sobota, 29 września 2018

Wrzesień za nami

Pierwszy miesiąc szkoły za nami, spotkania z nauczycielami oraz pierwsze testy i klasówki też. To u Krzysia, bo Emilia jeszcze nie ma klasówek.

W tym roku nauczycielką pełniącą rolę wychowawcy Krzysia jest jego pani z muzyki - bardzo sympatyczna, miła, otwarta i pogodna osoba, która właśnie wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim. Krzyś od początku miał z nią bardzo dobry kontakt, czego nie mogę powiedzieć o pani pełniącej tę funkcję w poprzednim roku. W związku z muzyką mieliśmy małe zawirowanie na początku roku. Pan, który przez ostatni miesiąc szóstej klasy prowadził orkiestrę, zapewnił mojego syna, że będzie on mógł zmienić instrument, ale kiedy Krzyś przyszedł z tym do pani, okazało się, że nie ma takiej możliwości. Krzysiek był bardzo niezadowolony, ale nie życzył sobie mojej interwencji. Pani, natomiast, przespała się z tym pomysłem, przemyślała go sobie, i następnego dnia oznajmiła Krzyśkowi, że jednak wyrazi zgodę na zmianę instrumentu, ale nie będzie mógł być w klasie zaawansowanej a w średnio zaawansowanej.
I tak oto wymieniliśmy flet poprzeczny na saksofon. Flet pożyczyła mi rok temu koleżanka z pracy. Kiedy rozmawiałam na temat zmiany instrumentu przez Krzyśka okazało się, że inna koleżanka z pracy podsiada własny, dość wysokiej klasy alto saksofon, który chętnie mi pożyczy, bo od czasów liceum i studiów, leży w futerale w garażu i pokrywa się coraz grubszą warstwą kurzu.
I znowu nie muszę wypożyczać instrumentu i dokonywać wyborów między wysokością opłaty za wypożyczenie a jakością wypożyczanego instrumentu. Wygląda na to, że pod względem muzycznym, chyba urodziłam się w czepku!

Jak już w kwestii orkiestry wszystko nam zagrało, to się okazało, że przez 3 miesiące wakacji to i owo zapomniało się dziecku z matematyki. A w tym roku Krzysio ma zajęcia z algebry, z ósmoklasistami, zajęcia, za które są już kredyty (ale ja, jako osoba kształcąca się dawno temu w Polsce, nie ogarniam tak do końca całej tej idei kredytów.) Do algebry jest też podręcznik - straszliwie ciężka "cegła," ale na szczęście każdy dział zaczyna się sekcją objaśniającą z przykładami i w jeden wieczór wszystko poukładaliśmy w główce Potomka.
A ja miałam satysfakcję, że po 30 latach przerwy bez problemu rozwiązałam wszystkie zadania. Pierwszy test Krzyś napisał na 90%, kolejny już na 100% - dumna jestem z niego BARDZO!

Niemiłą niespodziankę przyniosły też zajęcia z Science. Pani już nie traktuje uczniów jak maluszków, których trzeba pilnować na każdym kroku, tylko jak uczniów gimnazjum przystało - w efekcie pewnego dnia cała klasa nie rozwiązała zadań z ostatniej strony bo "Pani nie powiedziała nam, że jeszcze coś jest na ostatniej stronie." No to wyjaśniłam dziecku, że to jest jego obowiązkiem sprawdzić, w którym miejscu kończy się zestaw zadań/pytań. Niech się uczy, że pułapki czyhają wszędzie a jako dorosły będzie musiał sam odszukać i przeczytać to co drobnym druczkiem chowa się gdzieś w najmniej oczekiwanym miejscu. Po początkowym szoku dostosował się Krzyś do nowych oczekiwań dość szybko i jak na razie ze wszystkich przedmiotów ma A.

Zorganizował się do tego stopnia, że całe zadanie domowe robi w szkole, żeby po południu mieć więcej czasu na gry wideo. A tego czasu wolnego aż tak wiele nie ma, bo przecież trwa sezon piłki nożnej! Na szczęście treningi są w pobliskim parku, więc nie muszę dziecka wozić samochodem. A po treningu wraca z kolegami i tak się nawzajem odprowadzają, że zamiast 10 minut, wraca godzinę, ale, że wiem z kim i gdzie spaceruje, to się o niego nie martwię.

U Emilii w szkole też już pierwsze koty za płoty. I pierwsza reprymenda też. Emilia wylądowała na dywaniku u pani wychowawczynia za uporczywe klepanie koleżanki po pupie, mimo próśb koleżanki o zaprzestanie. A przy odbieraniu dziecka po szkole, pani poinformowała o sytuacji mnie. Emilia była straszliwie zawstydzona tym, że pani rozmawiała ze mną na temat jej nieładnego zachowania i do wieczora była w domu super grzeczna. Potem zapomniała i zachowanie wróciło do normy, ale teraz, kiedy nie reaguje na napomnienia, wystarczy przypomnieć jej o tamtej sytuacji w szkole by zaczęła lepiej się zachowywać. Bo Emilia świetnie potrafi nad sobą panować, tylko wybiera folgowanie sobie, całkowicie ignorując prośby innych osób. Na szczęście pod względem nauki nie ma z nią żadnych problemów a szkołę lubi i w piątkowe wieczory jest bardzo smutna "... bo jutro niem a szkoły..."

W połowie września wróciła z Japonii pani od pianina i po letniej przerwie znowu jeździmy na lekcje nauki gry na pianinie - Emilia już czekała na te zajęcia i ćwiczy ze świeżym zapałem. Do tego przez dwa miesiące będzie chodziła na zajęcia z baletu i stepowania. Bardzo jej się podobają, ale niestety na kolejne dwa miesiące nie ma już miejsc w grupie. Może uda mi się zapisać ją w nowym roku. Miejsc w grupie jest niewiele a zajęcia cieszą się sporą popularnością - i pani prowadząca ma podejście do dzieci i cena jest dość atrakcyjna.

A wczoraj, w piątkowy poranek, życie sprawiło mi przemiłą niespodziankę. Kolega z pracy miał bilety na przedstawienie, ale córka z wnukami nie mogła przyjechać z Kalifornii, więc postanowił bilety oddać komuś, kto będzie mógł wybrać się do teatru. Oddać za darmo wszystkie 5 posiadanych sztuk.
I tym sposobem, wraz z dziećmi swoimi i dwójką dzieci znajomych, obejrzeliśmy na żywo Chrisa i Martina z Wild Kratts (oficjalna strona tutaj: KLIK.) I bawiliśmy się wyśmienicie!




środa, 26 września 2018

Inne oblicze Coos Bay

Po wielokroć przejeżdżałam przez Coos Bay - miasto położone jest przy szosie międzystanowej 101, biegnącej wzdłuż Oceanu Spokojnego. Zawsze też zastanawiałam się co takiego może przymusić kogokolwiek o minimalnym poczuciu estetyki do zamieszkaniu w tak odrażającym miejscu. Coos Bay widziane z okien samochodu mknącego drogą przelotową jawi się jako skupisko tartaków, magazynów, moteli, i innych biznesów typowych przy tego typu drodze. No i jest jeszcze kasyno. Wszystko to sprawia wrażenie dość odpychające.

Ale w maju przyszło nam zanocować w Coos Bay w związku z wyjazdem na rozgrywany przez drużynę Krzysia mecz piłki nożnej. W sobotę wybraliśmy się na wycieczkę na Przylądek Arago, więc w samym Coos Bay spędziliśmy czasu niewiele. W niedzielę rano trzeba się było wymeldować z hotelu do 11-ej  a do samego meczu zostało jeszcze sporo czasu. Spojrzałam na mapę i wypatrzyłam park, Mingus Park.  Raptem kilka przecznic od hotelu.

Ledwie odjechaliśmy nieco od sto jedynki, Coos Bay zaczęło odsłaniać zupełnie inne oblicze: schludne domy w zadbanej dzielnicy, porządek, ładne ogródki przy domach. No tak, w takim miejscu można jednak mieszkać.

A kiedy dotarliśmy do samego parku, całkowicie zmieniłam opinię na temat Coos Bay. Mingus Park to dość spory kompleks obejmujący i zalesioną część, i plac zabaw, sporą sadzawkę z obiegającą ją alejką, skate park oraz perełkę - japońskie ogrody Choshi. (Choshi to miasto siostrzane Coos Bay.)


Choshi Gardens (Mingus Park), Coos Bay, OREGON
 
Snow Lantern, Choshi Gardens (Mingus Park), Coos Bay, OREGON

Whispering Waters & Morning Song Bridge, Choshi Gardens (Mingus Park), Coos Bay, OREGON

Pond of Illusion & Snow Lantern, Choshi Gardens (Mingus Park), Coos Bay, OREGON

Choshi Gardens (Mingus Park), Coos Bay, OREGON


Dzień nie sprzyjał robieniu zdjęć, ołowiane chmury ciężko wisiały nisko nad ziemią, blokując całe słoneczne zdjęcie, ale nawet zdjęcia robione w tak fatalnych warunkach pokazują jak piękne jest to miejsce, jak zadbane, i jaką jedyną w swoim rodzaju atmosferą przepełnione.

Mingus Park, Coos Bay, OREGON

Sporo czasu spędziliśmy zachwycając się japońskim ogrodem, biegając po alejkach, chowając się w bambusowym zagajniku. Ale ciągle jeszcze do meczu było daleko. Obeszliśmy więc sadzawkę w parku Mingus - kaczki zawsze stanowią atrakcję dla dzieci, nawet jeśli nie wolno ich karmić.



Mingus Park, Coos Bay, OREGON


Na koniec dotarliśmy na plac zabaw i tam spędziliśmy resztę czasu do meczu.

Mingus Park, Coos Bay, OREGON

niedziela, 23 września 2018

Wrotki ( a w zasadzie, rolki)

Mgliste przedpołudnie nie zatrzymało dzisiaj dzieci w domu. Wymyśliły, że trzeba sprawdzić, czy rolki, które kilka tygodni temu dostała Emilia, są już na nią dobre. Rolki podarowała Emilii osoba, którą znamy z kościoła, wcześniej należały do jej córki, która już z nich wyrosła. Są to takie same rolki, jakie ma Krzyś tylko w mniejszym rozmiarze.



Okazało się, że rolki są nieco za duże, ale właściwie założone, trzymają się mocno na nogach.


Gorzej z utrzymaniem równowagi przez Emilię - oj daleka przed nią droga do opanowania sztuki jazdy na rolkach!


W  pionie utrzymywał ją brat.


Bez braterskiego wsparcia, kończyło się w poziomie. Każdy upadek był amortyzowany przez Krzysia i dzięki temu uśmiech, nawet na chwilę, nie znikał z buzi Emilii. Oboje mieli niezłą zabawę a ich radosne śmiechy wypełniły całą ulicę.

Kiedy Emilia miała już dość, swoje rolki założy Krzyś.

   
I tak, na rolkowych kółkach, wjechał na blog tysięczny wpis. Bez fanfar, bez konkursów, ale chyba wart odnotowania.

środa, 19 września 2018

Cobblestone

Co można zrobić z jednego, 50-gramowego motka włóczki, która nie pasuje do absolutnie żadnej innej posiadanej włóczki?

Czapkę!



A skąd wziął się taki jeden, nie pasujący do niczego motek?

A z wyprzedaży garażowej, a w zasadzie to z wyprzedaży w starej sali gimnastycznej w szkole Emilii, bo na zwykłe wyprzedaże garażowe już nie chodzę - za dużo niepotrzebnych rzeczy przynosi się z nich do domu.
Ale szkolna wyprzedaż to co innego - cały dochód z niej przeznaczony jest na szkołę.


Wśród skarbów wielu wypatrzyłam dwa samotne motki, jeden zupełnie nietknięty i z banderolą, drugi bez etykiety. Przygarnęłam oba z zamiarem przerobienia na czapki. I z postanowieniem, że te czapki muszą powstać szybko, żeby motki nie leżakowały w koszu z włóczkowymi zapasami.

Na pierwszy ogień poszedł motek Lion Brand Amazing w kolorze Cobblestone - i tajemnica tytułu wpisu i nazwy czapki wyjaśniona!

Oczka na obie czapki nabierałam metodą Tubular Cast On, korzystając z tego oto filmiku (KLIK). Potem kilka rzędów ściągaczem pojedynczym ale z oczek przekręconych, i przejście na ścieg pół patentowy. Żeby już nie zostały żadne resztki, na pompon zużyłam całą pozostałą włóczkę.

Czapka jest do oddania, ale jeszcze nie wiem w czyje ręce powędruje. Wraz z nadejściem chłodniejszych dni z pewnością znajdzie się jakaś głowa wymagająca ogrzania.


Garść informacji:
  • włóczka Lion Brand Amazing , 53% wełna, 47% akryl; 134 m/50 gram; zużycie: 1 motek;
  • druty: 3,5 mm;
  • 84 oczka.

niedziela, 16 września 2018

Wrześniowe kolory

Wraz z nastaniem września skończyło się upalne lato. W minionych latach przyzwyczaiłam się do letnich temperatur 25-30 stopni w skali Celsjusza trwających do końca września, więc konieczność włączenia ogrzewania już w połowie miesiąca dość mocno mnie zaskoczyła.



Niestety, wraz z chłodami nie nadeszły porządne deszcze. Co kilka dni lekko pokropi, ale są to ilości wody ledwie mierzalne, a po trwającej niemal trzy miesiące suszy ziemia błaga o deszcz. Od 18 czerwca do 9 września nie spadła u nas z nieba ani kropelka wody, a w ponad 30 z tych dni temperatura powietrza przekroczyła +35 stopni. O jeden dzień pobity został rekord z roku 1998 kiedy to deszcz nie padał przez 83 dni.



Mimo ochłodzenia, nadal podlewam grządki, rabaty i trawnik.
Ogródek odpłaca pięknymi jesiennymi barwami.



Ciągle jeszcze objadamy się własnymi śliwkami i jabłkami. Po jasnym, wcześniejszym winogronie, zaczęło dojrzewać to ciemne, i jest go więcej. Jeszcze się trafiają pojedyncze spóźnione maliny, a dynie już pomarańczowe i chyba muszę poszukać jakiś przepisów na potrawy z dyni. Najlepiej bezmączne.


W wyniku chłodniejszych dni na dębie za domem pojawiły się pierwsze żółte liście.


A coraz krótsze wrześniowe dni wieczorne niebo wynagradza nam barwnymi obrazami.


czwartek, 13 września 2018

Na plaży obok Przylądka Arago

Wycieczka z przylądka ścieżką w prawą stronę nie zajęła nam za dużo czasu, więc wróciliśmy do punktu wyjścia i udaliśmy się w stronę lewą.


Chwilę podziwialiśmy widoki z tej strony przylądka aż doszliśmy do ścieżki zbiegającej po stromym urwisku do zatoki.


Ponieważ zaczęło się przejaśniać a w promieniach słońca zawsze to raźniej na plaży, zeszliśmy na sam dół.

Ja ulokowałam się z książka na pniu zwalonego drzewa z takim oto widokiem na wprost.


Dzieci zabrały się za drobiazgowe badanie zatoki.

prawa strona zatoki

lewa strona zatoki

Nie przepuściły żadnej jaskini, żadnej skały, żadnej rzeczki. Słońce grzało coraz mocniej, więc i tak skończyło się na zabawie w wodzie i przemoczonych ubraniach. Zabawiliśmy tam prawie 5 godzin i nie obeszło się bez wyprawy do samochodu po prowiant i wodę do picia - po tym stromym zboczu! Oj bolały nogi, bolały!

poniedziałek, 10 września 2018

Cape Arago

Przylądek Arago, leżący na terenie parku stanowego, odwiedziliśmy pod koniec maja, przy okazji wyjazdu nad ocean w związku z meczami piłki nożnej Krzysia. Na sam przylądek można dojechać samochodem, nie ma też problemu z zostawieniem samochodu na dość sporym bezpłatnym parkingu.

Cape Arago, Oregon

12 marca 1778 roku brytyjski podróżnik i odkrywca Jerzy Vancouver nadał przylądkowi nazwę Przylądka Grzegorza, na cześć patrona, którego święto przypada właśnie 12 marca (Święty Grzegorz). Dopiero później (ale nie wiem dokładnie kiedy) nazwę zmieniono na Cape Arago, tym razem na cześć francuskiego matematyka, fizyka, astronoma i polityka François Arago.
Obecnie, sam przylądek cieszy się sporym powodzeniem wśród obserwatorów migrujących wielorybów.


Wielorybów nie wypatrywaliśmy ale za to zaraz po obejrzeniu oceanu z samego przylądka udaliśmy się ścieżką prowadzącą w prawo (south cove trail.)


Widoczność nie była najlepsza, ale coś tam było widać - dzikie, niedostępne, skaliste wybrzeże.


Na pobliskich wysepkach oraz w zatoce po prawej stronie przylądka mają swoje stanowiska lęgowe liczne kolonie fok, w związku z tym od 1 marca do końca czerwca nie ma dostępu do zatoki by nie zakłócać spokoju małym foczkom.


