niedziela, 25 września 2022

Biała Rhiannon

Biały sweterek do letnich sukienek potrzebny mi był już od dawna. 
Kiedy zrobiony z bawełniano lnianej nitki ażurek ze starości i od wielokrotnego prania rozleciał się, potrzeba stała się paląca. 

Ponieważ jakoś nic szczególnego nie wpadało mi w oko, postawiłam na wzór sprawdzony, a do tego bardzo ładny, czyli Rhiannon Agaty "Amanity" Mackiewicz. To nic, że mam już Rhiannon w kolorze różowym! Sweterek sprawdza się fantastycznie i w zasadzie mogłabym go mieć w każdym kolorze, ponieważ świetnie się nosi. W białym przedłużyłam nieco rękawy – zamiast długości 3/4, zrobiłam takie za nadgarstek.





Sweterek zaczęłam robić jeszcze w lutym, a skończyłam w maju, czyli przed latem, ale bardzo długo nie udawało się zrobić ładnych zdjęć. A to nie wzięłam pod uwagę, że bluzka z falbaniastymi rękawkami wybrzusza dzianinę, i sweterek nie prezentuje się ładnie na zdjęciu, a to po sesji dopatrywałam się innych niedociągnięć garderoby. Po ostatnim podejściu stwierdziłam, że trudno, zdjęcia są, jakie są, i coś z nich muszę wybrać – stanęło na podejściu czerwcowym w Arboretum (poniżej) i sierpniowym – przed domem (powyżej). 





A potem jeszcze ponad miesiąc zbierałam się do zredagowania wpisu. Zmobilizował mnie powrót letnich temperatur.
  • wzór Rhiannon Agaty "Amanity" Mackiewicz
  • włóczka Yonkey Monkey Bamboo Cotton, 70% wiskoza z bambusa, 30% bawełna, 210 m w 50-gramowym motku (ok. 265 gram)
  • druty 2.5 i 3 mm
A teraz rozglądam się za jakimś wzorem na sweterek typu bolerko, czyli kończącego się w talii.

czwartek, 22 września 2022

Ukwiecone czerwcowe łąki

Szlak Horse Rock Ridge Trail miałam w planach od dawna, ale ponieważ jest to jedna z tych tras, na której można podziwiać piękne widoki, musiałam poczekać na sprzyjające warunki atmosferyczne. Nie wystarczyło, żeby nie padało w dniu wycieczki – z powodu ostrych podejść w niektórych miejscach musiało być sucho od kilku dni. 


Całą wiosnę sprawdzałam prognozę pogody i odkładałam wycieczkę. A to jeszcze leżał śnieg, a to weekendowe niebo przesłaniały deszczowe chmury, a to lało przez cały tydzień i wiedziałam, że w sobotę i niedzielę na szlaku będzie błoto. 


W końcu nadszedł ten dzień, 20 czerwca 2022 roku. Wprawdzie poniedziałek, ale za to święto, więc dzień wolny od pracy, pierwszy dzień wakacji, dzień urodzin mojej koleżanki. Zapytałam, czy nie chciałaby się z nami wybrać na pieszą wycieczkę. Ponieważ inne urodzinowe spotkania miała dopiero wieczorem, zabrała swojego psiaka i dołączyła do naszej trójki. 


Trasa prowadzi tylko częściowo przez las, większa część wije się przez górskie łąki, w czerwcu tonące w kwiatach. Te ukwiecone łąki stanowią jedną z największych atrakcji tego szlaku – poza panoramą.





Po godzinie doszliśmy do miejsca, w którym się zawraca, by ruszyć w drogę powrotną. Zrobiliśmy sobie przerwę na kanapki, słodkości i urodzinowe Happy Birthday z okazji urodzin Solenizantki. A potem ruszyliśmy w drogę powrotną.





poniedziałek, 19 września 2022

Leniwa niedziela

Czyszczenie rynien miałam w planach od dawna, bardzo dawna, ale przy sprzyjającej pogodzie zapominałam o tym i dopiero przelewająca się przez rynny deszczówka przypominała, że samo się nie zrobi. Na mokro ta czynność jeszcze bardziej niemiła niż na sucho, odkładałam więc do czasu, aż przeschnie, po czym znowu zapominałam. 

I tak minął szmat czasu. 

Tego lata pamiętałam, ale czekałam, aż się nieco ochłodzi – ponad trzydzieści stopni w cieniu to zdecydowanie nieodpowiednia pogoda na tego typu prace. 

Letnie upały skończyły się i w minioną sobotę poprosiłam grzecznie Pierworodnego o pomoc. We dwoje poszło nam zdecydowanie szybciej niż gdybym miała się męczyć z tymi rynnami sama. Krzysiek wskoczył na dach, ja wdrapałam się na drabinę. Rynny za domem zabezpieczone są przed dużymi śmieciami specjalnymi osłonami, ale to nie liście trzeba było usunąć, ale popiół i kurz. Dwa lata temu sypało popiołem przez ponad tydzień, a potem zaczęło padać, uklepując cały ten brud w rynnach, zamieniając w błotko i maź. 
Aż dziw, że jeszcze żadne roślinki nie wypuściły tam korzeni! 

We dwoje uporaliśmy się z czyszczeniem rynien w kilka godzin, a po skończeniu oboje byliśmy skonani i mocno zakurzeni. Ale teraz na jakiś czas mamy spokój z tym niezbyt przyjemnym obowiązkiem.

Następnego dnia odpoczywaliśmy – zasłużyliśmy sobie na taką leniwą niedzielę z rosołem na obiad, szarlotką na deser, i spacerem wokół stawów Golden Gardens Ponds w coraz bardziej jesiennej scenerii. Ponieważ dzień był dość ponury, amatorów spacerów nie było zbyt wielu.







środa, 14 września 2022

C&K 2022: Zadanie Wrześniowe


Zadanie wrześniowe w ramach C&K zmieniło się pod wpływem okoliczności. Wydaje mi się, że przy okazji zadania lutowego, pojawiła się informacja, że jesienią będziemy dziergać szale i szaliki, ale może tylko tak zapisało się to w mojej pamięci. Psychicznie byłam przygotowana na chustę, wstępnie nawet wybrałam włóczkę, ale rzeczywistość wrześniowa nie sprzyja tak czasochłonnym projektom. Powstał za to szalik, a raczej szaliczek, z resztki milutkiej włóczki przygarniętej na jakiejś wyprzedaży. 



Całkiem niedawno zadanie wrześniowe ewoluowało i zamieniło się we wzór, jakiego w czasie zabawy jeszcze nie było, a chciałabym mieć. 

Przyznam, że miałam z tym problem, bo Renia w ciągu tych niemal dwóch lat przerobiła chyba wszystkie możliwe zagadnienia. Myślałam i, myślałam i w końcu wymyśliłam – niekoniecznie coś, co, chciałabym mieć, raczej coś, czego chyba jeszcze nie było. 


Kilka lat temu zrobiłam na szydełku dywanik. Wyszedł krótki, bo tylko tyle akrylowej włóczki miałam wówczas. Latem zrobiłam porządki w zapasach włóczkowych, posegregowałam według grubości i składu, podzieliłam kolorystycznie na potencjalne projekty dziewiarskie. Okazało się, że mam trochę włóczki idealnie nadającej się na przedłużenie dywanika, jakieś 250 gram. Supłanie zajęło mi dwa lub trzy dni i dywanik jest teraz dwa razy dłuższy. Wprawdzie nowa część jest trochę bardziej puszysta, ale wiem, że wkrótce zostanie przydeptana i wszystko się wyrówna.



Kilka dni temu zadanie uległo kolejnemu przeobrażeniu, ale wydaje mi się, że obie rzeczy spełniają i to wymaganie – coś, co akurat mamy na warsztacie. 

Dywanik jeszcze świeżutki, szalik też. Aktualnie zabawiam się prostymi projektami, niewymagającymi zbyt dużo uwagi, za to zapewniającymi przemianę zalegających motków w coś użytecznego. Oba projekty zgłaszam więc do wrześniowego odcinka na blogu u Reni z życzeniami, by laptop zaczął normalnie (współ)pracować.

niedziela, 11 września 2022

Zmiany

W sierpniu zmieniła się pani ucząca Emilię gry na pianinie. 

Poprzednia pani, Megumi, już chyba trzy lata temu stwierdziła, że Emilii jest potrzebny bardziej zaawansowany nauczyciel gry, ale że Emilia nie wyobrażała sobie nauki u innej osoby i bardzo protestowała przeciwko jakimkolwiek zmianom w tej kwestii, sprawa została odłożona na za jakiś czas
A za jakiś czas nastała pandemia, więc sprawa została odłożona na jeszcze później, aż w końcu zostałyśmy postawione pod ścianą, ponieważ pani Megumi, która jest Japonką, postanowiła wrócić do rodzinnej Japonii. Na szczęście nie pozostawiła nas na lodzie i pomogła znaleźć nową nauczycielkę. 

Nowa pani jest Koreanką i rzeczywiście jej umiejętności ogromnie przerastają umiejętności pani Megumi. Już po pierwszej lekcji, a w zasadzie konsultacji, kiedy to pani Grace oceniła umiejętności Emilii i podjęła decyzję, że przyjmie moją córkę jako swoją uczennicę, przyznałam rację Megumi – już dawno trzeba było się zdecydować na zmianę. Lepiej późno niż wcale. 

Pani Grace wywindowała poprzeczkę niesamowicie i pierwsze tygodnie były trudne, ale już wszystko się unormowało. Emilia polubiła i nową panią i sposób prowadzenia przez nią lekcji – szalenie dynamiczny i wymagający. Zaskakuje też i panią tym, jak szybko przyswaja nową wiedzę i koryguje wskazane błędy – rzadko się zdarza, żeby pani musiała na coś zwrócić uwagę więcej niż raz czy dwa.


Panią Grace poznałyśmy po lipcowym koncercie fortepianowym w Arboretum, na który wybrałyśmy się z panią Megumi (wspominałam o tym tutaj). 
Mąż pani Grace też jest muzykiem, gra na klarnecie, a na koncercie z jego udziałem byłyśmy w sierpniu.

czwartek, 8 września 2022

Pierwsze dni nowego roku szkolnego

Jeszcze przed długim weekendem szkoła Emilii zorganizowała Meet Your Teacher, czyli Poznaj Swojego Nauczyciela. Z zachowaniem odpowiedniej odległości wywieszono na płocie listy uczniów z każdej klasy, a przy liście stał nauczyciel. Rodzice i uczniowie mogli przedstawić się i zamienić z każdym pedagogiem kilka słów. 

Pani Emilii znała mnie z widzenia a Emilię nawet z imienia i podobno bardzo ucieszyła się, kiedy dowiedziała się, że ma Emilię w swojej klasie. Emilia zrazu nie była zachwycona, bo podobno ta druga pani lepsza, a w dodatku wszystkie jej najlepsze koleżanki są właśnie w tej drugiej klasie – taki to u nas zwyczaj, żeby co roku wszystkie dzieciaki porządnie wymieszać. Po pierwszym dniu zajęć okazało się, że pani R wcale nie jest taka straszna, jak o niej mówili i Emilia całkowicie zmieniła na jej temat zdanie. 

Mnie pani R ujęła tym, że zaraz pierwszego wieczora wysłała do mnie wiadomość z zapytaniem o samopoczucie Emilii, którą tego dnia tak rozbolała głowa, że wylądowała u szkolnej pielęgniarki. Chwilę rozmawiałyśmy po szkole, powiadomiłam panią, że Emilia miewa migreny, ale na szczęście tym razem to nie była migrena. Emilia przespała się po południu i wstała jak nowa. Potem doszłyśmy do wniosku, że to chyba z odwodnienia, bo upały u nas panują nadal, a ona przez cały dzień nic nie piła – mimo że zabrała do szkoły butelkę z wodą. Teraz już pamięta, że ma pić w ciągu dnia.

w drodze do szkoły

Krzysiek wprawdzie nie miał zorganizowanej imprezy takiej jak u Emilii w szkole, ale o przedmiotach na ten rok dowiedział się też jeszcze przed długim weekendem, logując się na swoje szkolne konto.

Zalogował się, sprawdził, co ma i zaraz zabrał się do pisania maila do szkoły z powodu braku matematyki w rozkładzie zajęć. Kredytów z matematyki ma na tyle, że więcej mu już nie potrzeba, ale mój syn lubi matematykę, na studia będzie się wybierał na jakiś kierunek z matematyką i stwierdził, że rok czy dwa bez matematyki to absurd i głupota, tym bardziej że jak przerobi zaawansowany kurs w liceum, nie będzie musiał go przerabiać na studiach. W liceum jest za darmo, na uniwersytecie trzeba zapłacić. 

W weekendowe wieczory, zmęczony po całym dniu tuż przed zaśnięciem zamartwiał się, że nie uda się zamienić żadnego z przedmiotów z jego planu zajęć na matematykę, ale po powrocie do domu okazało się, że niepotrzebnie się martwił. Dostał AP Calculus (rachunek różniczkowy i całkowy – poziom rozszerzony) zamiast nieobowiązkowego Laboratorium Komputerowego. 

Syn bardzo zadowolony a ja się zastanawiam, jak on sobie poradzi z sześcioma przedmiotami na poziomie zaawansowanym, ale że jest ambitny i chce mieć same najlepsze oceny, to pewnie sobie poradzi.

poniedziałek, 5 września 2022

Koniec lata nad oceanem

Ostatni dzień długiego weekendu kończącego lato chyli się ku końcowi. Za chwilę zapadnie zmierzch a jutro rano zaczynamy kolejny rok szkolny. Jak co roku, ten długi weekend spędziliśmy na wyjeździe pod namiot. W tym roku odświeżyliśmy wieloletnią tradycje i pojechaliśmy ze znajomymi nad ocean, na kemping Waxmyrtle, położony nad rzeką Siltcoos River, nieco ponad kilometr od oceanu.

Piątek nad oceanem był chłodny i pochmurny. Po ustawieniu namiotu wybraliśmy się na spacer nad ocean szlakiem Waxmyrtle Trail


Na plaży nie było nikogo poza nami, ptakami, i fokami co jakiś czas wychylającymi głowy z wody oceanu – zapewne zaciekawiła je nasza obecność. 

W tej części plaży można przebywać jedynie na mokrym piasku przy samej wodzie – reszta plaży zarezerwowana jest dla ptaków Snow Plover na czas lęgowy od 15 marca do 15 września. W piątek i tak nie można było plażować. Spacer, zbieranie muszli, i zabawa przy samej wodzie nam wystarczyły.

Zmarzliśmy, a w nocy spadł deszcz. 

Byliśmy nieco podłamani, ale i tak po śniadaniu wybraliśmy się nad ocean, tym razem na tę drugą plażę, gdzie można biegać po suchym piasku też. Mieliśmy nadzieję, że skończy się na tym nocnym deszczu. 

Zanim doszliśmy na miejsce chmury rozeszły się co do jednej i zrobiło się gorąco. A to już warte odnotowania, bo nieczęsto zdarza się na oregońskiej plaży, żeby było tak ciepło. Taka wspaniała słoneczna i gorąca pogoda utrzymała się w sobotę i niedzielę. Dzieci wyszalały się w wodzie i na piasku. Dobrze, że zabraliśmy ze sobą kremy z filtrem słonecznym, bo okazały się bardzo potrzebne. 


Po powrocie do obozowiska i posiłku, dziewczyny wskoczyły jeszcze na trochę do rzeki. W tym roku zarezerwowałam miejsce tuż nad rzeką i choć nie było jej widać przez krzaki to cały czas było dzieciaki słychać. Znajomi mieli kajaki i jednego dnia chłopaki wypuścili się w rejs w górę rzeki. Emilia z koleżankami wolały szaleć na desce tuż przy namiocie. 

Kiedy w końcu dzieciaki udało się wyciągnąć z wody, wysuszyć i nakarmić, zasiadły do gry przy stole, a ja zaniosłam sobie krzesełko nad rzekę i chłonęłam piękno popijając herbatkę.


Wieczorem dzieciarnia zapragnęła udać się na plażę na zachód słońca. Wybrałam się z młodzieżą. Kilka lat temu spóźniliśmy się, tym razem dotarliśmy na plażę na czas. 





Do namiotu wróciliśmy, kiedy było już prawie ciemno i jeszcze na moście zrobiłam zdjęcie wieczornego nieba.



Co wieczór było też ognisko i smażenie kiełbasek, nawet w ten ostatni wieczór, kiedy to zaczęło nieco siąpić! Jeszcze pół godziny wcześniej dziewczyny szalały w rzece w ostatnich promieniach słońca i nagle, nie wiadomo skąd, naszły chmury (a może to była mgła) i pogroziły deszczem. Na szczęście na krótkotrwałym kapuśniaczku się skończyło a poranek ponownie przywitał nas słońcem więc pakowaliśmy namiot suchy.

Słońce zaszło. Wakacje się skończyły. Jutro zaczyna się szkoła.

piątek, 2 września 2022

Wodospady Parker Falls

Z kempingu Rujada wychodzi trasa Swordfern Loop Trail, ale ponieważ w poprzednich latach już się tam przespacerowaliśmy, a szlak nie jest szczególnie ciekawy, postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę nieco dalej. W okolicy jest kilka szlaków do wyboru, ale pozy tym jednym, trzeba podjechać samochodem. Ponieważ było ciepło i czasu mieliśmy w sobotę tyle, co do obiadu (po obiedzie zaplanowane były harce w rzece), pojechaliśmy na wycieczkę do wodospadów Parker Falls.

Wodospadów widzieliśmy w tym roku sporo, ale w upalne dni zawsze milej się wędruje w pobliżu wody. Trasa nie była zbyt długa ani zbyt trudna – czteroletnia Marysia poradziła sobie bez problemu. Wędruje się do wodospadu dolnego, a potem górnego, ale nas zmyliła ścieżka odbiegająca w bok. Byliśmy przekonani, że ta marniutka kaskada to wodospad. Pokręciliśmy nosem, że taki mały, że jak to w ogóle nazwać wodospadem, a dopiero potem okazało się, że to wcale nie był wodospad a ścieżka – powiedzmy, że prowadziła do wodopoju, urokliwego rozlewiska pod wiszącą skałą, do którego trudno było się przedostać po skałach. 


W tym miejscu spora część naszej wycieczki powpadała w butach do wody – między innymi Emilia, której brodzenie w traperkach w wodzie po kolana bardzo przypadło do gustu.

W końcu dotarliśmy do wodospadu niższego (Lower Parker Falls), a że ładny, chwilę tam zabawiliśmy, bo poza eksploracją, brodzeniem wodzie, trzeba było jeszcze się odpowiednio uwiecznić na tle kaskady. 



Potem powędrowaliśmy do wodospadu górnego (Upper Parker Falls), ale z racji ukształtowania terenu nie da się stanąć vis-a-vis więc spektakularnych zdjęć nie da się zrobić. Za to udało się kolejnym osobom poślizgnąć i wylądować butami w wodzie. 

To jedna z tras tam-i-z-powrotem, wraca się dokładnie tą samą trasą, którą się przyszło. Bardzo przyjemny spacer przez pachnący latem las, tym milszy, że w towarzystwie przyjaciół.