Śnieg nie spadł ani razu, co akurat wcale mnie nie zmartwiło. Oczywiście może jeszcze spaść, to że drzewka owocowe kwitną to przecież niczemu nie stoi na przeszkodzie... Ale wydaje mi się, że zimowe rzeczy można odłożyć do szafy aby poczekały do następnego sezonu.
Jedną z takich rzeczy jest komin, który zrobiłam sobie w listopadzie, i właśnie się doczekał prezentacji na blogu - lepiej późno niż wcale...
Na Emilii, dość luźny, na mnie - raczej dopasowany, co okazało się sporą zaletą w chłodne poranki kiedy odprowadzałam Krzysia do szkoły a kończyło się na dłuższym spacerze, bo przebycie trasy, którą normalnie pokonuję w 15 minut, z Emilią zajmuje od 45 do 75 minut. Nawet z mokrymi włosami było mi ciepło i przytulnie. No to sobie spacerowałyśmy.
Komin zrobiłam na dość grubych drutach (5 mm), ale za to ściegiem w stokrotki, który "zagęszcza" dzianinę, więc w sumie aż taki cieniutki nie jest.
Zrobiony jest z włóczki Galler Yarns Fantasia, której dwa motki dostałam kilka lat temu od koleżanki z pracy: 50gr/137m, skład: 60% wełna, 20% len, 20% jedwab. Wyrobiłam do ostatniego centymetra.
Mimo sporej zawartości wełny i lnu, nawet tak bardzo nie gryzie, za to jest cieplutki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz