naprzemiennie: jedna macka dłuższa, kolejna krótsza.


Dziecko bardzo zadowolone. Nawet po domu czasami chodzi w czapce i niemal na siłę musiałam zabrać do prania.


Czapkę wydziergałam jeszcze we wrześniu. Sesję fotograficzną urządziliśmy na plaży - dosłownie kilka minut wcześniej skończyłam ostatnią mackę i pochowałam nitki.


Garść informacji:

  • włóczka szafirowa: Fortissima Cotton Colori, 75% bawełna, 25% poliamid; 209 m/50 gram; zużycie: 70 gram
  • śladowe ilości włóczki białej i czarnej
  • druty: 2.5 mm
  • wzór: projekt Hultajstwa

czwartek, 15 grudnia 2016

Podwójne widzenie

Przeciągając czerwoną nitkę robiąc jedną z bombek z poprzedniego wpisu uświadomiłam sobie, że coś nie tak z moimi oczami. Obok nitki czerwonej widziałam drugą, kremową, nieco poniżej czerwonej. Dotarło do mnie, że od jakiegoś czasu wizja taka jakaś nieostra, rozmazana. Najpierw złożyłam to na karb niewyspania, przemęczenia, przepracowania, ale po długim weekendzie, spędzonym niemal całkowicie bez komputera a nawet książki wcale się nie polepszyło.

Umówiłam się więc do okulisty.

Najpierw wpadłam w ręce miłej pani technik, która kazała mi spoglądać przez różne szkiełka, po czym stwierdziła, że nie potrzebuję okularów na receptę i że mam sobie sprawić okulary do czytania, te najsłabsze, +1, dostępne w cenie 1 dolara w dolarówce.

Potem głęboko w oczy zajrzał mi pan doktor, który orzekł, że oczy moje są zdrowiusieńkie, nie mam żadnych wad, a zmniejszenie zdolności akomodacji oka spotyka większość populacji, najczęściej pomiędzy 40 a 50 rokiem życia.

No dobrze, ale co z tym rozmazaniem panie doktorze, bo nawet patrząc przez te wszystkie szkiełka, może i literki były większe, ale nadal mocno rozmazane.

A takie rozmazanie to zespół suchego oka. Więcej mrugać pracując na komputerze i zakraplać oczy kroplami dostępnymi bez recepty.
Dobrze też robią ciepłe kompresy z samego rana.
Dostałam wydruk z zaleceniami,  próbki kropli i polecono mi zgłosić się za rok, żeby sprawdzić czy mi się wzrok nie pogorszył.

Okulary kupiłam - dzieci wystraszyły się, że coś mi się stało, zachorowałam i nie wiadomo czy nawet nie umrę, ale uspokoiłam je, że nawet ze słabszym wzrokiem ludzie mogą pożyć dość długo.
Jeszcze tego samego dnia użyłam okularów czytając Emilii bajkę na dobranoc, choć litery widziane przez szkła wydawały mi się strasznie kulfoniaste.

Olśnienie przyszło dnia następnego, po zakropleniu oczu kilka razy - widziane przedmioty zaczęły stawać się coraz bardziej wyraziste aż po kilku dniach cała ta dwoistość i rozmazanie zniknęły całkowicie. Rozwiązanie problemu okazało się szalenie proste i niepotrzebnie męczyłam się (i nieco martwiłam) przez 4 czy 5 tygodni.

A okulary? Powędrowały do szuflady, gdzie czekają aż moje oczy zaczną tracić zdolność akomodacji - jestem, jakby nie było, we właściwym przedziale wiekowym dla tego procesu, tylko jeszcze nie wiem czy należę do większości czy  do mniejszości populacji. Jeszcze 6.5 roku i się dowiem!

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Bombki

Nie planowałam robienia szydełkowych bombek w tym roku, głównie dlatego, że nie kupiłam na wyprzedażach poświątecznych w poprzednim sezonie żadnych bombek. Stwierdziłam, że w tym roku robię skarpeteczki (te, które pokazałam kilka wpisów temu) i wystarczy.


Jednak na wyprzedaży w szkole Krzyśka były i bombki - zaopatrzyłam się w nie nie tylko na ten rok, ale i na kilka następnych. Przygarnęłam też resztę szpulki czerwonego kordonka - a co miał tak leżeć niechciany... Ponieważ kordonek był czerwony, sięgnęłam po bombki złote. Na kolejne lata zostawiając sobie te czerwone. I resztę złotych.


W paczce było 10 "nietłukących się" czyli plastikowych bombek - nietłukące wygląda widać lepiej na opakowaniu niż plastikowe. Czerwonego kordonka wystarczyło na 8. Do wykonania pozostałych dwu użyłam nici różowych.


W tym roku wybrałam dwa modele z Szydełkowej Gwiazdki (Sabrina Robótki, Zeszyt Nr 6/2010) - modele Nr 21 i 22, które jednak musiałam zmodyfikować dostosowując do rozmiaru bombek.


Jak co roku, jedna z bombek została w domu i znalazła sobie miejsce na choince, pozostałe bombki przeznaczyłam na prezenty.



I to tyle projektów o tematyce bożonarodzeniowej. Kartek w tym roku nie robiłam bo nie miałam natchnienia.


piątek, 9 grudnia 2016

Wojna o kota

Jak tylko rok szkolny nieco się rozkręcił, syn sąsiadów zgotował nam rozrywkę wypowiadając wojnę o Kicię. Caleb jakoś do tej pory nie zwracał szczególnej uwagi na swojego kota a jeśli już to tylko po to by mu dokuczyć - sam to otwarcie przyznał latem. Ale kiedy Kicia się do nas przeniosła a do tego jego mama wyraziła na to zgodę, w młodym odezwała się przekora, i chyba dostrzegł też dość łatwą możliwość dokuczenia komuś. Stwierdził, że to jego kot, zamknął Kicię w domu, zakazał członkom rodziny wypuszczać ją na zewnątrz a Krzyśkowi oświadczył, że jak chce to może zwierzaka odkupić - za 2 tysiące dolarów.

Pierwszy raz kiedy wyjechał z takim tekstem Krzysiek przyszedł do domu mocno wytrącony z równowagi. Ale Calebowi wydanie takiego oświadczenia raz nie wystarczyło - dokuczał Krzyśkowi ilekroć widzieli się koło domu bądź w szkole aż pewnego dnia Krzysiek, po powrocie do domu, najnormalniej w świecie rozpłakał się z żalu nad biedną Kicią, która "siedzi zamknięta w domu, nie może wyjść i na pewno bardzo za nami tęskni." 

Mi bardziej było żal dziecka - żadna matka nie znosi widoku łez swojej pociechy.

Wzięłam dziecię na przeszkolenie w kwestii rozmawiania na temat Kici z synem sąsiadów - chodziło o to by okazał mu całkowitą obojętność wobec kota i tego w którym domu przebywa. Oczywiste było, że Caleb upatrzył sobie okazję do dokuczenia a o zwierzaka wcale nie dba.

Krzysiek, jak raz, posłuchał mamy (zjawisko niezmiernie rzadkie) i wykazał do tego skłonności do przesadzania najwyraźniej odziedziczone po dziadkach ogrodnikach bo nie omieszkał powiadomić Caleba, że może sobie zatrzymać kota jak chce, bo wcale taki fajny nie jest, i tylko brudzi, i ciągle trzeba odkurzać tę jego sierść, i ciągle trzeba wydawać pieniądze na karmę, itp, itd. Oświadczenie takie wydawał ilekroć przyuważył sąsiada - nawet w szkolnej toalecie czy w drodze na szkolny stołówkę. I najwyraźniej po wielokroć wykrzyczane zapewnienia te odniosły skutek - po dwóch tygodniach internowania, Kicia została zwolniona z aresztu za płotem i wszystko wróciło do normy.

Kiedy pewnego poranka Kicia pojawiła się w naszym domu, dzieci wyskoczyły z łóżek i pognały jej na spotkanie z taką radością, jak amerykańskie dzieci biegną w bożonarodzeniowy poranek do choinki po prezenty. Czułościom nie było końca.


Powrót kota oznacza także powrót wdzięcznej modelki - aparat znowu jest w częstym użyciu, bo jakże nie uwiecznić Kici na komodzie?


Albo jak nie zrobić zdjęcia Kici na posłaniu z pluszowego węża, które Emilia przygotowała dla jednego z miśków?


I jeszcze Kicia tak rozkosznie przytula się do tego misia! Kocyk miśkowy też został zaanektowany przez kokę.


Aparat wprost sam prosi, by go użyć!

wtorek, 6 grudnia 2016

Wieniec adwentowy i choinka


Jak Emilia czegoś chce, to zazwyczaj to dostaje. W domu, jedynie mama potrafi powiedzieć dziecku "NIE" i nie ugiąć się pod presją płaczu, krzyków czy nękania nieustającym "Proszę!"

Jak łatwo się domyślić, Emilia zażyczyła sobie by w domu stanęła choinka. Choinka została przyniesiona z garażu i zmontowana. Ozdoby choinkowe pozostały na stryszku.

Trzymam w osobnym pudełku ozdoby szczególnie mi bliskie, i tego pudełka nie odsyłam po sezonie na strych a chowam w szafie w sypialni. Przez tydzień na choince wisiały tylko te ozdoby.

W tym samym pudełku trzymam drobiazgi, które na czas świąteczny ustawiam w domu - ich czas właśnie nadszedł.

I tak na półce stanął Mikołaj a na zestawie stereo - gwiazda, która nie mieści się na czubku choinki bo choinka jest za wysoka.



W ruch poszły także drobiazgi zakupione na wyprzedaży garażowej w szkole, o której niedawno wspominałam.

Z jednej z czerwonych wstążek wyprodukowałyśmy z Emilią wspaniałe kokardy, które ozdobiły zasłony. Sporo ozdóbek znalazło się na wieńcu adwentowym zawieszonym przy drzwiach wejściowych, reszta przydaje się przy pakowaniu prezentów bo powoli i ta, jakże miła czynność, już się  odbywa - na raty i częściowo w ukryciu bo wiadomo, że przy pakowaniu niektórych prezentów dzieci asystować mi nie mogą.



Dzisiaj w końcu bombki opuściły zaciszny stryszek - po powrocie z pracy czekały na mnie dwa kartony pełne ozdób choinkowych i Emilia, którą- tak rozpierała radość, że już nawet nie jadłam obiadu tylko zabrałyśmy się obie za strojenie drzewka. Emilia wieszała, ja przewieszałam. Na samym dole starałam się umieścić ozdoby z plastiku ze względu na Kicię, która już kilka razy zabawiała się choinkowymi zawieszkami w minionym tygodniu.

Dekoracja choinki dokonała się bez strat - co warto odnotować.

Kiedy Krzysiek wrócił ze szkoły, czekała go miła niespodzianka:


Jak już wcześniej wspomniałam, choinka jest za wysoka, by nasadzić na jej czubek jakąkolwiek ozdobę, w związku z tym przywiązałam gwiazdkę do najwyższej gałązki a patyczek, na której jest gwiazdka zamaskowałam kokardką. Emilii się podoba.