Kiedy płacę w kasie za zakupy w wielu sklepach kasjerzy pytają czy mogą dać Emilii naklejkę. Zazwyczaj są to naklejki z logo sklepu i większość dzieci cieszy się z takiego niewielkiego prezentu.
Pewnego dnia, podczas tej miłej procedury zazgrzytało: Emilia dostała naklejkę, ale nie podziękowała za nią. Przypomniałam jej o tych dwóch krótkich słowach (thank you), na co dziecko zacięło usta w linijkę i mimo kolejnych próśb, nie wydusiła z siebie podziękowania. Sytauacja zrobiła się dość kłopotliwa, a ten kolejny przejaw rozwydrzenia mojego dziecka mocno mnie zirytował, zabrałam jej więc tę naklejkę i oświadczyłam, że skoro nie chce podziękować, to naklejki nie dostanie.
Zakupy miałam już spakowane, więc szybko opuściłam sklep - Emilia mojej decyzji nie przyjęła spokojnie. Zastosowała taktykę zazwyczaj działającą w przypadku męskiej części rodziny czyli rozdarła się na cały regulator.
Niestety dla niej, na mnie ogłuszanie decybelami nie działa
Zapięłam dziecko w pasy w foteliku i ruszyłyśmy do dodżo po Krzyśka.
Całą drogę, czyli jakieś 15 minut wysłuchiwałam wrzasków "Ce naklejkeeeEEEE!". Pod budynkiem dodżo, kiedy już zaparkowałam, chciałam porozmawiać z Emilią, ale była tak wściekła, że nie dała mi dojść do słowa. Wysiadłam z samochodu, zatrzasnęłam drzwi i pozwoliłam się wyzłościć rozwścieczonemu dziecku.
W końcu natężenie dźwięku opadło na tyle, że otworzyłam drzwi samochodu i udało mi się porozmawiać z Emilią na temat sytuacji zaistniałej w sklepie. Dziecko wydusiło nawet z siebie podziękowanie, mocno spóźnione, ale niech tam. Dostała naklejkę.
Ponieważ Emilia była na buzi cała czerwona widać było po niej, że przed chwilą płakała, wyjaśniłam instruktorowi w i dodżo co się stało, a on powtórzył dokładnie to samo co ja wcześniej tłumaczyłam Emilii tylko po angielsku.
Emilia ponownie nadąsała się, ale w obecności instruktora nie śmiała się rozedrzeć. A może już nie miała siły, albo doszła do wniosku, że nie warto, bo jej znowu zabiorą naklejkę...
Wieczorem, przed snem, już na spokojnie omówiłam z Emilią incydent mając ogromną nadzieję, że zacznie ponownie używać znanego wszak sobie słowa "dziękuję."
Kilka dni później przyszło nam ponownie wybrać się do tego samego sklepu i mieliśmy okazję przetestować skuteczność metod wychowawczych mamy.
Docieramy do kasy, Emilia woła, że chce naklejkę. Pani w kasie stwierdza, że skończyły jej się naklejki.
Klops! I co teraz?
Pani dostrzega rozczarowanie dziecka i konsternację mamy i szybciutko proponuje kartę sklepową, tyle że nie naładowaną. Karta ma obrazek z kolorowymi rybkami - sytuacja uratowana. Emilia, wyciągając rękę po kartę mówi głośno i bardzo wyraźnie "Thank you!" Sukces! Mama uradowana.
Świadoma, że jednokrotna udana próba nie stanowi podstaw do odtrąbienia zwycięstwa, uważnie monitoruję podobne sytuacje pracując nad utrwaleniem odruchu. (Póki co, kolejne testy przynoszą wyniki pozytywne)
Jednocześnie zaczęłam dość ostro reagować na pokazywanie języka. Nie wiem skąd to się wzięło Emilii, ale zawstydziła mnie kilka razy tak bardzo pokazując język np. mojemu szefowi, że postanowiłam wyrugować to zachowanie raz i na zawsze. Kilka osób poprosiłam o nie zachęcanie/prowokowanie Emilii do podobnych zachowań, a jej zapowiedziałam, że za każdorazowe wystawienie języka wyrzucę jeden ze smoczków. Na razie skutkuje - smoczki znaczą dla Emilii tak wiele, że czasem się zastanawiam co/kogo wybrałaby postawiona wobec wyboru: mama lub smoczek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz