Na szczęście ferie świąteczne się już kończą - dzisiaj ostatni dzień, jutro rano wymarsz do szkoły. Na szczęście dla mnie, bo jeszcze trochę i na głowę bym dostała - sama z dziećmi i na dodatek pogoda, jak to u nas w zimie - głównie pada deszcz.
W związku ze świętami, mąż pobył trochę w domu, to miał okazję zająć się dziećmi, zwłaszcza pierworodnym. Młodsza, na preferowane przez tatę "rozrywki" jest jeszcze stanowczo za mała.
Chyba każde dziecko chciałoby mieć domek na drzewie. My na drzewie nie mamy, ale pod drzewem - i owszem. Przez minione lata dach domku porósł mech, a w porywie dobrych chęci tata postanowił z nim się rozprawić.
I znalazł sobie pomocnika, bardzo chętnego do skakania po dachu.
Na szczęście Hultajstwo zostało ubrane w uprząż do wspinaczki skałkowej, i tata ubezpieczał go cały czas. Bo jak już mech usunęli (mniej więcej), to Krzyś wymyślił sobie zabawę w strażaka ratującego z pożaru rodzinę.
Na dach płonącego domu, nasz dzielny strażak dostawał się po drabinie (na zdjęciu nie widać), ratował któregoś członka rodziny (ja trafiłam akurat na wujka), a potem zeskakiwał trzymając go w objęciach i ubezpieczany przez tatę zjeżdżał po linie na ziemię.
Dziecko bawiło się wyśmienicie, taty o zdanie nie pytałam - grunt, że mieli zajęcie przez kilka godzin. Niemal do zmierzchu.
W związku ze świętami, mąż pobył trochę w domu, to miał okazję zająć się dziećmi, zwłaszcza pierworodnym. Młodsza, na preferowane przez tatę "rozrywki" jest jeszcze stanowczo za mała.
Chyba każde dziecko chciałoby mieć domek na drzewie. My na drzewie nie mamy, ale pod drzewem - i owszem. Przez minione lata dach domku porósł mech, a w porywie dobrych chęci tata postanowił z nim się rozprawić.
I znalazł sobie pomocnika, bardzo chętnego do skakania po dachu.
Na szczęście Hultajstwo zostało ubrane w uprząż do wspinaczki skałkowej, i tata ubezpieczał go cały czas. Bo jak już mech usunęli (mniej więcej), to Krzyś wymyślił sobie zabawę w strażaka ratującego z pożaru rodzinę.
Na dach płonącego domu, nasz dzielny strażak dostawał się po drabinie (na zdjęciu nie widać), ratował któregoś członka rodziny (ja trafiłam akurat na wujka), a potem zeskakiwał trzymając go w objęciach i ubezpieczany przez tatę zjeżdżał po linie na ziemię.
Dziecko bawiło się wyśmienicie, taty o zdanie nie pytałam - grunt, że mieli zajęcie przez kilka godzin. Niemal do zmierzchu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz