Dwie godziny jazdy samochodem i zaparkowaliśmy na miejscu Nr 18.
Kemping oddziela od potoku droga a samej rzeczki, schowanej za drzewami i w dolince, nie widać. Dzieci nie mogły się doczekać kiedy w końcu pójdziemy nad wodę, więc zabrałam je na mały rekonesans zanim jeszcze został postawiony namiot.
Quartzville Creek, Oregon |
Quartzville Creek jest potokiem malowniczo rozlewającym się w nieco szerszych miejscach, w innych głośno przetaczającym się wartkim strumieniem po kamieniach.
Quartzville Creek, Oregon |
Dość szybko wróciliśmy do samochodu, wydobyliśmy kąpielówki/stroje kąpielowe i ręczniki i pognaliśmy z powrotem nad rzeczkę.
syrena |
na tronie |
Nad rzeką, na moczeniu się i kąpieli, spędziliśmy znakomitą część tego wyjazdu, a że słońce grzało dość mocno, dbałam o to, byśmy wszyscy byli porządnie wysmarowani kremem z filtrem UV.
Już dwa lata temu Krzyś upodobał sobie skały wystające z wody. Ze skał tych wędkarze cierpliwie łowili ryby. Naszemu koledze udało się złowić dwa tęczowe pstrągi, które zjedliśmy na kolację.
Aż dziw, że ryby nie pochowały się w bardziej odległe zakątki i nie przepłoszyły ich ani krzyki dzieci ani skaczący ze skał do wody amatorzy mocniejszych wrażeń. Z tej samej skały, która stanowiła tak wspaniałe stanowisko wędkarskie, można było bowiem skakać do wody. Wody tak głębokiej, że dna widać nie było, mimo, że woda czyściusieńka.
skrzydła |
Krzyś też dołączył do kilku innych chłopaków. Po przełamaniu pierwszego lęku skakał raz za razem i widać było, że zabawa ta sprawiała mu ogromną radość.
Po drugiej stronie potoku, ktoś zawiesił na drzewie linę. Chłopcy przepływali rozlewisko, wspinali się na zbocze i huśtali na linie, by w końcu skoczyć do wody.
Woda bardzo głęboka w tym miejscu, tak głęboka, że Krzyś bał się przepływać rozlewisko. W końcu znalazł rozwiązanie: przeprawiał się na drugą stronę potoku nieco wyżej jego biegu, gdzie można było przejść przez niezbyt głęboką wodę i do liny docierał drugim brzegiem.
I znowu zabawie nie było końca. Wieczorem dostał natomiast wilczego apetytu i jadł bez końca a ja oczy przecierałam ze zdumienia bo jeszcze nie widziałam, żeby moje dziecko tyle jadło!
Nad potokiem oczy cieszyły też motyle. Jednego znalazła Emilia o poranku leżącego ziemi.
Po bliższych oględzinach okazało się, że motyl żyje. Zostawiliśmy więc go na mchu porastającym pień ściętego drzewa z nadzieją, że po wysuszeniu skrzydełek odzyska siły i poleci.
Hasanie w wodzie wymęczyło Krzyśka niesamowicie, w dniu wyjazdu już nie miał siły na skoki do wody - i dobrze, bo na niebie zaczęły pojawiać się obłoki przesłaniające słońce i już nie było tak gorąco jak w poprzednie dni.
Przed samym wyjazdem złapałam moje dziecko w obiektyw, zaczytanego - właśnie kończył czytać "Zagubionego Herosa."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz