Ostatnio nie udaje mi się tak po prostu pójść do fryzjera i podciąć włosy.
Swoje, czy też dziecka.
Nie. Co wizyta w salonie, to przygoda.
Dwa tygodnie temu wybrałam się ze swoją czupryną. Włosy zrobiły się nieco za długie na nadchodzące lato, zostawiłam więc młodsze dziecko z tatą (starsze było w szkole) i pojechałam do najbliższego salonu, żeby czasu niepotrzebnie nie tracić.
Trafiła mi się jakaś mało rozgarnięta fryzjerka, która najpierw nie wiedziała co to znaczy undercut, a to termin-klucz, podany mi w punkcie, gdzie dotąd podcinałam włosy, który niestety mocno oddalony od domu. Trochę się zdziwiłam, bo tego typu terminologia powinna być powszechna a nie ograniczać się do jednego salonu. Szybko okazało się, że druga fryzjerka, która niestety obsługiwała inną klientkę, doskonale wiedziała o co chodzi i tej "mojej" wytłumaczyła jak ma ciąć. Tutaj mocno zawahałam się, bo jak kobiecie trzeba objaśniać jak, to jaki będzie efekt? Potem zimnym się oblałam potem, kiedy w trakcie grzecznościowej rozmowy fryzjerka nie pamiętała do której klasy chodzi jej środkowe dziecko. Nie wydaje mi się rzeczą zbyt skomplikowaną zapamiętanie tak prostego faktu, nawet jeśli ma się tych dzieci troje. Niektórzy mają więcej a udaje im się zapamiętać.
Kobieta cięła i cięła - tak po trzy włoski, a że w kwestii owłosienia nie mam co narzekać, proste podcięcie zajęło jej 80 minut. Normalnie nie trwa to dłużej niż 15-20. Na szczęście kasują od usługi a nie od czasu jej wykonania...
Kiedy trzeba było podciąć włosy Krzysiowi, nie ryzykowałam powtórki z rozrywki, tym bardziej, że zabrałam też z nami Emilię, pojechałam więc do innego salonu, również niezbyt oddalonego od domu.
Tym razem trafiła nam się pani z rzucającymi się w oczy objawami choroby parkinsona. Dane mi było obserwować jak podcinała włoski dziewczynce cztero lub pięcioletniej. Trochę mnie przerażał widok ostrych nożyczek w tych trzęsących się rękach, miałam w duchu nadzieję, że ta druga fryzjerka skończy szybciej i to do niej trafimy.
Płonne nadzieje...
Nie uciekliśmy, bo po pierwsze ciekawa byłam jak jej pójdzie z dziewuszką, która pracy jej nie ułatwiała, nieustannie kręcąc głową i wiercąc się niemiłosiernie. Efekt był całkiem niezły a do tego dziecko przeżyło i nie doznało nawet jednego zadrapania. Po drugie głupio mi było zachować się tak po wsiocku nietolerancyjnie i żal mi było kobiety. Nie chciałabym za nic być na jej miejscu. Na dodatek była taka sympatyczna, uśmiechnięta, żartowała sobie że wie jak się trzęsie - no jak miałam tak ostentacyjnie wyjść?
Nijak.
Zostaliśmy. W domu mamy maszynkę do obcinania włosów, więc w razie czego było czym się ratować. Poza tym doszłam do wniosku, że jakby efekty jej pracy były opłakane to nikt by jej nie zatrudniał. Daliśmy więc kobiecie szansę z bardzo pozytywnym skutkiem.
Niestety, radykalne skrócenie włosów nie skróciło czasu, jaki fryzurze poświęca mój siedmiolatek.
Wcześniej bez przerwy poprawiał włoski, odpowiednio układając i uładzając grzywkę, namaczał je rano, żeby nie sterczały. Teraz też je namacza, ale po to, żeby właśnie sterczały.
Przedtem nakładałam dziecku po umyciu włosów odżywkę, bo inaczej ciężko było rozczesać te jego kudły. Teraz nakładam mu piankę, żeby po wyschnięciu nadal sterczały.
Włosy stają mi dęba na głowie, kiedy pomyślę, co to będzie za dziesięć lat!
Swoje, czy też dziecka.
Nie. Co wizyta w salonie, to przygoda.
Dwa tygodnie temu wybrałam się ze swoją czupryną. Włosy zrobiły się nieco za długie na nadchodzące lato, zostawiłam więc młodsze dziecko z tatą (starsze było w szkole) i pojechałam do najbliższego salonu, żeby czasu niepotrzebnie nie tracić.
Trafiła mi się jakaś mało rozgarnięta fryzjerka, która najpierw nie wiedziała co to znaczy undercut, a to termin-klucz, podany mi w punkcie, gdzie dotąd podcinałam włosy, który niestety mocno oddalony od domu. Trochę się zdziwiłam, bo tego typu terminologia powinna być powszechna a nie ograniczać się do jednego salonu. Szybko okazało się, że druga fryzjerka, która niestety obsługiwała inną klientkę, doskonale wiedziała o co chodzi i tej "mojej" wytłumaczyła jak ma ciąć. Tutaj mocno zawahałam się, bo jak kobiecie trzeba objaśniać jak, to jaki będzie efekt? Potem zimnym się oblałam potem, kiedy w trakcie grzecznościowej rozmowy fryzjerka nie pamiętała do której klasy chodzi jej środkowe dziecko. Nie wydaje mi się rzeczą zbyt skomplikowaną zapamiętanie tak prostego faktu, nawet jeśli ma się tych dzieci troje. Niektórzy mają więcej a udaje im się zapamiętać.
Kobieta cięła i cięła - tak po trzy włoski, a że w kwestii owłosienia nie mam co narzekać, proste podcięcie zajęło jej 80 minut. Normalnie nie trwa to dłużej niż 15-20. Na szczęście kasują od usługi a nie od czasu jej wykonania...
Kiedy trzeba było podciąć włosy Krzysiowi, nie ryzykowałam powtórki z rozrywki, tym bardziej, że zabrałam też z nami Emilię, pojechałam więc do innego salonu, również niezbyt oddalonego od domu.
Tym razem trafiła nam się pani z rzucającymi się w oczy objawami choroby parkinsona. Dane mi było obserwować jak podcinała włoski dziewczynce cztero lub pięcioletniej. Trochę mnie przerażał widok ostrych nożyczek w tych trzęsących się rękach, miałam w duchu nadzieję, że ta druga fryzjerka skończy szybciej i to do niej trafimy.
Płonne nadzieje...
Nie uciekliśmy, bo po pierwsze ciekawa byłam jak jej pójdzie z dziewuszką, która pracy jej nie ułatwiała, nieustannie kręcąc głową i wiercąc się niemiłosiernie. Efekt był całkiem niezły a do tego dziecko przeżyło i nie doznało nawet jednego zadrapania. Po drugie głupio mi było zachować się tak po wsiocku nietolerancyjnie i żal mi było kobiety. Nie chciałabym za nic być na jej miejscu. Na dodatek była taka sympatyczna, uśmiechnięta, żartowała sobie że wie jak się trzęsie - no jak miałam tak ostentacyjnie wyjść?
Nijak.
Zostaliśmy. W domu mamy maszynkę do obcinania włosów, więc w razie czego było czym się ratować. Poza tym doszłam do wniosku, że jakby efekty jej pracy były opłakane to nikt by jej nie zatrudniał. Daliśmy więc kobiecie szansę z bardzo pozytywnym skutkiem.
Przed obcięciem |
Po wizycie u fryzjera |
Niestety, radykalne skrócenie włosów nie skróciło czasu, jaki fryzurze poświęca mój siedmiolatek.
Wcześniej bez przerwy poprawiał włoski, odpowiednio układając i uładzając grzywkę, namaczał je rano, żeby nie sterczały. Teraz też je namacza, ale po to, żeby właśnie sterczały.
Przedtem nakładałam dziecku po umyciu włosów odżywkę, bo inaczej ciężko było rozczesać te jego kudły. Teraz nakładam mu piankę, żeby po wyschnięciu nadal sterczały.
Włosy stają mi dęba na głowie, kiedy pomyślę, co to będzie za dziesięć lat!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz