wtorek, 6 sierpnia 2013

Devils Churn & Spouting Horn

Na oregońskim wybrzeżu poranki przeważnie bywają mgliste, wilgotne, i dość ponure. Dopiero koło południa, a częściej koło pierwszej lub drugiej popołudniu, słońce osusza mgły i zaczyna być przyjemnie. Nie inaczej było podczas naszego ostatniego pobytu nad oceanem. Nie stanowiło to dla nas zaskoczenia, garderobę mieliśmy przygotowaną odpowiednią i tylko zdjęcia robione przed południem nie są zbyt piękne, ale cóż, nic na to nie da się poradzić.

Kolejną atrakcją w pobliżu kempingu, którą postanowiliśmy zobaczyć była Diabelska Maselnica, czyli Devils Churn. Ponieważ moje zdjęcie nie pokazuje dobrze tego miejsca, proponuję zerknąć tutaj - to zdjęcie na Wikipedii.

 Devils Churn, Cape Perpetua Scenic Area, Oregon, USA
Na przestrzeni tysięcy lat, fale wydrążyły w bazaltowym nabrzeżu wąskie długie wcięcie. Prawdopodobnie najpierw była to jaskinia, której sklepienie z czasem zawaliło się. Podczas przypływów, fale nie tylko kotłują się groźnie w wąwozie, ale wyrzucają wysoko w górę fontanny wody. Tablice ostrzegają, że miejsce to jest dość niebezpieczne. My byliśmy tam w czasie odpływu i do tego bardzo uważaliśmy - udało nam się nie wpaść i diabeł z nas masła nie mógł zrobić.

Od Diabelskiej Maselnicy prowadzi kilka wyasfaltowanych ścieżek, które można przebyć spacerówką z dzieckiem, choć teren wznosi się i opada, więc trzeba w pchanie włożyć trochę wysiłku. Ze względu na Emilię wróciliśmy na biwak, a dopiero po obiedzie wybraliśmy się do Visitors Center a stamtąd na spacer do kolejnej atrakcji, Spouting Horn.

Kilka lat temu trafiliśmy na otwarcie centrum, ciasteczka pamiętam do dzisiaj. Krzyś jest już na tyle duży, że zainteresowały go ekspozycje, zwłaszcza, że, jak w wielu amerykańskich miejscach tego typu, większość rzeczy można wziąć do ręki a nie tylko obejrzeć. Najbardziej spodobała mu się skrzynka z otworami, w które wkładał ręce i miał zgadnąć jakich to przedmiotów, związanych z tematyką morską, dotyka. Potem mógł podnieść wieczko i sprawdzić czy miał rację.

Moją uwagę przyciągnął stół, na którym zebrano w wazonikach aktualnie kwitnące okazy, które można napotkać w okolicy, lub takie, które mają w tej chwili owoce. Przy każdej roślince była informacja czy to roślinka tutejsza, czy sprowadzona, czy jadalna, czy trująca. Niespodziankę okazała się informacja, że jagody rośliny, o której myślałam, że jest trująca, jest są jak najbardziej jadalne. A te czerwone kuleczki, które bardzo podobały się Emilce, i których nie pozwoliłam jej wkładać do buzi, okazały się jednak szkodliwe. Jak mi powiedział pracownik centrum - nie trujące, ale wywołujące dolegliwości żołądkowe.

Spacer do Spouting Horn przebiegł podobnie jak wycieczka na Cape Perpetua. Krzyś gnał do przodu, Emilia zmierzała w przez siebie obranym kierunku pchając spacerówkę. Kierunek nie zawsze zgadzał się z tym obranym przez resztę rodziny za to było głównie z górki, więc ja występowałam w charakterze głównego hamulcowego.

Spouting Horn, Cape Perpetua Scenic Area, Oregon, USA

Dotarliśmy na miejsce. Spouting Horn to fontanna zasilana morską wodą.
Im wyższy stan wody, tym gejzer bardziej okazały. Ponieważ my trafiliśmy na porę między odpływem a przypływem, niewiele zobaczyliśmy. W centrum sprawdziłam sobie godziny przypływów i wieczorem pojechałam tam jeszcze raz żeby obejrzeć owo cudo na własne oczy.

Ciekawe. Jak wylatuje woda to tak fajnie fuka. A sama woda wygląda bardziej jak para, taka jaką kiedyś dawały lokomotywy. Znalazłam na uTube filmik - tutaj można go sobie obejrzeć.



Ja też nagrałam podobny, ale jeszcze nie opanowałam przenoszenia nagrań z kamery na komputer.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dziękuję za wszystkie wycieczki.Wędrowałam razem z Wami.

Motylek pisze...

Cieszę się, że udało nam się kogoś "zabrać" z nami!

Motylek