niedziela, 6 listopada 2022

Niedzielny spacer, jeszcze październikowy

Latem 2021 roku Krzysio wziął udział w szkolnym obozie wędrownym (pisałam o tym tutaj). Obiecał nam wówczas pokazać te wszystkie ciekawe miejsca, w które wówczas zaprowadziły go nogi w arboretum i okolicach. W zeszłą niedzielę nadszedł czas na spełnienie obietnicy. 


Do arboretum zawitała już jesień, choć tydzień temu jeszcze sporo liści było na drzewach – po ostatnich wichurach już z pewnością ostało się ich niewiele.


Poszwendaliśmy się nieco w okolicy rzeki, po łąkach, do miejsc, gdzie ponad rok temu Krzysio nazbierał jeżyn, z których ja potem zrobiłam dżem. Końcem października jeżyn nadających się do jedzenia już nie było, tylko zeschnięte niezjedzone i niezebrane owoce na krzakach. 



W końcu nadszedł czas na Atrakcję Nr 1, czyli starą wypaloną furgonetkę, która w czasach swej świetności służyła do sprzedaży lodów. W jaki sposób znalazła się na zalesionym stoku wzniesienia Mt. Pisgah, do tego kilkanaście metrów powyżej leśnej drogi – nie wiem.



Miejsce spoczynku furgonetki znajduje się w pobliżu starego kamieniołomu – Atrakcja Nr 2. Doszliśmy do niego ledwie widoczną ścieżką i gdyby nie prowadził nas Krzysiek, to tej ścieżki chyba nawet nie zauważylibyśmy. 

W dole, pod skalną ścianą, ktoś pracowicie ułożył kamienie w kształt spirali – całość bardzo dobrze widać z góry. 



Z półki skalnej roztacza się też piękny widok na nieco dalszą okolicę, więc przysiedliśmy tam na chwilę, żeby zjeść kanapki, podziwiać widoki, a Emilia dodatkowo zbudowała z patyków, mchu, i liści, domek dla znalezionej włochatej stonogi. Przerażone stworzonko zwinęło się w kulkę nieczułe na piękno architektoniczne swego nowego mieszkanka.

Atrakcja Nr 3 to stanowisko obserwacyjne na moczarach – ciekawie skonstruowane z wikliny wplecionej w metalowe rusztowania, tak sprytnie, że na pierwszy rzut oka trudno odróżnić te metalowe części od naturalnych. 
Do stanowiska prowadzi tunel, którym dochodzi się do takiego niby namiotu, niby klatki z takim oto ciekawym zwieńczeniem:



Tak sobie spacerowaliśmy, zwiedzając mniej i bardziej popularne zakątki arboretum, i nie wiadomo kiedy minęły nam trzy godziny. Już wracając, całkiem przypadkiem spotkaliśmy znajomą z psem – ulubieńcem moich dzieci, więc jeszcze trochę było rzucania patyka do rzeki, a psina z radością aportowała.



2 komentarze:

splocik pisze...

Wspaniała wyprawa i super fotki. :)
Pozdrawiam ciepło.

Motylek pisze...

Splociku - Cieszę się, że "wybrałaś się" z nami!
Motylek