niedziela, 11 października 2020

Remont kuchni: lampa

 Remont kuchni zaczęłam od sufitu i wymiany lampy. Od zwsze był taka:

Paskudna, nieefektywna, i zżerająca prąd jak każde urządzenie z czasów kiedy za energię płaciło się grosze (albo raczej centy). Reflektorków nigdy nie udawało się ustawić tak by kuchnia była właściwie oświetlona. Jak zlew zalewało światło to blaty szefek tonęły w cieniu. Od zwsze chciałam tę lampę wymienić i w końcu, po piętnastu latach, to zrobiłam.

Przed malowaniem sufitu zdemontowałam, zaszpacholwałam miejca, które tego wymagały.

Malowanie sufitu stanowiło wyzwanie samo w sobie. Nie chcąc zachlapać wszystkiego poniżej, zasłoniłam folią, który falowała przy każdym poruszeniu. Manewrowanie w tej folii drabiną okazało się sztuką nie lada, ale udało mi się pomalować sufit dość porządnie i do tego nie zaplątać się w folię ochronną. Obyło się bez potknięć, upadków, i rozlanej farby - jak to w przypadku uprzednich epizodów malarskich bywało.

Kiedy już sufit wysechł a folię usunęłam zabrałam się za zakładanie nowej lampy.

Kiedyś wspomniałam sąsiadowi, że chcę to paskudztwo wymienić i uczynny sąsiad wynalazł mi w sklepie z używanymi rzeczami lampę ledową za 8 dolarów. Wyglądała na zupełnie nową ale nie bardzo odpowiadała mi stylem. Widząc radość ze zdobyczy w oczach sąsiada podziękowałam mu i nawet nie zająknęłam się, że lampa mi się nie podoba. (Może gdyby ta lampa bardziej mi się podobała to zabrałabym się za remont kuchni z pół roku wecześniej...)

Wlazłam na drabię z lapmą w dłoni i okazało się, że mam problem. Lampy, które dotąd tutaj zakładałam nakręcało się na zamocowaną na stałe pod sufitem nagwintowaną rurkę (czy jak się to tam fachowo nazywa) a tu się okazuje, że takowego ustrojstwa BRAK. Obejrzałam lampę i nie dostrzegłam innej możliwości przymocowanie do sufitu.

Telefon do sąsiada, krótka narada, wyjścia dwa:

  1. sąsiad już się z czymś takim zetknął i może coś tam wywiercić, coś tam przymocować i lampę przymocujemy
  2. sąsiad ma inną lampę, także kupioną w sklepie z używanymi rzeczami, którą się mocuje do sufitu bez tego nagwintowanego czegoś i może mi tę lampę dać a tamtą zabrać.
Wybrałam rozwiązanie numer 2. Montowanie poszło gładko - wszak to już nie pierwsza lampa, którą w tym domu zamocowałam własnoręcznie.


Teraz mam kuchnię rzęsiście oświetloną światłem lapy ledowej, do tego takiej, która mi się podoba.

Po jakimś czasie okazało się, że lampa kryje niespodziankę. Zaopatrzona jest w wykrywach ruchu i jeśli przez jakiś czas nikogo w kuchni nie ma, najpierw przygasza nieco światło a potem całkowicie gaśnie. Wystarczy jednak wejść do kuchni by zapłonęła ponownie światłem.
(Do lampy powinien jeszcze być pilot by można było poustawiać różne inne funkcje, ale w moje ręce dotarła już bez pilota.)

A nstępnym razem to chyba będzie o kolorach.
c.d.n.

4 komentarze:

Urszula97 pisze...

Ale sprytna jesteś, szacun za sufit i za lampę.

splocik pisze...

Dodam do poprzedniego komentarza - wszechstronnie uzdolniona Kobieta. :)
Pozdrawiam ciepło.

Jula pisze...

No, szacun. 😁👌👍💪🌹

Motylek pisze...

Dzięki, dziewczyny!
Motylek