W sobotę wybraliśmy się nad jezioro zaporowe Green Peter, żeby popływać w kanu.
Dzień był pogodny, choć mocno wiał wiatr. W miejscu, gdzie spuściliśmy kanu na wodę była dość mocna fala - nie ukrywam, że odczuwałam spory dyskomfort, kiedy to nasze kanu się tak kołysało, a Emilia spanikowała na całego, więc nasz wspólny rejs trwał jakieś 5, może 10 minut.
Dziewczyny wróciły na stały ląd, a reszta, ta odważniejsza część rodziny, wypłynęła na wody jeziora.
Panowie pływali, a ja wybrałam się z Emilią na spacer - obeszłyśmy cypel w pobliżu przystani.
Na początku szło nam się całkiem nieźle. Podziwiałyśmy widoki, oglądałyśmy roślinki i zwierzątka (udało nam się spotkać ślimaka), ale bardzo szybko krótkie nóżki Emilki zmęczyły się tą wyprawą a ich właścicielka odmówiła dalszego marszu. A było to mniej więcej w połowie trasy.
Cóż było robić - wzięłam dziecko na ręce i doszłyśmy do parkingu.
Na szczęście obejście cypla spokojnym spacerkiem nie zajmuje dłużej niż pół godziny a Emilia, mimo, że ma prawie dwa lata, jest mała i na tyle lekka, że zbytnio się nie zmęczyłam.
Pojechałyśmy jeszcze obejrzeć pobliskie pole namiotowe, a resztę czasu spędziłyśmy relaksując się w samochodzie - Emilia z moim iPodem, ja z szydełkiem w rękach.
A kiedy nasi panowie wrócili na stały ląd, okazało się, że taka spora fala była w zasadzie tylko w miejscu wodowania, a potem wypłynęli na spokojniejszą wodę i szkoda nam wszystkim było, że nie udało nam się popływać razem.
Krzyś był zachwycony wyprawą, a kołysanie ani go nie przestraszyło, ani mu nie przeszkadzało. Osmagał go wiatr i opaliło słonko.
Już wszyscy razem pojechaliśmy w górę strumienia Quartzville, zasilającego zbiornik Green Peter, ale o tym następnym razem.
Dzień był pogodny, choć mocno wiał wiatr. W miejscu, gdzie spuściliśmy kanu na wodę była dość mocna fala - nie ukrywam, że odczuwałam spory dyskomfort, kiedy to nasze kanu się tak kołysało, a Emilia spanikowała na całego, więc nasz wspólny rejs trwał jakieś 5, może 10 minut.
Dziewczyny wróciły na stały ląd, a reszta, ta odważniejsza część rodziny, wypłynęła na wody jeziora.
Panowie pływali, a ja wybrałam się z Emilią na spacer - obeszłyśmy cypel w pobliżu przystani.
Na początku szło nam się całkiem nieźle. Podziwiałyśmy widoki, oglądałyśmy roślinki i zwierzątka (udało nam się spotkać ślimaka), ale bardzo szybko krótkie nóżki Emilki zmęczyły się tą wyprawą a ich właścicielka odmówiła dalszego marszu. A było to mniej więcej w połowie trasy.
Cóż było robić - wzięłam dziecko na ręce i doszłyśmy do parkingu.
Na szczęście obejście cypla spokojnym spacerkiem nie zajmuje dłużej niż pół godziny a Emilia, mimo, że ma prawie dwa lata, jest mała i na tyle lekka, że zbytnio się nie zmęczyłam.
Pojechałyśmy jeszcze obejrzeć pobliskie pole namiotowe, a resztę czasu spędziłyśmy relaksując się w samochodzie - Emilia z moim iPodem, ja z szydełkiem w rękach.
A kiedy nasi panowie wrócili na stały ląd, okazało się, że taka spora fala była w zasadzie tylko w miejscu wodowania, a potem wypłynęli na spokojniejszą wodę i szkoda nam wszystkim było, że nie udało nam się popływać razem.
Krzyś był zachwycony wyprawą, a kołysanie ani go nie przestraszyło, ani mu nie przeszkadzało. Osmagał go wiatr i opaliło słonko.
Już wszyscy razem pojechaliśmy w górę strumienia Quartzville, zasilającego zbiornik Green Peter, ale o tym następnym razem.
4 komentarze:
Warto realizować takie rodzinne wyprawy - zbliżają członków rodziny.
ło matko, jak ja kocham takie górsko-jeziorne klimaty, a jeszcze z rodzinką, to istne miodzio!
Pozdrawiam cieplutko
Siczna rodzinka I sliczne widoki.
pozdrawiam
iwona
Super widoczki, a najlepsze ujęcie to... Emilka w samochodzie :)
Pozdrawiam ciepło.
Prześlij komentarz