piątek, 30 grudnia 2011

Staystyka czytelnicza 2011 (42-54/2011)

W ostatnim kwartale 2011 roku udało mi się przeczytać:

1. Trygve Gulbranssen: Dziedzictwo na Bjorndal
2. Krzysztof Kotowski: Marika
3. Anna Mieszkowska: Dzieci Ireny Sendlerowej
4. Stieg Larsson: The girl who played with fire
5. Louisa Young: My Dear I wanted to Tell You
6. Stieg Larsson: The girl who kicked the hornet’s nest
7. Maurice Leblanc: Zbrodnia w zamku, Tajemnica królowej
8. Markus Zusak: The Book Thief
9. Robert Silverberg: Człowiek w labiryncie
10. Eliza Orzeszkowa: Cham
11.  Izabela Czartoryska: Dyliżansem przez Śląsk – Dziennik podróży do Cieplic w roku 1816
12.  Krystyna Czuba: Są takie kobiety
13.  Becca Fitzpatrick: Silence

Wynik niezbyt imponujący, ale Nowe Życie zwaliło mnie z nóg tak, że przez ponad miesiąc nie  byłam w stanie utrzymać książki w ręce. Opieranie  jej na brzuchu też nie pomagało, bo wzmagało nudności. Poza tym oczy same mi się zamykały około ósmej wieczorem - przeważnie chodziłam spać przed Smykiem. Teraz jest już nieco lepiej, więc znowu czytam trochę więcej, choć o zarwanych nocach nad książką już nie ma mowy.

Kiedy tak leżałam nękana skutkami ubocznymi stanu błogosławionego (mąż zastanawia się co za perfidny złośliwiec ukuł taki termin), wysłuchałam jednego audiobuka: "Hiszpańskie oczy" Marii Nurowskiej. Więcej nie dałam rady - nawet słuchanie mnie męczyło.

A jak już tak narzekam i narzekam, to jeszcze dodam, że niestety pod choinką nie znalazłam żadnej książki dla siebie (Smyk dostał trzy) a szkoda. Prezenty, które otrzymałam są wspaniałe (zwłaszcza moje ulubione perfumy), ale jednak brak książki smutno zauważalny.

Mam nadzieję, że ten ostatni wieczór (bądź noc) roku spędzicie miło, tak jak lubicie - w spokoju lub na szalonej zabawie. A nowy rok niech przyniesie Wam wiele dobrego i dużo radości.

Wszystkiego najlepszego!

środa, 28 grudnia 2011

O oczekiwaniu, nauce cierpliwości i radości obdarowywania innych

Pewnego dnia, jeszcze przed świętami, Smyk przyniósł ze szkoły karteczkę, z prośbą o podanie liczby i imion osób, które dziecko chciałoby odbarować w te nadchodzące święta.

Ponieważ dzieci w wieku Smyka chcąc komukolwiek coś podarować muszą polegać na rodzicach (zarówno jeśli chodzi o wybranie się do sklepu jak i stronę finansową), szkoła chciałaby pomóc dzieciom w samodzielnym zdobyciu prezentów.

Przyznam, że przekonana byłam, że dzieci zrobią coś własnoręcznie z materiałów zapewnionych przez szkołę.

Zapytałam Smyka komu chciałby podarować prezent na święta. Usłyszałam, że "Wszystkim na całym świecie". Rewelacja! Udało nam się nieco zawęzić tych wszystkich do małego świata Hultajstwa, czyli do mamy, taty, Patryka i Damiana (koledzy).

Dwa dni później Smyk wręczył mi plastikowy worek z prezentami: cukierkami dla taty, zapachowymi saszetkami i balsamem do ciała dla mamy, zestwem klocków i ksążeczką dla Damiana i Patryka.

Problem w tym, że Smyk był przekonany, że klocki i książeczka są dla niego.

Nie obeszło się początkowo bez łez, ale udało mi się wyjaśnić dziecku ideę obdarowywania się wzajemnie z okazji świąt - nowość dla sześciolatka żyjącego w przekonaniu, że wszystkie prezenty pod choinką są od Mikołaja. Bardzo pomocna okazała się szeroko reklamowana w naszej lokalnej telewizji doroczna akcja charytatywna "Toys for Tots". W końcu dziecko załapało i bez żalu, a wręcz przeciwnie, z radością podarowało klocki Damianowi, książkę - Patrykowi.

Sytuacja pomogła mi rozwiązać inny problem. W poprzednich latach chowałam prezenty gwiazdkowe otrzymane od znajomycje przed Smykiem i wszystkie pojawiały się pod choinką jako te od Mikołaja. W tym roku nie udało mi się to. Ale dziecko już wiedziało, że nie wszystkie prezenty pochodzą od Mikołaja, pozostała  jedynie kwestia doczekania z odpakowaniem prezentów do świąt. Kategorycznie zabroniłam odpakowania któregokolwiek prezentu przed świętami. Po początkowym oburzeniu, Smyk pogodził się z moją decyzją, poukładał prezenty wokół choinki i tylko od czasu do czasu zerkał do jednej z torebek przeprowadzając nieinwazyjną inspekcję zawartości.
Muszę pochwalić Smyka - doczekał bez oszukiwania!

Prezenty od znajomych odpakowaliśmy po wieczerzy wigilijnej, dając możliwość Mikołajowi obdarowania nas swoimi prezentami, które pojawiły się pod choinką w nocy. Smyk znalazł je tam rano, ale najpierw przyszedł zapytać rodziców (smacznie śpiących) czy może je odpakować. Kiedy otrzymał twierdzącą odpowiedź, przyniósł wszystkie trzy do sypialni.

niedziela, 25 grudnia 2011

Czas nadziei

A nadzieja znów wstąpi w nas...




poniedziałek, 19 grudnia 2011

Kolęda dla nieobecnych

A nadzieja znów wstąpi w nas.
Nieobecnych pojawią się cienie.
Uwierzymy kolejny raz,
W jeszcze jedno Boże Narodzenie.
I choć przygasł świąteczny gwar,
Bo zabrakło znów czyjegoś głosu,
Przyjdź tu do nas i z nami trwaj,
Wbrew tak zwanej ironii losu.

Daj nam wiarę, że to ma sens.
Że nie trzeba żałować przyjaciół.
Że gdziekolwiek są - dobrze im jest,
Bo są z nami choć w innej postaci.
I przekonaj, że tak ma być,
Że po głosach tych wciąż drży powietrze.
Że odeszli po to by żyć,
I tym razem będą żyć wiecznie.

Przyjdź na świat, by wyrównać rachunki strat,
Żeby zająć wśród nas puste miejsce przy stole.
Jeszcze raz pozwól cieszyć się dzieckiem w nas,
I zapomnieć, że są puste miejsca przy stole.
Muzyka: Zbigniew Preisner
Słowa: Szymon Mucha




Pełnych wzruszeń świąt Bożego Narodzenia
życzy
Motylek

czwartek, 15 grudnia 2011

Prezenty

A wiecie, że Mikołaj wcale nie ma brody?
Przynajmniej nie ten, który mnie właśnie obdarował takim oto cudownym prezentem świątecznym:




Zaraz. zaraz... Już wiem! To nie Mikołaj! To Aniołek! I wszystko jasne!!!
Tylko anielskie ręce mogły stworzyć coś tak cudownego!

W swej ziemskiej postaci Aniołek ten nazywa się Splocik i znany jest z wielu podobnych własnoręcznie dzierganych czy haftowanych cudeniek. (Tutaj blog Moje oczka.) Bo wszak nie misia dostałam - miś to własność Hultajstwa.

Otulacz-szal-chusta - misternie dziergana, poniżej zbliżenie:



Czyż nie cudności? A do tego czapeczka ozdobiona kwiatkiem:




Wraz z prezentem przyszła śliczna, haftowana haftem matematycznym kartka (trochę ją widać na pierwszym zdjęciu) - jedna z tych prezentowanych na drugim blogu Splocika, Splecione nitki i słowa.

Splociku - dziękuję!

środa, 14 grudnia 2011

Stuprocentowa obecność

Od początku roku szkolnego Smyk nie opuścił ani jednago dnia w szkole.
Ja cieszę się, że dziecko mi nie choruje, pani dyrektor cieszy się, że ma jednego ucznia mniej do pilnowania, żeby pojawiało się w szkole. Tej radości dała wyraz obdarowując każde dziecko, takie jak Smyk, certifikatem za stuprocentową obecność w szkole w pierwszej ćwiartce roku szkolnego:




Celowo używam "ćwiartce" a nie "kwartale", bo okres ten obejmuje raptem dwa miesiące.
Mała rzecz a cieszy!

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Choinka

Ortodoksyjni Rodacy pewnie wyslali by już nas na szafot, albo przynajmniej odsądzili od czci i wiary - no bo kto to widział choinkę w całej krasie na dwa tygodnie przed swiętami! Wszak to zdrada tradycji!!! To się nie godzi! Choinkę stroi się w Wigilię i ani dnia wcześniej!
 


Zdjęcie zrobione bez lampy błyskowej - widać światełka


A my to mamy w nosie i od wczoraj cieszymy się pachnącą, przywiezioną prosto z plantacji choinką. A swoja radością dzielę się z Wami, choć zdaję sobie sprawę, że to nie moja choinka, ale ta, która stanie w waszym domu będzie tą NAJ.


Zdjęcie zrobione z lampą błyskową - światełek nie widać


Niestety w tym roku nie udało mi się zrobić żadnych nowych ozdób.
Na szczęście mamy ich więcej niż wystarczająco z lat poprzednich, więc było co wieszać i zajęło to trochę czasu.
Idą święta!

czwartek, 8 grudnia 2011

OBCZYZNA " POLSZCZYZNA"

OBCZYZNA „POLSZCZYZNA”

Mądrze gada czy też plecie,
Ma swój język Polak przecie.
Tośmy już Rejowi dłużni…,
Że od gęsi nas odróżnił.
Rzeczpospolitej w tym siła
By w języku swoim tkwiła.
Dziś kruszeje ta potęga,
Dziś w angielskim Polak… gęga,
Pierwszy przykład tezy tej,
Zamiast „dobrze” jest… „okej”!
A szlakami idąc tymi,
To nie „twarz” masz, ale… „imidż”.
Co jest w stanie nas roztkliwić?
Nie „życiorys” czyjś lecz… „sivi”,
Gdzie byś chciał być w życiu chłopie?
Nie na „czubku”, a na „topie”.
Tak Polaku, gadaj wszędy,
Będziesz „modny” znaczy… „trendy”
I w tym trendzie ciągle trwaj,
Nie mów „żegnaj” – mów… „baj-baj”!
Gdy ci nietakt wyjdzie spory
Nie „przepraszaj”, powiedz… „sory”!
A gdy elit chcesz być bliżej,
To nie „Jezus” mów lecz… „Dzizes”.
Kiedy szczęścia zrąb ulepisz,
Powiedz wszystkim, że jest… „hepi”,
A co ciągnie cię na „ksiuty”?
Nie uroda lecz ich… „bjuty”.
Dobry Boże, trap się, trap
Dziś nie „knajpa” lecz już… „pab”!
No, przykładów dosyć, zatem
Trzeba skończyć postulatem,
Bo gdy język rani uszy,
To jest o co „kopie kruszyć”.
Więc współcześni poloniści
Walczcie o to, niech się ziści,
Żeby wbrew tendencjom modnym
Polski znów był siebie godny!
Post Scriptum
Angielskiemu nie ubędzie,
Kiedy polski – polskim będzie!...

Autor nieznany - wieszyk przywędrował pocztą elektroniczną.
Dzięki uprzejmości Splocika, tutaj gaść informacji.

wtorek, 6 grudnia 2011

Cztery kwiatki

Jakiś czas temu bawiłam się papierem i stworzyłam taką oto bardzo prostą karteczkę:



Cudo to nie jest, na dodatek kwadraciki trochę krzywo przyklejone, ale w moich oczach - pełna uroku. Jeszcze nie wiem do kogo zawędruje.

niedziela, 4 grudnia 2011

Dekoracje świąteczne

Jeszcze na początku listopada tata zabrał Smyka do sklepu. Kiedy zapytałam czy długo tam byli, usłyszałam, że trzy godziny.

- Ile???
- Trzy godziny. Mają już choinki...

I wszystko się wyjaśniło. Bo obejrzenie ekspozycji choinek w tym sklepie, wraz z wszystkimi ruchomymi makietami miasteczek i wsi z obowiązkowymi poruszającymi się kolejkami może pochłonąć sporo więcej czasu niż marne trzy godziny.

Od czasu wizyty w tamtym sklepie, Smyk nudził o ozdabianiu jego pokoju, aż w pewną pochmurną niedzielę zabraliśmy się do roboty. Na korkowej tablicy w Smykowym pokoju pojawiły się:






A potem jeszcze zaczęliśmy kleić łańcuch choinkowy, ale jakoś zabrakło entuzjazmu do ukończenia - mamy około metra. Może kiedy pojawi się w domu choinka to dokończymy. Mamy już poprzycinane kolorowe paski papieru.

Ponieważ pokój został odświętnie udekorowany, Smyk nie mógł się oprzeć pokusie, żeby tej informacji nie obwieścić światu. Tak oto powstała tabliczka przyklejona do drzwi taśmą klejącą:




Tabliczką tą, Hultajstwo powiadamia chętnych do odwiedzenia jego pokoju, że to "mój udekorowany pokój" - jakby jakaś  gapa sama nie zauważyła.

piątek, 2 grudnia 2011

Uprzejmość czy fałszowanie danych?

Udałam się niedawno do lokalnego wydziału komunikacji, tutaj nazywanego DMV, w celu wymienienia prawa jazdy na nowe. Stare wprawdzie ważne jeszcze było do marca, ale akurat miałam czas to zrobić, więc postanowiłam odfajkować, żeby było z głowy.

Do DMV zabrałam ze sobą robótkę, bo słyszałam, że się długo czeka - to było zanim przecięłam sobie palec. Rozsiadłam się z szydełkiem w dłoni ale niewiele słupków przerobiłam, kiedy przyszła moja kolej. Położyłam woreczek z robótką  na biurku i wyciągam wymagane dokumenty (w ostatnich latach przepisy zostały zaostrzone i  teraz trzeba udowodnić legalny status czy się jest obywatelem czy rezydentem). A pani zamiast zabrać się za sprawdzanie dokumentów, pyta co robię, wymownie zerkając na robótkę. I okazało się, że pani też jest robótkująca, więc chwilę porozmawiałyśmy na temat robótek, a pani wogóle nie przeszkadzało, że wszyscy inni pracownicy i petenci słyszą naszą rozmowę.

W końcu przeszłyśmy do celu mojej wizyty w DMV. Aktualizujemy dane, w tym, niestety, wagę ciała. Okazało się, że w ciągu minionych siedmiu lat przytyłam 16 funtów (ponad 7 kg). Skwitowałam ten przykry fakt stwierdzeniem, że życie to jednak bywa okrutne. Pani pocieszyła mnie, że mojej obecnej wagi nie widziała u siebie od trzydziestu lat  - dla mnie to żadne pocieszenie... A na koniec okazało się, że chcąc być miłą, wpisała mi do komputera o 6 funtów (3 kg) mniej niż podałam. Zapewne chciała być dla mnie miła - wszak dzielimy te same zainteresowania!

Niższa waga na prawie jazdy to jedyny pożytek z zabrania robótki do wydziału komunikacji, ponieważ nie dane mi było za dużo posunąć się z robotą - moja wizyta w DMV trwała w sumie 25 minut i przyznam, że dawno już nie załatwiłam żadnej formalności tak szybko.

środa, 30 listopada 2011

O niebezpieczeństwach grożących podczas robienia pierogów z jagodami

W zeszły poniedziałek zawarłam z akurat pracującym w domu mężem układ:

"Ty odbierasz Małego, ja będę w domu szybciej, więc zrobię na obiad coś dobrego. Na przykład pierogi z jagodami."

Mąż nie przepada za odbieraniem dziecka, ale za to uwielbia pierogi z jagodami, więc wiedziałam, że zgodzi się natychmiast. Dodam, że ja takimi frykasami raczej nie rozpuszczam moich chłopaków bo bardzo, ale to bardzo nie lubię lepienia pierogów.

Mrożonych jagód ci u nas dostatek w zamrażalniku, więc zakasałam rękawy i zabrałam się do roboty. Szło mi sprawnie pod nieobecność panów i zostało mi raptem kilka pierogów do zrobienia kiedy wydarzyło się nieszczęście.

Do wykrawania używałam kieliszka, bo odpowiedniej wielkości a do tego ma taki ostry brzeg  i łatwo się wykrawa krążki, dużo łatwiej niż posiadaną przez nas szklanką. Musiałam za mocno przycisnąć, nóżka kieliszka złamała się i przeorała mi kciuk lewej ręki.

Krew siknęła na stolnicę, ale nie spanikowałam i w końcu udało mi się zatamować krwotok, choć trochę czasu mi to zajęło. Sytuacja była pod kontrolą kiedy panowie wrócili do domu - krew z podłogi i stolnicy zmyta.

Powiadomiłam męża, że chyba trzeba będzie jechać na pogotowie, ale założył, że panikuję i przesadzam.

Zjedliśmy obiad - i Smyk i mąż zgodnie stwierdzili, że pierogi były przepyszne, a po obiedzie poprosiłam męża o pomoc przy zmianie opatrunku. Kiedy zobaczył ranę, nieco zszarzał na twarzy i zarządził:

- Jedziemy na pogotowie!

I pojechaliśmy.
Całą trójką.

Lekarz stwierdził, że miałam szczęście, bo nie przecięłam sobie ścięgna, jedynie lekko je naruszyłam z boku.
Trzy godziny później opuściłam budynek pogotowia z ośmioma szwami. Kolejną godzinę spędziliśmy  w aptece czekając na tabletki przeciwbólowe, które okazały się niepotrzebne, bo unieruchomiony na małej szynie palec nie bolał. Do domu wróciliśmy o dziewiątej wieczorem. Jak dobrze, że jednak zjedliśmy obiad zanim pojechaliśmy na pogotowie!

We wtorek rano zrobiłam pamiątkowe zdjęcie:




Zdjęcia zszytej rany nie pokażę Wam, może jak już się zagoi to samą bliznę, na dowód, że nie bujam.
Byłam na wizycie kontrolnej - rana goi się dobrze, udało się uniknąć infekcji, nadal nic nie boli, a w sobotę mają mi ściągnąć szwy.
Mimo, że już opatrunek jest dużo mniejszy, drutów w łapach porządnie trzymać się nie da. Trochę lepiej z tamborkiem - wczoraj udało mi się wyhaftować kawałek sukienki ostatniej myszki. Oby do soboty!

poniedziałek, 28 listopada 2011

Myszka w różowej sukience

Wstyd się przyznać, ale skończyłam ją już miesiąc temu, tylko zapomniałam zrobić zdjęcie. Oto szósta mysia baletnica:




Ostatnia, siódma, ma już cztery krzyżyki, ale kiedy zostanie ukończona - nie wiem. Mam nieplanowaną przerwę w robótkach. Myślę, że napiszę o tym następnym razem.

sobota, 26 listopada 2011

Wdzięczność dziecka

Skoro ciągle jeszcze mamy długi weekend z okazji święta dziękczynienia, parę słów o tym, za co moje dziecko jest wdzięczne.

Jeszcze przed samym świętem, Kris zaprzęgła Smyka i swojego synka do projektu związanego tematycznie z dniem indyka: obaj chłopcy przygotowali kartki okolicznościowe dla rodziców:




Smyk przygotował osobną dla mamy i osobną dla taty.
A w środku napisał za co jest w dzięczny (grateful):

mama
za to, że zabiera mnie do biblioteki
za to, że się ze mną bawi
za to, że o mnie dba
za bajki

tata
za to, że się ze  mną bawi
za to, że zabrał mnie do zoo
że ogląda ze mną bajki kiedy jest w domu

Smyk przyniósł też kartkę - jakieś zadanie wydrukowane z internetu, gdzie trzeba było wymienić 10 rzeczy za które się jest wdzięcznym (już niekoniecznie przypisane do konkretnej osoby). Oto co było na tej liście:

  1. tata bawi się ze mną
  2. mama bawi się ze mną
  3. koledzy
  4. rodzina
  5. tata zabrał mnie do zoo
  6. skylight (wyjaśnienie: dwa miesiące temu zainstalowaliśmy okno w dachu - jak widać szalenie się dziecku podoba)
  7. wspaniały dzień
  8. szczególny sekret
  9. przyjęcie urodzinowe
  10. Connie zawsze mnie przytula i ścisnęła mnie

Ot, lista rzeczy ważnych dla Smyka...

czwartek, 24 listopada 2011

Indyk

Smyk dostał nietypowe zadanie domowe na weekend. Przyniósł narysowane na białym kartonie kontury indyka z kartką od pani wychowawczyni: ten idyk to gość na święto dziękczynienia. Gość nie na talerzu, ale gość, który ma zasiąść z nami przy stole. Dziecko miało ubrać Pana Indyka stosownie do okazji. Oto rezultat współpracy Hultajstwa z mamą:




Wybór papieru kolorowego - Smyk.
Odrysowanie konturów na kolorowym papierze - mama.
Wycinanie, przyklejanie, kolorowanie - Smyk.
Pomysł na kapelusz - mama.
Piórka (dwa) - wyciągnięte z poduszki made in China, więc z wydobyciem pierza raczej kłopotów nie było.

wtorek, 22 listopada 2011

Mam sześć lat!



17 listopada moje Słoneczko skończyło sześć lat.
Przyjęcie urodzinowe odbyło się dopiero w niedzielę. 
W tym roku Smyk zażyczył sobie tort ze SpongeBobem:




Bardzo miło mieć takiego sześciolatka w domu...

niedziela, 20 listopada 2011

Tak wiele książek, tak mało czasu

Skoro powstała zakładka dla Kris, musiała powstać zakładka dla Connie.
W zasadzie to najpierw wyszyłam tę dla Connie, tym bardziej, że znalazłam tekst idealnie pasujący do niej. Do mnie z resztą też:




Tekst, w języku angielskim, głosi "Tak wiele książek, tak mało czasu."
Szczera prawda.
Zdradzę Wam w tajemnicy, że Connie uwielbia czytać i zawsze ma w zasięgu ręki książkę - stąd też wiedziałam, że taki prezent będzie mile widziany. A teraz wiem, że jest stale użytkowany.

piątek, 18 listopada 2011

Lockdown

W środę przyżyłam ze swoimi uczniami "przygodę".
W trakcie lekcji, pani dyrektor ogłosiła przez interkom lock down, nakazując pozamykanie na klucz wszystkich klas oraz pogaszenie świateł. Wszystkie drzwi wejściowe do szkoły zostały natychmiast zamknięte na klucz.
Sala, w której odbywają się moje zajęcia, nie ma okien, więc przyszło nam siedzieć w zupełnych ciemnościach. Akurat tego dnia przyszła kolejna osoba na obserwacje, więc nie byłam sama z dziećmi, które jak wiadomo często boją się ciemności. Pośpiewaliśmy piosenki a po dziesięciu minutach lock down został najpierw odwołany częściowo (można było pozapalać światła) a potem całkowicie.
Wyjaśniłam dzieciom, że to ćwiczenia.

Tylko że jak przyjechałam później do pracy (zasadniczej pracy) to okazało się, że to wcale nie były żadne ćwiczenia, ale w okolicy szkoły do której chodzi Smyk policja urządziła pościg za uzbrojonym podejrzanym mężczyzną i cztery okoliczne szkoły zostały tymczasoweo zamknięte ze względów bezpieczeństwa. W pracy dziwili się, że już przyjechałam, bo byli przekonani  że potrzymają nas zamkniętych dłużej.

W tym momencie ciut się zdenerwowałam, złapałam za telefon i zadzwoniłam do Connie, która już zdążyła odebrać Smyka, całego i zdrowego, i była w drodze do domu. Uff, podejrzany, na szczęście, ominął szkoły.

Wieczorem, w telewizyjnych wiadomościach, podano, że podejrzanego nie złapano, ale znaleziono broń, gdzieś tam porzuconą. Smyk natomiast powiedział mi, że ich pani podeszła do sprawy poważnie, kazała dzieciom wejść pod stoliki i schować głowę w ramionach - jak to jest zalecane np. w przypadku trzęsienia ziemi. I dobrze - klasa Smyka jest na parterze.

środa, 16 listopada 2011

Polowanie na meduzy

Czy w Polsce jest znana kreskówka o sympatycznej gąbce "SpongeBob Square Pants"? Bo od jakiegoś czasu Smyk ma absolutnego fioła na jej punkcie.
Na szczęście nie mamy kanału, na  którym kreskówkę tę puszczają i bazujemy na DVD wypożyczanymi z biblioteki. Postanowiliśmy nie kupować DVD na własność ponieważ istnieje uzasadniona obawa, że Hultajstwa nie da się oderwać od telewizora. A tak, po trzech tygodniach trzeba DVD zwrócić do biblioteki po czym następuje odwyk, czyli przerwa, abyśmy wszyscy pozostali przy zdrowych zmysłach.

Pod wpływem jednego z odcinków Smyk zapragnął zabawić się w łapanie meduz. Niektórzy begają po łąkach łapiąc motyle, a SpongeBob biega z siatką i łapie meduzy. A potem je uwalnia. I znowu łapie.

Najpierw trzeba było wytrzasnąć skądś meduzy. Smyk sam je narysował, pokolorował, a mamie przypadł zaszczyt wycinania i zawieszania na nitkach.




Żeby nikt nie zabłądził, Smyk wykonał również znak informujący, w którym kierunku należy się udać, żeby dotrzeć na "Jellyfish Field" czyli "Meduzową Łąkę."




Siatkę mielilśmy - latem wyławialiśmy nią śmieci z basenu.
W końcu Hultajstwo mogło pobiegać po pokoju łapiąc meduzy.




Film bardzo kiepskiej jakości, ale niedziela była wyjątkowo ponura i smętna. 

poniedziałek, 14 listopada 2011

Pierwsza wywiadówka

Pierwsza wywiadówka, zwana Parent Teacher Conference, miała miejsce w środę, 9 listopada.

Tutaj nie zbiera się wszystkich rodziców na tę samą godzinę, ale spotkania wychowawcy z rodzicami trwają trzy dni, a każdy rodzic ma wyznaczoną godzinę, na którą ma się zjawić w szkole (najpierw rodzice wypełniają ankietę podając odpowiadające im godziny w pewnych ramach czasowych.)

W związku z tym, że wychowawca musi się spotkać z rodzicmai 27 dzieci (klasa Smyka), zajęcia zostały odwołane jednego dnia, a po konferencjach jeszcze jeden dzień był wolny od zajęć, bo przecież nauczyciele muszą uzupełnić formalności (ach te papierki!), a że w piątek przypadał Dzień Weterana, wyszło na to, że w zeszłym tygodniu Smyk poszedł do szkoły aż dwa razy (poniedziałek i wtorek).

Ale miało być o wywiadówce.

Mam nadzieję, że do końca szkolnej kariery mojego dziecka spotkania z nauczycielami będą przebiegały w podobnej atmosferze i że zawsze będę wysłuchiwała samych pochwał na temat potomka: jego zachowania, zdolności, pilności, zaangażowania. Pęczniałam z dumy, mimo że słowa padające z ust pani Williams w zasadzie nie zaskoczyły mnie - przecież znam swoje dziecko, wiem też co umie.

Pani stwierdziła, że Smyk zaczął wychodzić ze swojej skorupki, coraz aktywniej uczestniczy w lekcji, oraz że brak podniesionej ręki wcale nie oznacza braku wiadomości, co pani wielokrotnie sprawdziła.

Pani pogratulowała mi również szczęśliwego wyboru osób opiekujących się Smykiem po szkole (Connie i Kris). Stwierdziła, że widać, że obie panie uwielbiają Smyka a ponadto bardzo spodobało się wychowawczyni Smyka ich zaangażowanie w sprawy szkolne Hultajstwa, zwłaszcza dopilnowanie, żeby Smyk nie zapomniał zabrać ze szkoły zadania domowego (zdarza mu się zostawić je w klasie) czy oddać odrobioną pracę domową (zdarza się zostać w tornistrze).

Na takie wywiadówki mogę chodzić!

sobota, 12 listopada 2011

Listopadowe kwiaty

Listopad szary, ponury i zamglony, promienie słońca już zbyt chłodne, żeby rozproszyć mleczny całun o poranku, ale kiedy na chwilę zatrzymałam się przed domem, ze zdziwieniem zauważyłam sporo kolorowych plamek wokół. I nie były to spadające z drzew liście - całkiem sporo kwiatów kwitnie jeszcze w moim ogródku. Może nie są one tak piękne jak latem - wszak padające deszcze poniszczyły delikatne płatki, ale późną jesienią cieszą ogromnie spragnione barw oczy.
Oto co jeszcze kwitnie koło mojego domu:



 















 

czwartek, 10 listopada 2011

Zakładka dla Kristaline

Dawno, dawno temu, w marcu, dostałam od Splocika dwa mini zestawy DMC do wyszywania. Pierwszy, hiacynt, prezentowałam tutaj. Drugi - dzisiaj.




Do oryginalnego obrazka "Beach House" dodałam skrót imienia osoby, dla której zakładka była haftowana. Ponieważ postanowiłam przerobić obrazek na zakładkę.


Kris to córka Connie - obie opiekowały się Smykiem po zamknięciu przedszkola w sierpniu, a od września odbierają go po szkole i przyznam, że moje dziecko nie mogło lepiej trafić: nie dość, że jest hołubione tak, że trudno się domyślić, że nie jest najbliższym członkiem rodziny (nawet nauczycielki w szkole to zauważyły), to jeszcze odrabiają z nim lekcje, tak że kiedy wracamy wieczorem do domu, głodni i zmęczeni po całym dniu pełnym wrażeń, możemy się oddać relaksującym czynnościom i nie martwić się o zadanie domowe.

Zakładka jest dwustronna. Po drugiej stronie wyszyłam muszelkę, żeby pozostać w klimatach nadmorskich. Użyłam nici z zestawu, które zostały po wyszyciu podstawowego obrazka.




Ponieważ oba obrazeczki są  niewielkie, a zakładka nie może być zbyt mikroskopijna, zszywając obie części wszyłam wstążkę: dwa cieńsze paski czerwone i jeden szerszy biały, między czerwonymi.

Niestety zdjęcia nie oddają uroku zakładki ponieważ robiłam je wieczorem, w pośpiechu bo za chwileńkę Kris i Conni miały mi odstawić dziecko do domu - tego dnia wybrały się z dziećmi do oddalonego o 200 km ogrodu zoologicznego i zabrały ze sobą Smyka - który wycieczką był zachwycony.

wtorek, 8 listopada 2011

Złote myśli Hultajstwa

Złote myśli Hultajstwa przy śniadaniu:

- Mama! Krowy mają bardzo dużo siusiaków z których leci mleko!


A jak ktoś przeżył powyższe i nie zakrztusił się ze śmiechu lub z oburzenia, dwujęzyczne popisy wokalne Hultajstwa, tym razem po angielsku i hiszpańsku (piosenka "przyniesiona" ze szkoły): KLIK.

niedziela, 6 listopada 2011

Nocny gość

Kilka dni temu posprzątałam w swojej skrzynce internetowej. Pokasowałam co trzeba było usunąć, poprzekładałam w odpowiednie "szufladki" to co chciałam zachować. Tym sposobem dokopałam się do wiadomości od męża z maja bieżącego roku. A do wiadomości owej dołączonych było kilka zdjęć,  oto jedno z nich:



Kolega męża mieszka dość daleko od cywilizacji, nawet asflatowej drogi już tam nie ma. Za to zdarzają się nocni goście, i to sporo więksi od szopów czy oposów. Jak widać na zdjęciu powyżej, niedźwiedzia skusiły zapachy z kosza na odpadki - częstując się narobił niezłego bałaganu rozwlekając śmieci na dość sporej powierzchi. Jego nocną, niezbyt mile widzianą wizytę utrwaliła kamera,

piątek, 4 listopada 2011

Saszetka na mydło

Pałętała mi się po szafce odrobina melanżowej bawełny w kolorze nie pasującym do żadnej innej posiadanej włóczki. Złapałam za szydełko i zrobiłam coś pomiędzy saszetką na mydło a rękawicą pod prysznic:




Bardzo mi się podoba jak układają się kolory kiedy z takiej melanżowej włóczki robi się "na okrągło". A sama saszetka spisuje się jak należy. Teraz mam dwie takie na zmianę (pierwszą zrobiłam jakieś dwa latat temu - nadal używam).

środa, 2 listopada 2011

A.C. Gilberts Discovey Village (Salem, Oregon)

W czerwcu nasi znajomi wyprowadzili się z Eugene. Smutno nam było, ale cóż na to poradzić - takie życie! Staramy się spotykać przy każdej możlliwej okazji. Znajomi  przyjeżdżają na wszystkie przyjęcia urodzinowe, we wrześniu spotkaliśmy się w Enchanted Forrest, a w ostatnią niedzielę października to my wybraliśmy się do muzeum A.C. Gilberts Discovey Village w Salem, w pobliżu którego mieszkają znajomi - całe nasze polskie kółko spotkało się na terenie muzeum.

A muzeum to jest dość wyjątkowe. W kilku usytuowanych obok siebie domach wiktoriańskich utworzono ekspozycje mające na celu inspirowanie dzieci w każdym wieku do nauki przez zabawę, stymulowanie naturalnej u maluchów ciekawości świata.

Przechodząc z pokoju do pokoju przemieszczaliśmy się w czasie i przestrzeni. Odwiedziliśmy Chiny, Brazylijską dżunglę, podwodne morskie jaskinie i lokalny oregoński zakątek. Popracowaliśmy przez chwilę jako weterynarze, oraz jako rolnicy - tutaj szczególną atrakcją było dojenie krowy:



Nie mniej radości niż dojenie dostarczyła Smykowi jazda na krowie - uwieczniona, ale zdjęcie wyszło nieostre.

Krowa muczała co jakiś czas ku nieopisanej radości dzieci. A z wymion leciała woda...

Pobawiliśmy się w sklep, przenieśliśmy się do świata dinozaurów oraz w krainę pociągów.

Szaloną atrakcję, zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci, stanowiła zabawa w puszczanie baniek mydlanych.



Tutaj dwa krótkie filmiki nakręcone w tym pomieszczeniu. Bańki 1. Bańki 2.

Ja z Hultajstwem na dłużej zatrzymaliśmy się w Recollections Room - na specjalnym ekranie pojawia się postać stojącej na środku pokoju osoby a komputerowo przetwarzane dane produkują wspaniałe, kolorowe wizje:











A pomiędzy domami mieści się najwspanialszy plac zabaw, jaki może sobie wyobrazić dziecko:











Spędziliśmy w muzeum całe 5 godzin (tyle, ile otwarte jest w niedzielę) - nie przeszkadzał nam deszcz ani zimno. Już wiemy, że z pewnością tam wrócimy.
I małe, i duże, i dorosłe dzieci bawiły się wyśmienicie...

sobota, 29 października 2011

Nauka czytania po polsku

W sierpniu zaczęłam uczyć Smyka czytać po polsku. Doszłam do wniosku, że skoro po angielsku już sobie dobrze radzi, to trzeba mu nieco podnieść poprzeczkę i zmusić szare komórki do wysiłku.

Korzystam z dwóch książek:


  • "LITERY nauka czytania" Ewa i Feliks Przyłubscy 1974 (mam też późniejsze wydanie tego samego podręcznika z 1988 roku)
  • "Mam 6 lat" Ewa i Feliks Przyłubscy , Krystyna Szypowska, 1988


Wiem, że są nowsze, zapewne lepsze, z pewnością bardziej kolorowe podręczniki, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.

Po początkowym buncie, Smyk pogodził się z codziennym czytaniem i po polsku i po angielsku. Po dwóch miesiącach, rezultaty zaczynają być słyszalne: tutaj można obejrzeć i posłuchać jak Smyk czyta.
Ponieważ początkowo żadną miarą nie udawało mi się namówić dziecka do ponownego przeczytania tego samego tekstu, wprowadziłam rotację podręczników tak, że we wcześniejszym wydaniu "Liter" jesteśmy dalej, w późniejszym, kilka stron do tyłu. Tym sposobem Smyk, mimo wszystko, czyta ten sam tekst więcej niż jeden raz. W każdej książce mamy zakładkę i na szczęście oba wydania nieco różnią się szatą graficzną, więc Hultajstwo nie protestuje za bardzo.

Jak wiadmomo, systematyczne ćwiczenia przekładają się na postępy, a w miarę postępów, zauważanych przez samego zainteresowanego, Smyk czyta z większym enuzjazmem - ostatnio udało mi się go namówić do przeczytnia tego samego tekstu dwa razy! Dodam, że występ przed kamerą to też wyczyn nie lada!

Przejście z angielskiego na polski jest dla Bąbla dość trudne, bo nie dość, że samogłoski inaczej się czyta, to jeszcze i kilka spółgłosek, choćby takie "w".

czwartek, 27 października 2011

Czarny pająk

Ponieważ od jakiegoś czasu Hultajstwo zafascynowane jest pająkami i innymi podobnymi paskudztwami (pod warunkiem, że nie są one prawdziwe oczywiście) postanowiłam zrobić mu na drutach sweterek z pająkiem.

Włóczkę miałam od dawna, od pięciu lat, kupioną na eBayu Cotton Fleece firmy Brown Sheep (80% bawełna/20% merino) w szarym kolorze.

Pająka znalazłam w książce Barbary Walker "A Third Treasury of Knitting Patterns" (skan na moim Chomiku), tyle że w oryginale pająk był w tym samym kolorze co reszta dzianiny, po prostu tło było z lewych oczek. Ale Smyk zażyczył sobie, żeby pająk był czarny. Życzeniu stało się zadość.





Trochę się pomęczyłam, bo jednak przejście z jednego na dwa kolory wymagało kilku modyfikacji, ale efekt jest zadawalający. Zarówno moim jak i Smyka zdaniem. Smyk ma tylko jedno zastrzeżenie - pająk nie ma oczu - muszę nadrobić to niedopatrzenie.




Żeby było jeszcze trudniej, to postanowiłam zrobić sweter z kapturem. Kaptury już robiłam wcześniej, ale zawsze w swetrach rozpinanych. Teraz miałam problem, jak zrobić plisę żeb ładnie się układała pod szyją, nie odstawała czy nie zawijała się. W  pracy koncepcyjnej za dobra nie jestem ale wymyśliłam takie rozwiązanie:




Po prostu zredukowałam oczka jak w przypadku plisy dekoltu w serek. Dzięki temu szyja jest dobrze zabezpieczona przed chłodem a kaptur ładnie się układa. Kaptur dość szczelnie przylega do głowy i takie było założenie - żeby zastępował czapkę.




Z tyłu sweterek też ładnie się prezentuje:




Zużyłam na niego 300 gram (3 motki po 100 gram) włóczki oraz odrobinę czarnej bawełny na pająka. Robiłam nad rutach 3.5 mm (ściągacze) oraz 4 mm.

Kiedy robiłam tył i przód, wydawały mi się trochę za wąskie. Po skończenniu zszyłam, zblokowałam, i przymierzyłam na modelu oraz przykładając do innego sweterka - wyglądało, że jest dobrze. Po wszyciu rękawów wygląda idealnie. Smyk jest szczuplutki i większość swetrów czy bluz kupionych w sklepie jest na niego za szeroka. Starałam się też nie robić za szerokiego swetra, bo dzianina ma to do siebie, że w użytkowaniu rozciąga się - tak przynajmniej było z większością wykonanych przeze mnie swetrów, a nie chciałam, żeby Hultajstwo chodziło w "worku." 

A tak wogóle, to z Cotton Fleece świetnie mi się robiło, szkoda tylko że jest taka droga, bo miałabym ochotę na dłuższy z nią kontakt. Bez zakupów się nie obejdzie bo zostało mi 200 gram włóczki - będę musiała wymyślić jakieś ciekawe połączenie na kolejny sweterek dla Smyka.