Jednym z elementów CAP (pisałam o tym tutaj) jest praktyka w szkole.
Od 19 września nauczam więc czytania w lokalnej szkole podstawowej.
Pod moją opiekę oddano grupę pięciu pierwszoklasistów i jedną trzecioklasistkę. Wszystkie dzieci przeniosły się do tej szkoły z nowym rokiem szkolnym, poza dziewczynką z trzeciej klasy, żadne z nich nie było uczone metodą Direct Instruction, więc przyszło mi równolegle do nauki czytania uczyć zachowań typowych dla środowiska DI.
Bardzo szybko okazało się, że trzecioklasistka znalazła się w mojej grupie z powodu nieśmiałości (nie zaprezentowała się najlepiej podczas testowania), ale kiedy po kilku lekcjach pokazała ile potrafi, przeniesiono ją do bardziej zaawansowanej grupy trzecioklasistów.
Jak wiadomo, niektóre dzieci w nowej szkole chcą sobie wywalczyć pozycję w grupie i niestety trafiła mi się taka dziewczynka. Zachowanie fatalne, bezczelna, niegrzeczna a do tego bystrzacha. Na porząku dziennym były hasła padjące z jej ust typu "Po co my to robimy? To jest nuuudneee!" Jednego dnia tak dała mi popalić, że uznałam za stosowne opisać sytuację moim przełożonym, którzy niezwłocznie przekazali szczegóły dyrekcji szkoły, a ta wsparła mnie w działaniach wychowawczych. Kiedy dziewczynka zaczęła się nieco lepiej zachowywać i brać udział w lekcji, okazało się, że umie dużo więcej niż dała po sobie poznać wcześniej i została przeniesiona do innej grupy. I tak została mi czwórka dzieci, opóźnionych w nauce czytania o rok w stosunku do swoich rówieśników. Wśród tej czwórki, jedna dziewczynka ma poważną wadę wymowy, druga dziewczynka potrzebuje dodatkowych trzech sekund w stosunku do innych dzieci żeby zareagować na cokolwiek, a jeden chłopiec sprawia ogromne problemy wychowawcze. Na szczęście mam w grupie jednego ucznia idealnego: zdyscyplinowanego, grzecznego, punktualnego, pilnego – zapewne żebym nie postradała zmysłów.
Chłopiec, z którym są kłopoty, ma problemy z koncentracją – cokolwiek powyżej 5 sekund to dla niego za długo. Szalenie natomiast skupiony jest na sobie i swoich potrzebach (również fizjologicznych), ciągle ściągający buty, zakładający buty, rozsznurowujący buty, zaplątujący sznurówki, nie mogący odplątać sznurówek, wymagający pomocy w zasznurowaniu butów, usiłujący żuć podeszwy, odklejający plasterek na dłoni, żeby sprawdzić czy wyimaginowana rana już się zagoiła, potrzebujący nowego plasterka, łamiący 5 ołówków (rysików) w ciągu minuty (zanim jeszcze napisze swoje imię na kartce), zalewający mnie pytaniami nie związanymi z lekcją kiedy ja tę lekcję usiłuję prowadzić.
Ponieważ trzy razy w tygodniu mam na lekcji siłę fachową obserwującą lekcję, zalecenia posypały się jak z rękawa. Siła fachowa uważała za stosowne interweniować osobiście – dziecko olało wszelkie autorytety. Odesłanie do pani dyrektor na time out zostało skitowane słowami "I don't care." , wruszeniem ramion - i spłynęło jak woda po kaczce.
KOSZMAR. CZARNA ROZPACZ.
Byłam tak zrozpaczona i zdesperowana, że niemal oświadczyłam szefowi, że rzucam tym całym stażem w diabły i mogą mnie nawet zwolnić z pracy, ale nie będę się użerać z bachorem. Zanim mi ktoś tutaj wyjedzie z komentarzem o powołaniu nauczyciela przypomnę, że nie jestem nauczycielem, nie mam zamiaru nim być a do odbycia stażu, którego elementem jest praca w szkole, zostałam wyznaczona w pracy. Na ochotnika się nie wyrywałam.
Kto uczył w szkole ten wie, że jeden taki ancymonek potrafi zrujnować najlepiej przygotowaną lekcję, nie dość, że sam się niczego nie uczy to jeszcze przeszkadza innym dzieciom. A do tego rujnuje mi oceny we wszystkich możliwych kategoriach wystawiane przez osoby przychodzące na obserwacje.
A od tych ocen uzależniona jest moja ewentualna powyżka.
Wszystkie fachowe porady i zalecenia okazywały się nieskuteczne, chodziłam zrozpaczona, zmierzła i sfrustrowana. Na myśl o szkole, łzy napływały do oczu, a myśli, żeby już się tam więcej nie pokazać kusiły coraz mocniej.
Aż przez przypadek odkryłam "marchewkę" dla mojego ancymonka.
Od 19 września nauczam więc czytania w lokalnej szkole podstawowej.
Pod moją opiekę oddano grupę pięciu pierwszoklasistów i jedną trzecioklasistkę. Wszystkie dzieci przeniosły się do tej szkoły z nowym rokiem szkolnym, poza dziewczynką z trzeciej klasy, żadne z nich nie było uczone metodą Direct Instruction, więc przyszło mi równolegle do nauki czytania uczyć zachowań typowych dla środowiska DI.
Bardzo szybko okazało się, że trzecioklasistka znalazła się w mojej grupie z powodu nieśmiałości (nie zaprezentowała się najlepiej podczas testowania), ale kiedy po kilku lekcjach pokazała ile potrafi, przeniesiono ją do bardziej zaawansowanej grupy trzecioklasistów.
Jak wiadomo, niektóre dzieci w nowej szkole chcą sobie wywalczyć pozycję w grupie i niestety trafiła mi się taka dziewczynka. Zachowanie fatalne, bezczelna, niegrzeczna a do tego bystrzacha. Na porząku dziennym były hasła padjące z jej ust typu "Po co my to robimy? To jest nuuudneee!" Jednego dnia tak dała mi popalić, że uznałam za stosowne opisać sytuację moim przełożonym, którzy niezwłocznie przekazali szczegóły dyrekcji szkoły, a ta wsparła mnie w działaniach wychowawczych. Kiedy dziewczynka zaczęła się nieco lepiej zachowywać i brać udział w lekcji, okazało się, że umie dużo więcej niż dała po sobie poznać wcześniej i została przeniesiona do innej grupy. I tak została mi czwórka dzieci, opóźnionych w nauce czytania o rok w stosunku do swoich rówieśników. Wśród tej czwórki, jedna dziewczynka ma poważną wadę wymowy, druga dziewczynka potrzebuje dodatkowych trzech sekund w stosunku do innych dzieci żeby zareagować na cokolwiek, a jeden chłopiec sprawia ogromne problemy wychowawcze. Na szczęście mam w grupie jednego ucznia idealnego: zdyscyplinowanego, grzecznego, punktualnego, pilnego – zapewne żebym nie postradała zmysłów.
Chłopiec, z którym są kłopoty, ma problemy z koncentracją – cokolwiek powyżej 5 sekund to dla niego za długo. Szalenie natomiast skupiony jest na sobie i swoich potrzebach (również fizjologicznych), ciągle ściągający buty, zakładający buty, rozsznurowujący buty, zaplątujący sznurówki, nie mogący odplątać sznurówek, wymagający pomocy w zasznurowaniu butów, usiłujący żuć podeszwy, odklejający plasterek na dłoni, żeby sprawdzić czy wyimaginowana rana już się zagoiła, potrzebujący nowego plasterka, łamiący 5 ołówków (rysików) w ciągu minuty (zanim jeszcze napisze swoje imię na kartce), zalewający mnie pytaniami nie związanymi z lekcją kiedy ja tę lekcję usiłuję prowadzić.
Ponieważ trzy razy w tygodniu mam na lekcji siłę fachową obserwującą lekcję, zalecenia posypały się jak z rękawa. Siła fachowa uważała za stosowne interweniować osobiście – dziecko olało wszelkie autorytety. Odesłanie do pani dyrektor na time out zostało skitowane słowami "I don't care." , wruszeniem ramion - i spłynęło jak woda po kaczce.
KOSZMAR. CZARNA ROZPACZ.
Byłam tak zrozpaczona i zdesperowana, że niemal oświadczyłam szefowi, że rzucam tym całym stażem w diabły i mogą mnie nawet zwolnić z pracy, ale nie będę się użerać z bachorem. Zanim mi ktoś tutaj wyjedzie z komentarzem o powołaniu nauczyciela przypomnę, że nie jestem nauczycielem, nie mam zamiaru nim być a do odbycia stażu, którego elementem jest praca w szkole, zostałam wyznaczona w pracy. Na ochotnika się nie wyrywałam.
Kto uczył w szkole ten wie, że jeden taki ancymonek potrafi zrujnować najlepiej przygotowaną lekcję, nie dość, że sam się niczego nie uczy to jeszcze przeszkadza innym dzieciom. A do tego rujnuje mi oceny we wszystkich możliwych kategoriach wystawiane przez osoby przychodzące na obserwacje.
A od tych ocen uzależniona jest moja ewentualna powyżka.
Wszystkie fachowe porady i zalecenia okazywały się nieskuteczne, chodziłam zrozpaczona, zmierzła i sfrustrowana. Na myśl o szkole, łzy napływały do oczu, a myśli, żeby już się tam więcej nie pokazać kusiły coraz mocniej.
Aż przez przypadek odkryłam "marchewkę" dla mojego ancymonka.
Ciąg dalszy nastąpi.
10 komentarzy:
Kochana, jak w dobrym kryminale: tchu mi brakuje, a tu "ciąg dalszy nastąpi". I jak żyć nie oddychając? Jak długo?
Twój tekst dedykuję tym wszystkim, którzy nauczycielom wakacji zazdroszczą.
Popieram Oslun! Nie zazdroszczę Tobie, tak, jak nie zazdrościłam mojej matce. Nauczanie, zwłaszcza w obecnej dobie "wychowanie bezstresowego" jest naprawdę wielkim wyzwaniem.
Trzymaj się dzielnie!
Anka
P.S. mam nadzieję, że to, co odkryłaś poskutkuje. czekam na dalszy ciąg.
Anka
no nie!i jak ja noc prześpię?Toż ja takiego ancymonka też miałam i teraz ciekawośc mnie zżera czy "marchewka"moja była podobna.Pozdrawiam Krystyna
a moze ten chlopiec ma ADHD ? Ja zaczynam podejrzewac, ze moje dziecko wlasnie tez ma to :/
oslun - nie przestawaj oddychać! Błagam! Trochę czasu potrwa zanim opublikuję kolejny odcinek, pisząc przeżywam wszystko jeszcze raz i sporo mnie to kosztuje emocji.
Hrabina - zazwyczaj zazdroszczą Ci, którzy nie mają pojęcia o nauczaniu. Wakacje to ŻADNA rekompensata za użeranie się z co poniektórymi uczniami i ich rodzicami.
Krystyna - marchewka dostosowana do dziecka, a dzieci różnią się tak bardzo, więc może się okazać, że nasze marchewki są inne - najważniejsze, żeby były skuteczne!
Asia - chłopiec z pewnością NIE MA ADHD.
Motylek
Wiem ,że dzieci tak jak i ich rodzice w myśl zasady "Czym Jasio w skorupce.. potrafią być bardzo wredne. :( ...
Bardzo współczuje ci tych doświadczeń. ..
Tym bardziej ,że w "Polandzie" dzisiaj Dzień Edukacji Narodowej -
Wszystko nas dziś rozwesela, bo to Dzień Nauczyciela.
Ja oczywiście do życzeń się dołączam i ten dwuwiersz załączam – dla wszystkich nauczycieli.
Którzy kogokolwiek uczyli , uczą , czy będą uczyć !… :(
“Obyś cudze dzieci uczył”, bardzo stare przekleństwo
Chwała więc nauczycielom za codzienne ich męczeństwo. ;) :D)))
Trzymaj się i nie pękaj, bo wszystko ma swój koniec, oby radosny dla nas.! ;) Pa!
Ja również jestem ciekawa , jak dałaś radę, ja chyba bym to dziecko rozszarpała i wsadziliby mnie do więzienia za zabójstwo w afekcie. :( ;)
Nie wiem co pisać konkretnie,nie rozumiem jak mogli Ci dać taki staż,wydaje mi się,że niektóre dzieci wymagają specjalistów.Trzymam kciuki i życzę wytrwałośći i dużo siły.
Matkojedyna!!!! to jest dopiero wyzwanie. I dopiero teraz widze, ilez to problemow dzieci maja i jak to dobrze ze taka pomoc jest!! Czyli TY!!
Jula - ponoć człowiek może znieść wszystko oprócz jajka, więc zniosę i to!
Urszula - dzieci przede wszystkim potrzebują RODZICóW, kiedy ich brak (fizycznie lub mentalnie), dzieci cierpią, a ich zachowania to rozpaczliwe wołanie o pomoc.
Iwona - oj jest to wyzwanie, nie da się ukryć...
Motylek
To dopiero wyzwane podjęłaś. Co jakiś czas zaglądam tutaj czekając na dalszy ciąg opowieści. Potrafisz trzymać w napięciu!
Pozdrawiam i trzymam kciuki, żeby wszystko poszło po Twojej myśli.
Prześlij komentarz