poniedziałek, 6 czerwca 2016

Memorial Weekend 2016: Portland Zoo

Ostatni weekend maja, Memorial Weekend, dłuższy o wolny poniedziałek, rozpoczyna w USA sezon letni. W tym roku zamiast wyjazdu trzydniowego z nocowaniem w hotelach wybraliśmy jednodniowe wycieczki z wieczornym powrotem do domu.

W sobotę wybraliśmy się do ogrodu zoologicznego w Portland (Portland Zoo: KLIK). Krzyś był już tam trzy razy, w tym raz z rodzicami kiedy miał 2 lata (KLIK), raz ze znajomymi a raz na wycieczce szkolnej w pierwszej klasie. Dla Emilii była to pierwsza wizyta w tym ogrodzie.

Ponieważ Emilia obudziła się o 5.50 rano, mimo sporej odległości, byliśmy na miejscu już o 9.30. I dobrze, że tak wcześnie, bo bez problemu udało nam się znaleźć miejsce na szybko zapełniającym się parkingu. Do kas ogrodu kolejki o tej porze nie było, ale było otwartych 5 czy 6 okienek i wpuszczanie odwiedzających przebiegało bardzo sprawnie.

A kiedy już weszliśmy, wiadomo - oglądaliśmy zwierzęta: i te zamieszkujące północno-zachodnią Amerykę (czyli tam, gdzie mieszkamy), i te przywiezione z dalekich lądów (Afryka, Azja, Ameryka Południowa).








Udało nam się też wypatrzeć lokatora, który zapewne bez zezwolenia administracji ogrodu zamieszkał w terrarium orła.


A może to nie lokator a pożywienie?

Nie tylko zwierzęta stanowiły atrakcję dla moich dzieci. Wdrapywały się na wszystko na co tylko dało się wdrapać, właziły w każdą możliwą dziurę lub choćby wgłębienie w skale, wieszały się na wszystkim na czym dało się zawiesić (stanowiły tym samym poważną konkurencję dla małp).




Niesamowite wrażenie zrobił na mnie niedźwiedź polarny, który zażywał kąpieli figlując na samym skraju terrarium, tuż przy szybie, po drugiej stronie której kotłowali się homo sapiens. Wiedziałam, że polarne niedźwiedzie są duże, ale dopiero kiedy zobaczyłam jednego tuż obok maluchów wzrostu Emilii, uprzytomniłam sobie, jakie są ogromne.


Dzieciaki były w ciągłym ruchu i ciężko było zrobić im jakieś sensowne zdjęcia a nakręcenie filmiku było wręcz niemożliwe. Kiedy wydawało mi się, że przy fokach zagrzeją miejsca na nieco dłużej, Emilia wypatrzyła kolegę z przedszkola i pobiegła za nim - na szczęście udało mi się ją dogonić zanim zdołała się zgubić. Udało mi się jednak utrwalić kilka sekund tańca z fokami:


Nachodziliśmy się mocno, nogi bolały, oj bolały...
Pogoda dopisała - rano było jeszcze trochę chłodno, ale potem ściągaliśmy swetry, bluzy i rajstopki bo majowe słoneczko mocno przygrzało.
W ogrodzie zoologicznym skorzystaliśmy z jeszcze jednej atrakcji, ale o tym następnym razem.

1 komentarz:

AsicaN pisze...

Uwielbiam takie miejsca ;)