Małych foczek nie widzieliśmy, ale słyszeliśmy. O ich niezbyt odległej obecności poinformował nas także zmysł powonienia.

piątek, 7 września 2018

Mięsożerne Darlingtonie

Darlingtonia Kalifornijska (Darlingtonia californica) występuje głównie w górskich bagnach Sierra Nevada, ale także w Oregonie. Roślina odżywia się owadami, zwabianymi do wnętrza rurkowatych liści.


Do niedawna nie wiedziałam, że nie tak znowu daleko od nas, przy szosie krajowej 101 prowadzącej wzdłuż oceanu, znajduje się jej stanowisko - nie wiem czy naturalne, czy sztucznie ustanowione w celach edukacyjnych.


Znak głoszący obecność stanowiska mijałam po wielokroć, zastanawiałam się nie raz co może się kryć pod tą nazwą, aż pewnego dnia postanowiłam sprawdzić.


Od parkingu prowadzi ścieżka przechodząca w drewnianą kładkę, więc nie trzeba się przedzierać przez mokradła by obejrzeć okazy Darlingtonii.


Ku żalowi moich dzieci kładka, a w szczególności barierka, uniemożliwia dotknięcie samej rośliny, a przecież te ciekawskie paluszki chciały koniecznie sprawdzić czy aby przypadkiem ta jakże fascynująca roślinka nie zareaguje bardziej gwałtownie, na przykład tak jak w filmie Epoka Lodowcowa. 


Nie dało rady dosięgnąć ani paluszkami, ani gałązkami, spokój Darlingtonii nie został zakłócony.




wtorek, 4 września 2018

Sady się rumienią

                 Jesienią, jesienią
                    Sady się rumienią;
                    Czerwone jabłuszka
                    Pomiędzy zielenią.
                                     (Maria Konopnicka, Jesienią)


Zarumieniły się chrupiące jabłuszka na mej jedynej, ale własnej, jabłonce.
Słodyczą obdarowała mnie śliwa - węgierki smakują jak te w Polsce.


Pierwsze winogrono już też cieszy podniebienie - aż trudno uwierzyć, że natura sama w sobie potraf być aż tak słodka!


W warzywniku też kolorowo. Od kilku tygodni objadamy się własnymi pomidorami.


Dynia, jeszcze kilka dni temu zielona, już zmienia kolor na pomarańczowy.


Tyle tego dobra, że objadamy się do upojenia, dzień za dniem. W zasadzie to na niewiele więcej zostaje już miejsca w żołądku więc dość logiczne wydało mi się przejście na dietę pani Ewy Dąbrowskiej (KLIK.) I tak sobie oczyszczam organizm od tygodnia a najbardziej smakują mi jabłka zapiekana z cynamonem i goździkami oraz leczo. Papryki musiałam dokupić, bo niewiele mam w ogródku. Buraczków własnych też nie mam a także bardzo mi smakują.

sobota, 1 września 2018

Słoneczniki i błękitne wstążki

Ostatni weekend wakacji, we wtorek dzieci wracają do szkół.
Emilia nie może się doczekać szkoły już od miesiąca, Krzyś niby niezadowolony, że wakacje dobiegają końca, ale kilka dni temu przygotował wszystkie potrzebne mu do szkoły rzeczy. Sam, nie proszony. Bez przypominania. Podejrzewam, że w głębi ducha  też się cieszy, ale nastolatkowi nie wypada się do takowych uczuć przyznawać. Nawet przed mamą!

Wraz z końcem wakacji skończyły się zajęcia z piłki wodnej i pływania. Krzyś bardzo zadowolony z wyników w zawodach pływackich. Wziął udział w trzech, zdobywając sporo pierwszych miejsc. Za każde otrzymał niebieską wstążkę.Wszystkie pływackie trofea zawiesił sobie na tablicy korkowej.


Emilia natomiast wyżywa się artystycznie przy użyciu farb. Bardzo spodobały jej się słoneczniki w wazonie, przyniesione z ogródka.  Zatrzymała ich wspomnienie na jesienne dni.



W czwartek poszłyśmy z Emilią na piknik szkolny, dowiedziałyśmy się kto będzie uczył Emilię w pierwszej klasie. oraz odświeżyłyśmy kilka znajomości. Emilia wybawiła się z koleżankami na placu zabaw i tylko narzekała, że tak krótko. A trzeba było wracać, żeby zdążyć do domu przed powrotem Krzyśka z treningu piłki nożnej w pobliskim parku. Skończyło się pływanie, zaczęło się kopanie, a od przyszłego tygodnia, mecze.