czwartek, 31 maja 2012

Pochmurny i wietrzny dzień nad oceanem

Miniony weekend obdarował nas dodatkowym dniem wolnym (poniedziałek) z okazji Memorial Day. W tym roku, z oczywistych powodów, nie wybraliśmy się na kilkudniową wycieczkę. Większość czasu spędziliśmy w domu, jedynie w niedzielę wybraliśmy się nad ocean. (Babcia nie chciała z nami jechać, została więc w domu.)

Wybraliśmy się w miejsce o odstraszającej nazwie Devil's Elbow - kiedyś już pisałam o nim, na poprzednim blogu (tutaj) - to jedno z moich ulubionych miejsc nad oceanem.

Pogoda była wprawdzie niezbyt ciekawa (stąd brak zdjęć), ale za to temperatura (niska) bardzo mi odpowiadająca. Trafiliśmy na mocny odpływ, można się było wypuścić daleko, gdzie normalnie tylko żyjątka morskie mają dostęp. Smyk był w siódmym niebie! Pełen zachwyt! Skakał po skałach jak mały koziołek, badał wszystkie odsłonięte odpływem, normalnie niedostępne jaskinie, sprawdził chyba każde wypełnione wodą i złapanymi w pułapkę odpływu żyjątkami zagłębienie. Nazbierał pewnie z tonę kolorowych kamieni, fragmentów muszli i oryginalne korzenie.

Po godzinie ja udałam się na odpoczynek w zacisze samochodu, a tata i syn postanowili zbadać tereny w górę wpadającego w tym miejscu do oceanu strumienia.

Potem pojechaliśmy zobaczyć centrum Florence, miejscowości, przez którą zawsze jedynie przejeżdżamy. Tym razem postanowiliśmy zatrzymać się na chwilę i zobaczyć co nieco. Mile zaskoczyła nas obfitość miejsc parkingowych - to wszak słaby punkt większości miejscowości turystycznych. Spędziliśmy we Florence kilka bardzo miłych godzin, zjedliśmy pyszny obiad w niewielkiej acz przytulnej restauracji, a Smyk wyszalał się na ogromnej kilkutonowej kotwicy ustawionej na deptaku - potraktował ją jak połączenie drabinek ze ścianą do wspinaczki na placu zabaw.

Na koniec podjechaliśmy jeszcze nad pobliskie jezioro Woahink Lake. Już kiedyś tam byliśmy, chcieliśmy odświerzyć wspomnienia i najprawdopodobniej wybierzemy się tam z pontonem, bo jezioro ma mnóstwo malowniczych zatoczek wspaniale nadających się do zwiedzania pontonem.

A w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze nad rzeczką. Kiedy ja zniknęłam za drzwiami toalety, chłopaki wypatrzyli w wodzie raki. Jednego nawet wyciągnęli na brzeg żeby Smyk mógł go sobie dokładnie obejrzeć - było to jego pierwsze spotkanie w naturze z rakiem, bo przecież okazy widziane w ogrodzie zoologicznym się nie liczą. Kiedy dziecko się napatrzyło, raczek wrócił do wody a my do domu.



2 komentarze:

Ulcia pisze...

Zdjęcia! Zdjęcia sa absolutnie konieczne, nawet pochmurne. Bez zdjęć, to nie ma tak na słowo o odpływach i jaskinkach, żadne takie!

Motylek pisze...

Ulcia - aparat odpoczywał cały czas w samochodzie - nie zrobiliśmy ani jednego zdjęcia...

Motylek