niedziela, 30 sierpnia 2015

Creeper Hat(s)

Zeszłej zimy starsze dziecię zaczęło protestować przeciw zakładaniu czapki na głowę. Twierdziło to moje dziecko, że głupio wygląda, że wszyscy się będą z niego śmiać i tak dalej - śpiewka stara jak świat i sama pamiętam, że swego czasu śpiewałam podobną swojej mamie.

Jako kochająca i dbająca o dobro dziecięcia swego mama - nie mogę jednak odpuścić. Pomyślałam, że jak czapka będzie TAKA, że WSZYSCY w szkole będą jej dziecku zazdrościć, to może uda się ją utrzymać na głowie potomka bez przybijania gwoździem albo przyklejania butaprenem. Może...

I tak padło na czapkę z Kriperem.

Miłośnicy Minecraft oraz posiadający takowych w domu - temat znają.

Dwa wieczory z audiobukiem Jo Nesbo "Pancerne serce", druty 3 mm i 3.5 mm, zielona i czarna włóczka RED HEART Soft, wzór opracowany przez Kristę Sodt, i Voila!





 

Skoro Starszy Brat dostał taką fajną czapkę, Młodsza Siostra też musiała taką mieć - to nie podlegało żadnej dyskusji. Krzysiek nie życzył sobie żadnych zbędnych ozdobników, Emilia - jak najbardziej, więc ma czapkę z pomponem. Teraz już z pewnością nie będą się im mylić, choć czapka Emilii jest mniejsza.

Po pochowaniu nitek i przytwierdzeniu pomponika, nastąpiły występy zachwyconych dzieci:


Bo czapki obojgu podobają się bardzo, i Krzysiek nawet obiecał, że będzie ją nosił - na głowie, nie w plecaku. Zobaczymy jak będzie z dotrzymaniem tej obietnicy.

Póki co, pośpiewali oboje, pobiegali w czapkach po domu aż zrobiło im się za ciepło - wszak nadal lato mamy.


Dane techniczne:

  • włóczka: RED HEART Soft, 100% akryl, 234 m/141 gram
  • zużycie na obie czapki: 91 gram zielonej, 13 gram czarnej
  • druty: 3 mm i 3.5 mm
  • (darmowy) wzór: Cute Creeper by Krista Sodt (link: tutaj)
  • czapka Emilii (mniejsza) waga: 49 gram
  • Czapka Krzysia (większa) waga: 56 gram


czwartek, 27 sierpnia 2015

Basen

W ustawionym w ogrodzie, w  połowie czerwca, basenie dzieci brykały często tego lata. W gorące dni, kiedy temperatury oscylowały wokół +38-40 stopni, dawał ochłodę, ale i w te chłodniejsze dni, kiedy temperatura powietrza wynosiła zaledwie nieco ponad +30 stopni Celsjusza, dzieci chętnie wskakiwały do basenu.

W tym roku Emilia zdecydowanie wystawała głową ponad poziom wody, do tego okazało się, że w wodzie czuje się jak mała wydra - rodzeństwo bawiło się więc pysznie - przeważnie.

Najlepsza zabawa była, kiedy z wizytą przychodziły inne dzieci - na przykład syn sąsiadów.

Przez dwa miesiące nie udało mi się zrobić dzieciom żadnych zdjęć w basenie, dopiero wizyta Kaleba zmobilizowała mnie do wyniesienia do ogródka aparatu - na zdjęciach poniżej i filmach widać jak cała trójka fantastycznie się bawiła.











Basenowe dni powoli mijają i niebawem trzeba się będzie pożegnać z kąpielami - do przyszłego lata.
Wprawdzie nadal jeszcze cieszymy się pięknym i ciepłym latem, ale coraz krótsze dni (i chłodne noce) powodują, że woda nie nagrzewa się na tyle, żeby wskakiwać do wody bez konsekwencji w postaci kataru.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Wygrana

W czerwcu wzięłam udział w konkursie u Splocika (tutaj wpis na blogu Splocika) - i wygrałam!

A w piątek przyszła paczka, w której, oprócz wygranej nagrody głównej (ręcznie wyhaftowanej przez Splocika zakładki) znalazłam jeszcze kilka miłych niespodzianek.


Zostałam hojnie obdarowana materiałami dla robótkowej maniaczki - w paczce znalazłam kanwę do wyszywania, włóczkę Sonata, kordonek, zakładkę o której już wspomniałam i śliczny haftowany obrazeczek.


Na włóczkę mam już plan - tylko Splocik zapomniała dołączyć do przesyłki magicznej torebeczki z zapasem wolnego czasu w środku. Teraz sama będę ten czas musiał gdzieś znaleźć...

Natychmiastowe zastosowanie znalazła natomiast zakładka.


Jest piękna i niesamowicie starannie wykonana, i podziwianie jej trochę odrywa mnie od lektury - chwilowo.

Wszystkie te "skarby" szybciutko schowałam przed dziećmi, zwłaszcza Emilią, żeby mi ich nie pobrudziły, a zdjęcie robiłam późnym wieczorem, kiedy już moja księżniczka spała - stąd niezbyt dobra jakość.

Splociku - bardzo Ci dziękuję za wspaniały prezent!

piątek, 21 sierpnia 2015

Alsea Falls, część druga

Tym razem nie męczyły nas upały podczas wyprawy pod namiot. Pierwszego dnia nawet trochę padało! Ponieważ sierpień jest już czwartym z kolei gorącym i bezdeszczowym miesiącem, ta miła odmiana nie przeszkodziła nam w cieszeniu się odpoczynkiem w pięknych okolicznościach natury i w doskonałym towarzystwie. Od ogniska też nas deszcz nie przegonił - kropiło zaledwie.

W związku z panującą w Oregonie suszą i licznymi pożarami lasów, w niewielu już miejscach można jeszcze palić ogniska. Mieliśmy szczęście, bo wybraliśmy się tam, gdzie jeszcze można, czyli na zachód od drogi I-5.

Dzieci, poza dwójką najmłodszych, natychmiast znalazły sobie zajęcie i wspaniale się bawiły w okolicznych krzakach - przez trzy dni niemal ich nie było widać, czasem słychać. (To wyjaśnia dlaczego na zdjęciach widać Emilię a Krzyśka nie - nie miałam ochoty biegać za nim po chaszczach.)
Wielce ucieszył mnie fakt, że dzieci, pozbawione urządzeń elektronicznych, momentalnie przestawiły się na staroświecki tryb zabawy bez "zabawek", z wykorzystaniem głównie własnych nóg, ewentualnie patyków, liści i co tam jeszcze im wpadło w łapki.

Emilia miałaby ochotę biegać za starszymi, ale wolałam ją mieć na oku.
Przy namiocie też znalazło się dla niej coś ciekawego, choćby ćwiczenie równowagi na krawężniku...



... bądź grzebanie w piachu:


Zarówno pierwszego, jak i drugiego dnia, wybraliśmy się większą grupą na wycieczkę do wodospadu. Tym razem Emilia mniej narzekała i większość drogi przebyła na własnych nogach. Jeśli chodzi o Krzyśka, to przez chwilę widziałam jego plecy - pognał z innymi chłopakami, na szczęście ktoś dorosły pobiegł z nimi.

Poniżej wodospadu pnie zwalonych drzew i rumowiska skalne utworzyły wspaniały "plac zabaw" dla dzieci:



Sama przeprawa na drugi brzeg i sforsowanie tych wszystkich przeszkód stanowiła nie lada atrakcję dla wszystkich.


A po drugiej stronie czekały dalsze atrakcje. Szczególnie drugiego dnia, kiedy zaświeciło słoneczko i zrobiło się ciepło, dzieciaki kąpały się, budowały tamy, a w końcu zaczęły zjeżdżać po skałach jak po wodnych zjeżdżalniach. Spodenek/kąpielówek nie podarły, ponieważ skały,  obrośnięte mchami i glonami, okazały się bardzo śliskie. Ależ była wyśmienita zabawa! A aparat został tego dnia w namiocie!

Mimo obaw mam, żadnemu dziecku nic się nie stało - bo lekkie zadrapania się nie liczą, co to za dzieciństwo bez odrapanych kolan i łokci?

Wieczorem nie było problemów z zasypianiem.



Tym razem zabraliśmy dla dzieci czapki do spania, bo poprzednio narzekały, że im zimno w głowy. Przy okazji Krzyś dowiedział się co to takiego szlafmyca. (Jak ktoś nie wie, to tutaj znajdzie wyjaśnienie.)

W nocy otoczyło nas wilgotne powietrze choć nie zauważyliśmy mgły.
Kiedy jednak kładliśmy się spać, poduszki i śpiwory były mokre. Po powrocie do domu wszystko trzeba było suszyć, łącznie z ubraniami z walizki.



wtorek, 18 sierpnia 2015

Alsea Falls

W miniony weekend ponownie wybraliśmy się pod namiot, tym razem nad rzekę Alsea River (klik), nie opodal wodospadu Alsea Falls - to bardzo blisko Eugene, około godziny jazdy samochodem.

Alsea Falls, Oregon

Wyjazd pod namiot poprzedził rekonesans dwa tygodnie wcześniej. Zatrzymaliśmy się wówczas przy wodospadzie i przeszliśmy na nogach do oddalonego o pół mili pola namiotowego. Po obu stronach leniwie płynącej rzeki biegnie ścieżka, przez którą przerzucono mostki, zarówno nieco powyżej wodospadu, jak i w pobliżu pola namiotowego.


Brzegi rzeki łączą także pnie zwalonych drzew - chętnych do przeprawy przez rzekę w ten sposób nigdy nie brak.

Podczas spaceru do pola namiotowego cieszyliśmy uszy ciszą, a oczy zielenią. Uwagę moją zwróciły piękne osty - nie oparłam się pokusie i zrobiłam im kilka zdjęć. Po obejrzeniu na monitorze komputera, okazało się, że niektóre fotki kryją niespodziankę.


Tego, że uwieczniam bączka, byłam świadoma, ale odlatującej muchy i obecności jeszcze jednego stworzenia (chyba pająka) - nie.

W koronie drzew wypatrzyłam też gniazdo os, lub jak stwierdziła koleżanka z pracy, szerszeni.


Zdjęcie robiłam z dużej odległości (nie miałam ochoty podchodzić bliżej, choć można było), więc jest trochę niewyraźne. Ważniejsze jest to, że nie niepokojeni mieszkańcy gniazda nie wykazali nami żadnego zainteresowania.

Pole namiotowe (klik), opustoszałe w niedzielne popołudnie, spodobało nam się na tyle, że postanowiliśmy wyciągnąć w to miejsce naszych znajomych. Kilka miejsc sąsiaduje bezpośrednio z rzeką, która na tym odcinku jest płytka i pozbawiona skał czy większych kamieni, a tym samym jakby stworzona do zabawy dla dzieci.





Emilia marudziła, twierdziła, ze jest zmęczona i udało jej się wrobić rodzica w niesienie na barana. W drodze powrotnej zaintrygowały ją znaki zostawione przez tych członków rodziny, którzy zniknęli już za zakrętem, a będąc w dobrym nastroju, wymyślili sobie zabawę inspirowaną grą w podchody.


Na ścieżce znajdowałyśmy zatem strzałki z patyków bądź liści paproci, rysowane na ziemi znaki, kije położone w poprzek, a na mostku - to co widać na zdjęciu powyżej. Emilii tak się zabawa spodobała, że zapomniała chwilowo jak bardzo jest zmęczona, i jak bardzo bolą ją nóżki i biegła od znaku do znaku, aż dobiegła do samochodu.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Angielskie wakacja: Longleat (Jungle Cruise)

Po spacerze w ogrodach, ustawiliśmy się na przystani w kolejce do stateczku wycieczkowego, Czekaliśmy bardzo długo, dzieci się nudziły, dorośli mieli dość, ale w końcu doczekaliśmy się - stateczek przycumował, zabrał tylu pasażerów ilu mógł i odpłynął.

Taki rejs wycieczkowy to nie lada atrakcja dla dzieci, które nie kryły swojej radości szalejąc na pokładzie. Na szczęście żadne nie wypadło za burtę!


Stateczek podpływał do wysepek oraz miejsc na brzegu niedostępnych dla turystów, takich jak kolonia goryli. (Tutaj link do strony Longleat.)


Emilia przestraszyła się na sam widok goryli, mimo, że dzieliła je od nas woda i spora odległość.

 
 
Udało nam się też wypatrzeć jednego z dwóch zamieszkujących akwen hipopotamów - a przynajmniej fragment hipopotama wystający z wody. Ale tajemnicą pozostało czy to był Spot czy Sonia.


Podczas rejsu towarzyszyły nam nieustannie foki - można je było dostrzec to z jednej, to z drugiej strony. Wiedziały, że chwile dzielą je od karmienia - punktu kulminacyjnego rejsu. Urocze foki podobały się wszystkim - i dzieciom, i dorosłym.


Kiedy zeszliśmy z pokładu statku wycieczkowego, jeszcze chwilę pospacerowalińmy po różnych zakątkach Longleat, ale niebawem trzeba było wracać. Szalenie nam się tam podobało a dwa dni to stanowczo za mało, żeby zaliczyć wszystkie atrakcje, o dłuższym rozkoszowaniu się nawet nie wspominając.

Jestem ogromnie wdzięczna bratu i bratowej, że nas tam zabrali i do tego sami sfinansowali tę wycieczkę! 

środa, 12 sierpnia 2015

Angielskie wakacja: Longleat House

Longleat House, to, jak  znalazłam tutaj, wielki dom w Longleat, choć jak dla mnie to nawet nie posiadłość czy dwór, ale pałac.  

Zdjęcie poniżej autorstwa Saffron Blaze (Own work) 
[CC BY-SA 3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)], via Wikimedia Commons
 
Longleat House 2012

Jak zwał, tak zwał - obejrzeliśmy jedynie z zewnątrz, ponieważ za mało czasu było a poza tym, z dwulatkami, to raczej nie było się po co pchać do środka.

Jeżeli ktoś jest zainteresowany, to tutaj znajdzie sporo informacji po angielsku.

Zachwyciły nas natomiast ogrody wokół - kompleks parkowo-ogrodowy zajmuje powierzchnię 400 hektarów, my zobaczyliśmy zaledwie maleńką część.



Trawniki, jak to angielskie trawniki, gęste, zieloniutkie, równiutko przystrzyżone - aż się prosiły, żeby na nich pobrykać.



Najpiękniejszy zakątek, to chyba Secret Gardens, z sadzawką i fontanną pośrodku.



Dzieci wybiegały się po alejkach, a potem dorwały się do pieniążków wrzucanych przez turystów do sadzawki.


Wyłowione monety dziewczynki wrzucały ponownie do sadzawki i ta zabawa chwilę trwała zanim się znudziły.

W samych ogrodach mogłabym spędzić niejeden dzień, ale jeżeli chcieliśmy zaliczyć kolejne atrakcje, trzeba było ruszać dalej.


poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Angielskie wakacja: Longleat (Motyle)

Po papugach obejrzeliśmy motyle.
Piękne, czarujące kolorami, ruchliwe - tak trudne do uchwycenia w obiektyw aparatu.

Tylko kilka zdjęć, bo tłumy straszliwe chętnych do obejrzenia pięknych motyli z bliska niemalże uniemożliwiały zrobienie jakiejkolwiek sensownej fotki.
Zdjęcia robił mój brat.
Ja skupiłam się na pilnowaniu moich dzieci, żeby mi się nie pogubiły.




A poniżej, jeszcze zdjęcie motyla cieszącego się wolnością w ogrodzie przy pałacu Longleat.


A na sam koniec - jeszcze pszczółka.


piątek, 7 sierpnia 2015

Angielskie wakacja: Longleat (Papugi)

Kolejna atrakcja Longleat to papugi. Te duże, bajecznie kolorowe:


... oraz te  niepozorne kolorystycznie:


Z niektórymi można sobie nawet "pokonwersować":


Są też i małe papużki, które można nawet karmić.
Kupuje się jedzonko w plastikowym pojemniczku, ptaszek siada na dłoni i zaczyna jeść z ręki, ku zachwytowi dzieci - i dorosłych tez:



A niektóre papużki karmią się nawzajem, jedząc sobie z dzióbków: