niedziela, 14 sierpnia 2016

Quartzville Creek & Yellow Bottom Campground

Kemping Yellow Bottom obejrzeliśmy sobie  dwa lata temu - pisałam o tym tutaj: KLIK. Już wtedy miejsce bardzo nam się podobało i wiedzieliśmy, że kiedyś tutaj przyjedziemy na weekend. Czas ten nadszedł z początkiem sierpnia.

Dwie godziny jazdy samochodem i zaparkowaliśmy na miejscu Nr 18.
Kemping oddziela od potoku droga a samej rzeczki, schowanej za drzewami i w dolince, nie widać. Dzieci nie mogły się doczekać kiedy w końcu pójdziemy nad wodę, więc zabrałam je na mały rekonesans zanim jeszcze został postawiony namiot.

Quartzville Creek, Oregon

Quartzville Creek jest potokiem malowniczo rozlewającym się w nieco szerszych miejscach, w innych głośno przetaczającym się wartkim strumieniem po kamieniach.

Quartzville Creek, Oregon

Można nad nim znaleźć sporo płytkich miejsc, idealnych dla małych dzieci, a także bardzo głębokich rozlewisk, do których można skakać ze skał bez obaw o wypadek.

Dość szybko wróciliśmy do samochodu, wydobyliśmy kąpielówki/stroje kąpielowe i ręczniki i pognaliśmy z powrotem nad rzeczkę.


syrena


na tronie


Nad rzeką, na moczeniu się i kąpieli, spędziliśmy znakomitą część tego wyjazdu, a że słońce grzało dość mocno, dbałam o to, byśmy wszyscy byli porządnie wysmarowani kremem z filtrem UV.

Już dwa lata temu Krzyś upodobał sobie skały wystające z wody. Ze skał tych wędkarze cierpliwie łowili ryby. Naszemu koledze udało się złowić dwa tęczowe pstrągi, które zjedliśmy na kolację.

Aż dziw, że ryby nie pochowały się w bardziej odległe zakątki i nie przepłoszyły ich ani krzyki dzieci ani skaczący ze skał do wody amatorzy mocniejszych wrażeń. Z tej samej skały, która stanowiła tak wspaniałe stanowisko wędkarskie, można było bowiem skakać do wody. Wody tak głębokiej, że dna widać nie było, mimo, że woda czyściusieńka.

skrzydła

Krzyś też dołączył do kilku innych chłopaków. Po przełamaniu pierwszego lęku skakał raz za razem i widać było, że zabawa ta sprawiała mu ogromną radość.



Po drugiej stronie potoku, ktoś zawiesił na drzewie linę. Chłopcy przepływali rozlewisko, wspinali się na zbocze i huśtali na linie, by w końcu skoczyć do wody.


Woda bardzo głęboka w tym miejscu, tak głęboka, że Krzyś bał się przepływać rozlewisko. W końcu znalazł rozwiązanie: przeprawiał się na drugą stronę potoku nieco wyżej jego biegu, gdzie można było przejść przez niezbyt głęboką wodę i do liny docierał drugim brzegiem.



I znowu zabawie nie było końca. Wieczorem dostał natomiast wilczego apetytu i jadł bez końca a ja oczy przecierałam ze zdumienia bo jeszcze nie widziałam, żeby moje dziecko tyle jadło!

Nad potokiem oczy cieszyły też motyle. Jednego znalazła Emilia o poranku leżącego ziemi.


Po bliższych oględzinach okazało się, że motyl żyje. Zostawiliśmy więc go na mchu porastającym pień ściętego drzewa z nadzieją, że po wysuszeniu skrzydełek odzyska siły i poleci.


Hasanie w wodzie wymęczyło Krzyśka niesamowicie, w dniu wyjazdu już nie miał siły na skoki do wody - i dobrze, bo na niebie zaczęły pojawiać się obłoki przesłaniające słońce i już nie było tak gorąco jak w  poprzednie dni.
Przed samym wyjazdem złapałam moje dziecko w obiektyw, zaczytanego - właśnie kończył czytać  "Zagubionego Herosa."

Brak komentarzy: