środa, 30 lipca 2014

Serfowanie na dywanie

Oregońskie wybrzeże cieszy się dobrą renomą wśród amatorów surfingowania. Moje dzieci, póki co, trenują w zaciszu domowym, na dywanie.





niedziela, 27 lipca 2014

Sobota nad Crescent Lake

W sobotę wybraliśmy się nad jezioro Crescent Lake.


Nasi znajomi wybrali się tam pod  namiot na kilka dni, ale my spędziliśmy z nimi tylko jeden dzień, i na noc wróciliśmy do domu.

Jezioro Crescent Lake położone jest dość wysoko w górach Kaskadowych, na wysokości 1475 m. Drzewa wokół marniutkie - widać, że na tych piaskach, suchych latem niczym pieprz, a zimą wychłostane wiatrami, mają ciężkie warunki.

Samo jezioro okazało się świetnym miejscem dla dzieci. Brzeg łagodny, piaszczysty z odrobiną żwirowych kamyków, piasek ciemny, wulkaniczny, żwirek - żółty. Budowle piaskowo-żwirowe były zatem dwukolorowe.


Znajomi rozbili namioty niemal nad samą wodą, a z plaży roztaczał się widok na szczyt Diamond Peak.


Ponieważ w ciągu dnia ten zakątek plaży cieszył się sporym zaiteresowaniem innych wypoczywających, przespacerowaliśmy się kilka minut wzdłuż brzegu i za cypelkiem znaleźliśmy jeszcze ładniejszą plażę, pustą, którą natychmiast zaanektowaliśmy dla siebie.


Dodatkową zaletą był zalew utworzony między właściwym brzegiem a łachą piasku, w którym woda była cieplutka i płyciutka - maluchy mogły się pluskać bezpiecznie.

Tuż obok wybijało źródełko, wody którego, w postaci strumienia, zasilają jezioro. Woda źródlana była tak pierońsko zimna, że nie dało się w niej wystać dłużej niż chwilkę. Rekord pobiła córka znajomych, mocząc w tej lodowatej wodzie nogi aż 3 minuty! Do chłodzenia napojów, natomiast, temperatura wody była bardzo odpowiednia.

Nieopodal dzieci odkryły kolonię żabek, i biedne gadziątka nie miały spokoju - dzieciaki łapały je, a potem urządzały im terraria, albo po prostu nosiły jak maskotki - żaby okazały się ogromną atrakcją!


Emilia, bardzo szybko doszła do wniosku, że w ubraniu nie będzie jej tak wygodnie jak na glaska (wymowa oryginalna), rozebrała się w oka mgnieniu, i nie skrępowana ubiorem brykała w wodzie. Kilkuletnia córka znajomych pozazdrościła Emilii, zrzuciła swój strój kąpielowy i obie dziewczynki hasały w stroju Ewy.

Krzysiek nie zabrał kąpielówek, bo stwierdził, że on kąpać się nie będzie. Ale pogoda była tak piękna, a woda ciepła, że i tak się kąpał, tyle, że w spodenkach, które potem szybko wyschły.

Sielanka na tej złotej plaży trwała kilka godzin, aż zgłodnieliśmy. Pozbieraliśmy manatki i wróciliśmy do obozowiska znajomych. I już tam zostaliśmy do wieczora. Inni ludziska wrócili do swoich namiotów więc ten kawałek plaży mieliśmy do własnej dyspozycji.

Krzysiek, zmęczony zabawą, zaszył się w samochodzie z przemyconym tabletem - i tak oto odpoczywał.


A jak siły wróciły, znowu hasał po plaży.

Emilii ani w głowie były jakiekolwiek drzemki - wytrzymała bez spania do końca. A zebraliśmy się do domu, kiedy pierwsze gwiazdy pojawiły się na niebie, a wraz z nimi - komary. Jeszcze nie wyjechaliśmy z terenu pola namiotowego a Emilia już słodko spała. Jakiś czas potem dołączył do niej starszy brat.


piątek, 25 lipca 2014

Z życia lali

Relacje Emilii z lalką zwaną Lalą stanowią odbicie relacji moich z Emilią. Emilia kładzie Lalę spać, karmi i poi Lalę (niestety, dość często prawdziwym jedzeniem i piciem, a wtedy ja mam moc dodatkowego sprzątania. Lala ma regularnie zmienianą pieluchę, choć dość często robi siusiu do ubikacji.


Emilia wozi Lalę w wózku, choć zdarza się, że najpierw ona sama wpakuje się do zabawkowego wózeczka, a Lala ląduje na jej kolanach.


Lala jeździ z nami na zajęcia karate i dżudo, do biblioteki, na zakupy...
Emilia myje Lalę, dba także o jej zęby, mimo, że tych nie widać.


I tylko ubrania odmawia Lali - co założę Lali ubranko, Emilia natychmiast je ściągnie.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Zignic 2014

W sobotę wybraliśmy się na doroczny piknik organizowany przez mojego pracodawcę, zwany, od jego imienia Zignikiem. Zignic ma długą tradycję, odbywa się co roku od ponad trzydziestu lat, a ja pierwsze zaproszenie otrzymałam 8 lat temu, w pierwszym tygodniu pracy. W 2007 roku poświęciłam już tej imprezie wpis - można sobie poczytać tutaj.

Krzysiek, sam, nie pytany, obwieścił co najbardziej lubi na tym pikniku - napoje w puszkach (po angielsku: soda).

Bo raz do roku może ich pić ile chce. Normalnie nie kupuję a na innych imprezach ma limitowane. Ale raz na rok niech się dziecko opije i cieszy - wylatał się po lesie, to trochę tego cukru spalił.

Niestety, skoro brat żłopał sodę, to i Emilia musiała.


Większość zawartości puszki wylądowała na ubraniu, na szczęście przewidziałam tego typu awarię (choć myślałam, że to raczej tradycyjne jedzenie będzie powodem przebrania) i miałam rzeczy na przebranie.

Zdjęcie zrobiłam jedno, telefonem - aparatu nie brałam. Do noszenia mieliśmy krzesełka, więc ograniczyłam wszelkie inne rzeczy do dźwigania.

sobota, 19 lipca 2014

Niewiele się dzieje w ogródku



Z początkiem lipca nastało u nas upalne lato. W dzień temperatura dochodzi do +36 st C, w nocy spada do 15. Podlewam ogródek co wieczór, ale przy takim skwarze to jedynie zapewnia przetrwanie - rozwój wszelkiego zielonego życia zatrzymał się, kiedy zaczęły się upały. Coś tam kwitnie, ale nawet nie chce mi się biegać z aparatem i uwieczniać, stąd raptem dwa zdjęcia: niebieska hortensja powyżej i biało czerwona kompozycja (petunia + begonia) poniżej. 


Aparat miałam w ręku ponieważ chciałam zrobić zdjęcie Emilii obgryzającej niedojrzałe jabłka prosto z drzewa:


Twierdziła, że dobre...

czwartek, 17 lipca 2014

Super-Krzyś

Zdjęcie z Wakacyjnej szkółki Biblijnej. 
Więcej zdjęć z Wakacyjnej Szkółki Biblijnej  - tutaj.






wtorek, 15 lipca 2014

Buty

To idzi tu...

To idzi tu...

Buty mamy!

Niewygodne te obcasy!

yButy brata wygodniejsze!

niedziela, 13 lipca 2014

Czosnek

Kupiłam swego czasu dość sporą torebkę czosnku. Nie zdążyłam zużyć całego zanim zrobiła się dość późna wiosna (zeszłego roku) i czosnek zaczął wypuszczać zielone pędy. Szkoda mi go było wyrzucić, podzieliłam więc na ząbki i posadziłam w ogródku.

Czosnkowi na grządce spodobało się, wypuścił śliczne zielone pędy, i nawet przezimował na grządce - za mały był jeszcze na wykopywanie.

W połowie czerwca (tego roku) zielone nad ziemią zaczęło schnąć, więc wykopałam, najpierw jedną główkę, a kiedy okazało się, że część podziemna dość dorodna, wykopałam wszystko.

A potem umyśliłam sobie, że zaplotę sobie ten czosnek tak, jak to na jakiejś fotografii widziałam.

Z tym zaplataniem było trochę problemów, bo ciągle mi się wszystko rozpadało, aż w końcu, metodą prób i błędów, nie zrażona kolejnymi niepowodzeniami, doszłam do tego, jak to wszystko pozawijać i pozaplatać, żeby było jak trzeba.

I jak na pierwszy raz, chyba wyszło całkiem nieźle.

Trzyma się w jednym kawałku - i o to chodziło.

Kilka dni suszył się już zapleciony czosnek, potem obcięłam mu "wąsy", czyli resztki korzeni a na koniec zawisł w kuchni na ścianie.

I jeszcze nie spadł!

piątek, 11 lipca 2014

Zycie obozowe

Dzisiaj kilka ujęć życia obozowego. 
Na początek - testowanie sprzętu. Latarka-czołówka musi działać!


W oczekiwaniu na przyjazd kolegów, Krzyś dopija resztki cywilizacji - bardzo niezdrowy brązowy napój bąbelkowy. A Emilia nadal testuje sprzęt obozowy - tym razem scyzoryk szwajcarski brata. Nie pocięła się, bo nie potrafi go jeszcze otworzyć.


Czekanie na kolegów nieco się przedłużało, Krzyś pobiegł więc nad wodę sprawdzić co trzeba - wiadomo, czy woda mokra, ciepła, itp.


Na kempingu jadamy iście po amerykańsku, czyli obżeramy się straszliwie. Ale nie tylko kiełbaską smażoną na ognisku. Mieliśmy też czereśnie. Emilii bardzo smakowały - jadła je razem z pestkami. A sok ściekał po brodzie.


Każde miejsce kempingowe wyposażone jest w obręcz, w której można palić ogień oraz stół i ławki. Ale niektórzy wolą jadać posiłki na przenośnych lodówkach.


Samochód stał bezczynnie tak długo, że trzeba było sprawdzić czy wszystko z nim w porządku. Emilia rwała się do tej roboty, że hej!


A po długim dniu w upale i znoju, nadszedł czas na zmycie z buzi resztek jedzenia a z reszty ciała - całego obozowego brudu.


Po relaksującej kąpieli, zmęczone dziecko zasnęło w mgnieniu oka .
W tym roku ze spaniem było dużo lepiej niż w poprzednim roku - Emilia mniej się budziła i nie wykopywała ze śpiwora, więc nie zmarzła. Choć noce nie były aż tak zimne.


środa, 9 lipca 2014

Sunnyside Campground - Cougar Reservoir Area

Długi weekend z okazji Dnia Niepodległości spędziliśmy nad zbiornikiem retencyjnym Cougar Reservoir, na kempingu Sunnyside.

Wyjazd udał się niezmiernie. Dopisała pogoda - słoneczna ciepła, wręcz upalna. Dopisało też towarzystwo. Jedzenie było pyszne, a dzieci - cóż, dokazywały, jak to dzieci, ale tak w normie.

Tym razem nie użądliła nikogo żadna pszczoła ani osa, nikt sobie nie nabił guza, choć Emilia raz spadła z ławki.

Miejsce kempingowe okazało się niezmiernie urokliwe, w lasku, ale na skraju pagórka, a w dole rzeka zasilająca zbiornik. Od strony dróżki dojazdowej wyglądało to tak:

Sunnyside Campground, Cougar Reservoir Area

Spoglądając w górę, z pomiędzy gałęzi kilku różnych gatunków drzew (głównie cedrów) przebijało bezchmurne niebo - w ciągu dnia temperatura dochodziła do 30 stopni C!


Kiedy przeszło się kilka metrów za namiot, roztaczał się taki oto widok:


Rzut oka w lewo, i mamy widok na most z drogą dojazdową do kempingu:


Udało nam się trochę popływać w kanu. Pierwszego dnia krótko, żeby nie przestraszyć Emilii, drugiego dnia wyszła nam niezła wyprawa. 

Dopłynęliśmy na wyspę, a potem zwiedziliśmy zatoczkę, do której wpada jeden ze strumieni zasilających jezioro. Po dwóch godzinach wróciliśmy, bo zrobiło się strasznie gorąco, nawet na wodzie było nie do zniesienia.

Fali nie było, nikt się nie bał, ryby nie brały, ale za to Krzysiek miał zabawę rozbryzgując wodę a na koniec Emilia wrzuciła kapelusik do wody i musieliśmy się wrócić i wyłowić. Zdjęć z poziomu wody nie ma - aparatu nie brałam, ponieważ pilnowanie Emilii i aparatu to trochę za dużo. Choć przyznam, że Emilia była w kanu bardzo grzeczna.

A wieczorem - ogniska żar.


poniedziałek, 7 lipca 2014

Półkolonie i Wakacyjna Szkółka Bibilijna

Jeszcze w czerwcu woziłam Krzysia na półkolonie przy kościele luterańskim.
Trochę daleko od nas, ale za to zajęcia odbywały się w godzinach umożliwiających mi spokojne pójście do pracy, czyli od 9 rano do 3 po południu.

Okazało się, że moje dziecko spotkało tam kolegę z karate, dzieci naszych polskich znajomych, a jednym z wolontariuszy był ministrant z naszego, jak najbardziej katolickiego, kościoła.

Dzieci chodziły do pobliskiego parku, uczyły się piosenek, grały w różne gry, wykonywały projekty plastyczne, oglądały przedstawienia kukiełkowe, słuchały opowieści biblijnych, same przyrządzały sobie przekąski, a w środę pojechały na najprawdziwszą wycieczkę z chodzeniem po lesie i kąpielą w basenie. Całe 6 godzin miały dzieci wypełnione ciekawymi zajęciami, więc nie tylko Krzyśkowi bardzo się podobało. Jedyna krytyczna uwaga odnosiła się do długości półkolonii, które trwały zaledwie 5 dni, ku rozpaczy dzieci, a przypuszczam, że i rodzice chętnie widzieli by wydłużenie zajęć o kolejny tydzień. Zwłaszcza, że cena była bardzo przystępna ($35).

W niedzielę, dzień przed rozpoczęciem półkolonii, odbył się piknik, na który wybraliśmy się, żeby poznać osoby, które miały się zajmować dziećmi. Gorąco było straszliwie, więc nie brałam aparatu, ale kilka zdjęć telefonem zrobiłam.

Na stronie kościoła luterańskiego są zdjęcia z półkolonii minionych lat, ale tegorocznych jeszcze nie ma. Podaję jednak linka, bo może niebawem strona zostanie uaktualniona. LINK


 

 

W tym tygodniu moje dziecko bierze udział w zajęciach Wakacyjnej Szkółki Biblijnej (Vacation Bible School), organizowanej przez naszą parafię. Już w zeszłym roku zapisałam Krzyśka na VBS, a że bardzo mu się podobało, zapisałam go i w tym roku. Szkoda tylko, że zajęcia trwają tylko 3 godziny dziennie, też tylko przez jeden tydzień.

Po pierwszym dniu dziecko bardzo zadowolone - kiedy go odbierałam, rozrabiał z kolegą, z którym razem przygotowywali się do pierwszej komunii. (Zdjęcia z zajęć szkółki do obejrzenia tutaj.)

piątek, 4 lipca 2014

Fioletowe bolerko

Z okazji urodzin, Emilka dostała od cioci Ani kilka ślicznych i bardzo mięciutkich kłębuszków. Nie mogło być inaczej, bo ciocia Ania regularnie zaopatruje mnie w materiały do dziergania śliczności dla mojej córeczki.

Pierwszy motek, w kolorze fioletowym, już przerobiłam - na letnie bolerko.


Projekt z głowy, ale robione od góry i całkowicie bezszwowo.
Zapinane na jeden guziczek - pętelka wyszła mi nieco za duża, ale i baz guziczka trzyma się na Emilii jak trzeba.

nitka ma kolorową osnowę, która stanowi ozdobę dzianiny, nie przesadzałam ze splotami - jedynie raglan ozdobiłam warkoczami.


Kolor najlepiej oddaje pierwsze zdjęcie - musiałam je nieco podrasować na komputerze bo aparat uparcie odmawiał zarejestrowania rzeczywistego odcienia.

Druty 3.25 i 2.75 mm. Włóczka: Sidar Snuggly Tiny Tots (90% akryl, 10% poliester), 137 m / 50 gr - zużyłam cały motek bez może 2-3 metrów.

Pod spodem zamieszczam opis wykonania - proszę o wskazanie niedociągnięć i niejasności - przyznam, że przygotowanie sensownego opisu okazało się dla mnie trudniejsze niż wydzierganie bolerka.


Opis wykonania:

Druty w mniejszym rozmiarze - nabrać 65 oczek i przerobić 3 rzędy ryżem.
W ostatnim rzędzie dodać 4 oczka - razem 69 oczek.
Zmienić druty na większy rozmiar.
Od kolejnego (4) rzędu przerabiać dżersejem (pierwsze 3 oczka z brzegu [bez .o brzegowego] - ryżem). Od tego samego (4) rzędu - dodawanie oczek 12 x 1 oczko po obu stronach każdego warkocza:

  • 1/2 przodu - 10 oczek
  • warkocz - 4 oczka
  • rękaw - 8 oczek
  • warkocz - 4 oczka
  • tył - 17 oczek
  • warkocz - 4 oczka
  • rękaw - 8 oczek
  • warkocz - 4 oczka
  • 1/2 przodu - 10 oczek

Warkocz przeplatany co 4 rzędy począwszy od od rzędu szóstego.

Rz 28:

  • przerobić 24 oczka (22 oczka + 2 z warkocza), 
  • odłożyć na nitkę/agrafkę/itp 36 oczek (32 o pomiędzy warkoczami, 2 oczka warkocza przed i 2 oczka warkocza po), 
  • przerobić  45 oczek (41  o pomiędzy warkoczami, 2 oczka warkocza przed i 2 oczka warkocza po),  
  • odłożyć na nitkę/agrafkę/itp 36 oczek (32 o pomiędzy warkoczami, 2 oczka warkocza przed i 2 oczka warkocza po), 
  • przerobić 24 oczka (22 oczka + 2 z warkocza).

Na drucie powinno być 99 oczek (24+ 45 + 24).

Przerobić 7 rzędów.
Zmienić druty na mniejszy rozmiar, przerobić 3 rzędy ryżem, zamknąć wszystkie oczka.

Rękaw. Nabrać na druty odłożone wcześniej 36 oczek - przerobić 7 rzędów. Zmienić druty na mniejszy rozmiar, przerobić 3 rzędy ryżem - w pierwszym rzędzie ująć równomiernie 5 oczek. Zamknąć wszystkie oczka. Tak samo z drugim rękawem.

Przyszyć guzik. Wykonać pętelkę na szydełku.