Na miejsce dojechaliśmy w ciągu 50 minut, z czego 20 minut zajęło nam przejechanie przez miasto.
Zabraliśmy ze sobą kanu i inny sprzęt wodny, sprawiając dzieciom niesamowitą frajdę.
Najpierw wypuściliśmy się w górę rzeki, ciągnąc za sobą oponę, w której, na zmianę, zasiadały dzieci.
Opona ma w środku siedzisko z siatki i bez trudu utrzymuje się na wodzie z tak niewielkim obciążeniem jak moje Pociechy.
Z Emilią w oponie płynęliśmy wolniej, ciągnąc Krzyśka nieco przyspieszaliśmy, ale nie za bardzo bo opór jednak znacznie spowalniał kanu a nie było potrzeby tak forsować silnika.
Potem wypuściliśmy się na jezioro.
Pozwiedzaliśmy zatoczki - dzieci miały okazję nieco powiosłować (o mało nie wybiły mi przy tym zębów).
Podziwialiśmy też kaczki i gęsi. Te ostatnie udało mi się złapać startujące do lotu z wody.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz