środa, 14 sierpnia 2013

Złapać kurę

Nasi sąsiedzi zatęsknili za wiejskim życiem i sprawili sobie stadko kur oraz dwa indyki.
Od dwóch tygodni budzimy się więc i słyszymy gdakanie kur.
Samo gdakanie mi nie przeszkadza, nawet o świcie, ale przez kilka dni sąsiedzi mieli też koguta, który piał od świtu do zmroku - niemal bez przerwy. Pewnego dnia leżąc w łóżku chciałam przeczekać drania, ale kiedy licząc kogucie wezwania do pobudki doszłam do trzynastki, wstałam i zamknęłam okno. Sąsiedzi, nie czekając aż ktoś się na nich poskarży do odpowiednich władz, skrócili kogucika o głowę.

Teraz znowu słychać tylko indyki i kury.
I jedne i drugie bardzo podobają się moim dzieciom.


Emilia wystaje przy dziurze w płocie obserwując bacznie drób i już nauczyła się mówić "ko ko".
Krzyś, razem z synem sąsiadów, zabawiają się łapiąc kury. Dziwne, ale sąsiedzi nie mają nic przeciwko zabawie chłopców. Kurom, jak dotąd, to nie zaszkodziło - znoszą więcej jajek niż sąsiedzi potrafią przejeść, więc i my załapujemy się na świerze jajka.

Co jakiś czas jedna z kur (ta na zdjęciu powyżej) przychodziła do nas w odwiedziny. Płot jej w tym nie przeszkadzał. Zadaniem Krzysia było wówczas kurę złapać i przerzucić na podwórko sąsiadów. Raz powiedziałam mu, żeby zaczekał to zrobię mu z tą kurą zdjęcie. Zanim wyszłam z aparatem z domu, przyniósł ją do środka i dał do pogłaskania Emilii.


Kiedy zapytałam, czy nie boi się, że go ta kura podziobie, dał mi wykład na temat jak się łapie kury, żeby nie podziobały. Niby miastowe dziecko, a jak sprytnie sobie z drobiem radzi!

Niestety, wizyty sąsiedzkie kur skończyły się - sąsiad wybudował dla kur kojec, zamknięty również od góry siatką, więc o ile ich nikt nie wypuści, muszą siedzieć w kurzym mamrze.

2 komentarze:

Jula pisze...

Tak masz racje, wybierają to co tańsze.
U mnie już w ten sposób, całe śródmieście zabetonowano. A szkoda, bo rosły ładne drzewa i było gdzie się schować od słońca w czasie letnich opałów.
Mam wrażenie ,że to jest na siłę wykorzystywanie funduszy unijnych.
Tam i nazad niszczą co stare i budują nowe, niestety gorsze i brzydsze. :(
Ps
Ja bardzo lubię do Ciebie zaglądać , lubię obserwować fantastyczne pomysły Twoich dzieciaczków. No i lubię się przyglądać , jak rosnąć. Taka sąsiedzka blogowa znajomość i tez wizyty u Was w domku to sama przyjemność.
a pro po kogutów, to ja jeszcze ciągne swój blog na wirtualnej i tam załączyłam zdjęcia domku mojego brata na wsi podkrakowskiej w Uściu nad Rabą. To jest wieś i normalne jest to ,że ludzie hodują różne zwierzęta na przyklad krowy , świnie i drób wszelkiej maści też.choć to wieś nietypowa , jeszcze stare zabudowanie , bo historycznie w średniowieczu było tam miasto dosyć bogate , bo ówcześni mieszczanie mieli prawo do transportu soli z pobliskiej Bochni rzeka Raba. Wracając do chowu wszelakiej zwierzyny to sąsiadka chowała też kurki ale takie liliputki i te koguty z tej rasy , chyba już o 4 rano robiły pobudkę wszystkim!!!. :D))) Pa! :D)))
Fantastyczne , dzieciaki, rosną jak na drożdżach.Trzymajcie się wszyscy w zdrowiu , bo fajna z Was rodzinka.
Lubię te wasze ciekawe wycieczki .;)
Aż pozazdrościłam i na przyszły rok, sama zacznę się bardziej ruszać i nabędę dla siebie rower. Pa! ;))) :D

Motylek pisze...

Jula - niestety, widać władze u Was jeszcze nie dorosły do pełnionej roli. Ale prawda jest taka, że w Oregonie zebrało się szczególnie dużo ludzi zakręconych na tle Natury - pewnie dlatego tak nam tu dobrze.
Rower kupuj szybciutko, bo to świetna sprawa!
Za kilka dni będzie relacja z jeszcze jednego wyjazdu pod namiot.
Pozdrawiam serdecznie,
Motylek