sobota, 26 sierpnia 2023

Na azymut

Wyjeżdżając pod namiot, zawsze sprawdzam dostępne w okolicy szlaki. Zazwyczaj korzystam z aplikacji AllTrails. Planując pobyt nad Waldo Lake, natknęłam się na zapis trasy, która miała w nazwie Hidden Lake czyli Ukryte Jezioro. Oczek wodnych o tej nazwie jest w Oregonie kilka, o ile nie kilkanaście. W podsumowaniu znalazłam informację, że trasa tej wycieczki wyniosła 8 kilometrów czyli długość jak najbardziej odpowiednia dla mnie (w górzystym terenie). Kiedy jednak zaczęłam czytać recenzję, okazało się, że tylko część tej trasy biegnie wytyczonym szlakiem, a potem autor zszedł ze szlaku i poszedł przez dzicz w kierunku jeziora i wzniesienia obok. 

Trochę bałam się iść sama z dziećmi trasą, na której wiedziałam, że nie spotkam nikogo. Jakby się nam coś stało, to nikt by nas nie znalazł! Znam jednak jedną osobę, która jak najbardziej pisze się na takie wyprawy i tak się składało, że miała być z nami nad Waldo Lake. Dzień przed wyjazdem wysłałam linka z opisem trasy i zapytaniem, czy się z nami wybierze. Odpowiedź brzmiała, że trasa wygląda ciekawie i warto ją zaliczyć. 

Wybraliśmy się w sobotę: dwa pięćdziesięcioletnie wapniaki i młodzież 16-20 lat (trzy sztuki). Od namiotu do punktu wyjścia było do przejechania 10 kilometrów. Kolega z córką pojechali na rowerach, ja z Krzyśkiem i jego kolegą, synem znajomych, podjechaliśmy samochodem. 

Trasa zaczyna się nad jeziorem Charlton. Kilka lat temu w miejscu tym szalał pożar, niszcząc piękny stary las. Ścieżka prowadząca z parkingu do jeziora biegnie granicą między strawionym przez pożogę lasem a nietkniętą częścią pięknego starodrzewu. 

Charlton Lake

Umówiliśmy się, że znajomy z córką dojadą na rowerach do miejsca, w którym szlak odbija od jeziora Charlton i tam zaczekają, aż dotrzemy do nich na nogach. Długo na nas nie musieli czekać bo leśną ścieżką nie da się szybko jechać na rowerze a my, piechurzy, narzuciliśmy sobie dość dobre tempo. Szło się dobrze – niemal po płaskim terenie. Po odbiciu od jeziora, ale jeszcze na wyznaczonym szlaku, znaleźliśmy krzaki, w których schowaliśmy rowery i dalej poszliśmy już wszyscy na nogach.

Miałam zrzut ekranu z trasą znalezioną w AllTrails, ale był malutki i nie do końca byliśmy pewni, w którym miejscu odbić ze szlaku. Zasięgu w tym miejscu nie było. Górę, przy której wiedzieliśmy, że jest jezioro, do którego zmierzamy, widzieliśmy, ale w linii prostej musielibyśmy najpierw stracić sporo wysokości idąc w dół, tylko po to, żeby za chwilę wdrapywać się ponownie pod górę.

Kolega zaproponował, żebyśmy poszli wzdłuż zbocza nie tracąc w ten sposób wysokości. Pomysł na pozór dobry, ale kiepsko się idzie zboczem, kiedy nie ma na nim wytyczonej ścieżki, teren jest żwirowaty, nogi grzęzną w tym żwirze, osuwają się, zapadają. W tym miejscu lasek był dość rachityczny i drzewa nie dawały osłony przed promieniami słońca. Przebrnęliśmy, jak się potem okazało, ten najgorszy odcinek, i ruszyliśmy już prosto pod górę. Dość ostro pod górę. 

Któreś z nas wdepnęło w gniazdo leśnych pszczół. Kiedy zobaczyłam tę chmarę bzykaczy, adrenalina dodała mi skrzydeł – dawno tak nie gnałam i to pod górę. Jedna mnie dziabnęła – ślad mam do dziś ale już nie boli. Zasapani, zlani potem, dotarliśmy do ukrytego jeziorka. Ci, co mieli stroje kąpielowe, wskoczyli do wody, reszta moczyła nogi. 

Hidden Lake

Woda krystalicznie czysta, cieplejsza niż w Waldo Lake ponieważ mniejszy i płytszy zbiornik, więc woda szybciej się nagrzewa. 

Ja i kolega Krzyśka postanowiliśmy poczekać nad wodą, a reszta towarzystwa ruszyła na szczyt Gerdine Butte (1979 mnpm, tafla wody jeziorka 1888 mnpm). Usadowiłam się na kamieniu i mocząc nogi w wodzie, obserwowałam ich wspinaczkę. Potem położyłam się na zielonym mchu na polanie przy jeziorze, gdzie pewnie jeszcze kilka tygodni temu była woda - zanim wyparowała. 


Po 45 minutach znowu spotkaliśmy się wszyscy nad wodą, a po chwili ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze pojawił się na chwilę zasięg, więc załapałam w aplikacji dokładną trasę, którą usiłowaliśmy powielić i już się jej trzymaliśmy. 


Z powrotem szło nam się zdecydowanie szybciej! Rowery znaleźliśmy bez problemu, znajomy z córką wskoczyli na siodełka ale do parkingu dotarliśmy niemal w tym samym czasie. Potem ich wyprzedziliśmy na asfalcie, już jadąc samochodem. 

Wycieczka okazała się krótsza niż spacer dnia poprzedniego do Betty Lake, ale ponieważ szliśmy pod górę, bardziej mnie zmęczyła. 


Przygoda spodobała się wszystkim uczestnikom, ale nie wiem czy (lub kiedy) zdecyduję się na coś podobnego. Pewniej czuję się formalnym szlaku, gdzie można liczyć, że w razie czego ktoś się kiedyś pojawi. 

Pragnienie przygody zaspokoiłam na kilka następnych lat.

2 komentarze:

Renata pisze...

Uwielbiam te podróże z Tobą, mogę oglądnąć miejsca w których nigdy nie będę:) pozdrawiam serdecznie

Antonina pisze...

Bardzo oryginalna wycieczka - podziwiam decyzję udania się do jeziorka nieoznakowanym szlakiem, na dziko. Ale wycieczka się udała i to jest najważniejsze.