środa, 24 lutego 2021

Mt. Pisgah - Outer Loop

Na początku lutego wybraliśmy się ponownie na Mt. Pisgah - ja w nowych butach. Tym razem nie weszliśmy na szczyt ale obeszliśmy masyw dookoła trasą Outer Loop. Na mapie poniżej trasa ta zaznaczona jest kolorem czerwonym.


Naniosłam na mapę trasy naszych poprzednich wycieczek: niebieska (luty 2020), żółta (październik 2020), zielona (listopad 2020), różowa (grudzień 2020). Jeszcze trochę niezaliczonych tras zostało. Czarnymi kropkami oznaczyłam parkingi samochodowe czyli możliwe punkty wyjścia.

Pokonanie jedenastokilometrowej pętli zewnętrznej zajęło nam prawie trzy i pół godziny. Trasa długa, ale tylko pierwszy odcinek, około 1/3, prowadzi pod górę a potem to już tylko w dół i po płaskim. Niemniej jednak, pod koniec Emilia była już bardzo zmęczona, ale dała radę - dzielna dziewczyna!


Kiedy wyruszaliśmy, padał deszcz, więc zostawiłam aparat fotograficzny w samochodzie. Nie minęło pół godziny i deszcz ustąpił, a kiedy pokonywaliśmy ostatnie kilometry, między chmurami prześwitywał błękit nieba i nawet dane nam było ogrzać twarze w promieniach popołudniowego słońca. Mimo deszczu, parking był wypełniony samochodami, a na szlaku, zwłaszcza na odcinku prowadzącym na szczyt, bardzo dużo ludzi.

Na pierwszym odcinku, tym najbardziej uczęszczanym i pod górkę, spotkaliśmy znajomych. Wracali już ze szczytu jako że wyruszyli dużo wcześniej od nas. Nasza wycieczka z miejsca zyskała na atrakcyjności i nawet jakby temperatura powietrza nieco się podniosła - bo tak wogóle to dość chłodno było tego dnia.

Wraz z odbiciem od trasy prowadzącej na szczyt zniknęli niemal wszyscy turyści i resztę szlaku mieliśmy niemal całkowicie dla siebie, napotkaliśmy tylko kilka osób przez te pozostałe dwie godziny. Trochę żałowałam, że aparat został w samochodzie bo widoki były godne uwiecznienia a zdjęcia robione telefonem nie są zbyt dobrej jakości. Trudno.

Trasa bardzo nam się podobała i zgodnie stwierdziliśmy (nawet wykończona Emilia), że musimy wybrać się na szlaki po tej drugiej stronie góry. Ale to może kiedy nastąpi nieco suchsza pora, bo jak na razie jest tam stanowczo zbyt mokro. Stokami spływają sobie potoki wody przecinając szlak, zamieniając go w grząskie bagienne rozlewisko. Kilka razy zdarzyło nam się obchodzić takie rozlewiska albo przeprawiać się przez potok przeskakując z kamienia na kamień.


Ponieważ przeszkody wszystkie pokonaliśmy, nikt z nas nie wpadł do wody ani błotnej kałuży, trudości te zapisały się w pamięci jako dodatkowa przygoda. Choć raz Krzysio poślizgnął się i myślałam że wyląduje w błocie, ale jakimś cudem złapał równowagę, podparł się ręką o kępę trawy i obyło się bez utytłania całkowitego. A ochlapani błotem z tyłu byliśmy wszyscy i tak bo buty mamy bez błotników.

To właśnie na tej trasie przetestowałam moje nowe buty do wędrowania, i jak już wcześniej pisałam, egzamin zdały.


To była nasza najdłuższa piesza wycieczka jak do tej pory - 11 km! Wyruszyliśmy dość późno, po lanczu, więc nie mogliśmy sobie pozwolić na zbytnie ociąganie się nie chcąc wracać po ciemku. Gdybyśmy mieli więcej czasu do zmierzchu, pewnie odpoczywalibyśmy nieco częściej i dłużej. Pomimo zmęczenia, wszyscy troje byliśmy bardzo zadowolenie z tej wyprawy.

2 komentarze:

splocik pisze...

Tak z kamyka na kamyk, to faktycznie może skończyć się kąpielą w błotku, bo kamyki śliskie są. :)
Szczęście, że udała się wyprawa bez takich niespodzianek.
A więcej fotek nie było do podziwiania?
Piękna panorama. :)
Pozdrawiam ciepło.

Motylek pisze...

Widoki byly piekne, Splociku, ale zdjecia robione telefonem sa po prostu kiepskiej jakosci - nie mam jakiegos wypasionego smartfona...
Motylek