środa, 31 lipca 2013

Pod namiotem: Cape Perpetua Campground

W niedzielę wybraliśmy się na kilka dni pod namiot.
Sami, bo wszyscy nasi znajomi w Polsce.
Tym razem padło na kemping Cape Perpetua, miejsce, które oglądaliśmy z mężem osiem lat temu, i w które zawsze planowaliśmy kiedyś się wybrać.
I to kiedyś właśnie nadeszło.

Kemping położony jest nad potokiem Cape Creek, u podnóża wzniesienia Cape Perpetua, dość blisko oceanu, choć nie nad samym Pacyfikiem. Mocno zalesiona kotlinka chroni przed zimnym powietrzem znad oceanu.

Kemping cieszy się wśród turystów sporym powodzeniem jako świetna baza wypadowa - pobliski system szlaków, głównie leśnych, liczy 23 mile, a wybrzeże jest mocno urozmaicone. W kolejnych wpisach mam zamiar przedstawić kilka miejsc, które nam dane było zobaczyć.

Miejsce nr 30, jak wiele innych miejsc na Cape Perpetua Campground, jest ładnie odgrodzone zielenią od innych miejsc, tak, że nie widać innych turystów. Miejsce niewielkie, na jeden większy namiot, ewentualnie na dwa mniejsze. Stół biwakowy, palenisko. Po wodę pitną trzeba się przejść, ale niedaleko.


Od tyłu, kilka metrów lasku i potok, ukryty pod zielonym baldachimem.
Potok stanowił ogromną atrakcję dla Krzysia, który biegał po zwalonych pniach wiszących nad wodą, budował z kamieni przejścia na drugi brzeg i tamy, wspinał się po dość stromych brzegach przedzierając się przez chaszcze i zarośla.


Zabawę miał przednią, tylko szkoda, że nie miał rówieśnika do wspólnego hasania, bo choć Krzysiowi z rodzicami bawiło się świetnie, to dla rodziców aż tak wielkiej atrakcji to skakanie nie stanowiło.

Za potokiem, strome zbocze, a na zboczu jeden ze szlaków. W ciągu dnia, co jakiś czas, słyszeliśmy zmierzających nim wędrowców. Ostatniego dnia, tuż przed odjazdem, poszłam z dziećmi zrobić z tego miejsca zdjęcie naszego obozowiska.


Jak się dobrze przyjrzeć, to w tej masie zieleni widać nasz samochód i męża. Namiot był już zwinięty i spakowany.

Miejsce ładne, ale wyjazd ten zmęczył mnie. Emilii nie można było spuścić z oka na moment, nawet jak spała to sprawdzałam, czy się w śpiworze jakoś tak nie odwróciła, żeby się mogła udusić. O spaniu Emilii będzie jeszcze, dziś napiszę jedynie, że pospać nam nie dała.

Udało nam się Małej upilnować - nie zrobiła sobie krzywdy, choć starała się bardzo.

Krzysia roznosiła energia, a z braku rówieśników, truł gitarę rodzicom. Jeden rodzic zajmował się jednym dzieckiem, drugi, drugim. Czasem udało się jednemu z nas wciągnąć w coś dwójkę, choć przy takiej różnicy wieku to dość trudne. O odpoczynku, w przypadku moim i męża, nie było mowy.

1 komentarz:

Doradcy finansowi pisze...

Masz dobre zdanie na różne tematy.