W zeszły piątek zamknięte były wszystkie szkoły w naszym mieście - to taki lokalny sposób na łatanie dziury w budżecie. W związku z tym, mimo nie najlepszej pogody, wybrałyśmy się z koleżankami na pobliską
farmę. Chodziło o to, żeby spotkać się i zapewnić dzieciom rozrywkę.
farmę. Chodziło o to, żeby spotkać się i zapewnić dzieciom rozrywkę.
Wyprawa udała się, choć zaczęło się pechowo - dla mnie. Wychodząc z domu nie mogłam znaleźć kluczyków. Wpadłam w lekką panikę, bo mamy tylko jeden komplet, ale w końcu Smyk znalazł - w łóżeczku Małej. Dzień wcześniej wróciłam z zakupów, schowałam kluczyki do kieszeni i zajęłam się wypakowaniem zakupów. Potem przebrałam się w domowy dresik a spodnie przerzuciłam przez łóżeczko Emilki - i tak w nim nie śpi. Kluczyk wypadł - jakież proste wyjaśnienie tajemniczego zniknięcia i znalezienia się kluczyków!
Przez poszukiwania kluczyków spóźniliśmy się prawie pół godziny - nienawidzę tego i nieczęsto zdarza mi się spóźnić, ale zostało mi to wybaczone - dziewczyny zrobiły w tym czasie zakupy i nawet były zadowolone.
Na farmie główne atrakcje o tej porze roku wiążą się z Halloween: labirynt z kostek słomy, labirynt na polu kukurydzy, możliwość wybrania dyni na polu oraz dojazd tamże wozem. W tym roku wóz ciągnęły konie mechaniczne (traktor), w przeciwieństwie do lat poprzednich, kiedy do wozu zaprzęgano najprawdziwsze konie pociągowe. To dopiero była atrakcja!
Dzieciaki poszalały na słomie. W tym roku właściciele farmy ułożyli plastikowe rury, które służyły jako zjeżdżalnie - ależ się dzieciaki wyszalały!
Potem zaliczyliśmy dokarmianie zwierzątek gospodarskich, głównie osiołków i kóz, aż doszliśmy do głównego punktu programu, czyli labiryntu na polu kukurydzy.
Ja zostałam przy wejściu/wyjściu, a dzieciaki zaczęły biegać po labiryncie. Biegały jak szalone ale żadne się nie zgubiło. W końcu udało nam się je wyłapać i zebrać w gromadkę po czym ruszyliśmy na pole dyniowe. Na własnych nóżkach, na traktor machnęliśmy ręką.
Ja zostałam przy wejściu/wyjściu, a dzieciaki zaczęły biegać po labiryncie. Biegały jak szalone ale żadne się nie zgubiło. W końcu udało nam się je wyłapać i zebrać w gromadkę po czym ruszyliśmy na pole dyniowe. Na własnych nóżkach, na traktor machnęliśmy ręką.
A na polu, każde dziecko mogło sobie wybrać dynię, ale taką, którą samo doniesie do wózka zaparkowanego na miedzy. To trochę ostudziło zapędy, żeby kupić największą dynię jaką się uda znaleźć. Hultajstwo wybrał dość ładną, średniej wielkości. Zdobi wejście do domu - jeszcze za wcześnie, żeby ją wycinać bo spleśnieje do Halloween.
Pod koniec naszego pobytu na farmie zaczęło kropić, ale rozpadało się na dobre dopiero kiedy jechaliśmy już do domu, więc nie zmokliśmy. Na koniec i ja zrobiłam zakupy - zrobiłam zapas smacznych jabłek i suszonych śliwek, ale po jabłka jeszcze raz się wybiorę, bo zaraz po Halloween sklep na farmie zamykają na zimę.
1 komentarz:
lubie Halloween :)
Prześlij komentarz