sobota, 23 lipca 2022

Skórka nie warta wyprawki, czyli kukumowe żniwa


Zeszłej wiosny dostałam od koleżanki kilka kłączy kurkumy. Posadziłam w donicy, czekałam i czekałam bez końca, a kiedy już straciłam nadzieję, że mi ta kurkuma wyrośnie i posadziłam w tej samej donicy co innego – dopiero wtedy wypuściła pędy. 

Pod koniec lata, kiedy zrobiło się nieco chłodniej, donicę przeniosłam do kuchni. Roślinki rosły, ale nigdy nie dorównały wyglądem bujnym kępom ze zdjęć z artykułów na temat kurkumy. Z nastaniem wiosny liście zaczęły obsychać. Myślałam, że to przez niezbyt częste podlewanie, ale koleżanka uświadomiła mnie, że tak ma być, że zbliżają się kurkumowe dożynki. 


Nadszedł dzień wykopków – zbiory zmieściły się w dłoni Emilii. Te mniejsze kłącza wsadziłam z powrotem do ziemi, a tylko te większe wymyłam, obrałam, poszatkowałam i pozostawiłam w spokoju by wyschły. 

Kiedy już wilgoci w nich nie było ani odrobiny (a po wyschnięciu było tej kurkumy jeszcze mniej) wrzuciłam tę odrobinkę złota do moździerza, który przechwyciła Emilia, bo jej się zabawa w ucieranie szalenie spodobała. 



W sumie startej kurkumy otrzymałam tyle co kot napłakał – łyżeczkę do herbaty, może odrobinę kopiastą. Wartość detaliczna około jednego dolara. 
Zysk niemonetarny to zabawa przy ucieraniu i ładne zdjęcia.



Na szczęście inne zbiory ogrodowe nieco lepiej się prezentują, poza czereśniami, które w tym roku nie dopisały – chłodna i mokra wiosna im nie posłużyła. Te same warunki atmosferyczne bardzo przypadły do gustu borówkom, na które mówimy po prostu jagody, a których mamy w tym roku w brud, a do tego okazałe i słodkie! 

Porzeczki też obrodziły i czarne i czerwone. Zebrałam, ale nie miałam czasu na przetwory, więc zamroziłam. A kiedy już czas się znalazł, połączyłam z malinami, których wysyp akurat nastąpił i zrobiłam dżemy malinowo-porzeczkowe. A potem truskawkowo-porzeczkowe. 



Jeszcze tych zamrożonych porzeczek mam to może zmieszam je z aronią. Krzaczki aronii wprawdzie dopiero drugi sezon w ogródku, ale już widzę, że owoców mają więcej niż w ubiegłym roku.

W tym roku zabrałam się też nieco poważniej za suszenie ziół. Mięta rośnie jak chwast, więc nasuszyłam sporo. Garaż sprawdza się wspaniale jako suszarnia – po południu nagrzany jak piekarnik, zacieniony, w miarę dobrze wentylowany, bez dostępu dla dzikiej zwierzyny (poza pająkami). Oprócz mięty nasuszyłam też liści z czarnej porzeczki, oregano, czarnego bzu, i wrotycza maruna. 
Przegapiłam trochę nagietki, ale mam jeszcze z zeszłego roku. 

Pięknie to wszystko pachnie i smakuje, bo herbatkę z mięty już sobie kilka razy zaparzyłam.

2 komentarze:

Renata pisze...

U mnie to samo- brak czasu na robótki, bo oprócz owoców, jeszcze są warzywa, których nadmiar przetwarzam, żeby zima cieszyć się z każdego smaku lata zamkniętego w słoiczkach:)
pozdrawiam serdecznie

Motylek pisze...

Renata - warzyw nie przetwarzam, ale za to przestawiam zraszacz - fala upałów dotarła w końcu i do nas, więc podlewam i podlewam . . . Latem z czasem zawsze krucho!
Motylek