niedziela, 4 sierpnia 2013

Cape Perpetua

Na szczyt przylądka Cape Perpetua, wznoszący się 240 mnpm można wejść na nogach szlakiem St. Perpetua Trail, ale można też wjechać tam samochodem. W przeszłości wchodziliśmy na szczyt na własnych nogach ale także woziliśmy się autem. Nawet już kiedyś pisałam o naszych odwiedzinach w tym miejscu, na poprzednim blogu -  tutaj link.

Tym razem ambitnie postanowiliśmy podreperować nieco kondycję (a jeśli chodzi o Krzysia - pozbyć dziecko nadmiaru rozsadzającej go energii), i zapakowawszy Emilię do nosidełka, ruszyliśmy w górę na nogach. Mimo, że to niecałe 2 km, to jednak ostro pod górę i szybko dostaliśmy zadyszki. Na dodatek było dość parno, więc ze mnie pot lał się strumieniami. Jak było do przewidzenia, Krzyś biegł pod górę jakby spacerował po płaskim.

Tak mniej więcej w połowie drogi Emilia zaczęła protestować. Wyjęta z nosidełka trochę szła z mamą za rączkę. Szła dość chętnie, choć niekoniecznie w obranym przez rodziców kierunku. No bo niby dlaczego w tym kierunku (w górę) a nie na przykład w bok? A w bok przepaść. A tak w ogóle to po co iść, jak można sobie usiąść na środku szlaku i rysować w piachu paluszkami?

Rodzice nie bardzo chcieli ustąpić, dziecko coraz bardziej protestowało, aż w końcu tak się rozdarło, że pozwoliłam Małej trochę pobabrać się w piachu a w tym czasie odbyliśmy z mężem krótką naradę. Tata wrócił na dół po samochód, ja powolutku doszłam z dziećmi na szczyt - nie zajęło to długo, bo byliśmy niemal u celu.

Na górze, główną atrakcję stanowi widok na oregońskie wybrzeże - w pogodny dzień można podziwiać nawet 110 km linii brzegowej! A pogoda trafiła nam się śliczna, widoczki zostały odpowiednio uwiecznione.

Cape Perpetua Scenic Area, Oregon, USA

Kolejna atrakcja to kamienna budowla (schron?), z której, podczas drugiej wojny światowej amerykańscy żołnierze wypatrywali japońskich łodzi podwodnych.

Cape Perpetua Shelter observation point, Cape Perpetua Scenic Area, Oregon, USA

Krzyś usiłował wejść na dach budowli, potem przerzucił się na okienko.


Emilia oczywiście usiłowała robić to co starszy brat.


Tam więc poczekaliśmy na tatę. Jak tylko zaczęliśmy odwrót, zaczęły się problemy - Emilia ponownie miała odrębne plany i poglądy na tę sprawę. Udało nam się dotrzeć do samochodu i problemy się skończyły.

Następnego dnia uwieczniłam wzniesienie przylądka z dołu.

Cape Perpetua Scenic Area, Oregon, USA

Nawet ja nie jestem w stanie wypatrzeć na nim kamiennego schronu - wojskowi inżynierowie spisali się widać jak należy, dobrze go ukrywając.

Jeśli ktoś ma ochotę poczytać nieco więcdej na temat Cape Perpetua to podaję link - niestety tekst jest wyłącznie po angielsku.

5 komentarzy:

hrabina pisze...

Usmiałam się, czytając o Emilii; jakbym widziała swoje dzieci ileś lat wstecz. Ta ich niezalezność i próba wyboru własnej drogi.

Widoki, nawet na zdjęciach, wspaniałe! A co mówić w realu? Tak, jak wspominałam przy poście o drzewach, potęga przyrody jest niesamowita. I kiedy w tym roku stałam na wzgórzach hrabstwa Kerry, kiedy patrzyłam na klify, pomyślałam: one tu były, sa i będą nawet wtedy, kiedy ostatnia pamięć zaginie po naszych wnukach.

pozdrawiam


Anka

Anonimowy pisze...

Dzieki Twojemu blogowi wybieram sie do Portland zeby te cuda zaobaczyc. Pomacham do ciebie reka myslac o Tobie kiedy po ziemi Oregonskiej bede stapc!

iwona

Motylek pisze...

Iwona - cieszę się bardzo, że ktoś dzięki moim wpisom odwiedzi Oregon. Mam nadzieję, że wybierasz się trochę dalej niż Portland, bo to akurat jedno z mniej malowniczych miejsc na mapie Oregonu. Ciekawa jestem twoich wrażeń.

Motylek

Anonimowy pisze...

Tak wybieram sie w kierunku Mt.Hood by tam polazic po gorach. Te latwiejsze szlaki. I potem nad wybrzeze. Zaczne od polnocneej granicy I bede jechac w dol. Mam tylko 5 dni. :)
Pozdrawiam
iwona

Motylek pisze...

Iwona - życze udanego urlopu!

Motylek