Ciepło się zrobiło ostatnio - taka pora roku, że to raczej nie dziwi.
Zachciało się dzieciom nieco wody dla ochłody.
Najpierw w ruch poszła miska - w rozmiarze bardzo odpowiednim dla Emilii.
Nalałam ciepłej wody i dziecko wymoczyło się i nachlapało aż miało dość.
Krzyś zaczął nudzić o basen, więc basen został ściągnięty ze stryszku i rozłożony. Ale wypełnienie basenu wodą trwa kilka godzin, a jeszcze dłużej, zanim słońce ogrzeje tę wodę, żeby można się było kąpać.
Ponieważ duży basen i tak jest za duży dla Emilii, rozłożyliśmy dla niej mały basenik. Nalaliśmy do niego ciepłej wody i dziecko mogło się popluskać w gorące sobotnie popołudnie.
Tak jej się spodobało, że wyjść nie chciała, aż woda całkiem ostygła i wcale nie nadawała się do kąpieli dla małego dziecka. A w nocy dziecko dostało gorączki - 39 stopni. I taka gorączka utrzymywała się Emilii przez 3 noce i 2 dni. Lekarz orzekł infekcję migdałków - czy jak się to poprawnie po polsku określa. Laboratorium wykluczyło jednak anginę. Zaraz po tym jak zadzwoniłam do lekarza i umówiłam się na wizytę, dziecko zaczęło zdrowieć, energia wróciła, apetyt wrócił, a następnego dnia wróciło też normalne spanie. Bo Emilia, tak jak i Krzyś, kiedy ma gorączkę - nie śpi. Zasypia dopiero kiedy środek przeciwgorączkowy zaczyna działać.
Kiedy młodsze dziecko chorowało, starsze dziecko postanowiło skorzystać z kąpieli w dużym basenie. Najpierw pływał na tratwie - materacu dmuchanym. Nawet miał wiosło!
Potem przyszedł do niego kolega zza płotu i już razem się pluskali, i to dość długo, aż im się w końcu zrobiło zimno. Krzyś się nie zaziębił, ale za to spaliło go słońce - zapomniałam posmarować go kremem z filtrem.
Taką oto cenę przyszło zapłacić moim dzieciom za radosne chwile spędzone w basenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz