Wakacje zakończyliśmy jeszcze jednym wyjazdem pod namiot.
Razem z polskimi znajomymi wybraliśmy się na kemping na wybrzeżu Sutton Campground. Do plaży było wprawdzie dość daleko (ponad 3 km), ale to oddalenie od wody przekładało się na wyższą temperaturę powietrza w dzień i w nocy. (Tutaj można sobie obejrzeć jak wygląda Sutton Campground.)
Tym razem pojechaliśmy tylko na dwa dni, choć cała reszta towarzystwa biwakowała o jeden dzień dłużej.
Pierwszego dnia, zaraz po przyjeździe, Krzyś został "sprzedany" - znajomi szli na długi spacer nad ocean i zabrali ze sobą nasze dziecko. Mąż dokończył rozbijać namiot, a wtedy położyłam Emilię spać i mogłam się nacieszyć ciszą, spokojem, i pięknem otaczającej nas przyrody.
Krzysia długi spacer i zabawa na wydmach zmęczyły, ale i poprawiły mu apetyt. Siły mu wróciły bardzo szybko, i wraz z innymi dziećmi zaczął biegać i wrzeszczeć - jednym słowem szaleć na całego. Mąż coś tam go upominał, ale zwróciłam mu uwagę, że to bardzo stosowne miejsce i czas na tego typu zabawę. Gdzieś się te dzieciaki muszą wyszaleć, prawda? No to gdzie, jak nie w lesie?
Wieczorem było też ognisko, pieczone kiełbaski, ziemniaki, i do tego odpowiednie polewki.
W nocy Emilia dała taki koncert, że wszystkich obudziła - mocny akcent na koniec sezonu. Poza tym i ona bawiła się doskonale.
Drugiego dnia, w drodze powrotnej, zatrzymaliśmy się na plaży. Było wyjątkowo ciepło jak na ten zakątek Ameryki Północnej. Tak ciepło, że pozwoliłam Emilii taplać się w wodzie, z czego z rozkoszą skorzystała. A potem wytarzała się w piasku. I tę sekwencję powtórzyła kilkakrotnie. Niestety aparat zostawiłam w samochodzie, czego do tej pory żałuję, bo i Emilia i Krzyś tak wspaniale się bawili, tak radośnie, że żal, że nie zostało to uwiecznione. Trudno.
W tym roku koniec już z wyjazdami pod namiot. Trzy razy z rocznym dzieckiem to wystarczająco dużo. Sprzęt wyczyszczony i schowany na stryszku, gdzie poczeka do przyszłego sezonu. Nam zostają wspomnienia i może jeszcze jakieś ognisko na rozgrzanie jesiennych dni.
Razem z polskimi znajomymi wybraliśmy się na kemping na wybrzeżu Sutton Campground. Do plaży było wprawdzie dość daleko (ponad 3 km), ale to oddalenie od wody przekładało się na wyższą temperaturę powietrza w dzień i w nocy. (Tutaj można sobie obejrzeć jak wygląda Sutton Campground.)
Tym razem pojechaliśmy tylko na dwa dni, choć cała reszta towarzystwa biwakowała o jeden dzień dłużej.
Pierwszego dnia, zaraz po przyjeździe, Krzyś został "sprzedany" - znajomi szli na długi spacer nad ocean i zabrali ze sobą nasze dziecko. Mąż dokończył rozbijać namiot, a wtedy położyłam Emilię spać i mogłam się nacieszyć ciszą, spokojem, i pięknem otaczającej nas przyrody.
Krzysia długi spacer i zabawa na wydmach zmęczyły, ale i poprawiły mu apetyt. Siły mu wróciły bardzo szybko, i wraz z innymi dziećmi zaczął biegać i wrzeszczeć - jednym słowem szaleć na całego. Mąż coś tam go upominał, ale zwróciłam mu uwagę, że to bardzo stosowne miejsce i czas na tego typu zabawę. Gdzieś się te dzieciaki muszą wyszaleć, prawda? No to gdzie, jak nie w lesie?
Wieczorem było też ognisko, pieczone kiełbaski, ziemniaki, i do tego odpowiednie polewki.
W nocy Emilia dała taki koncert, że wszystkich obudziła - mocny akcent na koniec sezonu. Poza tym i ona bawiła się doskonale.
Drugiego dnia, w drodze powrotnej, zatrzymaliśmy się na plaży. Było wyjątkowo ciepło jak na ten zakątek Ameryki Północnej. Tak ciepło, że pozwoliłam Emilii taplać się w wodzie, z czego z rozkoszą skorzystała. A potem wytarzała się w piasku. I tę sekwencję powtórzyła kilkakrotnie. Niestety aparat zostawiłam w samochodzie, czego do tej pory żałuję, bo i Emilia i Krzyś tak wspaniale się bawili, tak radośnie, że żal, że nie zostało to uwiecznione. Trudno.
W tym roku koniec już z wyjazdami pod namiot. Trzy razy z rocznym dzieckiem to wystarczająco dużo. Sprzęt wyczyszczony i schowany na stryszku, gdzie poczeka do przyszłego sezonu. Nam zostają wspomnienia i może jeszcze jakieś ognisko na rozgrzanie jesiennych dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz