Crescent Lake |
Ostatni weekend czerwca spędziliśmy nad naszym ulubionym jeziorem, Crescent Lake. Miejsce zarezerwowałam jeszcze w styczniu, zanim wyklarowały się jakiekolwiek inne plany.
Trudno planować na pół roku do przodu i łatwo o konflikt interesów.
Już w marcu okazało się, że termin chyba nie najlepszy, bo pokrywa się z międzynarodową konferencją HOSA w Teksasie, na którą zakwalifikował się Krzysiek z reprezentacją szkoły. (Wspominałam o tym tutaj.) Rezerwacji nie odwołałam. Stwierdziłam, że najwyżej zabierzemy ze sobą koleżankę Emilii. Wyjazd do Teksasu okazał się zbyt drogi, szkoła zrezygnowała z uczestnictwa w konferencji więc wróciliśmy do pierwotnego planu wyjazdu rodzinnego pod namiot nad Crescent Lake.
W maju szkoła Krzyśka obwieściła, że organizuje po raz pierwszy w swej historii letnią wycieczkę objazdową po oregońskich uniwersytetach – w terminie zahaczającym o nasz wyjazd nad jezioro.
Pojechali we wtorek, wrócili w piątek wieczorem. Zwiedzili siedem kampusów, zaliczyli kilka lokalnych atrakcji (między innymi Painted Hills i wspinaczkę na ściance w jednym z kampusów), przejechali ponad 1600 km w ciągu czterech dni, spali w akademiku, liceum, budynku Gwardii Narodowej. Wrócili potwornie zmęczeni, ale zachwyceni. Krzysiek wypakował rzeczy ze szkolnego busa, przeniósł je do naszego samochodu, pożegnał się ze wszystkimi i pojechaliśmy pod namiot. Prosto ze szkolnego parkingu.
Na miejsce dotarliśmy o 7:45 wieczorem, ale na szczęście pod koniec czerwca mamy najdłuższe dni w roku więc bez problemu zdążyliśmy się urządzić, zanim zapadł zmrok. Tym razem odpuściliśmy sobie piesze wycieczki i postawiliśmy na leniuchowanie, spanie, bujanie się w hamaku i beztroski relaks.
Od lat jeździmy w to miejsce, ale i tym razem natura nas zaskoczyła. Sobotni poranek przywitał nas piękną słoneczną pogodą, ale dość szybko zaczęło się chmurzyć, chmury zaczęły zmieniać barwę z białej na szarą, aż w końcu zaczęło kropić, błyskać i grzmieć.
przed burzą |
Szybko pochowaliśmy wszystko co mogłoby zmoknąć lub zostać zwiane przez mocny wiatr, a kiedy rozpętała się burza, schowaliśmy się w namiocie.
Okazało się, że jest wystarczająco duży, by pomieścić cztery osoby i psa. Okazało się też, że jest dobrej jakości i nie przepuściła ani odrobiny wody do środka. Szkoda tylko, że nie ma okien i nie mogliśmy obserwować burzy.
Rozegraliśmy partyjkę Rummikub pogryzając herbatniki. Skończyliśmy nieco po tym, jak przestało padać.
tuż po burzy |
Ochłodziło się po tej burzy mocno, ale mieliśmy ciepłe kurtki. Skoro się przejaśniło, rozpaliliśmy ognisko i zrobiliśmy sobie biwakowy obiad, czyli kiełbaski pieczone nad ogniem. Po obiedzie koleżanka pożegnała się i pojechała do domu, a niedługo po tym przewaliła się nad nami druga burza. Tym razem Emilia czytała, Krzysiek spał, a ja drzemałam. Obie burze nie trwały długo i nie wyrządziły żadnych szkód, tyle że się po nich ochłodziło. Na noc zabraliśmy do śpiworów termofory, które przezornie spakowałam. Ponieważ drewno zabezpieczyłam przed deszczem, nie było też problemu z ogniskiem.
wieczór po burzy |
zachód słońca po burzy |
Niedzielny poranek wstał słoneczny i ciepły jak gdyby nigdy nic. Po spakowaniu się poszliśmy jeszcze na spacer, a że było tak cudnie, mocno ociągaliśmy się z wyjazdem. Chyba za rok znowu wybierzemy się w to samo miejsce...
5 komentarzy:
Fajnie, że udało Wam się zgrać terminy i wypocząć, mimo burz. :)
Piękne widoki, aż się rozmarzyłam...
Pozdrawiam ciepło.
Pomimo burzy kontakt z przyrodą nieoceniony. Zachód słońca po burzy - cudowny.
Jeżu, jak tam u Was pięknie i jak tam do Was daleko.
Pozdrawiam cieplutko
⛺ Splocik - Wiem, że nie lubisz burz, ale my darzymy burze innymi uczuciami i potraktowaliśmy to doświadczenie jako niecodzienną przygodę.
⛺ Antonian - Tak, zachód słońca po burzy był cudowny, tak jak i kolor wody w jeziorze.
⛺ Ulcia - Wiesz, to też działa w drugą stronę - od nas wszędzie tak daleko!
🦋
Cudowne widoki ,zazdroszczę takiego wypoczynku !
Prześlij komentarz